„Zostawiłem żonę dla młodszej po śmierci naszej jedynej córki. Nie mogłem już słuchać, że to moja wina”

Byłem złym mężem i ojcem fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
Nie miałem ochoty słuchać, że to wszystko moja wina, bo byłem nieobecny i skupiony na kasie. Chciałem zapewnić rodzinie dobry byt. Ktoś kazał Jolce sięgać po narkotyki? Czego jej w domu brakowało?
/ 03.08.2021 12:04
Byłem złym mężem i ojcem fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

Wyjeżdżałem akurat przez bramę mojej fabryki, opierniczywszy wcześniej solidnie szefa zmiany, kiedy w przestronnej kabinie porsche Cayenne rozległ się dźwięk esemesa.

Czyżby Marlenka? Moja słodka żoneczka lubiła czasem, zwłaszcza kiedy zasiedziałem się w firmie, przysyłać mi serduszka, aniołki i zapłakane emotikony. Pisać wiadomości tekstowych raczej nie lubiła. Mówiła, że klikanie w telefon niszczy jej paznokcie.

Uwielbiałem jej młode ciało

I to jej szczebiotanie, które niektórzy moi znajomi (donieśli mi o tym „życzliwi”) uważali za przejaw niedojrzałości czy wręcz głupoty. Wysoka, biuściasta (dałem jej na implanty, chirurg aż z Warszawy też kosztował słono), smukła blondynka. Śmiertelnie we mnie zakochana.

A jeśli nawet nie zakochana (podobno na mieście ludzie gadali, że Miss powiatu z roku 2010 poleciała tylko na moje pieniądze), to na pewno – we mnie zapatrzona. Trzydzieści lat od niej starszy, jeden z najzamożniejszych w okolicy, na „ty” z obecnym prezydentem miasta i komendantem policji – budziłem powszechny szacunek, respekt i zawiść. A właśnie taka mieszanka najbardziej imponuje dwudziestoletnim kobietom, może nie?

Bożena robiła mi wyrzuty, że dla mnie liczy się tylko biznes

No więc przyszedł esemes. Z uśmiechem zerknąłem na wyświetlacz komórki. I zaraz zakląłem. To było przypomnienie o jutrzejszym badaniu z prywatnej kliniki, w której miałem wykupiony abonament. Kolonoskopia. Wsadzenie wziernika przez odbyt. Nic dziwnego, że zapomniałem.

– Może nie iść? – zamruczałem do siebie, ostro ruszając spod świateł. – Przecież chyba wszystko jest w porządku?

Mam dopiero 55 lat. W głębi umysłu czułem jednak, że powinienem się przebadać. Ostatnio coś szwankowało w moim organizmie, nękały mnie jakieś niestrawności, wzdęcia… Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, kiedy podjechałem pod dom. Nowy, zbudowany ledwie 7 lat temu, po tym jak zostawiłem poprzedni drewniany domek byłej żonie, Bożenie.

Przynajmniej teraz nie mogła się poskarżyć tym swoim upiornym przyjaciółkom, że zły mąż, który wybrał sobie młodszą, zostawił ją z niczym. Tak, dobrze wiedziałem, jak to wyglądało z perspektywy osób postronnych, kiedy ją zostawiłem i to zaledwie w rok po śmierci naszej jedynej córki.

Ale ci wszyscy ludzie nie wiedzieli, jak wyglądało pod koniec nasze wspólne życie. Nie słyszeli tych jej wyrzutów, że Jola przeze mnie popadła w narkotyki, bo liczy się dla mnie już tylko biznes i coraz większe pieniądze. Że idę przed siebie, nie licząc się z nikim, depcząc przyjaźnie i uczucia bliskich.

Rany! Ile można było tego słuchać? Każdy facet, nawet święty, w końcu trzasnąłby za sobą drzwiami. Przecież to chyba dobrze, że starałem się zapewnić rodzinie życie na odpowiedniej stopie?

Bożena jednak, zamiast to docenić, nic tylko rozpamiętywała, jaki byłem kiedyś

Że przynosiłem kwiaty, skakałem pod sufit, kiedy urodziła się córka, że jeździliśmy na wakacje nad morze. Niewdzięcznice!

I ona, i córka, choć o zmarłych nie wypada źle mówić. Bo kto kazał Jolce sięgać po narkotyki? Czego jej w domu brakowało? Awantur nie było, żyliśmy sobie we troje w zgodzie, a że w pewnym momencie musiałem oderwać się od peletonu, odciąć ciągnącą w dół kotwicę – to chyba dobrze?

Tak, w pewnym sensie zdeptałem przyjaźń. Tę z Tadkiem, moim pierwszym wspólnikiem. Ale Tadek to niedzisiejszy, zacofany marzyciel.

Zaczynaliśmy 25 lat temu od małej firmy

Manufaktury produkującej ręcznie wytwarzane okna. Obaj byliśmy po technikum stolarskim, a do tego utalentowani w rękach. Wtedy, w połowie lat 90. właśnie rosła koniunktura na wille na przedmieściach. Ludzie zaczynali budować się na potęgę, dużych firm budowlanych jeszcze nie było, więc nie wyrabialiśmy z zamówieniami.

Nie powiem, były z tego pieniądze, ale ja szybko zrozumiałem że mogłyby być większe. Trzeba tylko wziąć kredyt i kupić nową linię produkcyjną. A najlepiej zostać podwykonawcą jakiejś światowej marki. Tyle że Tadek nie chciał tego zrozumieć. Zaparł się jak wół!

A że nasz zakład stolarski stał na jego terenie i to on włożył największy wkład finansowy na początku działalności, miałem związane ręce. No i cóż. Przyznaję, uwolnienie się od niego wymagało radykalnych kroków. Zrobiłem to, co było konieczne. Rozwinąłem skrzydła. Bez niego.

Cóż, trudno. Zresztą, Tadek nie wyszedł na tym najgorzej. Po wyleczeniu się z wylewu (złośliwi szepczą do dziś, że to niby ja wpędziłem go w chorobę) otworzył mały warsztat stolarski obok domu po swoich rodzicach i robi w nim ludziom mebelki, zabawki. Krzyżyk na drogę!

Ja wolę mieć trzystumetrowy dom z basenem i młodą żoną w środku

A w klimatyzowanym garażu parkować porsche. Wynik jednego badania sprawił, że inaczej spojrzałem na swoje życie Stawiłem się w klinice rano, porozmawiałem z lekarzem. Był miły i pełny optymizmu.

– Wygląda pan jak ćwik! – chwalił mnie doktor Karnowski. – Jestem pewien, że to tylko formalność.

Niedługo później zapadłem w sen. Pierwszy raz w życiu miałem znieczulenie ogólne. A kiedy się wybudziłem z narkozy i jako tako doszedłem do siebie…

– Nie mam najlepszych wieści – głosem robota oznajmił Karnowski.

Jego letni ton ulotnił się bezpowrotnie.

– Co mi jest? – wychrypiałem przez wysuszone usta.

Rak jelita grubego. Potrzebna jest operacja. W ustach zaschło mi jeszcze bardziej.

– Jak poważna?

– Musimy wyciąć spory fragment przerośnięty guzem. Być może, na jakiś czas albo i na dłużej, będzie potrzebna kolostomia, czyli wyprowadzenie jelita na zewnątrz. No i oczywiście trzeba będzie wdrożyć leczenie onkologiczne. Chemioterapia, krótko mówiąc.

Dobrze, że leżałem bo zakręciło mi się w głowie

Czy dobrze zrozumiałem? Mam się wypróżniać do jednorazówek przyklejonych do boku ciała?

– Kiedy? – szepnąłem.

Twarz Karnowskiego zastygła w wyrazie patetycznej determinacji.

– Jak najszybciej. Liczą się dni.

Aż jęknąłem.

– Mam znajomego w klinice w Krakowie. Przyjmie pana na oddział jeszcze w tym tygodniu.

– Przepraszam, misiu, że nie odwiedziłam cię w szpitalu – zaszczebiotała Marlena, kiedy wieczorem, wciąż na miękkich nogach po narkozie, wróciłem do domu. – Ale wiesz, takie miejsca mnie przygnębiają. To dobre dla staruszków. A my jesteśmy młodzi. Za młodzi, żeby patrzeć na to okropne cierpienie. Prawda misiu?

Wtuliła się we mnie, a ja zawahałem się, czy jej powiedzieć o diagnozie. Zrobiłem to jednak. I tak się dowie, kiedy pojadę do Krakowa.

– Fuj! – prychnęła, kiedy skończyłem mówić. – Będziesz nosił przy sobie torebkę z… – jej piękna buzia wykrzywiła się z obrzydzeniem – …z własną kupą?

– Lepiej z własną niż czyjąś – próbowałem zażartować, ale powoli docierało do mnie, że wsparcia i współczucia raczej nie mam co po tej młodziutkiej kobiecie oczekiwać.

Tymczasem Karnowski działał, tak jak obiecał. Już nazajutrz zadzwonił z informacją, że łóżko będzie czekać za dwa dni!

– W czwartek przyjęcie, morfologia, rentgen, a w piątek cięcie – mówił z entuzjazmem, który przyprawiał mnie o dreszcze. – Potem odpocznie pan sobie przez weekend i od poniedziałku szykujemy się na przenosiny do onkologii w Gliwicach.

Marlenka, mój słodki kociaczek zmienił się nagle w zimną żabę

Sporo wysiłku kosztowało mnie zakończenie tej rozmowy dziarskim tonem. Do licha! To niesprawiedliwe! Przecież wszystko szło dotąd tak dobrze. Moje życie płynęło, jak czas w drogim szwajcarskim zegarku! Skąd więc ten zgrzyt? Skąd to zakłócenie?

Przez następne dwa dni starałem się opanować ogarniający mnie chaos. Jeszcze dłużej niż zwykle przesiadywałem w fabryce, jeszcze bardziej darłem się na podwładnych mając nadzieję, że zastraszę ich tak, że nie będą nic kombinować ani bratać się z konkurencją, kiedy mnie nie będzie. Poza przerażeniem i strachem przed tym, co mnie czeka, była jeszcze i inna przyczyna.

Marlenka. Mój słodki kociaczek zmienił się nagle w zimną i obojętną żabę. Za dnia przesiadywała u fryzjerki, manikiurzystki i kosmetyczki, wieczorami za bardzo bolała ją głowa, by się do mnie przytulić. Nic więc dziwnego, że jeszcze we wtorek opadły mnie czarne myśli.

Po co to wszystko? Ten dom, samochód, oszczędności? Na cholerę mi ta fabryka? Zgięci w pół pracownicy? Co mi po mocno nieszczerym szacunku i poważaniu otoczenia?

Siedziałem w pustej sypialni na wodnym materacu (Marlena położyła się w salonie, wymawiając się „tymi dniami” i złym samopoczuciem) i po raz pierwszy w życiu rozpamiętywałem przeszłość. A może źle wybrałem?

Może naprawdę jestem draniem?

Tadka bez ceregieli wysadziłem z siodła. Najpierw, kiedy miał jakieś kłopoty z fiskusem, namówiłem go, żeby przepisał swój majątek na mnie, strasząc wyssanymi z palca paragrafami. A kiedy to zrobił, wynająłem ochroniarzy, którym przykazałem, żeby nie wpuszczali go do środka.

Jola z kolei. Doskonale pamiętam, jak kilkanaście lat temu, kiedy była zaledwie dziesięcioletnią dziewczynką, obiecałem jej że wyjedziemy na dwa tygodnie do Chorwacji, gdzie ją nauczę żeglować. Miała świra na punkcie jachtów! Więc cieszyła się na te wakacje, jak głupia. Tyle że właśnie wtedy przejąłem firmę Tadeusza i nie miałem głowy do jakiejś ckliwej rodzinnej idylli. Na szybko załatwiłem jej jakieś kolonie. To tam, po raz pierwszy, coś sobie wstrzyknęła…

Dotarło do mnie, że zasłużyłem na swoją samotność A Bożena? Tak, po śmierci córki za wszystko mnie obwiniała. Zrobiła się histeryczna i zajadła jak wiedźma. Ale przecież kiedyś była zupełnie inna. Czuła i opiekuńcza, po prostu kochana.

Gdybyśmy wciąż byli razem… gdyby wszystko się nie rozpieprzyło po „wykolegowaniu” Tadka, na pewno by teraz nie nocowała w salonie. Nagle rozpłakałem się.

Po raz pierwszy od 40 lat łkałem jak dziecko

Pobyt w publicznym szpitalu nie przypominał już uprzejmych wizyt w prywatnej klinice. Pielęgniarki się ze mną nie patyczkowały, polecany przez Karnowskiego chirurg nie owijał w bawełnę:

– Zajrzymy do środka i zobaczymy – walił bez ogródek. – Jeśli guz jest lity i nie ma przerzutów, wytniemy go i będzie pan miał szanse pół na pół na odzyskanie zdrowia. Inaczej… natychmiast zaszywamy i dalej będzie pan rozmawiał od razu z onkologiem.

Rany, ale miałem stracha, kiedy nazajutrz zawieźli mnie na operacyjną salę. Anestezjolog podłączył mi do wenflonu jakieś kroplówki, i odpłynąłem. Tyle że nie w bezdenną czerń, jak przy poprzedniej narkozie. Tym razem zobaczyłem swoje minione życie. Ale nie takie, jakim je zapamiętałem. Inne.

Takie, jakim chciałbym je uczynić, tylko nigdy dotąd nie zdawałem sobie z tego sprawy. A więc, nie „przewaliłem” Tadka. Wciąż prowadziliśmy razem tę żałośnie małą firmę. Szansa na wielki biznes, jaki mi przeszedł koło nosa tak bardzo mnie zasmuciła, że z chęcią wyjechałem z Bożenką i Jolką na żagle. Okazało się, że córka ma smykałkę do „szarpania sznurów”.

Wyrośnie z niej prawdziwy żeglarz. I to regatowy! Z Chorwacji wróciliśmy naładowani energią. Byłem dumny. Z siebie, że stworzyłem taką rodzinę. Ale jeszcze bardziej z nich. Z żony i córki. Pewnie to były tylko majaki, kiedy jednak obudziłem się na sali pooperacyjnej wciąż pamiętałem te sny. Wydawały się realne, jak prawdziwe życie!

– Nieźle poszło! – zobaczyłem nagle nad sobą twarz chirurga. – Guz usunięty w całości, przerzutów nie było. Pewnie pana ucieszy informacja, że nie musieliśmy nawet robić stomii.

Jego oblicze rozjaśniał nieco zmęczony uśmiech, ja jednak – i to pomimo wspaniałych wieści – nie byłem w stanie skoncentrować na nim spojrzenia.

Bo… tuż za nim ujrzałem trzy inne twarze

Dwie, dobrze mi znane. A trzecią… też. Tylko starszą, dorosłą.

– Bożena? Tadeusz? Jola? To naprawdę wy? – słabo wyszeptałem zdumiony.

Tadek się uśmiechnął, mówiąc, żebym szybko wracał do pracy w warsztacie, bo robota czeka. I poszedł, taktownie zostawiając mnie kobietom mojego życia. Wtedy żona ujęła moją dłoń swoją ciepłą i miękką ręką.

– Oczywiście, że my – uśmiechnęła się. – A kogo byś się spodziewał? Jesteśmy tu obie, jakże mogłoby być inaczej? Jola, na wieść o twojej chorobie, przerwała nawet swój rejs po Atlantyku i przyjechała do szpitala prosto z lotniska w Balicach. A ja cały czas czekałam pod blokiem operacyjnym. Rodzina przecież zawsze musi trzymać się razem!

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA