„Byłam ślepa i wyszłam za krętacza bez grosza przy duszy. Ta miłość kosztowała mnie cały majątek i firmę”

załamana żona fot. iStock, AleksandarNakic
„Osiągnęłam w życiu duży sukces finansowy, ale wciąż nie poznałam swojej miłości. W końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście — przynajmniej tak mi się wydawało”.
/ 10.08.2023 20:15
załamana żona fot. iStock, AleksandarNakic

Przez wiele lat byłam przekonana, że nigdy nie znajdę miłości. W czasie szkoły i studiów wołałam siedzieć nad książkami i prezentacjami niż chodzić na imprezy ze znajomymi. Zresztą tych też nie miałam zbyt dużo, bo byłam niezbyt urodziwa, mrukliwa i zupełnie nietowarzyska. Kto chciałby spędzać ze mną czas?

Prawda jest taka, że niemal nikt. Dlatego całkowicie poświęciłam się nauce, czego konsekwencją było najlepsze świadectwo, a potem najlepiej oceniona praca na roku. Swoją wiedzę szybko przekułam w praktykę. Założyłam firmę, która w ciągu kilku lat z małej działalności stała się prężnie działającym przedsiębiorstwem. Zarabiałam dobre pieniądze i było mnie stać na mieszkanie, auto, domek na Mazurach i zagraniczne wycieczki. Jedyne co mi brakowało, to bratniej duszy.

Osiągnęłam w życiu duży sukces finansowy, ale wciąż nie poznałam swojej miłości. W końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście — przynajmniej tak mi się wydawało. Zbyt późno zrozumiałam, że mój ukochany miał zupełnie inne plany niż ja. Jednak wtedy było już za późno.

Może poznamy się bliżej

Sławka poznałam na jednej z imprez charytatywnych, na której bywałam co roku. Podszedł do mnie niemal na początku imprezy i od razu do mnie zagadał.

— Witam piękną panią. Co pani powie na to, abyśmy poznali się bliżej? — usłyszałam obok męski głos.

Spojrzałam na stojącego przy mnie mężczyznę i całkowicie przepadłam. Sławek był przystojny, czarujący i niezwykle zabawny. No i chciał spędzić ze mną kilka najbliższych godzin, w co nie mogłam uwierzyć. Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że wszystko jest zaplanowane, a mój przyszły mąż opracował plan idealny.

— Jestem Beata. Bardzo mi miło — odpowiedziałam z rumieńcem na twarzy.

Nie byłam przyzwyczajona do komplementów, więc tak miłe słowa Sławka bardzo mnie zawstydziły. "Czy on naprawdę chce ze mną rozmawiać?" — nie mogłam uwierzyć. Okazało się, że tak.

Spędziliśmy ze Sławkiem uroczy wieczór. Mój przyszły mąż adorował mnie na każdym kroku i przez cały czas udowadniał mi, że jestem piękna i wartościowa. Czułam się jak w bajce. I to do tego stopnia, że na koniec imprezy nie miałam najmniejszej ochoty na to, aby się z nim rozstawać. Na szczęście Sławek myślał podobnie, bo zaproponował mi kolejne spotkanie. Zgodziłam się od razu. Jaka ja była zaślepiona i głupia.

Wyjdziesz za mnie za mąż?

Przez kilka kolejnych miesięcy czułam się jak w transie. Sławek zapraszał mnie na randki, a każda z nich była wyjątkowa. I chociaż raz czy dwa razy zdarzyło mu się zapomnieć portfela, to nie wzbudziło to we mnie żadnych podejrzeń. "Przecież każdemu może się to zdarzyć" — usprawiedliwiałam swojego faceta. Tylko jakoś nie chciałam przyjąć do wiadomości, że Sławek zapominał portfela akurat wtedy, gdy rachunki i wydatki były największe. Przymykałam na to oko i płaciłam za wszystko bez żadnych wyrzutów.

Byłam najlepszym przykładem tego, że zakochana kobieta traci rozum. A zwłaszcza taka kobieta, która przez tyle lat czekała na swoją wielką miłość.
W końcu doczekałam się tego, o czym tak długo marzyłam. Pewnego wieczoru Sławek zaprosił mnie na spacer, na którym wręczył mi przepiękny pierścionek zaręczynowy.

— Czy zechcesz uczynić mi tę radość i zostać moją żoną? — zapytał uroczyście. I chociaż bardzo o tym marzyłam, to w tamtej chwili zaniemówiłam. Ogarnęło mnie tak duża radość, że sama nie wiedziałam, co mam powiedzieć.

— Beata? — usłyszałam niepewność w głosie Sławka. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że milczę od kilku minut.

Oczywiście, że za ciebie wyjdę — wykrzyknęłam radośnie i rzuciłam się Sławkowi na szyję. On mocno mnie przytulił i nie chciał wypuścić z ramion. Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi.

Ślub odbył się kilka miesięcy później. Był zorganizowany z wielkim przepychem. Za wszystko zapłaciłam ze swoich oszczędności, bo Sławek większość swoich funduszy zainwestował w nowoczesny start-up. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja, bo potem okazało się, że mój mąż nie ma ani grosza. I chociaż znajomi ostrzegali mnie przed nim, to ja nie chciałam słuchać.

— Po prostu mi zazdrościsz — powiedziałam koleżance, która próbowała mi otworzyć oczy.

— Nie zazdroszczę — odpowiedziała Kamila. — Chcę po prostu cię uchronić przed błędem.

— To może przynajmniej podpisz intercyzę przedmałżeńską — radziła mi moja księgowa, a prywatnie dobra koleżanka. — Nie ufam temu Sławkowi i nie chciałabym, abyś potem żałowała.

Żadnej z nich nie posłuchałam. Byłam przekonana, że mówią to z zazdrości i z zawiści. Jedna właśnie się rozwiodła, druga miała obleśnego męża, a ja właśnie wychodziłam za mąż za ideał mężczyzny. Dopiero potem boleśnie przekonałam się, że obie miały rację. A ja byłam głupia, że ich nie posłuchałam.

Kilka pierwszych miesięcy żyliśmy jak w raju. Sławek przeprowadził się do mnie, ale w planach mieliśmy zakup domu pod miastem.

— Jak tylko wypłacą mi zysk z inwestycji, to zaczniemy rozglądać się za jakimś przytulnym domkiem — powtarzał mi wielokrotnie mój mąż. Ale ja nie chciałam czekać.

To wszystko jest moje

Przecież nie ma takiej potrzeby. Sprzedam mieszkanie, a na resztę wezmę kredyt — przedstawiłam Sławkowi swój plan.

— Jesteś pewna? — usłyszałam zdziwienie w głosie Sławka.

— Oczywiście, że tak — odpowiedziałam z całym przekonaniem.

Tak też zrobiłam. Sprzedałam mieszkanie, które było moją własnością i kupiłam dom, którego współwłaścicielem był Sławek. Przepisałam też na męża połowę domu na Mazurach, bo chciałam, aby miał do niego takie samo prawo jak ja. Idiotka.

Przez długi okres czasu wszystko układało się idealnie. Pierwsze zwiastuny kłopotów pojawiły się w momencie, gdy księgowa poinformowała mnie, że moją firmę czeka kontrola.

— Dzisiaj odebrałam pismo zawiadamiające o kontroli skarbowej w twojej firmie — usłyszałam niemal od razu po wejściu do biura. Uniosłam brwi ze zdziwieniem.

— Kontrola? Przecież kontrolowali nas w zeszłym miesiącu — powiedziałam.

— Też mnie to zaskoczyło — odpowiedziała księgowa. — W dodatku chcą dokumenty z całego zeszłego roku — dodała. Ta wiadomość nieco mnie zaniepokoiła.

Wprawdzie miałam w firmie już wiele kontroli, ale żadna nie była w tak krótkim okresie czasu i nie obejmowała tak wielu miesięcy. "To pewnie przypadek. Nie ma się czym przejmować" — uspokajałam siebie w duchu.

Jednak spokój nie był mi dany

Kilka dni po rozpoczęciu kontroli swoje działania zapowiedział ZUS i Państwowa Inspekcja Pracy. Wtedy poczułam już spory niepokój. I chociaż prowadziłam firmę zgodnie z wszystkimi przepisami, to jednak człowiek nigdy nie wie, czy takie instytucje nie znajdą jakichś uchybień.  Jeszcze tego samego dnia pożaliłam się Sławkowi, a on jak zwykle próbował mnie pocieszyć.

— Nie martw się, to zapewne tylko formalność — uspokajał mnie, gdy ze zdenerwowania krążyłam po salonie.

— Jak mam się nie martwić? — odpowiedziałam podniesionym głosem. — Ta firma to cały mój dorobek. Ciężko pracowałam, aby dojść do tego punku, w którym jestem. A teraz jakieś urzędasy mogą to wszystko zniszczyć — piekliłam się. Sławek chyba wyczuł, że jestem wściekła, bo już nic nie mówił. Podszedł i mnie przytulił, co w tamtym momencie było mi bardzo potrzebne. A potem wpadł na pewien pomysł.

— Jest wyjście z tej sytuacji — powiedział wieczorem, gdy już nieco się uspokoiłam.

— Jakie? — zapytałam. Każda dobra rada była bardzo cenna.

— Możesz przepisać firmę na mnie — odpowiedział mój mąż. — Oni kontrolują ciebie, a po zmianie właściciela wytrącisz im argumenty z rąk — dodał. Zastanowiłam się nad tym.

Sławek miał trochę racji, bo jako właścicielka jednoosobowej działalności całkowicie ponosiłam odpowiedzialność za działalność firmy. A dzięki propozycji Sławka mogłam to zmienić.

— Nie rób tego. To największa głupota, jaką popełnisz — ostrzegała mnie księgowa. — To tylko kontrola, która zaraz minie. Nie warto pozbywać się firmy, którą tworzyłaś i prowadziłaś tyle lat.

Ale ja jej nie posłuchałam. Tak naprawdę to decyzję już podjęłam i jedynie chciałam ją zakomunikować pracownikom.

Posłuchałam Sławka i zrobiłam dokładnie to, co mi radził. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że żadna z kontroli nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Wszystko było w jak największym porządku. Odetchnęłam z ulgą. Jednak mój spokój nie trwał długo. Gdy następnego dnia przyszłam do firmy, to w swoim gabinecie zastałam Sławka.

— A co ty tu robisz? — zapytałam zdziwiona. Mój mąż rzadko przyjeżdżał do mojej firmy, bo miał zupełnie inne rzeczy na głowie.

— Jak to co? Pracuję — odpowiedział mój mąż. — To przecież moja firma — dodał. Roześmiałam się i rozbawiona spojrzałam na Sławka. Byłam przekonana, że za chwilę powie, że to żart. Nic takiego się jednak nie stało. — Zapomniałaś? Przepisałaś na mnie firmę. Teraz ja jestem jej właścicielem i będę prowadził ją w taki sposób, jaki uznam za stosowny — usłyszałam chłodny głos mojego męża. — A pierwszym krokiem będzie całkowite wymienienie kadry.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę

Ci ludzie pracowali u mnie od samego początku, a teraz mają zostać zwolnieni.

— Nie zgadzam się — powiedziałam stanowczo.

— Przykro mi, ale nie masz nic do gadania — powiedział mój mąż. Zupełnie go nie poznawałam. A potem przyszedł kolejny cios.

— I jeszcze taka informacja — Sławek zawiesił głos. Wiedziałam, że nie usłyszę nic dobrego. I nie myliłam się. — Złożyłem pozew o rozwód. Mój adwokat skontaktuje się z tobą w sprawie podziału majątku.

Zaniemówiłam. Mój mąż właśnie pozbawił mnie wszystkiego, na co pracowałam wiele lat. I wtedy uświadomiłam sobie, że sama jestem sobie winna. To przecież ja uczyniłam go współwłaścicielem domu i domku na Mazurach oraz przepisałam na niego firmę.

Nikt mnie do tego nie zmuszał. Zaślepiona miłością pozbawiłam się wszystkiego co miałam. Na domiar złego dowiedziałam się, że kontrole były konsekwencją donosu. Nie miałam już wątpliwości, że to wszystko było dziełem Sławka. Nawet nasze pierwsze spotkanie było starannie wyreżyserowane. Potem już poszło z górki. Tak bardzo pragnęłam miłości, że zupełnie straciłam zdrowy rozsądek. Cena za moją głupotę okazała się bardzo wysoka.

Czytaj także:
„Marzyłam o filmowym romansie, a przeżyłam horror. Przez głupotę doprowadziłam do tragedii”
„Przez pirata drogowego o mały włos nie zginęłam. Teraz na sam dźwięk silnika życie przelatuje mi przed oczami”
„Z nowym sąsiadem coś było nie tak. Bo kto to słyszał, żeby w tym wieku po nocach się szlajać”

Redakcja poleca

REKLAMA