Filip ma prawie 28 lat. Jest moim jedynym, ukochanym dzieckiem. Mąż Henryk, zmarł nagle na zawał 12 lat temu i od tamtej pory wychowywałam syna sama. Myślałam, że gdy dorośnie, skończy studia, szybko pójdzie do pracy. I że wtedy będzie mi dużo lżej. Niestety, pomyliłam się.
Pracuję w drukarni i nie zarabiam kokosów. Nawet gdy biorę nadgodziny, muszę bardzo się pilnować, by pieniędzy wystarczyło mi do następnej wypłaty. Kiedy żył mój mąż, wszystko wyglądało inaczej. Nie musiałam liczyć każdego grosza, martwić się o jutro. Henryk był bardzo dobrym i solidnym hydraulikiem, nie brakowało mu zleceń. Stać nas było na samochód, wyjazdy na wakacje, drobne przyjemności.
Po jego śmierci ze wszystkich tych rzeczy musieliśmy zrezygnować. Mimo to nie załamywałam się. Miałam nadzieję, że kiedy syn się usamodzielni, dobre czasy wrócą.
Na początku wszystko zapowiadało się bardzo pięknie. Filip bez problemu zdał maturę, a potem z wyróżnieniem skończył ekonomię.
– Zobaczysz, mamo, zatrudnię się w jakiejś korporacji, zacznę zarabiać duże pieniądze, staniemy na nogi – mówił podekscytowany.
Niestety, jego entuzjazm szybko osłabł
Rzeczywistość okazała się daleka od marzeń. Wysłał dziesiątki CV, był nawet na kilku rozmowach kwalifikacyjnych. Wracał z nich wściekły.
– Nie będę tyrał za 2000 zł miesięcznie. Przecież to nawet na rachunki nie wystarczy. Co oni sobie myślą? Mam tego dość! Muszę odetchnąć, spokojnie zastanowić się, co chciałbym robić w życiu – powiedział mi któregoś dnia.
Nie protestowałam. Tłumaczyłam sobie, że ma prawo być zniechęcony, że potrzebuje więcej czasu, by znaleźć odpowiednie zajęcie. Nadal więc karmiłam go, opierałam, kupowałam nowe ubrania, dawałam pieniądze na drobne wydatki. I miałam nadzieję, że lada dzień przyjdzie do domu i powie, że ma pracę.
Niestety mijały miesiące i nic takiego się nie działo. Filip całymi dniami siedział przed komputerem, a wieczorami wychodził gdzieś z kolegami. Zarejestrował się co prawda w urzędzie pracy, ale tylko po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Miałam wrażenie, że w ogóle przestał myśleć o szukaniu pracy. Takie życie bardzo mu się podobało. Zaczęło mnie to niepokoić.
Synowie moich przyjaciółek poszli już na swoje lub dokładali się do domowych rachunków, a Filip ciągle był na moim utrzymaniu. Nie to, żebym mu żałowała. Ale było mi coraz ciężej. Wokół wszystko drożało a moja pensja stała w miejscu. Właściciel drukarni zaczął nawet coś przebąkiwać o zwolnieniach. Bałam się, że zostaniemy bez środków do życia.
– Synku, szukałeś pracy? – dopytywałam się co kilka dni.
Opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy.
– Mamo, błagam cię, nie marudź... Jakiej pracy? Przecież wiesz, że zamiast lepiej jest z tym coraz gorzej. A za darmo pracować nie będę! – odpowiadał.
– Nie od razu zostaje się dyrektorem z gigantyczną pensją. Od czegoś trzeba zacząć – próbowałam mu tłumaczyć.
Nawet nie słuchał. Potwornie mnie to denerwowało
– Dość tego, nie będę cię dłużej utrzymywać – zagroziłam któregoś dnia.
Ale on tylko uśmiechał się pod nosem. Dobrze wiedział, że nie spełnię swojej groźby. Rzeczywiście, nie byłam konsekwentna. Nie potrafiłam odmówić mu jedzenia, dachu nad głową. Przecież był moim jedynym dzieckiem! Żeby chociaż rozrabiał, upijał się, wykradał mi pieniądze, wynosił rzeczy na sprzedaż albo zadawał się z jakimś podejrzanym towarzystwem... Może wtedy byłoby mi łatwiej. Ale on zachowywał się grzecznie. Nawet pomagał mi czasem w domu. Odkurzał, robił pranie. Co więc miałam robić?
Czułam się coraz bardziej bezsilna. Prawie pogodziłam się już z tym, że będę utrzymywać syna jeszcze przez długie lata. I wtedy spotkałam na ulicy Dorotę, moją koleżankę z osiedla, na którym kiedyś mieszkałam. Dawno się nie widziałyśmy, więc chętnie poszłam z nią na kawę.
– Wiesz, mój Franek przez prawie rok odkładał pieniądze i zafundował mi nowe meble do kuchni. Mówię ci, cudo! Na wysoki połysk, robione na zamówienie – opowiadała z wypiekami na twarzy.
Zrobiło mi się potwornie przykro. Jej syn był od mojego młodszy o rok, a już pracował. I jeszcze potrafił zaoszczędzić na tak wspaniały prezent dla matki.
– Zazdroszczę ci, bo mój Filip... – zaczęłam i opowiedziałem jej o wszystkim.
Była zdumiona.
– Matko Boska, kobieto, przejrzyj na oczy! Przecież ty krzywdzisz syna! Przez twoje niezdecydowanie zostanie życiowym kaleką i nieudacznikiem! Tak nie można! Musisz być konsekwentna, inaczej on nigdy nie zmobilizuje się do działania – krzyknęła.
W pierwszej chwili poczułam się dotknięta jej słowami. Zaczęłam nawet żałować, że się zwierzyłam ze swoich kłopotów. Jakby czytała w moich myślach.
– Kaśka, nie chciałam zrobić ci przykrości, ale uwierz mi, czas najwyższy przeciąć pępowinę! Filip to dorosły mężczyzna, a nie dziecko – powiedziała ciepło.
Przez kilka następnych dni zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam od koleżanki. I doszłam do wniosku, że miała rację. Czas, by mój syn zmierzył się z rzeczywistością, wziął odpowiedzialność za swoje życie, pomyślał o przyszłości. Przecież nie mogę wiecznie myśleć o wszystkim za niego. Poszłam do jego pokoju. Jak zwykle siedział przed komputerem.
– Synu, nie będę cię dłużej utrzymywać. W ciągu miesiąca musisz znaleźć pracę, a potem dołożyć się do czynszu, utrzymania – powiedziałam spokojnie.
Jak zwykle uśmiechnął się pod nosem. Byłam pewna, że nie wziął sobie tego, co powiedziałam, do serca. Pewnie myślał, że jak zwykle tylko pogadam i wszystko będzie po staremu.
Tym razem byłam jednak konsekwentna. Kiedy po miesiącu okazało się, że syn nawet nie zaczął szukać pracy, wprowadziłam w domu nowe porządki. Na początek przestałam robić zakupy i gotować. Żywiłam się na mieście, a w lodówce i szafkach były tylko jakieś nędzne resztki. Filip był zaskoczony.
– Dlaczego nie ma nic do jedzenia? Przecież nie będę żył powietrzem! – dopytywał się.
Wzruszałam ramionami.
– Jedzenie kosztuje i to coraz więcej – odpowiadałam.
Potem przestałam płacić abonament za internet i jego komórkę. Wpadł w szał.
– Nie możesz odciąć mnie od świata! Muszę mieć kontakt ze znajomymi! – krzyczał.
– Jak znajdziesz pracę i zapłacisz rachunki, to na pewno bardzo szybko go odzyskasz – odpowiadałam ze spokojem.
Tak samo robiłam, gdy domagał się nowych spodni, butów, płyty...
Na początku Filip próbował ze mną walczyć. Znikał z domu, a gdy wracał groził, że odejdzie i nigdy go nie zobaczę. Ostentacyjnie stawał na wadze, by pokazać mi, że schudł lub wychodził w dziurawych butach i spodniach. Ale ja, choć serce mi pękało, nie zmieniałam taktyki.
– Nie wstyd ci przed ludźmi, że tak wyglądam? – zapytał któregoś dnia, pokazując mi odpadającą podeszwę w adidasie.
– To ty się powinieneś wstydzić! – odpowiadałam, udając obojętność.
Gdy było mi ciężko, powtarzałam sobie słowa mojej przyjaciółki: „Przez swoje niezdecydowanie krzywdzisz syna”. I wprowadzałam kolejne ograniczenia...
Podziałało. Dwa tygodnie temu Filip położył mi przed nosem umowę o pracę. Zatrudnił się w sieci z fast foodem.
– Twój magister ekonomii będzie smażył kotlety i frytki. Na razie, bo podobno tam szybko można awansować. Kto wie, kim będę za rok – stwierdził.
W jego oczach zobaczyłam ten sam entuzjazm, który miał tuż po zrobieniu dyplomu. Odetchnęłam z ulgą…
Czytaj także:
„Mama mnie porzuciła w parku, tułałam się po bidulach i rodzinach. Po latach odkryłam szokującą prawdę o sobie”
„Zamordował żonę i kłamał. Przyznał się dopiero, gdy zmarła małżonka zaczęła mu wysyłać listy z zaświatów...”
„Co z tymi kobietami? Zuza zostawiła mnie, choć marzyłem o rodzinie i dziecku”