„Byłam wściekła na męża, bo wystawił mnie w dniu, gdy bardzo go potrzebowałam. Jak się okazało, zrobił to z miłości”

zakochani mąż i żona fot. Adobe Stock, goodluz
„Marzyłam, by wreszcie postawić torby na stole, zdjąć płacz, odłożyć Julkę do łóżeczka i coś zjeść! Ledwie wypowiedziałam w myślach te marzenia, gdy usłyszałam trzask. Jedna z trzymanych przeze mnie reklamówek pękła i całe zakupy rozsypały się po chodniku. To było już ponad moje siły. Rozpłakałam się jak dziecko”.
/ 23.03.2023 09:15
zakochani mąż i żona fot. Adobe Stock, goodluz

Wstałam z łóżka wściekła na cały świat. Oczywiście zaspałam! W biegu włożyłam pierwsze lepsze ciuchy. Nie zdążyłam wyprasować garsonki, więc padło na mało eleganckie spodnie. Dobrze, że chociaż koszula wisiała na wieszaku i nie była pognieciona. Nie miałam już czasu na makijaż, w pośpiechu wrzuciłam kosmetyczkę do torby. Następnie pobiegłam do pokoju Kubusia.

– Kochanie, wstawaj, musimy się ubierać do przedszkola – starałam się mówić spokojnie.

Oczywiście mój pięciolatek zaczął się przeciągać i marudzić.

– Mamuś, ale ja nie chcę dziś do przedszkola… Albo chociaż troszkę później, dobrze? Bo chce mi się jeszcze spać.

Westchnęłam głęboko. Już wiedziałam, że to będzie trudny poranek i znów zaczęłam sobie w myślach wyrzucać, że nie wstałam razem z budzikiem, tylko go wyłączyłam.

– Skarbie, mama bardzo się spieszy do pracy. Ubieraj się, proszę. Ja muszę jeszcze zawieźć Julkę do żłobka.

– To idź ubierać Julkę, a ja jeszcze pośpię. A tata mnie później zawiezie. – upierał się Kuba.

Tylko że dziś nie mogłam liczyć na mojego męża. Szczerze mówiąc, byłam na niego wściekła! Od dawna wiedział, że mam dziś ważny dzień w pracy. Przylatywali nasi potencjalni kontrahenci z Londynu. Wszystkim, z szefem na czele, zależało, by zrobić na nich dobre wrażenie. Podpisanie kontraktu oznaczało dla nas duże pieniądze i prestiż – także poza granicami kraju. Dlatego wszyscy stawali na rzęsach, by ich zadowolić.

Czas mijał… byłam już mocno spóźniona

A mój mąż akurat dzisiaj zostawił mnie na lodzie – samą, bez samochodu, za to z dwójką dzieci, które komunikacją miejską musiałam rozwieźć do dwóch różnych placówek, a potem zdążyć do pracy. Wyjazdy zdarzały mu się naprawdę rzadko, sporadycznie. Miał tyle zleceń na miejscu, że zazwyczaj odmawiał klientom z daleka. Tym razem jednak się uparł.

– Kochanie, to gruba ryba, szycha w branży. Takim się nie odmawia. Muszę jechać! – przekonywał.

– A nie możesz przesunąć tego o jeden dzień? Albo chociaż o parę godzin? – dopytywałam.

Oczywiście nie mógł. Byłam więc zdana sama na siebie. Rodzice Mateusza nie żyli, moi mieszkali daleko. Nie mieliśmy na miejscu nikogo.

Przenieśliśmy się tutaj późną jesienią, niecałe pół roku wcześniej. Zimowa aura nie sprzyjała zawieraniu nowych znajomości. Miałam nadzieję, że wraz z nadejściem cieplejszych dni zaczniemy wychodzić na plac zabaw i coś się zmieni. Póki co, nie znałam tutaj jednak nikogo i jakoś musiałam sobie poradzić. Tym bardziej że pracowałam w mojej firmie od niedawna i chciałam się wykazać.

W końcu po tym, jak obiecałam Kubusiowi nowy model jego ulubionej zabawki udało mi się go ubrać i zmotywować do umycia zębów. W tym czasie poszłam do łóżeczka po Julkę, obudziłam ją, ubrałam, i nieźle już zmachana chwyciłam za torebkę. Jak na złość w tym samym momencie zobaczyłam znajomy grymas na twarzy córeczki, a po chwili poczułam, że mamy kłopoty. Miałam ochotę krzyczeć z wściekłości!

Nie uśmiechało mi się rozbierać jej kurteczki, bucików, spodenek i zmieniać pampersa, ale nie mogłam przecież pozwolić, żeby tłukła się przez całe miasto z kupą w pieluszce! Szybko położyłam ją na kanapie i jednym ruchem ściągnęłam spodnie.

Cholera jasna! – zaklęłam siarczyście, bo okazało się, że zawartość pieluchy dostała się także do nogawek, a w końcu już nawet na naszą kanapę!

– Mamuś, tak się nie mówi! – usłyszałam surowy głos Kuby.

Nie miałam nawet siły na przepraszanie i tłumaczenie się. Najchętniej zaklęłabym jeszcze raz! Nie powiedziałam nic, tylko zaczęłam czyścić kanapę i pobiegłam po czyste rzeczy.

Na przystanek dobiegliśmy w ostatniej chwili, autobus już prawie ruszał. Oczywiście na każdym skrzyżowaniu mieliśmy czerwone światło. Zdenerwowana co chwilę spoglądałam na wskazówki zegara, jakby to miało je spowolnić. Niestety, nieubłaganie zbliżały się do godziny 8.

Wreszcie udało mi się porozwozić pociechy i wsiąść w odpowiedni tramwaj, niestety ten późniejszy. Do firmy wbiegłam o 8.12. Szybko rzuciłam torebkę na krzesło i pognałam do łazienki, by doprowadzić się do porządku. Zdałam sobie sprawę, że nawet się nie uczesałam.

Myślałam, że ze złości eksploduję

Nie miałam zbyt wiele czasu, więc tylko szybko nałożyłam podkład, puder i wytuszowałam rzęsy. Przeczesałam włosy palcami i w miarę ogarnięta poszłam zająć swoje stanowisko.

Jesteśmy już po zebraniu i odprawie, stary prosi cię do siebie – powiedziała Mirka, moja koleżanka z biura.

Z jej miny wywnioskowałam, że nie będzie to raczej miła wizyta.

– Dzień dobry, szef mnie wołał? – spytałam, wchodząc do gabinetu.

Bez słowa wskazał mi ręką krzesełko. A potem beznamiętnym tonem oznajmił mi, że nie toleruje spóźnień, nie będzie słuchał moich tłumaczeń i ma nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz.

– Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie, więc zakończmy ten temat – powiedział i poprosił o zestawienie za poprzedni miesiąc. – Za chwilę będą tu Anglicy, Olek już odebrał ich z lotniska. Niech się pani przygotuje.

Na szczęście udało mi się nie złapać więcej minusów u szefa, kontrahenci byli zadowoleni i wszystko poszło po naszej myśli. Czekałam tylko, kiedy wybije 16 i pojadę po dzieciaki.

Julka nie potrafiła jeszcze mówić, więc skarżyła się jedynie płaczem. Kubuś robił mi czasem wyrzuty, że odbieram go jako ostatniego. Na szczęście nie zdarzało się to często. Mąż jest swoim szefem i zazwyczaj organizuje pracę tak, by po 15 móc pojechać po dzieci. Dziś jednak nie mogłam na to liczyć. Ledwie o tym pomyślałam, znowu się zdenerwowałam.

Tuż przed 16 dostałam esemesa. „Nie dam rady zrobić zakupów. Będę późnym wieczorem, przepraszam”. Myślałam, że eksploduję! Wczoraj ustaliliśmy z Matuszem, że skoro nie będzie go cały dzień, to chociaż zakupy zrobi w drodze powrotnej. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę roztrzaskać komórkę.

Szybko odebrałam Julkę, potem Kubusia i pognałam do pierwszego lepszego sklepu. Postanowiłam kupić tylko najpotrzebniejsze rzeczy i coś na kolację, o resztę niech się martwi następnego dnia Mateusz. I wcale nie obchodziło mnie, czy będzie miał czas na wizyty w supermarkecie. 

Kwadrans spędzony w sklepie był dla mnie mordęgą! Kubuś co chwilę prosił o jakieś słodycze, Julka brała z półek wszystko, czego udało jej się dosięgnąć. Na koniec teatralnie się rozpłakała, ledwo udało mi się ją uspokoić. Czułam się niczym tragarz, dźwigając na przystanek torebkę, dwie reklamówki i roczne dziecko na rękach. Do tego musiałam ciągle popędzać syna, bo nagle zaczęły go boleć nogi. Na szczęście spod sklepu mieliśmy bezpośredni autobus do domu, przystanek znajdował się zaledwie kilkaset metrów przed nim.

Rozpłakałam się na środku chodnika

Kiedy wreszcie wysiadłam i zobaczyłam z daleka naszą bramę, poczułam się, jakbym wracała do domu z jakiegoś bardzo długiego wyjazdu. Marzyłam, by wreszcie postawić torby na stole, zdjąć płacz, odłożyć Julkę do łóżeczka i coś zjeść!

Ledwie wypowiedziałam w myślach te marzenia, gdy usłyszałam trzask. Jedna z trzymanych przeze mnie reklamówek pękła i całe zakupy rozsypały się po chodniku. To było już ponad moje siły. Rozpłakałam się jak dziecko. Zdezorientowana i wystraszona Julka zaczęła mi towarzyszyć, a Kubuś zajął się gonieniem jabłek.

– Może pomogę? – usłyszałam nagle miły głos. – Oj widzę, że ma pani zły dzień. Spokojnie, ja miałam taki wczoraj. Jestem Iza.

Obok mnie stała blondynka mniej więcej w moim wieku. Kojarzyłam ją z widzenia, mieszkała chyba na naszym osiedlu, bo często ją tu widywałam. Pomogła mi pozbierać zakupy i zanieść je do domu. W ramach podziękowań zaproponowałam jej kawę, zrobiła na mnie dobre wrażenie.

Rzeczywiście, Iza była moją sąsiadką. Do tego przemiłą osobą, świetnie nam się rozmawiało. W pewnym momencie usłyszałam głos Mateusza.

– Kochanie, mam dla ciebie niespodziankę, wyjdź przed dom!

Spojrzałyśmy na siebie z Izą zdezorientowane. Kiedy stanęłam w progu, nie wiedziałam, co powiedzieć. Przed bramą stał zaparkowany garbus! Samochód moich marzeń!

– Przepraszam, że cię okłamałem, nie było żadnego ważnego klienta. Po prostu trafiła mi się okazja, a ty tak narzekasz na tę komunikację miejską… Wszystkiego najlepszego! Wprawdzie urodziny masz za miesiąc, ale bałem się, że ktoś mi go sprzątnie sprzed nosa.

Nie wiedziałam, co powiedzieć! Po prostu rzuciłam się mężowi na szyję.

Kiedy wieczorem kładłam się do łóżka, doszłam do wniosku, że ten zwariowany dzień wcale nie był taki zły. W pracy zyskaliśmy nowych partnerów, potem poznałam Izę. Kto wie, może nawet się zaprzyjaźnimy? No i dostałam wspaniały prezent od mojego, jak się okazało, kochającego męża. Chyba to popołudnie wynagrodziło mi z nawiązką poranne nerwy.

Czytaj także:
„Marzę o czułości i pomocy w domu. Mąż i syn żyją sobie jak królowie i wszystko jest na mojej głowie”
„Mąż w ogóle nie poświęca mi czasu. Od romantycznej kolacji z żoną, woli bieganie na siłownię i imprezy z kumplami”
„Wszystko w domu robię sama. Mąż zamiast mi pomóc, woli wyjść z kolegami, zostawić dziecko na mojej głowie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA