Przeliczyłam wyjęty z puszki po kawie plik banknotów i uśmiechnęłam się.
– No, jeszcze dwieście złotych i będę mogła cię kupić!
Potrzymałam chwilę pieniądze w dłoni, a potem schowałam je do puszki, którą odstawiłam na półkę w szafce kuchennej.
– Już niedługo będziesz mój… – szepnęłam. – I nikomu nic do tego.
Kiedy nieopatrznie powiedziałam siostrze, że spodobał mi się robot kuchenny za ponad trzy tysiące, popukała się w czoło.
– Chyba oszalałaś! Tyle kasy? Lepiej je odłóż na czarną godzinę.
Cała Marta
W słowniku mojej siostry nie istniało coś takiego jak sprawienie sobie frajdy. Gdyby mogła, pewnie nie kupowałaby nawet jedzenia, byle tylko jak najwięcej zaoszczędzić.
– Pieniądze są po to, żeby je wydawać – odparłam. – Co ty masz z tego ciułania?
– Poza pieniędzmi, co jest oczywiste? Poczucie bezpieczeństwa.
– Ale kupiłaś coś sobie? – spytałam. – Dla przyjemności?
– Życie nie polega na przyjemnościach – rozpoczęła swój wywód, więc automatycznie się wyłączyłam.
Wiedziałam, co będzie dalej. Marta zacznie przedstawiać najczarniejsze scenariusze, przekonując mnie, że należy żyć skromnie, wydając pieniądze tylko na rzeczy pierwszej potrzeby. Ja tymczasem wolałam pomarzyć o nowiutkim robocie kuchennym, który miał tyle funkcji, że na samą myśl czułam miły dreszcz. Ciasto zagniecie, zmiksuje owoce i warzywa, mięso zmieli, a do tego pokroi w plastry, poszatkuje, ubije pianę, wyciśnie sok…
– Czy ty mnie słuchasz w ogóle?
– Tak, tak, oczywiście. Zapewne masz rację, jak zawsze zresztą – uśmiechnęłam się.
– Jak zwykle wcale mnie nie słuchasz. Więc powtórzę: nie trzymaj tych pieniędzy w domu, tylko zanieś do banku. Złodzieje są sprytni. Nawet nie wiesz, jakie miewają sposoby…
– Nie jestem naiwną staruszką – zaprotestowałam urażona. – Nie dam się nabrać na przesyłkę za pobraniem czy sztuczkę z wnuczkiem. Rany, nawet jeszcze wnuków nie mam!
Spojrzałam znów na puszkę
Aż kusiło, by znowu wyjąć banknoty i je przeliczyć. Dla samej radości, że tak niewiele mnie dzieli od spełnienia marzenia. Nie chciałam zanosić pieniędzy do banku, wolałam cieszyć się nimi w domu. Ale uznałam, że na wszelki wypadek schowam je gdzie indziej, w mniej widoczne miejsce.
– Tu będziecie bezpieczne – mruknęłam, wkładając banknoty do szafy w pokoju.
Kiedy wreszcie udało mi się uzbierać pełną kwotę, nie omieszkałam pochwalić się wszystkim koleżankom z pracy, a nawet sąsiadkom.
– Pół roku na niego zbierałam. W ten weekend pojadę go kupić!
– To nie można go było kupić na raty? – zdziwiła się jedna z sąsiadek.
– E tam, raty. Potem odsetki, prowizje i tak dalej. Po co przepłacać? Lepiej za gotówkę – wyjaśniłam.
W piątek wieczorem długo nie mogłam zasnąć z ekscytacji. A w sobotę rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Siódma. Oszaleli! Zaspana poczłapałam do przedpokoju i zerknęłam przez wizjer. Pod drzwiami stało dwóch mężczyzn w roboczych ubraniach.
– Kto tam?
– Na polecenie administracji. Dostaliśmy zgłoszenie awarii, ponoć zalewa mieszkania.
Boże święty! Prędko narzuciłam na siebie szlafrok i otworzyłam.
– Dzień dobry – jeden z mężczyzn wyciągnął identyfikator i pomachał mi nim przed oczami. – Pogotowie techniczne. Musimy sprawdzić rury.
– Oczywiście, oczywiście – odsunęłam się prędko z przejścia.
Zaczęli od sprawdzania rur w kuchni, a potem weszli do łazienki.
– Niech pani napuści wody do wanny – polecił jeden.
Zrobiłam, co kazał.
– Mietek, zobacz no w kuchni, czy nie wybija do zlewu, jak odetkam korek.
Mężczyzna nazwany Mietkiem zniknął mi z pola widzenia, a ten drugi stanął w progu łazienki, zasłaniając sobą widok na mieszkanie. Wanna napełniła się do połowy.
– I co? – zawołał.
– Jakby przytkane! – odniosłam dziwne wrażenie, że głos pana Mietka dobiega z pokoju, a nie z kuchni. – Niech pani jeszcze raz napuści wody! – polecił.
– No to napuszczamy – westchnął ten, co był ze mną w łazience. – Służba nie drużba. Miałem dzisiaj jechać z żoną i dzieciakami do zoo. A tu z samego rana telefon z administracji, że w waszej klatce zalewa mieszkania.
– No tak – przytaknęłam niepewnie.
Bo u mnie jakoś śladów zalania nie stwierdziłam
Przynajmniej w łazience. Mężczyzna spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem.
– Nie wybija! – pan Mietek pojawił się za plecami kolegi. – Możemy iść dalej.
– No to życzymy miłego weekendu. A my lecimy sprawdzać dalej. Gdy wyszli, zamknęłam za nimi drzwi, a potem zrobiłam kawę i zjadłam śniadanie.
– No to pora do sklepu – zaordynowałam.
Otworzyłam szafę z ubraniami i… mój uśmiech zamarł, zmieniając się w osłupienie. Ktoś wyraźnie grzebał w środku. Prędko przeszukałam półkę, na której schowałam wcześniej plik banknotów. Nie było go! Wyrzuciłam wszystko na podłogę. Z każdej półki. Pieniędzy dalej nie było. Osłupienie przerodziło się w zgrozę. Boże przenajświętszy… Otworzyłam kolejną szafę: w niej też ktoś szperał. W komodzie i w biurku również. Puszki w kuchni poprzestawiane i niepodomykane. Wcześniej mi to umknęło, bo się nie przyglądałam, ale teraz…
Okradli mnie!
Nogi się pode mną ugięły. Ale kto? Przecież byli tu tylko robotnicy. Początkowo nie skojarzyłam ich wizyty z kradzieżą. Nie mieściło mi się w głowie, że ludzie przysłani przez administrację mogli być złodziejami. Nie wpadłam na to, że administracja nikogo nie wysłała, bo nie było żadnej awarii… Spłakana zadzwoniłam do siostry.
– A co ci mówiłam? Miałaś zanieść pieniądze do banku. Zaraz przyjadę. Nie rycz.
Do jej przyjazdu przeszukiwałam szafy w nadziei, że pieniądze jednak się znajdą.
– Dobra, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – powiedziała Marta. – Stało się, okradli cię, dałaś się oszukać. Trzeba zawiadomić policję.
– Ale jak to? A mój robot? Tyle na niego zbierałam, tak się cieszyłam…
Marta westchnęła ciężko.
– Najpierw zgłosimy to na policję – zarządziła i zadzwoniła.
Niebawem przybyli funkcjonariusze. Obejrzeli mieszkanie, pobrali ślady, spisali jakąś notatkę i kazali zgłosić się na komendę.
– To już kolejny taki przypadek w tym tygodniu – mruknął jeden z nich.
Na komendzie spisano moje zeznania i tyle. Policjanci nie robili mi nadziei, że odzyskam pieniądze. Po powrocie do mojego zbezczeszczonego domu znowu się rozpłakałam. Marta pogładziła mnie po ramieniu.
– Nie dość, że pewnie nie odzyskam pieniędzy i nie kupię sobie robota – chlipałam – to jeszcze ten typ grzebał w moich rzeczach, dotykał ich… To obrzydliwe. A tacy byli sympatyczni… Oszuści! Zabić takich to mało! – nie mogłam się uspokoić.
– Izka… – Marta spojrzała na mnie tym swoim irytującym spojrzeniem wszystkowiedzącej starszej siostry. – Co się stało, to się nie odstanie.
– Jasne, jeszcze powiedz, że sama jestem sobie winna, że mnie ostrzegałaś!
– Bo ostrzegałam.
– Już nigdy nikomu nie otworzę drzwi! Żadnej administracji, kurierom, pogotowiu technicznemu. Nikomu! – odgrażałam się.
– Nie histeryzuj. Najważniejsze, że nic ci nie zrobili. Mogli przecież cię pobić albo zdemolować mieszkanie.
– No… niby tak – przytaknęłam. – Ciesz się, że nie znaleźli twojej torebki. Wtedy musiałabyś jeszcze zablokować karty, odnawiać dowód, prawo jazdy…
– Nie mogli znaleźć… – uśmiechnęłam się krzywo. – Przez pomyłkę wczoraj wrzuciłam ją do pralki razem z bluzką. Dobrze, że jej jeszcze nie wyprałam.
– Czasami nawet roztrzepanie może okazać się zbawienne – parsknęła śmiechem. – A teraz ogarnij się i jedziemy do sklepu.
– Po co?
– Po robot. Pożyczę ci kasę, oddasz mi w ratach, bez odsetek – wyjaśniła Marta. – Marzenia są po to, by je realizować.
Słuchałam mojej siostry i nie wierzyłam własnym uszom…
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”