Podekscytowana córka nie mogła zapanować nad swoją radością.
– Jestem taka szczęśliwa, mamo! To będzie najlepszy dzień mojego życia!
Chyba każda matka cieszy się, gdy słyszy podobne słowa z ust swojej córki. Ja też byłam szczęśliwa, pewnie. Tym bardziej że Beatka jest jedynaczką i mogłam zakładać, że nigdy już radości w dniu swojego ślubu przeżywała nie będzie.
A jednak uparta myśl sprawiła, że nie mogłam w pełni podzielać radości swojego dziecka i cieszyć się z nim zupełnie spontanicznie jego radością. Biała suknia, pierwszy taniec, dodatki… To wszystko sprawiło, że w głowie odżyły wspomnienia, które dawno chciałam wymazać z pamięci. Wspomnienia i wyrzuty sumienia.
Zakochałam się zaraz po maturze
Nigdy nie przypuszczałam, że spotka mnie takie szczęście. Byłam zwykłą dziewczyną wychowywaną na wsi. Wakacje spędzałam, pomagając rodzicom w gospodarstwie. Tamtego roku były to wyjątkowo szczęśliwe dwa miesiące, bo właśnie dostałam się na studia w Warszawie. Miałam studiować polonistykę. Później chciałam uczyć w szkole. Byłam młoda, zdrowa i pełna zapału. I właśnie wtedy poznałam swoją wielką miłość.
Łukasz był na pierwszym roku studiów. Planował zostać weterynarzem, do naszej wioski został skierowany w ramach obowiązkowych praktyk. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Spędzaliśmy razem całe dnie, a z czasem i wieczory. Moi rodzice przychylnie patrzyli na naszą znajomość.
Widzieli, że Łukasz to poważny, odpowiedzialny młody człowiek, który dojrzale patrzy na życie. I nie pomylili się. Po dwóch miesiącach znajomości ukochany poprosił mnie o rękę.
– Wiem, że bardzo krótko się znamy – wyszeptał, całując mnie potajemnie między drzewami w sadzie rodziców. – Ale jesteś kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia. Czy zgodzisz się zostać moją żoną?
Wsunął mi na rękę skromny pierścionek, a mnie aż tchu zabrakło w tamtym momencie z radości.
– Oczywiście – wyszeptałam. – Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego męża.
Nie chcieliśmy długo czekać ze ślubem. Nawet w tamtych czasach ten pośpiech niejednemu wydawał się podejrzany. Zdawałam sobie sprawę, że ludzie szepczą po kątach, że panna młoda pewnie w ciąży, to i do ołtarza młodym spieszno, ale nie przejmowałam się gadaniem. Dla mnie ważny był tylko Łukasz i nasza wspólna przyszłość. Świetlana, jak sobie wyobrażałam. W najśmielszych snach nie przyszło mi do głowy, jak okrutną niespodziankę szykuje dla nas los…
Rodzice byli trochę zawiedzeni, że nie chcemy organizować hucznego wesela, na które można by zaprosić pół wsi, ale my postanowiliśmy twardo, że wystarczy nam, jak przysięgę złożymy sobie w cichym kościółku w mojej rodzinnej wsi.
Byli przy tym tylko nasi rodzice i najbliżsi przyjaciele. Później wiele razy zastanawiałam się, czy gdyby było więcej świadków tego, jak ślubuję, że nie opuszczę Łukasza aż do śmierci, trudniej byłoby mi podjąć decyzję, którą podjęłam… Ale tego się nigdy nie dowiem.
Od razu po ślubie wyjechaliśmy do Warszawy. Dostaliśmy malutki pokoik w akademiku, tak zwany „małżeński” – i zaczęliśmy wspólne życie. Początkowo wydawało ono się nam rajem. Mimo że żyliśmy w bardzo skromnych warunkach, starałam się zachowywać jak prawdziwa żona. Przygotowywałam Łukaszowi śniadanie, gotowałam obiady. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Dobrze pamiętam, kiedy wszystko zaczęło się psuć
To był akurat czas sesji. Zwróciłam uwagę, że mąż ma podkrążone oczy i jest ciągle zmęczony.
– To normalne, uczę się do późna – zbagatelizował moje obawy Łukasz, ale ja czułam, że coś jest nie tak. Nazwijcie to, jak chcecie – przeczuciem czy kobiecą intuicją, ale coś mi mówiło, że tu nie chodzi o zwykłe zmęczenie.
Zaczęłam obserwować Łukasza. Zauważyłam, że często po wykładach kładł się niby na chwilę. Dziwnie drżały mu ręce. Był blady, miał podkrążone oczy.
– Powinieneś iść do lekarza – powtarzałam, ale Łukasz ze śmiechem bagatelizował moje obawy.
– Jestem młody, to tylko przemęczenie – powtarzał.
Pewnego dnia nie mógł już jednak dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Wróciłam do pokoju po zajęciach i zobaczyłam go na podłodze, leżącego bez ruchu z dziwnie wyprostowaną jedną nogą.
– Nic nie czuję. Nie czuję nogi – powtarzał przerażony. – Nie mogę wstać.
Później przyznał mi się, że wcześniej miał wiele innych dziwnych objawów, jak podwójne widzenie czy nagłe i silne bóle głowy, ale nie mówił mi o nich, żeby mnie nie denerwować. Tym razem nie było na co czekać. Wezwaliśmy pogotowie.
Kiedy zabierali Łukasza do szpitala, czułam paniczny lęk. Czekanie na diagnozę było koszmarem, tym bardziej że się przedłużało. Lekarze początkowo wykluczyli problemy z kręgosłupem. Później nowotwór. Każda kolejna wiadomość sprawiała, że łapałam głęboko powietrze jak wyciągnięty z wody tonący – by po chwili znowu zanurkować w oceanie niepewności.
– Co mu naprawdę dolega? – dręczyło mnie to pytanie w bezsenne noce.
Odpowiedź przyszła prawie po dwóch miesiącach badań. I nie była na pewno tą, której oczekiwałam.
– Już wiemy – powiedział poważnie starszy lekarz, nawet nie udając, że nie patrzy ze współczuciem na mój powiększony już przez ciążę brzuch. – To początki stwardnienia rozsianego.
Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią z całej siły w klatkę piersiową. Na chwilę zabrakło mi tchu. Nie miałam odwagi nawet spojrzeć na Łukasza. Nie byłam lekarzem, ale interesowałam się trochę medycyną i słyszałam o tej chorobie. W głowie krążyły mi strzępki obrazów: niepełnosprawność, wózek inwalidzki, konieczność ciągłej opieki…
Dopiero po chwili znalazłam w sobie dość odwagi, żeby spojrzeć na męża. Mój odważny, zwykle roześmiany Łukasz miał w oczach łzy przerażenia.
– Nie opuścisz mnie, prawda? – szepnął.
– Przecież ślubowałam – odpowiedziałam, ale w tamtym momencie nawet dla mnie te słowa zabrzmiały dziwnie przerażająco. – Wszystko będzie jak dawniej – dodałam jeszcze.
Ale nie było. Kolejne tygodnie pokazały, że nie potrafiłam traktować Łukasza jak dotychczas. Choć lekarze powiedzieli nam, że to choroba o trudnym do przewidzenia przebiegu, która może dać nawet jeden rzut w ciągu całego życia i niekoniecznie prowadzi do inwalidztwa, w mojej głowie wciąż przewijały się najgorsze scenariusze.
– Jak poradzę sobie z mężem na wózku i małym dzieckiem? – myślałam w nocy, głaszcząc jednocześnie swój mocno powiększony już brzuch. – A jeśli Łukasz będzie wymagał całodobowej opieki, zmiany pampersów, karmienia? Jak my sobie poradzimy?! A jeśli nie będzie mógł pracować?
Sama nie wiem, kiedy przestałam myśleć o mężu jak o ukochanej osobie, a zaczęłam jak o potencjalnym problemie. Łukasz to wyczuł, bo oddaliliśmy się od siebie. Przestaliśmy razem sypiać, częściej się kłóciliśmy. Pewnego dnia mąż wykrzyczał mi:
– Jeśli chcesz odejść, to odejdź! Nie musisz zostawać z mężem kaleką!
Te słowa przez chwilę wydały mi się okrutne. Przecież nie planowałam zostawić Łukasza. Przysięgałam… Z drugiej strony… Ta myśl nie dawała mi spokoju. Byłam taka młoda. Tak bardzo bałam się zamknięcia do końca życia z niepełnosprawnym mężem…
A jeśli zostawię go teraz, kiedy jeszcze dziecka nie ma na świecie? – przyszło mi do głowy. Myśl, z początku absurdalna, zakiełkowała w mojej głowie jak ziarenko zła. Swoimi wątpliwościami podzieliłam się z rodzicami. O dziwo, nie powiedzieli mi, że przysięga powinna mnie związać z Łukaszem na zawsze.
– Pomożemy ci, jakąkolwiek decyzję podejmiesz – usłyszałam tylko.
To było dla mnie jak zielone światło
Kilka tygodni później przerwałam studia, spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechałam do rodziców. Zostawiłam Łukaszowi krótki list. Napisałam, że bardzo go kocham, ale nie czuję się na siłach udźwignąć takiej odpowiedzialności.
Nie wiem, na co liczyłam. Może miałam nadzieję, że mąż spróbuje mnie odnaleźć? Ale duma widać zwyciężyła. Łukasz nigdy nie próbował się ze mną skontaktować. A ja po kilku miesiącach spędzonych u rodziców, gdzie na świat przyszła Beatka, wyprowadziłam się na drugi koniec Polski. Mimo niedokończonych studiów znalazłam pracę w miejscowej szkole.
Początkowo nie było nocy, żebym nie myślała o tym, co zrobiłam. Później jednak codzienność przyćmiła wyrzuty sumienia. Córka rosła, musiałam zapewnić jej byt, a przy jednej pensji nie było to łatwe.
Kilkanaście miesięcy później poznałam Mariusza
Był moim kolegą z pracy, uczył matematyki. Sama nie wiem, jak to się stało, że zostaliśmy parą. To nie była wielka miłość. Ale Beata lubiła Mariusza, a ja miałam dosyć samotności. Wzięliśmy ślub cywilny. Powiedziałam mężowi, że byłam już mężatką, ale nigdy nie opowiedziałam o szczegółach. Swój związek podsumowałam krótko:
– Byliśmy młodzi i żadne z nas nie było gotowe podjąć takiej odpowiedzialności.
Na szczęście więcej o nic nie pytał. Wiele razy zastanawiam się, czy to, że moje drugie małżeństwo nie należało do udanych, to nie był rodzaj kary za to, co zrobiłam. Nigdy się tego nie dowiem. Fakty są jednak takie, że Mariusz okazał się bardzo trudnym człowiekiem.
Niechętnie pracował, za to lubił zaglądać do kieliszka. Kiedy wypił, nie raz i nie dwa podniósł rękę na mnie i na Beatkę. Wiele razy myślałam, żeby od niego odejść, ale wtedy przychodziło opamiętanie:
– Kobieto, raz już uciekłaś. Całe życie zamierzasz uciekać od mężczyzn? Przyjmij to, co cię spotyka, jako karę. Z godnością.
Więc przyjmowałam. Wstyd się przyznać, ale odetchnęłam dopiero, kiedy Mariusz dwa lata temu dostał wylewu i zmarł. Tylko że wtedy na wiele rzeczy w moim życiu było już za późno. Dziecko odchowałam, swoje lata miałam. Rodzice cicho odeszli z tego świata. Zostałam sama jedna i wydawało mi się, że nic dobrego mnie już nie czeka.
I właśnie wtedy Beatka oznajmiła mi, że się zakochała się w Tomaszu:
– Mamo, jestem taka szczęśliwa! – powtarzała.
W jej entuzjazmie i roziskrzonych oczach odnajdywałam siebie – sprzed wielu lat. Wtedy, gdy poznałam Łukasza. Polubiłam ukochanego córki. Kiedy rok temu oznajmili mi, że planują ślub, aż się rozpłakałam ze wzruszenia. Ale dopiero kiedy wyszli, rozpłakałam się po raz kolejny.
Z tęsknoty za swoim straconym życiem i utraconą miłością. Z powodu wyrzutów sumienia, które nie przestały przygniatać mnie niczym stukilowy kamień przez te wszystkie lata i uśpione czekały na chwilę taką jak ta, aby wybuchnąć.
Kolejne miesiące, najszczęśliwsze w życiu mojego dziecka, dla mnie były istnym koszmarem. Wszystko przypominało mi o Łukaszu. Wybierałam z Beatką sukienkę – i przypominałam sobie, jak z radością stawałam wiele lat temu na ślubnym kobiercu w skromnej białej sukience.
Oglądałam propozycje aranżacji zdjęć ślubnych – a w nocy patrzyłam na jedyne zdjęcie, które zachowało się z mojego ślubu. Skromna, czarno–biała fotka – to wszystko, co mi pozostało. Trzymam ją w portfelu jak relikwię. Nawet gdyby zaginęła, każdy szczegół tego zdjęcia mam wykuty w pamięci na zawsze – i ciemne włosy Łukasza i radość naszych szczerych uśmiechów. Ile bym dała, aby wrócił tamten czas i abym jeszcze raz mogła decydować o swoim życiu!
Beata jest pewna, że to Mariusz był jej biologicznym ojcem. Dlaczego miałaby w to wątpić? Choć mój drugi mąż nie był wzorem ojca, był jedynym, jakiego moja córka znała. Pewnego dnia przyznała mi się, że miała dziwny sen.
– Śnił mi się mój ślub, mamusiu – powiedziała z roziskrzonymi oczami. – Tata prowadził mnie do ołtarza. Ale wiesz, nie wyglądał jak tata. Miał takie ciemne oczy i ciemne włosy…
Poczułam, jak po plecach przechodzi mi lodowaty dreszcz. A może to znak? – pomyślałam wtedy. Może Łukasz dopomina się należnego miejsca na ślubie córki? Może powinnam go odszukać i zaprosić?
Ale szybko odrzuciłam tę myśl jako niedorzeczną.
Nie mam pojęcia, czy mój mąż jeszcze żyje. Nie mam pojęcia, w jakim jest stanie. Wiem tylko, że nie mieszka w Polsce. Kilka lat po wyprowadzce przez przypadek dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że Łukasz wyemigrował do Niemiec. Nie wspomniała przy tym nic o jego chorobie.
Czyżby okazała się wcale nie tak podstępna, jak się obawiałam? Czyżbym stchórzyła przedwcześnie, a Łukasz miał tylko jeden rzut? Albo lekarze jednak się pomylili? Tego nigdy się nie dowiem. Wiem jedno. Jutro moje jedyne dziecko stanie na ślubnym kobiercu, naprzeciwko mężczyzny, którego wybrała na towarzysza życia. I wypowie słowa uroczystej przysięgi:
– I nie opuszczę cię aż do śmierci.
A ja będę się przez cały ten czas modliła, by Beatce udało się wytrwać w tym, co dla mnie okazało się za trudne… Choć bardzo chciałabym dziś móc odwrócić czas, by móc podjąć właściwą decyzję.
Czytaj także:
„Chciałem zemścić się na żonie przyjaciela za to, że zniszczyła mu życie. Nie sądziłem jednak, że to on był tyranem”
„Myśleliśmy, że znaleźliśmy lokatora idealnego. Okazał się być poszukiwanym przestępcą: płatnym zabójcą na usługach mafii”
„Nigdy nie zapomnę tej sylwestrowej nocy. Wstyd mi, bo wyszłam na puszczalską, ale nie żałuję”