– Nie możemy sobie pozwolić na tak kosztowny wyjazd, proszę zrozum – bezskutecznie próbowałem przekonać żonę.
Uparła się wyjątkowo; choć może „wyjątkowo” to złe słowo. Zawsze była uparta, zawsze robiła to, na co miała ochotę. Dotąd mi to nie przeszkadzało, bawiło raczej, nawet w pewnym sensie imponowało, że potrafi tak bezkompromisowo dążyć do celu.
Póki mieliśmy kasę na jej przeróżne pomysły, to ją popierałem. Ale gdy znaleźliśmy się w gorszej sytuacji finansowej, gdy moja firma nie miała tylu zleceń co wcześniej, zależało mi na oszczędnościach. Jakoś musieliśmy przetrwać trudny czas.
Nie ukrywam, że teraz dla odmiany ja liczyłem na wsparcie i wyrozumiałość ze strony Beaty. „Na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie” – nie tak przysięgaliśmy? W końcu to nasza wspólna sprawa, wspólne pieniądze, choć pracowałem na nie sam.
Żona – z licencjatem zdobytym na ASP – od kilku lat nie miała stałej posady, miała za to rozliczne talenty i pasje. Próbowała je realizować z różnym skutkiem, acz w kwestii pieniędzy – zawsze ze stratą. Podchodziłem do tego spokojnie, licząc na to, że w końcu zajmie się jedną rzeczą, może nawet uruchomi jakiś własny biznes.
Na razie od dwóch miesięcy próbowałem ją przekonać do skromniejszych wakacji. Zamierzałem ją zabrać na Mazury i pokazać moje miejsca – z czasów, zanim ją poznałem. Kiedyś regularnie jeździłem nad jeziora. Niewiele wtedy potrzebowałem do szczęścia.
Namiot, gitara, plecak z ciuchami na zmianę, zgrana paczka kumpli, stała meta pod Augustowem… Wróciły stare wspomnienia. Kumple. Tacy, z którymi można konie kraść. Tanie wino, które smakowało jak najdroższa malaga. Piękne dziewczyny, podrywane na szanty i opowieści o rejsach na przeciekającej omedze, szkwały i flauty… Nawet swędzące bąble po ugryzieniach komarów miały swój urok.
Cudowny czas, szalonych, beztroskich wakacji…
Potem się ożeniłem, postarzałem, obrosłem w piórka i wkradło się kalkulowanie: „Gdzie należy się wybrać, a gdzie szkoda czasu, gdzie dobrze bywać, a gdzie nie warto, z kim można się pokazać, a kto nie należy do towarzystwa?”.
Moich wiernych kumpli Beata uznała za osobników pozbawionych manier i perspektyw. Więc oddaliłem się od nich, wybrałem nowe życie, nowe kręgi znajomych, bardziej pasujących do robiącego karierę biznesmena.
Wybrałem świat, w którym zorganizowanie wypoczynku było strasznie męczące, a same wakacje przypominały udział w jakichś zawodach: kto ma lepsze stroje, gadżety, ładniejszą żoną, lepiej ustawionego męża, kto odwiedził ciekawsze, czyli modniejsze miejsca.
Poddawałem się temu aż do teraz, gdy coś się we mnie obudziło – jakieś pragnienie zmiany, na które nałożyły się problemy finansowe, potęgując chęć spędzenia choćby kilku dni na Mazurach, w miejscu, gdzie naprawdę czułem się szczęśliwy.
Niestety spotkałem się z całkowitym niezrozumieniem
– Nie ma mowy, nie zgadzam się! – po raz setny odmówiła mi Beata i dla poparcie swego protestu zaczęła gwałtownie gestykulować, a wymachom jej rąk wtórowało pobrzękiwanie bransoletek na nadgarstku.
– Mazury nie są już modne. Poza tym chcę jechać gdzieś daleko. Żeby robić super zdjęcia, zebrać pomysły, nabrać perspektywy…
– W tej chwili najbardziej potrzebujemy pomysłu, jak przetrwać zapaść finansową! – warknąłem zdenerwowany. – Bo perspektywa jest taka, że zamiast na rajskie wyspy pożeglujesz do pośredniaka.
Aż poczerwieniała z oburzenia.
– Gdybyś mnie naprawdę kochał, zrobiłbyś wszystko, żebym mogła pojechać tam, gdzie chcę!
Kiedyś taki argument by zadziałał. Czemu? Ostatnio się nad tym zastanawiałem, jak nad wieloma innymi sprawami, i doszedłem do wniosku, że chyba przypadkiem trafiała w sedno. Nie kochałem jej tak jak kiedyś.
Mój ojciec – który swego czasu był dla mnie sporym autorytetem – zwykł mawiać, że żonę wybiera się taką, by podobała się innym, by ci jej zazdrościli, a na kochankę możesz sobie wziąć dziewczynę, która podoba się tobie. Wydawało mi się to takie męskie, takie super kozackie. Sądziłem, że moja matka toleruje bez problemu zdrady męża. Do czasu, gdy zobaczyłem kiedyś, jak płacze. Serce mi się łamało, gdy słuchałem jej cichego, rozpaczliwego szlochu.
Obiecałem sobie wtedy, że ja nigdy żony nie zdradzę. Gorzej, że już się ożeniłem z kobietą, która jak ulał pasowała do zasady ojca. Podobała się wszystkim bardziej niż mnie. Przynajmniej obecnie. Nie zamierzam kłamać, że tak strasznie się z nią męczyłem, że nie czułem dumy posiadacza.
Była piękna, zgrabna, zdolna, potrafiła być urocza, zabawna, i cholernie seksowna. Umiała też bezlitośnie wykorzystywać swoje atuty. Manipulowała mną na wszelkie sposoby, za pomocą seksu także.
Niemniej teraz, w obliczu kryzysu, argument: „gdybyś mnie kochał” wydał mi się żałosny i poniżej pasa.
Powiedziałem jej to i osiągnąłem tyle, że wyzwała mnie od życiowych nieudaczników i bezczelnych chamów. Paradne. Jeżeli ktoś tu był bezczelny – to ona. Miało być na dobre i na złe. Tymczasem Beata złego nie przyjmowała do wiadomości.
Podejrzewałem, że nie zrezygnuje z wyjazdu, na który zwyczajnie nas nie było stać. Na szczęście to ja robiłem jej przelewy na konto, a do firmowego nie miała dostępu. Aż tak zaślepiony nie byłem. Dla pewności, ale też trochę ze złośliwości, schowałem jej paszport. Chciała chama, to proszę bardzo.
Po jakimś tygodniu Beata zmieniła front
– Nie potrzebuję cię – oświadczyła zimno. – Jestem jeszcze młoda i raz dwa znajdę innego faceta. Nie będę czekać, aż młodość przeminie i moje szanse zmaleją. Tym razem jednak wybiorę lepiej. Mam dość ograniczeń. Żądam rozwodu!
– Żartujesz…? – bąknąłem mocno skołowany. Bo też takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem.
– Nie, wcale nie żartuję, jestem śmiertelnie poważna. Aha, jeszcze jedno: jeżeli nie oddasz mi paszportu, pójdę na policję. To szykana, dręczenie psychiczne i kradzież.
– Ależ, Beatko, laleczko, czy ty jednak trochę nie przesadzasz?
Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Milczała.
– Kryzys w końcu minie, przetrwamy go, po prostu musimy na jakiś czas zacisnąć pasa – kontynuowałem. – Liczę na twoje wsparcie i zrozumienie.
U mnie w rodzinie nigdy nie było rozwodów. Fakt, nawet mama, choć tak cierpiała z powodu zdrad ojca, nie zdecydowała się na taki krok. Swoją wiarę i przysięgę „do grobowej deski” traktowała poważnie.
– Wyobraź sobie, że w mojej rodzinie też rozwody nie są dobrze widziane – odparła Beata. – W porządku. Dam ci ostatnią szansę. Pozwu nie złożę pod warunkiem, że zgodzisz się na wyjazd i pojedziesz razem ze mną. Potraktuj to jak terapię małżeńską. Nie obchodzi mnie, skąd zdobędziesz pieniądze. Pożycz, ukradnij, wszystko mi jedno. Jeśli odmówisz, koniec z nami.
No i znalazłem się w sytuacji bez wejścia. Nie chciałem rozwodu. Przerażała mnie aż taka zmiana. Mało miałem kłopotów…? Ale na drogą egzotyczną wycieczkę też nie mogłem się zgodzić.
Dlatego próbowałem przemówić Beacie do rozsądku. Próbowałem ją obłaskawić. Kupiłem kwiaty. Przygotowałem kolację przy świecach, a na nią zaserwowałem ulubione danie żony: bliny z łososiem. I co? Nie poskutkowało. Dalej upierała się przy Karaibach.
Nie miałem pojęcia, co zrobić, do kogo się zwrócić o radę. Do ojca? Wiedziałem, co mi powie. Od prawdziwych facetów kobiety nie odchodzą. Pewnie nawet pożyczyłby mi kasę na wyjazd, żebym tylko zachował twarz. Do przyjaciół? Nie miałem prawdziwych przyjaciół, odkąd odwróciłem się od starych kumpli.
Zadzwoniłem więc… do mamy. Rzadko rozmawialiśmy, zwykle o jakichś przyziemnych sprawach, drobiazgach, ale czułem, że jest jedyną osobą, która kocha mnie bezwarunkowo. Nie chcąc niczego w zamian, nie stawiając żądań, nie mając oczekiwań, którym musiałabym sprostać.
Na miłość ojca musiałem zasłużyć, o Beatę wciąż musiałem się starać. A mama po prostu mnie kochała.
Powiedziałem jej o moim dylemacie. I kompletnie mnie zaskoczyła, mówiąc:
– Synku, czasem nie warto ratować czegoś, co na to nie zasługuje – nie byłem pewien, czy mówi o moim, czy o swoim małżeństwie.
– Pytanie więc brzmi: czy warto ratować coś, co was łączy? Nie kieruj się moim zdaniem ani ojca. Zastanów się, czego ty chcesz. Zajrzyj w swoje serce i zastanów się, czy kochasz Beatę. Nie przepadam za nią, ale skoro ją wybrałeś na swoją żonę… Poza tym ona jest taka również przez ciebie. Była młodziutka, gdy za ciebie wyszła, rozpuściłeś ją, nauczyłeś brania. Zastanów się, czy macie jeszcze szansę. Na jakie ustępstwa jesteś gotowy, by ją zatrzymać.
Rodzona matka kazała mi się zastanowić, więc się zastanawiałem. A im dłużej myślałem, tym bardziej chciałem wyjechać. Nie na Karaiby.
Moja mądra mama miała rację
Nie warto ratować czegoś, co na to nie zasługuje. Moje życie z Beatą wydało mi się przykro plastikowe. Podobnie jak nasze dotychczasowe wakacje.
Postanowiłem trzymać się planu i pojechać na krótki, kilkudniowy urlop na Mazury. I byłem gotów wybrać się tam sam. Od lat spędzałem wakacje pod dyktando żony i jej snobistycznych znajomych. Nie buntowałem się, bo widziałem, że Beata jest szczęśliwa – ale małżeństwo to kompromisy oraz wzajemne wsparcie.
Teraz jej pora dać coś mnie. Jeżeli tego nie zrozumie, jeżeli naprawdę byłem wyłącznie sponsorem, to nie chcę takiego związku. Może zagranie Beaty z rozwodem było kolejnym szantażem, blefem, manipulacją. Jeżeli jednak nie, trudno, zaryzykuję. Coś we mnie pękło. Coś się skończyło, wypaliło. Czy nieodwracalnie? Być może.
Noc przed wyjazdem miałem ciężką. Kiepsko spałem, dręczyła mnie ta cała sytuacja: z Beatą, firmą, samotnymi wakacjami, widmem rozwodu, świadomością, że coś ważnego zmarnowałem…
Rano utwierdziłem się w przekonaniu, że naprawdę potrzebuję odpoczynku, autentycznego. Łaknąłem wysiłku fizycznego, choćby marszu, świeżego powietrza, zieleni drzew, błękitu fal… Wszystkiego, co pomoże odciążyć moją przeładowaną troskami głowę.
Spakowałem się szybko; kilka koszulek, dwa swetry, jakieś spodnie, aparat fotograficzny, buty do wędrówki. Beata przyglądała mi się z dziwną miną. Nie wiedziałem, czy zaraz wybuchnie gniewem, czy się rozpłacze.
– Czemu nam to robisz? Co chcesz udowodnić? – spytała w końcu. – Wiesz, że nie zmienię zdania. Jeżeli teraz wyjdziesz…
– Mam nadzieję, że jednak zmienisz zdanie – wszedłem jej w słowo. – Długo rozmyślałem i… wciąż cię kocham. Chcę dać nam szansę, ale na innych zasadach niż do tej pory. Tym razem ja potrzebuję dowodu miłości. Z twojej strony, kochanie. Będę na ciebie czekać. Dzwoń, odnajdziemy się.
Pocałowałem ją delikatnie w usta na pożegnanie. Na odchodnym oddałem jej paszport. Niech robi, co chce. Tak jak ja.
Czytaj także:
„Mój tata zginął w wypadku, a matka przelała całą miłość na mojego brata. Ja przez całe życie jestem popychadłem”
„Zdradziłem żonę, bo przerosły mnie starania o dziecko. Byłem słaby i niedojrzały, ale zapłaciłem za to wysoką cenę"
„Teściową z naszego wesele pogotowie zabierało 2 razy. Ledwo przeżyła, a rekonwalescencja trwała 6 miesięcy”