„Byłem głupi, że wsiadłem za kierownicę po alkoholu. Myślałem, że nic się nie stanie, a los wydał na mnie wyrok”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, silverkblack
„Na poboczu zauważyłem jakiś kształt. Nogi się pode mną ugięły. Modląc się w duchu, aby był to zły sen, a w najgorszym razie żeby ów kształt okazał się potrąconą sarną, zbliżyłem się ostrożnie. To była młoda kobieta”.
/ 06.11.2023 12:37
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, silverkblack

Kiedy byłem dzieckiem, mój świętej pamięci ojciec powtarzał do znudzenia, że każdy jest kowalem swojego losu. Według jego teorii to, co spotka nas w życiu, jak się ono potoczy, zależy od tego, w którą z licznie dostępnych nam ścieżek w pewnej chwili skręcimy.

Przytakiwałem, kiedy wbijał mi do głowy te swoje mądrości, ale tak naprawdę nigdy się z nim do końca nie zgadzałem. Uważałem, że los człowieka kształtuje mnóstwo zmiennych, na które nie mamy najmniejszego wpływu. Wiele rzeczy wydarza się, czy tego chcemy czy nie. I takie właśnie nieprzewidziane sytuacje potrafią najbardziej w życiu namieszać. Sam się o tym na własnej skórze przekonałem.

To, że wsiadłem do samochodu po trzech piwach, było wyłącznie moją decyzją. Tak samo jak wybór – zamiast normalnej publicznej drogi – tej cholernej leśnej przecinki, przez którą oprócz mojego terenowego nissana miałby szansę przedrzeć się chyba tylko traktor.

To była krótka chwila

Reszta czynników to już okrutny kaprys losu. Po pierwsze, załamanie pogody pod postacią ulewy, przez co widoczność spadła praktycznie do zera. Po drugie, ta dziewczyna. Skąd się wzięła o północy w środku lasu? Wszystko trwało pięć sekund. Wchodziłem akurat w zakręt. Deszcz bębnił o karoserię tak, że niewiele było słychać. Jeden szum. Ściana wody.

Na zwykłej asfaltówce zatrzymałbym się, żeby przeczekać oberwanie chmury, ale tu droga rozmokła, przez co koła się zapadały. Dodałem gazu, by nie ugrzęznąć. Opony zabuksowały i nagle trafiły na twardszy grunt: kamienie lub plątaninę korzeni. Samochód wyrwał do przodu. Gdybym był trzeźwy, pewnie bym to wyczuł i skontrolował. Ale byłem lekko wstawiony i miałem spóźniony refleks.

Odbiłem gwałtownie, aby nie wjechać w sosnę, i wtedy na moment reflektory oświetliły coś przypominającego ludzką postać. Potem poczułem uderzenie. Drzewo przecież ominąłem, więc…

Z całych sił wdusiłem hamulec. O sprzęgle zupełnie zapomniałem. Silnik zarzęził, auto zgasło. Zapanowały ciemności. Wypadłem na drogę jak oparzony. Ulewa akurat ustała. Zza galopujących chmur nieśmiało wyjrzał księżyc, w pełni zalewając okolicę srebrzystym blaskiem. Rozejrzałem się.

Na poboczu zauważyłem jakiś kształt. Nogi się pode mną ugięły. Modląc się w duchu, aby był to zły sen, a w najgorszym razie żeby ów kształt okazał się potrąconą sarną, zbliżyłem się ostrożnie. To była młoda kobieta.

Ona naprawdę nie żyła

Mogła mieć góra trzydzieści lat. Leżała na wznak z szeroko rozrzuconymi ramionami. Z jej ust oraz nosa sączyła się krew. Głowa była wykręcona pod dziwnym kątem, a z prawej nogi, tuż poniżej kolana, wystawała kość. 

Zgiąłem się wpół i kilka razy obficie zwymiotowałem. Kiedy mój żołądek już się opróżnił, uklęknąłem przy nieznajomej i tak jak to widziałem na filmach, przyłożyłem dwa palce do miejsca na jej szyi, gdzie powinna przebiegać tętnica. Nie wyczułem pulsu. Spróbowałem znaleźć go na nadgarstku. Również bez powodzenia. Zbliżyłem policzek do ust dziewczyny, w nadziei, że poczuję powiew wydychanego powietrza. Nic.
Ukryłem twarz w dłoniach i rozpłakałem się. Właśnie do mnie dotarło, co zrobiłem.

Zabiłem człowieka. Prowadząc pojazd pod wpływem alkoholu. Mam przerąbane. Wyląduję w pudle na wiele lat.

Nie wiedziałem, co robić

Wyciągnąłem telefon i drżącą ręką wstukałem numer alarmowy. Połączenie jednak nie nastąpiło. Spojrzałem na wyświetlacz. No tak, brak zasięgu. I co ja mam w takiej sytuacji zrobić? Nie paliło mi się do więzienia. Jakiś czas temu otworzyliśmy z żoną firmę zajmującą się dystrybucją artykułów ochrony osobistej oraz środków do dezynfekcji. Początkowo interes nie szedł zbyt dobrze, ale mieliśmy na jedzenie, opłaty, przyjemności od czasu do czasu.

Dopiero niedawno zebraliśmy finansowe żniwo. Zyski wzrosły kilkunastokrotnie. Na dodatek trzy miesiące temu spełniło się jedno z moich największych marzeń. Zostałem tatą. Mała Jagódka była moim oczkiem w głowie i nie mogłem pozwolić, żeby wychowywała się bez ojca, żeby ją wytykali palcami i nazywali córką zabójcy.

Obejrzałem przód samochodu. Kilka miesięcy temu sprawiłem sobie w prezencie solidne orurowanie i teraz przekonałem się, że nie przepłaciłem. Po zderzeniu nie został najmniejszy znak. Żadnej ryski, nie było też żadnego wgniecenia. Bardzo dobrze. Im mniej śladów, tym lepiej.

Miałem wyrzuty sumienia

Podszedłem do dziewczyny i spróbowałem ją dźwignąć. Nie udało się za pierwszym razem ani za kolejnym. Bezwładne, zdające się ważyć tonę ciało wyślizgiwało mi się z rąk. Do tego czułem się nieswojo, widząc wlepione we mnie martwe oczy. Dopadł mnie irracjonalny lęk, że dziewczyna może się ocknąć z martwych, a wtedy nie uniknę odpowiedzialności. Chyba że… Nie, o tym wolałem nawet nie myśleć.

Mogłem ją tu zostawić i uciec, ale odezwało się sumienie. Przecież na pewno ktoś będzie tej biedaczki szukał. Nie sprawdziłem, czy miała na palcu obrączkę. Zresztą nawet jeśli nie, to wcale nie znaczy, że była samotna. Jeśli nie mąż i dzieci, to pewnie czekają na nią rodzice. Może warują teraz przy oknie i umierają ze strachu o swoją ukochaną córkę albo dzwonią właśnie na policję, żeby zgłosić zaginięcie.

A gdybym to ja był na miejscu tej nieszczęśnicy? Nie miałem pojęcia, co skłoniło ją do wyjścia w burzę. Może ktoś ją napadł i zgwałcił, a ona ostatkiem sił, umęczona i zbrukana, próbowała jakoś dowlec się do domu? A ja? Wbiłem gwóźdź do trumny jej parszywego losu. I to dosłownie. Po raz kolejny zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Jeżeli wreszcie złapie zasięg…

Z coraz większym wysiłkiem opierałem się podszeptom sumienia. Cały czas dawało o sobie znać.

– Do trzech razy sztuka – mruknąłem pod nosem i po raz ostatni popatrzyłem na smartfona.

Nadal brakowało zasięgu. Czyli co: znak, że postępuję słusznie? Mam ją tu zostawić? Wygodnie było tak myśleć.

Musiałem wziąć za to odpowiedzialność

W sumie to powinienem był chyba przeszukać jej kieszenie, ustalić tożsamość, zorientować się, kim jest, jak się nazywa, gdzie mieszka. Tylko… po co? Miał rację ten, kto powiedział, że niewiedza to skarb. O kimś bezimiennym łatwiej zapomnieć. I znowu zobaczyłem otwarte oczy dziewczyny. Jakby wpatrywała się we mnie z pretensją. Po plecach przeszedł mi dreszcz.

Aż podskoczyłem, gdy w mojej kieszeni zawibrowała komórka. Złapała zasięg! To była Marlena, moja żona. Przez chwilę zastanawiałem się, czy odebrać, ale w końcu wdusiłem zieloną słuchawkę.

Gdybym odrzucił połączenie albo je zignorował, na pewno zaczęłaby się martwić, zastanawiać, co się stało. Przyłożyłem aparat do ucha.

– Rany boskie, Rysiek, gdzie ty jesteś tak długo? – w jej głosie pobrzmiewała panika. – Ja tu umieram ze strachu, że miałeś jakiś wypadek i coś ci się stało! Ciągle abonent niedostępny i abonent niedostępny. Mało nie wyszłam z siebie…

Rozejrzałem się. Sceneria jak z thrillera. Noc, polana pełna rozsypujących się, zarośniętych trawskiem, starych gratów.

– Spokojnie, kochanie, pojechałem na skróty, złapał mnie deszcz i samochód ugrzązł w błocie. Właśnie się odkopuję. Już prawie wyjechałem i niedługo będę – kłamałem. – Idź spać, obudzę cię, kiedy wrócę, niedługo będę, naprawdę – zapewniłem.

Gdy się rozłączyłem, w mojej głowie znów zalęgły się wątpliwości. Jak po tym wszystkim spojrzę na siebie w lustrze? Jak popatrzę żonie w oczy? A córce? Czy poczucie winy nie zeżre mnie w końcu jak rdza kawałek metalu?

Już wiedziałem, co robić

Zrozumiałem, że tak jak żona zamartwiała się o mnie, tak najbliżsi tej dziewczyny martwili się o nią. Może chodzili po pokoju od ściany do ściany, czekali na wiadomość, na telefon. Podskakiwali na każdy dźwięk sygnału jadącej gdzieś nieopodal karetki.

Może zaopatrzeni w latarki wyruszyli na poszukiwania i krążyli teraz po okolicy, wykrzykując jej imię, licząc, że tylko pobłądziła w ciemności i siedzi skulona, zmarznięta, przestraszona pod jakimś drzewem, czekając na pomoc. Moja żona nigdy nie przestałaby mnie szukać… Czasem niewiedza to coś gorszego niż śmierć.

Tak, przyczyniłem się do śmierci tej dziewczyny, ale to był wypadek. Nieszczęśliwy, tragiczny w skutkach wypadek. Wyrok losu. Nieprzewidziana zmienna. To, co nastąpiło potem, to już były wyłącznie moje decyzje. Bardzo złe decyzje, ale jeszcze mogłem coś naprawić.

Nie wiedziałem, jaki wyrok grozi za nieumyślne spowodowanie śmierci, do tego pod wpływem alkoholu. Trudno, odpokutuję. Przyznanie się do winy powinno być okolicznością łagodzącą.

Po raz kolejny tej nocy wyciągnąłem z kieszeni telefon. Odblokowałem go i upewniłem się, że dostępna jest sieć. Potem na GPS-ie sprawdziłem swoją dokładną lokalizację. I wybrałem numer alarmowy.

Czytaj także: „Moja żona zginęła z mojej winy. Była lepszym kierowcą, a ja dałem się podpuścić. Nie wiem, jak spojrzę w oczy dzieciom”
„Każdy facet widział tylko moje ciało, a nie to, jaką mam osobowość. Mam dość przedmiotowego traktowania”
„W mojego faceta wstąpił istny diabeł. Myślał, że zdradzam go na prawo i lewo. Bałam się go coraz bardziej”

 

Redakcja poleca

REKLAMA