„Chciałem zemścić się na żonie przyjaciela za to, że zniszczyła mu życie. Nie sądziłem jednak, że to on był tyranem”

Mężczyzna, który zakochał się w żonie kumpla fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Chciałem, by cierpiała, by miała złamane serce. Nie wiedziałem jeszcze, jak to zrobię, ale taki był plan: zbliżyć się do niej, znaleźć słaby punkt i uderzyć. Jednak im bardziej ją poznawałem, to przekonywałem się, że w niczym nie przypomina zimnej lali, o której mówił Adrian”.
/ 31.12.2021 08:25
Mężczyzna, który zakochał się w żonie kumpla fot. Adobe Stock, Africa Studio

Z Adrianem złączyła nas wspólna ławka w podstawówce. Wcześniej okładaliśmy się w szatni workami na kapcie, więc w ramach kary usadzono nas razem. Próbowaliśmy się ignorować, ale na dłuższą metę sztama bardziej nam się opłacała. Zawarliśmy więc honorowy pokój, który przypieczętowaliśmy wspólnym wypaleniem papierosa, którego podkradłem ojcu. Wprawdzie odchorowaliśmy ten rytuał, rzygając jak koty, ale od tamtej pory byliśmy jak bracia. W szkole pomagaliśmy sobie wzajemnie, bo różniły nas nie tylko temperamenty, ale i uzdolnienia. Po lekcjach też spędzaliśmy czas razem. Adrian był przebojowy i w gorącej wodzie kąpany, taki raptus i nerwus. Ja byłem spokojniejszy, bardziej cierpliwy, przebiegły i sprytny.

Na ogół on rzucał pomysłem, ja zastanawiałem się, jak go wcielić w życie, unikając konsekwencji. Łączyły nas ciekawość świata i skłonność do ryzykownych eskapad. Słowem, tworzyliśmy duet idealny, w zasadzie samowystarczalny, doskonale funkcjonujący poza klasowymi układami. Może i mógłby ktoś do nas dołączyć, ale z Adrianem prócz mnie nikt inny nie umiał się dogadać. Trzymaliśmy się razem przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum. Nasze drogi rozeszły się dopiero po maturze, kiedy on wybrał gdańską politechnikę, a ja miejscowy uniwersytet. Ale kiedy Adrian przyjeżdżał na weekendy, ferie czy wakacje, po dawnemu urywaliśmy się do pobliskiego pubu. Właśnie czekałem na niego w piwiarni, zerkając jednym okiem na transmitowany mecz, kiedy poczułem potężne uderzenie w plecy.

– Kopę lat, stary!

– Adek, brachu, dobrze cię znowu widzieć! Co tam na Wybrzeżu?

Przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał świetnie

– Dużo by opowiadać…

– Wal, mamy czas – zachęciłem go.

Odczekał, aż barman naleje dwa kufle piwa i zanurzył usta w pianie. Wziął głęboki wdech i wypalił:

– Zakochałem się!

Aż się zakrztusiłem piwem z wrażenia, bo do tej pory Adek starannie unikał komplikacji uczuciowych. Nie to, że stronił od dziewczyn, ale nie przywiązywał się.

– Nie mów! Która cię tak usidliła?

Jakby czekał na to pytanie. Popłynęła długa opowieść o dziewczynie nadzwyczajnej, wyjątkowej, po prostu jedynej na świecie.

– Na początku mnie ignorowała, musiałem się zdrowo nagimnastykować, ale warto było. Renia jest niesamowita… Zresztą, sam zobacz.

Podsunął mi pod nos telefon, gdzie na tapecie widniała podobizna rozmarzonej brunetki o bursztynowych oczach. Rzeczywiście, dziewczyna była śliczna. Poklepałem Adka po ramieniu.

– Gratuluję. Teraz rozumiem, dlaczego ostatnio rzadziej zaglądałeś do domu.

– Musiałem ją oswoić i obłaskawić – puszył się po swojemu. – Teraz planuję totalnie zbić ją z tropu i oświadczyć się zaraz po powrocie. Zanim ktoś mi ją ukradnie.

Brwi podjechały mi do połowy czoła.

– Nie za prędko? Ile wy się znacie? Może przystopuj trochę? Poznajcie się lepiej…

– Sam wiesz, że nie lubię czekać. Zresztą, na co? Lepszej już nie trafię. Sam zobaczysz, jak ją poznasz.

– A kiedy będę miał tę przyjemność?

– Na naszym ślubie. Nie rób takiej miny! – zaśmiał się wesoło. – Nie będę ryzykował, że mi sprzątniesz Renię sprzed nosa. Mam nadzieję, że nie odmówisz i zostaniesz moim drużbą, co?

Westchnąłem. Wiedziałem, że jak Adek się uprze, to umarł w butach.

– Chyba nie mam wyboru. Poza mną innych kumpli u ciebie brak – mrugnąłem do niego. – To co, coś mocniejszego? Taką nowinę trzeba oblać!

Piliśmy, Adrian gadał, ja słuchałem. Mówił o swoich planach, perspektywach zawodowych i oczywiście o Renacie. Trochę mi było przykro, że ani razu nie zapytał, co tam u mnie, ale przyjaźń musiała ustąpić przed miłością. Dotarło do mnie, że niedługo stracę najlepszego kumpla, że zejdę na dalszy plan. Mimo woli poczułem niechęć do nieznanej dziewczyny, która odebrała mi Adriana. Głupie, ale zazdrość rzadko bywa logiczna.

Życie nieco pomieszało nam planach

Adrian wyjechał do Gdańska, a ja niespodziewanie dostałem propozycję rocznego stypendium w Stanach. Oczywiście skorzystałem z okazji. Tam otrzymałem zaproszenie na ślub. Nie stać mnie było na przylot do Polski, więc mój najlepszy kumpel ożenił się beze mnie i mojego świadkowania. Dostałem zdjęcia z uroczystości, a potem na długo, długo zapadła cisza. Jakby Adrian utonął ciałem i duszą w tej swojej miłości…

I chyba faktycznie tonął, bo pewnej nocki  odezwał się do mnie na Skypie. Był wyraźnie pijany.

– Do dupy z tym! – żalił się. – Z suką w rui się ożeniłem. Mówi mi, że jedzie do matki, ale ja wiem swoje… A ja ją tak kochałem, nadal ją kocham – bełkotał.

Nie wiedząc, jak go pocieszyć, bredziłem jakieś frazesy, że wszystko się ułoży, że może się myli, przesadza. Nie wiem, czy coś do niego dotarło, w każdym razie kiedy się ze mną żegnał, wydawał się spokojniejszy. Mnie jednak dręczyły złe przeczucia, bo nigdy wcześniej nie był w takim stanie. Naprawdę ją kochał, skoro dał się jej tak skrzywdzić.

Po to mi go odebrała? Żeby go ranić, zdradzać?

Powinienem być przy nim… Powinienem, ale nie byłem i chyba nigdy nie pozbędę się poczucia winy. Pod koniec mojego pobytu w Stanach dostałem wiadomość, że Adrian nie żyje. Wypadek na motorze.
Po powrocie odwiedziłem jego rodziców i od ojca dowiedziałem się szczegółów. Grzał dwusetką, był pijany, wyrzuciło go na zakręcie, nie było co zbierać. Matka na mój widok się rozpłakała.

– Szkoda, że cię nie było, Szymuś. Może ty byś do niego trafił, może byś mu przetłumaczył, żeby tak nie szalał…

– Gdy do mnie dzwonił, czułem, że dzieje się coś złego. Powinienem wsiąść w pierwszy samolot. Ta jego… – zmełłem w ustach przekleństwo. – Ta cała Renia zmarnowała mi przyjaciela.

– Renatka? – matka Adka zamrugała powiekami. – To… nie jej wina, ona się starała, ale… sam wiesz…

– Co wiem? Zdradzała go, sam mi mówił, powinien zabić ją, nie siebie!

– Nie mów tak, to dobra dziewczyna…

– Czemu ty jej tak bronisz? – zirytował się ojciec Adriana. – Szymek ma rację. Adek święty nie był, ale nie zasłużył na to, żeby tak skończyć. To przez nią nie chciał żyć! Ona ma się dobrze, a nasze dziecko gnije w ziemi!

– Bo nie słuchał, bo się upierał… Renatka przychodziła tu do mnie, błagała o pomoc, nie pamiętasz?

– Nie! I nie chcę tego słuchać!

Pożegnałem się i wyszedłem, bo też nie mogłem słuchać, jak matka Adriana broni jego żony. Im bardziej starała się znaleźć dla tej całej Renaty usprawiedliwienie, tym bardziej mnie to wkurzało. Cała moja złość – na mamę Adka, że broni synowej zamiast być po stronie syna, na samego siebie, że nie było mnie przy przyjacielu, gdy najbardziej mnie potrzebował, na Adka, że zginął tak głupio, no i oczywiście na jego żonę, przyczynę całego nieszczęścia – ta złość skupiła się na tej ostatniej. Nigdy dotąd nikogo nie darzyłem nienawiścią, ale ta kobieta sprawiła, że obudziło się we mnie coś mrocznego i mściwego, i za to też ją znienawidziłem.

Chciałem, by cierpiała, by miała złamane serce, jak Adek. Jeszcze nie wiedziałem, jak tego dokonam, ale coś wymyślę. Pożałuje, że wkroczyła w życie mojego najlepszego przyjaciela. Chciałem rewanżu,
sprawiedliwości, i to teraz, tu, na tym świecie, nie na tamtym. Po amerykańskim stypendium bez trudu udało mi się zatrudnić w Gdańsku. Potrzebowali specjalistów od prawa morskiego, a ja właśnie z niego pisałem pracę magisterską.

Zainstalowawszy się w Gdańsku, zacząłem obserwację Renaty. Poprzez media społecznościowe i w terenie. Przy dzisiejszych możliwościach technologicznych nie było to trudne. O dziwo, nadal była sama, nie związała się z nikim. Pracowała w osiedlowym domu kultury. Bez wysiłku udało mi się zaaranżować niby przypadkowe spotkanie. Kiedy wychodziła z pracy, rozmyślnie z impetem wjechałem swoim autem w kałużę, tak, aby bryzgi błota sięgnęły jej płaszcza. Zatrzymałem się na poboczu i podszedłem.

– Ojej, najmocniej panią przepraszam. Tak mi przykro – uśmiechałem się, pełen skruchy. – Proszę mi pozwolić naprawić szkodę. Tu niedaleko jest pralnia ekspresowa. Zanim wyczyszczą płaszcz, zapraszam panią na kawę, może ciastko, w ramach rekompensaty – nawijałem jak najęty, a ona patrzyła na mnie bezradnie.

Patrzyła oczami łani. Wielkimi, bursztnowymi, z długimi rzęsami, błyszczącymi, jakby była bliska płaczu…
Prawie dałem się nabrać. Niezła jest – pomyślałem. – Naprawdę dobra jest. Czy właśnie tym łzawym spojrzeniem aksamitnych oczu uwiodła Adka?

– Sama nie wiem… – wahała się.

– Proszę nie odmawiać, bo inaczej zostawi mnie pani z ogromnymi wyrzutami sumienia. Nie jestem prześladowcą czy coś. Pójdziemy w publiczne miejsce. Szymon Leśniewski – przedstawiłem się. – Mogę pokazać dowód.

Wreszcie się uśmiechnęła.

– Renata – wyciągnęła do mnie dłoń w ciemnej rękawiczce. – Renata Piotrowska. Skoro pan nalega… Istotnie płaszcz wygląda żałośnie.

Gdy usłyszałem nazwisko Adka, poczułem się dziwnie. Dziwnie też było stać naprzeciw jego żony i uśmiechać się do niej. Ale taki był plan: zbliżyć się do Renaty, znaleźć słaby punkt i uderzyć. Nie bałem się, że mnie rozpozna. Nigdy mnie nie widziała, a jeśli Adek pokazywał jej jakieś nasze wspólne zdjęcia, to pochodziły z zamierzchłych czasów, zmieniłem się.

Oddaliśmy płaszcz do pralni i usiedliśmy w przytulnej herbaciarni. Usiłowałem tak poprowadzić rozmowę, aby dowiedzieć się o Renacie jak najwięcej. Jej małomówność nie ułatwiała mi zadania. Powiedziała tylko, że w zeszłym roku straciła męża, ale nie wdawała się w szczegóły. Za to uważnie słuchała, co ja mówię. Miała dar skupiania się na rozmówcy. Zaczynałem rozumieć, co mogło Adka w niej urzec. Łagodny głos, intrygująca melancholia, inteligencja, którą zdradzały rzadkie, ale celne riposty.

Dwie godziny minęły, nie wiedzieć kiedy

Pomogłem jej założyć płaszcz – niewinny pretekst, by prawie ją objąć, zbliżyć się. Zgodziła się też, abym odwiózł ją do domu, ale nie pozwoliła odprowadzić się na górę. Nie proponowałem kolejnego spotkania. Miałem je już starannie zaplanowane. Po kilku dniach znowu niby przypadkiem wpadliśmy na siebie. Tym razem w sklepie.

– Dzień dobry, pani Renato. Pamięta mnie pani? Kałuża, płaszcz…

– A, to pan… – zaskoczyłem ją, ale sądząc po nieśmiałym uśmiechu, chyba miło.

– Może da się pani namówić na obiad? Ostatnio tak dobrze nam się piło herbatę… – zawiesiłem głos. – Założę się, że przez cały dzień nic pani nie jadła.

– A jeśli przegra pan zakład?

– Hmm… Wtedy stawiam też kolację.

Parsknęła śmiechem.

– Spryciarz z pana! Ale właściwie… od rana jestem tylko na kawie i drożdżówce. Chętnie zjem coś konkretnego i mięsnego, no chyba że jest pan wegetarianinem…

– Ja? Wolne żarty. Przecież mieszkałem kilka lat w Stanach, a tam większość nadal pozostaje przy stekach i hamburgerach, tylko nowojorczycy wolą szpinak i rukolę, ale tylko ci chudzi i nawiedzeni.

Znowu ją rozbawiłem. Oczy jej błyszczały radością, nie łzami, a ja poczułem się, jakbym dostał prezent.
Tym razem lepiej nam się rozmawiało. Nadal zachowywała rezerwę, ale chętniej opowiadała o swojej pracy i pasji, jaką był taniec flamenco. Powinienem był się wtedy wycofać. Albo powiedzieć jej prawdę. Kim jestem. Dlaczego ją odnalazłem. Ale brnąłem w to dalej…

Im dłużej się spotykaliśmy, tym bardziej wypełniała moją wyobraźnię i tym dalej odpływały moje plany zemsty. Wmawiałem sobie, że to fascynacja. Renata była przecież piękną kobietą. Wmawiałem sobie, że udaje inną, niż jest w rzeczywistości. Zdawała się wrażliwa, ciepła, mądra i zawsze nieco smutna, ale okłamywała Adriana, zdradzała go, puszczała się…

Nie, nawet w myślach nie potrafiłem jej tak nazwać, bo zwyczajnie nie wierzyłem, że moja Renata to kobieta z opowieści Adriana. Musiał się pomylić, musiał! A może… przepadłem jak każdy zakochany idiota i wierzyłem w to, w co chciałem wierzyć? Zwłaszcza że Renata też powoli wyzbywała się nieufności, zdawała się garnąć do mnie, najwyraźniej czuła się przy mnie bezpiecznie, a ja z wielką radością odbierałem te wszystkie sygnały. Któregoś dnia po kinie pozwoliła się zaprosić do wynajmowanego przeze mnie mieszkania. Kiedy siedzieliśmy na kanapie, popijając wino, powiedziała z melancholijnym uśmiechem:

– Myślałam, że tacy mężczyźni jak ty wyginęli dawno temu.

– Miałaś złe doświadczenia? – zapytałem łagodnie, choć wewnętrznie byłem spięty.

Czułem, że jest w nastroju do zwierzeń, i obawiałem się tego, co mogę usłyszeć.

– Niestety… – pokiwała smętnie głową. – Wiesz, że byłam mężatką.

– Wspominałaś, że twój mąż nie żyje. Rozumiem, że to musiała być dla ciebie tragedia. Owdowieć tak młodo…

– Nic nie rozumiesz! – spojrzała na mnie gniewnie. – To nie jego śmierć była tragedią, tylko życie z nim! – zamilkła na chwilę, uciekła wzrokiem. – Przepraszam, nie chciałam na ciebie krzyczeć, to nie twoja wina. Na początku było wspaniale, ale po ślubie się zmienił. Albo raczej pokazał, jaki jest naprawdę – wyrzucała z siebie słowa, jakby chciała mieć te zwierzania już za sobą. – Był podejrzliwy i zazdrosny dosłownie o wszystko. Chciał kontrolować każdy mój krok, a gdy coś mu się nie zgadzało, wściekał się, obrażał mnie, wyzywał. Każdy powód był dobry. Kiedy musiałam jechać do mechanika, gdy jakiś mężczyzna przepuścił mnie w drzwiach, gdy facet w sklepie się do mnie uśmiechnął czy nie daj Boże zagadał, każdy był moim byłym albo przyszłym kochankiem. Sprawdzał mój komputer, telefon, przeglądał rzeczy i torebkę. Parę razy przyłapałam go na tym, że mnie śledził. Gdy zaczęłam się bać, że do wyzwisk, krzyków, potrząsania, ściskania i popychania dołączą uderzenia i kopniaki, złożyłam pozew o rozwód. Wtedy nabrał pewności, że go zdradzam. Wszystkim wokół rozpowiadał, że go zniszczyłam, że przeze mnie się rozpił. Zanim wsiadł na ten motor, też sporo wypił. Tyle dobrego, że przy okazji nie zabił nikogo innego…

Słuchałem tej opowieści w osłupieniu, ale równocześnie zaczęły mi się przypominać niektóre cechy i zachowania Adriana. Bywał furiatem, gdy coś sobie ubzdurał, łatwo też wdawał się w bójki. Miał obsesyjną potrzebę kontrolowania sytuacji i osób. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłem, ale… nie miałem żadnych innych przyjaciół poza Adkiem. Separował mnie nawet od dziewczyn, bo jego zdaniem laska nie powinna być ważniejsza od kumpla. Dopiero w Stanach odkryłem, że jestem całkiem towarzyski i lubiany przez więcej niż jedną osobę. Przyjąłem na słowo jego wersję wydarzeń, ale teraz dotarło do mnie, że smutna opowieść Renaty może być prawdą.

Gdy chciałem ją pocieszająco przytulić, zesztywniała.

– Przepraszam… Odwykłam od takich gestów ze strony mężczyzny. Adek po prostu brał, na co miał ochotę… on… on… – rozpłakała się.

– Ciii… Już dobrze, wszystko dobrze…

Po chwili miękko oparła się o moje ramię, a ja objąłem ją i kołysałem tak długo, aż się uspokoiła. Tego wieczoru została u mnie na noc. Położyłem ją w swoim łóżku i siedziałem obok, głaszcząc ją delikatnie, póki nie usnęła. Sam przekimałem się na kanapie. Rano wyglądała nieszczególnie, skarżyła się na ból głowy, namówiłem ją więc, aby zadzwoniła do pracy i wzięła dzień wolnego. Skłoniłem ją też, by została u mnie, bo bałem się, że zasłabnie gdzieś w drodze do domu. Ja niestety akurat tego dnia musiałem być w firmie. Dałem Reni środki przeciwbólowe, zostawiłem herbatę w termosie i kanapki w lodówce, obiecałem przywieźć obiad i ucałowawszy w czoło, pojechałem do pracy.

W robocie miałem istne urwanie głowy i dopiero koło południa znalazłem chwilkę, żeby zatelefonować do Renaty. Nie odebrała. Pewnie wzięła tabletki i śpi – uznałem. Po pracy wykupiłem chyba z pół delikatesów, bo nie wiedziałem, na co będzie miała ochotę.

– Natka, już jestem! – krzyknąłem od progu. – Jak się czujesz? Co zjesz?

Odpowiedziała mi cisza. Zajrzałem do sypialni.

Sprawdziłem kuchnię, łazienkę. Nigdzie jej nie było

Wróciłem do sypialni i wtedy zauważyłem, że na nocnym stoliku leży książka, a na podłodze zdjęcie. Fotografia, na której mocno obejmowaliśmy się z Adrianem po zdaniu matury. Podpisana z tyłu: „Adek i Szymek – kumple na wieki”. Musiała tkwić w książce jako zakładka. Nogi się pode mną ugięły, oblał mnie zimny pot. Renata pewnie chciała coś poczytać i pechowo dla mnie wybrała właśnie tę książkę. Znała mnie już na tyle, by rozpoznać nawet na starym zdjęciu. Potem dodała dwa do dwóch i domyśliła się, że nasze spotkanie wcale nie było przypadkowe. Straciłem ją…

Wielokrotnie próbowałem się do niej dodzwonić. Bezskutecznie. Pojechałem do jej domu, błagałem, żeby mnie wpuściła, chciałem jej wszystko wytłumaczyć. Nie otworzyła. W jej pracy dowiedziałem się, że przysłała zwolnienie. Nie dała mi żadnej szansy, a kiedy wreszcie, po wielogodzinnym koczowaniu w samochodzie pod jej domem, udało mi się ją złapać, gdy wychodziła z budynku, popatrzyła na mnie tak, że serce we mnie zamarło.

– Dobrze się bawiłeś? – temperatura jej głosu była bliska zera. – A teraz zniknij z mojego życia równie szybko, jak się w nim pojawiłeś.

Patrzyłem na nią ze łzami w oczach. Były prawdziwe jak moje uczucie. Niestety, zemsta, o której dawno zapomniałem, teraz rykoszetem uderzyła we mnie. Wszystko zaprzepaściłem. Ale równocześnie poczułem, że moje życie bez tej kobiety nie ma sensu. Zrobię wszystko, żeby ją odzyskać.

Czytaj także:
„To miało być zwykłe spotkanie z przyjaciółmi, a skończyło się tragedią. Przez 2 kieliszki wina prawie straciłam syna”
„Moich synów wychowywały babcie i ciocie, bo ja goniłam za pieniędzmi. Nawet śmierć matki nie oderwała mnie od pracy”
„W Wigilię mój kochanek miał zostawić żonę i spędzić święta ze mną. Wyłączył telefon i napisał, że nie dał rady”

Redakcja poleca

REKLAMA