„Byłam zdesperowana i spragniona miłości, więc poszłam po poradę do wróżki. Wolę być łatwowierna idiotką, niż starą panną!”

Kobieta, która poszła do wróżki fot. Adobe Stock, annanahabed
„Byłam akurat w totalnym dołku. Właśnie się rozwiodłam, ciągle brakowało mi kasy, moja córka Kasia wkraczała w okres buntu i nie potrafiłam się z nią porozumieć… Przyjęłam więc tę wróżbę bez wiary, że się spełni, bo nigdy niczego nie wygrałam, ani nie znalazłam. Nie miałam szczęścia i już!”.
/ 27.10.2022 18:30
Kobieta, która poszła do wróżki fot. Adobe Stock, annanahabed

Nigdy niczego nie wygrałam ani nie znalazłam, więc przyjęłam wróżbę koleżanki bez wiary. A jednak tym razem miała rację! Koleżanka postawiła mi tarota.

– Szykuje się wielka zmiana w twoim życiu – powiedziała, patrząc w rozłożone karty. – Albo coś znajdziesz, coś, czego się nie spodziewasz, albo wygrasz na loterii…

Byłam akurat w totalnym dołku. Właśnie się rozwiodłam, ciągle brakowało mi kasy, moja córka Kasia wkraczała w okres buntu i nie potrafiłam się z nią porozumieć… Przyjęłam więc tę wróżbę bez wiary, że się spełni, bo nigdy niczego nie wygrałam, ani nie znalazłam. Nie miałam szczęścia i już!

Raczej wierzyłam w swojego pecha

Tego dnia Kasia już dawno powinna wrócić ze szkoły. Od rana lało jak z cebra, więc kiedy wreszcie stanęła w drzwiach, była przemoczona dosłownie do suchej nitki. Pod pachą trzymała wystraszonego pekińczyka. Przypominał brudną, futrzaną szmatkę
i gdyby nie ogromne, połyskujące granatowe ślepia nikt by nie pomyślał, że ma do czynienia z cesarską rasą dumnych i pięknych czworonogów.

Kocham psy, ale gdy mojego ukochanego kundelka pokonała choroba, przysięgłam sobie, że już nigdy więcej! Dlatego przeraził mnie widok Kasi z bezdomnym i potrzebującym pomocy psiakiem. Czułam, że do naszego malutkiego mieszkania właśnie wprowadza się nowy lokator!

Był prześliczny! Z tą swoją spłaszczoną mordką, wielkimi oczami i frędzlowatymi uszami! Ogon miał jak pióropusz i nosił go dumnie uniesiony w górę, jakby chciał pokazać, że nawet zagubiony, w obcym domu, on nie traci animuszu i nie da sobie dmuchać w kaszę! Tym mnie ujął.

Wytarty do sucha, wyczesany i wygłaskany, obszedł wolniutko cały dom, obwąchał wszystko, a potem wziął w posiadanie nasz najwygodniejszy fotel. Po paru chwilach ułożył się na grzbiecie pokazując różowy brzuszek i chrapał tak głośno, jakby był ogromnym bokserem, a nie delikatną kruszyną po przejściach. Najwyraźniej wiedział, że nic mu nie grozi i że obie z Kasią już się w nim zakochałyśmy na amen!

Ciekawe, co się stało?

Niestety, kiedy już odpoczął, najadł się i rozpoznał teren, zaczął zwyczajnie tęsknić… Najlżejszy szelest przy drzwiach podrywał go na krzywe łapki i budził w nim jakieś nadzieje czy wspomnienia, bo zaczynał popiskiwać, kręcić się w kółko i sapać z taką rozpaczą, że i nam chciało się płakać. „Musiał mieć dobrego pana albo panią – myślałam. – Człowiek czy zwierzę cierpi po stracie tak samo”.

Zgubił się przypadkiem, ktoś go wyrzucił? A może jakieś nieszczęście spotkało jego właściciela? Mijały dni, a nasz pekińczyk stawał się coraz obojętniejszy. Leżał bez ruchu z nosem wtulonym w jedwabistą sierść i nie reagował na zaczepki, pieszczoty i podsuwane mu smakołyki. Patrzył na nas, ale nawet ogonkiem nie machnął. Nos miał suchy i ciepły, końce uszu gorące, drżał i szybko oddychał. Trzeba było szybko sprawdzić, co mu jest.

– Jakiż to wspaniały okaz! – zachwycił się weterynarz, gdy tylko go zobaczył. – Wystawowy! Niemożliwe, żeby ktoś się go pozbył. Trzeba szukać właścicieli, pies ma czip, więc sprawa będzie prosta!

Psiak był zdrowy, tylko w stresie. Weterynarz powiedział nam też, gdzie mamy jechać, żeby sprawdzić numer identyfikacyjny psiaka i dane właściciela. Tak zrobiłyśmy… Kiedy po powrocie do domu zadzwoniłam na podaną komórkę, w słuchawce usłyszałam  prawdziwy jęk radości. Mężczyźnie, który ze mną rozmawiał drżał głos, więc było jasne, że kocha swoją zgubę.

Karty nie kłamią!

Przyjechał najszybciej, jak tylko mógł. Kiedy minęło już pierwsze szaleństwo powitania, miły, całkiem przystojny pan opowiedział nam, że musiał nagle wyjechać służbowo i jego ukochanym Ambrożym miała zająć się sąsiadka. Wyszła z nim na spacer, odpięła smycz i… pies poszedł w długą, najpewniej szukając swego pana. Lał deszcz, więc sąsiadka pokręciła się trochę po najbliższych ulicach i wróciła do domu. Moja Kasia znalazła Ambrożego parę przecznic dalej. Siedział skulony i trząsł się z zimna i rozpaczy.

Kiedy zadzwoniłam, pan Ambroży rozklejał plakaty o zaginionym psie. Mężczyzna sprawiał wrażenie sympatycznego misia, a ja takich bardzo lubię! Co najważniejsze, od razu zaznaczył, że jest samotny i wspólnie ze swym pekińczykiem prowadzą kawalerskie gospodarstwo.
Powiedział, że chciałby się odwdzięczyć i zapytał, czy zgodzę się zjeść z nim kolację.

Nie odmówiłam. Tym bardziej, że Kasia, głaszcząc Ambrożego, uśmiechała się tajemniczo, jakby chciała powiedzieć: „Widzisz mamo, ktoś coś zgubił, ja to znalazłam, a ty dostaniesz nagrodę… Karty nie kłamią!”.

Czytaj także:
„Podstępna choroba odebrała mi dziecko i zniszczyła małżeństwo. Podczas gdy ja pogrążyłam się w żałobie, mąż z łatwością zapomniał, że miał syna”
„Rodzina wykorzystuje mnie, bo mam domek w górach. Mieszkają sobie w nim za darmo, śmiecą i demolują, a ja mam to znosić z uśmiechem?”
„Przyjaciółka latami przymykała oko na zdrady męża, a przed znajomymi grali idealną parę. Gdy postanowiła, że odchodzi, drań ją zniszczył”

Redakcja poleca

REKLAMA