Zegar po dziadku Janku wskazywał kwadrans po północy, kiedy skonana, ale i zadowolona z siebie, wczołgiwałam się pod kołdrę. Był piątek (właściwie sobota), a ja już miałam posprzątane całe mieszkanie. Po powrocie z pracy nakarmiłam męża i syna oraz spacyfikowałam ich przed telewizorem. Potem, ignorując ich zdegustowane miny („Musisz to robić teeraaaz?”), przeleciałam się z odkurzaczem po pokojach, machnęłam kurze z mebli, poupychałam do szuflad szpargały, które nagromadziły się w ciągu tygodnia, i jeszcze zrobiłam pranie. Dzięki temu mogłam się cieszyć weekendem w czyściutkim mieszkanku.
Było doskonale
– Z samego rana wstawię rosół, ubiję schabowe, do obierania kartofli zagonię Daniela – planowałam, moszcząc się obok pochrapującego męża. – A surówkę do obiadu może zrobić Stasiek, korona mu z głowy nie spadnie – zdecydowałam, sięgając po książkę.
Zakładka z zasuszonego liścia klonu wysunęła się z książki, żółtawe światło nocnej lampki oświetliło kartki... Obieranie warzyw do rosołu szło mi nadzwyczaj sprawnie, malutki nożyk śmigał w moich palcach niczym skalpel w dłoni chirurga. Mięso pyrkało pod pokrywką, kotlety schabowe ubite różowiły się na drewnianej desce. Nagle poczułam miłe ciepło za plecami, silne ramiona Staszka przygarnęły mnie władczym gestem.
– Może miałabyś ochotę na przechadzkę w świetle księżyca, moja ty najsłodsza istoto? – zaszemrał mi wprost do ucha, obejmując mnie jeszcze ciaśniej, aż nożyk do warzyw wysunął mi się z dłoni, spadając z brzękiem na podłogę.
– Odbiło ci, stary? Przecież słońce świeci! – wykrztusiłam zdumiona, ale Stasiek położył mi dłoń na ustach.
– Ach, jakże się stęskniłem do twej delikatnej skóry, atłasu policzków, twoich warg o smaku brzoskwiń…
Zanim zdążyłam zareagować, odwrócił mnie zdecydowanie i zaczął całować tak, że tchu mi zabrakło. Próbowałam się wyrwać, ale raz, że on był silniejszy, dwa – podobało mi się to coraz bardziej! Czułam usta Staśka na swoich, jego język, silne dłonie na plecach i pośladkach – i było mi cudownie.
Bajecznie! Bosko!
Gdzieś tam kołatały się jakieś myśli – o rosole, pod którym powinnam zmniejszyć gaz, o kotletach, że trzeba je przykryć folią, i o synu, który w każdej chwili może wparować do kuchni… Zaraz! Do jakiej kuchni? Jakimś cudem znaleźliśmy się w sypialni. Zaciągnięte zasłony, świece porozstawiane na półkach, podłodze…
– Stasiu, co ty? Skąd…?
– Cii… Nic nie mów, najdroższa!
I już leżałam na łóżku, materac ugiął się pod naszym ciężarem, zakołysał, zapadałam się coraz głębiej i głębiej… I nagle wszystko zniknęło.
– Irka, wstajesz? Dziesiąta dochodzi.
Z trudem otworzyłam oczy, ostre zimowe słońce zalewało pokój. Materac ugiął się, sprężyny zajęczały. To Stasiek wkładał skarpetki, jak zwykle siedząc w nogach łóżka.
– Dziesiąta? Czemu mnie nie obudziłeś?
– Strasznie mocno spałaś… królewno. Że też chciało ci się tak sprzątać po nocy – mruknął Stasiek.
Po chwili razem z synem pojechali na jakiś mecz siatkówki, a ja zostałam w domu sama. Poleżałam jeszcze chwilkę, pogapiłam się to na ścianę, to na zegar dziadka. Na podłodze leżała książka.
– No tak, jak zwykle zasnęłam przy czytaniu… – mruknęłam pod nosem, wsuwając kapcie i wędrując do kuchni.
Panował tam koszmarny bałagan, wszędzie walały się skorupki jajek, okruchy chleba, brudne sztućce. Zerknęłam na kuchenkę. Garnka z rosołem ani śladu, kotlety pewnie wciąż leżały w lodówce.
„Bierz się do roboty, Śpiąca Królewno” – westchnęłam.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”