„Byłam szykanowana za moją tuszę, a znajomi nazywali mnie babochłopem. Sport pomógł mi zaakceptować moje ciało”

Kobieta, która ćwiczy fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Kiedyś marzyłam, żeby być zwiewną i delikatną jak inne kobiety. Ale mój wzrost, tusza i usposobienie całkiem to wykluczały. Byłam babochłopem...Cierpiałam. Chciałam być i kobieca, a nikt tego nie zauważał. Widzieli dużą silną dziewczynę, więc uważali, że mogą mnie traktować bezceremonialnie”
/ 16.09.2021 11:36
Kobieta, która ćwiczy fot. Adobe Stock, shurkin_son

Bardzo nie lubię słowa „puszysta”, ale jak inaczej elegancko opisać kobietę z nadwagą? Ja właśnie taka jestem. Chociaż nie, kilka kilogramów za dużo to jeszcze nie byłby dramat, o mnie można raczej powiedzieć „baba jak piec”.

Zawsze byłam duża. Wysoka, masywnej budowy, przewyższałam chłopaków o głowę, nie mówiąc o koleżankach. W dzieciństwie nazywano mnie Bułeczka, i tak już zostało, ale tylko w rodzinie. W szkole szybko dorobiłam się ksywki Buła. Wszyscy tak do mnie mówili, chyba że czegoś ode mnie chcieli, wtedy z trudem przypominali sobie moje imię – Elka.

Cierpiałam. Chciałam być delikatna i kobieca, a nikt tego nie zauważał. Widzieli dużą silną dziewczynę, więc uważali, że mogą mnie traktować bezceremonialnie. W liceum zrozumiałam, że wszelkie próby upodobnienia się do koleżanek są skazane na porażkę. Próbowałam stosować diety, ale robiłam się tak głodna, że szybko odzyskiwałam utracone kilogramy.

Mama doradziła mi zmianę sposobu ubierania się. Na pewien czas porzuciłam ulubione dżinsy i posłusznie wbijałam się w spódnice. W butach na niewielkim obcasie wyglądałam jak wieża, brakowało mi tylko zegara na wierzchołku. Nawet kochająca mama musiała przyznać, że ta zmiana wizerunku niewiele mi pomogła.

Byłam tak zdesperowana swoim wyglądem, że pomyślałam o bieganiu. Nie lubiłam sportu, o nie. Do ruszenia się z domu mogła mnie nakłonić tylko wizja uzyskania wymarzonej sylwetki.

Wieczorami, pod osłoną ciemności, truchtałam pracowicie ulicami uczepiona smyczy naszego Flika. Pies był zachwycony, a mnie pot zalewał oczy. Wiele razy chciałam zrezygnować, ale Flik zdecydowanie ciągnął mnie do przodu, tak spodobały mu się spacery w szybszym tempie. W ten sposób przetrwałam jakoś dwa tygodnie.

Potem odżyłam. Chyba poprawiłam kondycję, bo wieczorne bieganie przestało być ekstremalnym wyczynem. Zaczęłam cieszyć się ruchem. Już nie potrzebowałam psiego dopingu, teraz bez problemu dotrzymywałam Flikowi kroku. Wydłużyłam też naszą zwykłą wieczorną trasę, nie zwracając uwagi na to, że pewnych miejsc nie należało odwiedzać po zmroku.

Na zajęcia chodzili sami chłopcy. I ja...

W parkowej alejce było pusto i ciemno. Biegłam spokojnie, kiedy drogę zagrodziło mi dwóch młodzieńców.

„ABS-y” – pomyślałam w popłochu. Ten skrót oznacza Absolutny Brak Szyi i jest najlepszym określeniem na pewien rodzaj młodych mężczyzn.

– Dawaj komórkę, zdziro! – rozkazał jeden z nich, robiąc szybki ruch ręką w moim kierunku.

Mgła wściekłości przysłoniła mi oczy. Początkowy strach zamienił się w energię, którą jakoś musiałam spożytkować. Niewiele myśląc, ruszyłam do przodu, wywijając rękoma. Poczułam, że moja pięść oparła się o coś miękkiego, chyba nos, a wyprowadzony kopniak sięgnął kolana napastnika. 

– Wariatka – rozdarł się mięśniak.

– Jaro, zwijamy się, ona w innej wadze chodzi – krzyknął do kumpla i zwiali.

Przez chwilę stałam, ciężko dysząc.

– No, Elka – powiedziałam do siebie – gdybyś była eteryczną księżniczką, nie wiadomo, jak by się skończyło to spotkanie. Dałaś radę, dziewczyno!

Z tą myślą wróciłam do domu. Po głowie tłukło mi się określenie „ona w innej wadze chodzi”. Co mięśniak chciał przez to powiedzieć? Wrzuciłam hasło do internetu i zdębiałam.

Bokserzy walczą w podobnych sobie kategoriach wagowych. Facet bez szyi wziął mnie za mistrzynię sztuk walki? Paranoja! A jednak...

Kiedy jakiś czas później zobaczyłam ogłoszenie o naborze do sekcji kickboxingu, postanowiłam zaryzykować. Pewna, że się ośmieszę, poszłam na trening i od razu omal nie uciekłam. Byłam jedyną dziewczyną! Zostałam tylko dlatego, że nikt nie zwracał na mnie uwagi, wszyscy zajęci byli wykonywaniem poleceń instruktora.

Niepostrzeżenie wciągnęłam się w rytm treningów. Szło mi całkiem dobrze, okazało się, że mam niezłe warunki, by uprawiać taki sport. Brak szybkości nadrabiałam siłą uderzenia, a długie ręce i nogi z łatwością dosięgały przeciwnika.

Już po paru miesiącach, koledzy bardzo niechętnie stawali ze mną do walki. Głupio im było przegrywać z dziewczyną, stanowiłam dla nich wyzwanie. Kiedy okazało się, że nie tak łatwo mnie pokonać, zaczęłam się cieszyć niekłamanym szacunkiem wśród kolegów. Dopuścili mnie do swego grona, stałam się ich kumplem. Chyba mnie polubili, bo po treningu zwykle czekali całą grupą, aż wyjdę z szatni, żeby odprowadzić mnie do domu.

Całą drogę rozmawialiśmy o kickboxingu. Nie mogliśmy się nagadać, więc nasze powroty wydłużały się coraz bardziej. W końcu zaczęli wpadać do mnie do domu, pojedynczo i grupowo.

– Najpierw nie miała żadnych przyjaciół, teraz chłopaki kłębią się w domu, że nie ma gdzie postawić nogi
– usłyszałam zrzędzenie ojca. – Ruch jak na dworcu, ciągle ktoś mówi mi dzień dobry! Czy musi nas odwiedzać cała sekcja kickboxingu?

– Ciesz się, że nasza córka nie trenuje piłki nożnej – śmiała się mama. – Gościlibyśmy wtedy jedenastu zawodników plus skład rezerwowy.

Szybko odkryłam, że męska przyjaźń bardzo mi odpowiada. Żadnego obgadywania za plecami, fochów, obrażania się. Ewentualne wzajemne pretensje załatwiano szybko i wprost, otwartym tekstem. Super!

Niespodziewanie wrosła też moja popularność wśród koleżanek. Dziewczyny, które do tej pory traktowały mnie jak powietrze, nagle zaczęły zabiegać o moje zainteresowanie. Nie miałam złudzeń. To nie ja byłam taka atrakcyjna, tylko moi koledzy.

Jeszcze kilka miesięcy temu dałabym się pokroić za babski wypad do centrum handlowego lub zaproszenie na imprezę. Teraz było mi to obojętne, co innego miałam na głowie. Wielkimi krokami zbliżał się bal maturalny, a ja nie miałam nikogo do pary. Wystąpić jako singiel? Niemożliwe! Należało przyjść z partnerem.

Jednym słowem – miałam problem

Wracaliśmy z treningu okrężną drogą przez park. Chłopaki dyskutowali zawzięcie, ale prawie ich nie słyszałam, zajęta balowym kłopotem.

– Buła, co z tobą? – głos Antka przebił się przez zasłonę moich myśli.

Spojrzałam na niego nieprzytomnie.

– Trzeci raz cię pytam, czy pożyczysz mi hantle!

– Nie mam z kim iść na bal, a ty mi o hantlach – wypaliłam, zanim pomyślałam, co mówię.

– Maturalny? – zainteresował się idący po mojej drugiej stronie Rafał. – Jaki problem? Ja bym się przeszedł! Będzie impreza

– Nie dla ciebie, byłem pierwszy – zastrzegł Antek.

– Dobra, ale jakbyś potrzebowała zastępstwa, to wal do mnie jak w dym! Jestem chętny – nie poddawał się Rafał.

Nagle poczuliśmy się dziwnie onieśmieleni

Słuchałam tej mało romantycznej wymiany zdań jak anielskiej muzyki. 

– Wpadnę do ciebie po hantle, to obgadamy, co i jak. – Antek przeszedł do konkretów. – Szykuj się Buła, pokażemy im, jak bawią się sportowcy.

Dobrze powiedziane! Ale skąd mam wytrzasnąć kieckę na moją figurę? 

Mama wybawiła mnie z kłopotu. Postanowiła, że uszyjemy suknię na miarę. Kupiłyśmy czarny materiał
i wybrałyśmy fason. Krawcowa wyczarowała istne cudo! Długa suknia o prostym kroju przeobraziła mnie
w damę. A przynajmniej tak się czułam. Łzy zakręciły mi się w oczach. Byłam gotowa na podbój świata!
Antek przyszedł punktualnie.

– O kurczę! – sapnął zaskoczony. – nieźle wyglądasz Buł... eee Elka.

– Pięknie wyglądacie! – rozpłynęła się mama, lustrując garnitur Antka.

Tata nie był tak skory do zachwytów. Obrzucił chłopaka podejrzliwym spojrzeniem i zlecił mu opiekę nade mną. Powstrzymałyśmy z mamą chichot. Antek był o pół głowy niższy, i niejeden raz brał ode mnie cięgi na sparringu, ale do ojca nie przemawiały fakty. Chłopak powinien zaopiekować się dziewczyną, taka jego rola!

Tego wieczoru bawiliśmy się wspaniale. Antek świetnie tańczył, zazdrościły mi go wszystkie dziewczyny. Wywijaliśmy jak szaleni, kiedy nagle muzyka urwała się i rozbłysły światła. Zabrzmiały pierwsze dźwięki walca. Na parkiecie zrobił się ruch. Stanęliśmy z Antkiem naprzeciw siebie, nagle dziwnie onieśmieleni.

– Pozwolisz? – spytał poważnie.

Skinęłam głową i położyłam mu dłoń na ramieniu. Objął mnie w talii i w milczeniu ruszyliśmy posuwiście wokół sali. Pierwsze okrążenie trochę nam nie wyszło, bo próbowałam z przyzwyczajenia prowadzić. Antek stawił jednak opór, więc dałam spokój. Dalej było już fantastycznie.

Wracaliśmy na piechotę, trzymając się za ręce. Pod moim domem Antek przystanął i uroczyście powiedział:

– Elka, jesteś moim najlepszym kumplem i bardzo fajną DZIEWCZYNĄ! Drugiej takiej nie ma na świecie.  – po czym dodał, rozwiewając moją dziewczęcą nadzieję na filmowy pocałunek: – Nie zapomnij powiedzieć ojcu, że cię odprowadziłem.

Przypomniałam sobie tę scenę dużo później, w najbardziej nieodpowiednim momencie życia. Stałam w białej sukni, w wypełnionym gośćmi kościele. Antek wypowiadał właśnie słowa przysięgi małżeńskiej, zadzierając nieco głowę, żeby spojrzeć mi w oczy.

„Miłość może nadejść skromnie, po cichu, jak przyjaciel” – pomyślałam. 

Czytaj także:
„Syn ma 28 lat i jest życiową kaleką. Nie ma pracy i żyje na moim garnuszku. Miałam dość i odcięłam go od jedzenia”
„Nasi przyjaciele postanowili się rozwieść. Wciągnęli nas w sądowe pranie brudów i o mało sami się nie rozwiedliśmy”
„Syn miał alergię, więc oddaliśmy psa starszej pani. Mieliśmy ponosić koszty utrzymania, ale ona wydała 2000 zł!”

Redakcja poleca

REKLAMA