„Byłam zażenowana dziecinnymi Mikołajkami w firmie, aż nie dowiedziałam się czegoś o osobie, którą wylosowałam...”

Firmowe mikołajki pozwoliły nam poznac tajemnicę koleżanki fot. Adobe Stock, Rido
„Anny tak na dobrą sprawę nie znał nikt. Firmowy dziwak i odludek, jak się mówiło. Pracowała z nami ponad pół roku, ale nie pamiętam, bym poza >>cześć<< wymieniła z nią choć jedno zdanie. Z nikim nie rozmawiała, nie dzieliła się opowieściami o swoim życiu, rodzinie, hobby, czymkolwiek. Po prostu przychodziła do pracy, robiła swoje i wychodziła”.
/ 06.12.2022 07:15
Firmowe mikołajki pozwoliły nam poznac tajemnicę koleżanki fot. Adobe Stock, Rido

W naszej firmie nigdy nie było tradycji kupowania sobie prezentów na święta. Nie licząc miłego zwyczaju szefostwa, które co roku wręczało nam ręcznie malowaną bombkę i kopertę z premią świąteczną. Ci, którzy trzymali się blisko także poza pracą, jak chcieli, to też coś sobie ofiarowywali, ale nie było to obowiązkiem dla wszystkich. Tymczasem nowa kadrowa wymyśliła, że zorganizujemy firmowe mikołajki. Z losowaniem, jak w podstawówce. Jezu…

Większość pracowników przewróciła oczami

Nie mamy co robić, tylko biegać po mieście i szukać prezentów dla współpracowników, i jeszcze wydawać na to własne pieniądze. Pal licho, że dwie dychy. Chodziło o zasadę. Szefowa jednak zapaliła się do tego pomysłu i pierwsza losowała nazwisko osoby, którą będzie obdarowywać. Nie było wyjścia, trzeba było wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu i wziąć udział w tej szopce.

– Pójdę do najbliższej drogerii, kupię jakiś zestaw kosmetyków i cześć – powiedziała Baśka.

– A co ty tam kupisz za dwie dychy? – jęknęła Iwona.

– Żel pod prysznic i mydło. Albo jakiś kubek, kubków na kawę nigdy dość, nie?

Kupić komuś mydło albo żel pod prysznic to trochę niegrzeczne… Mieliśmy dylemat, bo dwie dychy to dziś rzeczywiście niewiele. A jednak kupić coś „na odwal się”, byle kupić – jakoś niegrzecznie. Żel pod prysznic, mydło? Nie wiem, co na to zasady savoir-vivre’u. Pracujemy razem na co dzień, nie wypada dać jakiegoś badziewia albo czegoś, co kogoś urazi, bo dopatrzy się podtekstu. Sięgając po karteczkę z nazwiskiem, miałam nadzieję, że wylosuję kogoś, z kim dobrze się dogaduję, łatwiej będzie dobrać prezent i przyjemniej go wręczać. „O nie”, pomyślałam, gdy rozwinęłam karteczkę. Anka!

Anny tak na dobrą sprawę nie znał nikt. Firmowy dziwak i odludek, jak się mówiło. Pracowała z nami ponad pół roku, ale nie pamiętam, bym poza „cześć” wymieniła z nią choć jedno zdanie. Z nikim nie rozmawiała, nie dzieliła się opowieściami o swoim życiu, rodzinie, facetach, hobby, czymkolwiek. Po prostu przychodziła do pracy, robiła swoje i wychodziła. Nawet od biurka zbyt często nie wstawała, była niemal jak robot. Jak wybrać upominek dla kogoś, kto ani cię ziębi, ani grzeje, kogo kompletnie nie znasz, o kim nic nie wiesz, bo jest ci obcy jak przechodzień. Nie miałam pojęcia, czy Anka lubi kawę, czy pija tylko herbatę, czy kocha zielony kolor, a czerwonego nienawidzi, czy lubi chodzić do kina, a może woli książkę.

Co kupić za dwie dyszki takiej osobie?

Tylko prezent „na odczepnego”, co ani nie daje radochy z kupowania, ani z bycia obdarowanym. Do mikołajek zostały jeszcze dwa tygodnie, więc postanowiłam delikatnie podpytać koleżankę, co by ją ucieszyło. Miało być „tajne przez poufne”, mieliśmy zachować w tajemnicy, kto kogo wylosował (choć część osób, zupełnie jak w podstawówce, od razu zaczęła dzielić się informacjami, a nawet wymieniać karteczkami), ale wolałam, żeby Anka odgadła, że „mi się trafiła”, niż sprawić jej przykrość, kupując coś, co źle by się jej skojarzyło. Sama kiedyś dostałam taki prezent w liceum. Ponieważ w pierwszej klasie myślałam o medycynie, czego nie ukrywałam, dostałam „zestaw małego lekarza” z plastikowym stetoskopem i strzykawką. Akurat kilka dni wcześniej moja mama trafiła do szpitala z podejrzeniem zawału, o czym nikomu nie mówiłam. Kiedy zobaczyłam ten prezent, po prostu się rozpłakałam. Mogłam nie znać Anki, mogłam uważać ją za firmowego dziwaka, ale nie chciałam sprawić jej przykrości.

– Słuchaj, masz już wydrukowane dane na temat projektu? – zagadnęłam ją. – Ładna bluzka, dobrze ci w tym kolorze – dodałam, niby mimochodem. – Lubisz niebieski?

– Mam dane, zaraz je wydrukuję – odparła, pomijając drugą część mojej wypowiedzi, i znowu skupiła się na ekranie swojego komputera.

Oj, nie pomagała mi dziewczyna.

– Zastanawiam się, czy nie wziąć psa ze schroniska… – zaczęłam z innej strony, gdy przyniosłam jej kolejne dokumenty do podpisu. – A ty masz jakiegoś zwierzaka? Psa albo kota? Może świnkę morską?

– Nie mam – ucięła takim tonem, jakby pokazywała mi drzwi. Nie miałam pomysłu, jak do niej dotrzeć, choć próbowałam na kilka sposobów.

W końcu dałam za wygraną

Skoro nie zamierza mi niczego ułatwić, to nie będę stawać na uszach, by jej dogodzić. Nie to nie. Nieco urażona wstąpiłam do pierwszego z brzegu sklepu z ozdobami świątecznymi. Kupiłam ładną, dużą bombkę i stwierdziłam, że mam ten mikołajkowy obowiązek z głowy. Wsadziłam ozdobne pudełko do biurku i czekałam, aż ten absurdalny szósty grudnia minie. Wcześniej jednak usłyszałam plotkę, którą mniej lub bardziej świadomie rozpuściła kadrowa. Podobno w poprzedniej firmie szefowa obrała sobie Ankę za cel ataków. Klasyczny mobbing. W końcu Anka nie wytrzymała, przeszła załamanie nerwowe, wylądowała w szpitalu, a kiedy z niego wyszła, wtoczyła byłej szefowej proces. I tu wykroczyliśmy poza klasykę – bo ofiara się postawiła. Sąd wezwał na świadka jej obecnego pracodawcę, stąd plotka rozeszła się u nas lotem błyskawicy. I już byłam w domu, już wiedziałam, czemu nasza koleżanka „tylko i po prostu” wykonywała swoje obowiązki.

Nie chciała nawiązywać z nikim bliższych relacji, bo bała się powtórki z rozrywki. Raczej nikt jej tam nie pomógł, skoro aż do szpitala trafiła. Bała się komukolwiek zaufać, nie chciała się znowu ani rozczarować, ani narazić. A my, nie znając sytuacji, przypięliśmy jej łatkę dziwaczki, która nie chce się integrować, bo nie, i nawet nie próbowaliśmy wciągnąć jej do naszego grona. Może w naszej firmie nie zawsze było sielankowo, wiadomo, wszędzie zdarzają się konflikty, jednych lubi się bardziej, innych mniej, ale ogólnie dobrze nam się razem pracowało.

Kupiłam świąteczną kartkę i napisałam do Ani krótki list, który postanowiłam dołączyć do bombki. Napisałam w nim, że ją podziwiam. Za jej siłę i za to, że postanowiła walczyć o siebie i sprawiedliwość. Gdyby potrzebowała pomocy albo chciała pogadać, niech pamięta, że jestem obok. Może to niewiele, może to było naiwne, ale chciałam, by wiedziała, że przynajmniej jedna osoba nie myśli już o niej per „dziwak”. Po mikołajkach siedziałam przy swoim biurku, zastanawiając się, kto kupił mi pudełko moich ulubionych czekoladek. Obstawiałam trzy osoby, które znały mnie na tyle dobrze, żeby wybrać te właściwe.

Nagle przy moim biurku pojawiła się Anka

Trzymała w dłoni czerwoną bombkę ze złotymi esami-floresami z brokatu i kartkę z myszką przebraną za Świętego Mikołaja.

– Chciałam ci podziękować.

– Mnie? – zrobiłam wielkie oczy.

Nikt inny nie podpytywał, co lubię, a czego nie. Trafiłaś kolorem, bombka jest piękna. Ale… to, co napisałaś… to jest dla mnie naprawdę ważne.

– Cieszę się. Nie zamierzam ci się narzucać, po prostu…

Anka się uśmiechnęła.

– Wiem. I może pewnego dnia skorzystam z twojej propozycji.

– Liczę na to – odwzajemniłam uśmiech.

To nie była żadna cudowna przemiana. Anka nie zmieniła swojego postępowania o sto osiemdziesiąt stopni na klaśnięcie. Nie stała się z dnia na dzień duszą towarzystwa, bo to nie było w jej stylu, ale powoli, stopniowo zaczęła dołączać się do naszych rozmów, wspólnych śniadań czy lunchów. Czasem rzuciła jakimś żartem. W styczniu przyszła na imprezę integracyjną i widziałam, że naprawdę nieźle się bawiła. A na wiosnę zaprosiła mnie do siebie. To było całkiem miłe popołudnie, przy lampce wina i pysznych makaronikach. Anka powoli otworzyła się też na innych. Dostrzegła, że w nowym miejscu pracy – no, już nie tak nowym – naprawdę nikt nie chce zrobić jej krzywdy, wręcz przeciwnie.

Gdy poznaliśmy historię Anki, chcieliśmy jej pomóc.

Przecież na każdego mogło trafić

To nie tak, że ofiara nękania jest sama sobie winna, że mogła być twardsza, odporniejsza, że mogła się postawić. Tak się tłumaczą tylko oprawcy. Coraz więcej osób dostrzegało, że ta milcząca, wycofana dziewczyna jest miłą i wartościową osobą. Współpracownicy pomagali jej więc przełamać nieśmiałość, wciągali ją do swoich grupek, do rozmów, zapraszali na wspólne piwo po pracy. Może więc ta głupia mikołajkowa zabawa, którą wymyśliła kadrowa, wcale nie była taka głupia?

Skoro stała się okazją nie tylko do ponarzekania na dziecinne pomysły czy kupienia kolejnej niepotrzebnej pierdoły. Skoro skłoniła do zrobienia czegoś więcej. Do napisania kilku prostych, ale szczerych słów, które sprawiły drugiej osobie autentyczną przyjemność. Do otworzenia się na coś nowego. Do porzucenia skorupy, w której choć ciasno i nie do końca wygodnie, to jednak bezpiecznie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA