Na cmentarzu obok mnie w pełnym współczucia milczeniu stała zaprzyjaźniona sąsiadka z córką. Po drugiej stronie, spowita w czerń od stóp do głów, moja młodsza siostra.
Ojciec zachował się jak tchórz
Nie pokazał mi przed śmiercią tego testamentu. Dopiero kilka dni przed pogrzebem wyciągnęła go Zosia, jak magik królika z kapelusza. Zabolało mnie, że i ona ukrywała przede mną prawdę.
– Mieszkanie ma być twoje, tak? – uśmiechnęłam się smutno. – I działka po dziadkach też?
– No… Tak zadecydował tata! – uciekła wzrokiem. – Przecież ty masz mieszkanie, a ja nie! I działkę nad jeziorem też macie z Jackiem! – ruszyła do ataku.
– Mamy, bo sobie ją kupiliśmy za własne pieniądze, a mieszkanie Jacek dostał od rodziców.
Siostra uważała, że jej wszystko się należy!
– No właśnie, on dostał od swoich rodziców, a ja od naszego taty! Sprawiedliwie jest! – podchwyciła Zośka z triumfem.
– Tylko że Jacek jest jedynakiem – przypomniałam jej. – Więc nikt
z jego rodzeństwa nie został w testamencie pominięty!
– Czujesz się pominięta?
– A jak myślisz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Moim zdaniem tata po prostu wyrównał nasz standard życia
i miał do tego prawo! – wyrecytowała moja czterdziestoletnia siostra i wyglądało tak, jakby miała to zdanie na swoją obronę przygotowane od dawna.
Nic nie odpowiedziałam. Nie tylko dlatego, że nie potrafię się kłócić ani intrygować. Zośka jest młodsza ode mnie i wyrosłam
w przekonaniu, że zawsze powinnam jej pomagać.
Między nami nie ma wielkiej różnicy wieku, zaledwie cztery lata, ale w dzieciństwie to była prawdziwa przepaść. Dlatego ją zawsze traktowano w domu jak „dziecko”, mnie jak „dorosłą”.
Kiedy byłyśmy małe, cieszyłam się, że jestem brana na poważnie
i mogę pomagać mamie w kuchni, podczas kiedy Zosia jeszcze bawi się lalkami. Już na początku podstawówki miałam swoje stałe obowiązki w domu. Ich liczba w miarę upływu lat zwiększała się i w końcu mogłam śmiało powiedzieć, że prowadzę dom razem z mamą. Wkrótce miałam prowadzić go sama…
Widzieliśmy, że z mamą dzieje się coś niedobrego, bo była coraz bardziej słaba.
– To nic, jestem tylko trochę zmęczona, odpocznę sobie i mi przejdzie – mawiała.
Nie chciała iść do lekarza. Kiedy zmarła, okazało się, że urodziła się z wadą serca i jej stan pogarszał się z każdym rokiem.
Tata nie potrafił sobie poradzić z odejściem mamy. Funkcjonował jak robot. Jedynie Zosia potrafiła go rozruszać.
Niezrażona gniewnym pomrukiwaniem właziła mu na kolana, domagając się uwagi. Miała wtedy osiem lat i była nad wiek dziecinna. Ja skończyłam dwanaście i szybko stało się dla mnie jasne, że jeśli nie poprowadzę domu, to nikt tego nie zrobi.
Ja byłam kuchtą, mała Zosia księżniczką
Gotowałam więc, sprzątałam i prałam. Byłam bardzo odpowiedzialna, więc tata powierzył mi nawet domowe finanse.
Kiedy spojrzę wstecz, widzę, jak różne było życie moje i siostry, jak odmienne miałyśmy pragnienia i marzenia.
Zosia myślała o tym, czy tata kupi jej kolorowy naszyjnik z plastikowych serduszek, a ja, na jak długo jeszcze starczy dżemów, które nasmażyła mama. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że Zosię ojciec nadal traktuje jak dziecko, którym trzeba się opiekować, a mnie zaczyna postrzegać jak partnerkę. Osobę, na którą nie tylko można zwalić obowiązki, ale jeszcze mieć do niej pretensje! Zosia biegała do kina, a my z tatą wiedliśmy iście małżeńskie kłótnie o organizację domu i pieniądze.
– Za dużo wcisnął pan na głowę tego dzieciaka, panie Walczak!
– zwróciła kiedyś uwagę ojcu sąsiadka, pani Bednarkowa.
Ale wtedy chyba było już za późno, żeby się opamiętał. Fakt, że wyszłam za mąż i przeprowadziłam się do Jacka, potraktował prawie jak zdradę!
Nieważne, że Zosia już wtedy także była po studiach i układała sobie życie. Ojciec najwyraźniej był przekonany, że ja powinnam z nim zostać do końca.
A już na pewno moim obowiązkiem było wiecznie pomagać Zosi, jako tej młodszej. Robiłam to w miarę możliwości, ciągle ścigana jego pretensjami, że za mało jej poświęcam swojego czasu i pieniędzy. Nawet kiedy obie zostałyśmy matkami, ją nadal traktował jak dziecko i dawał jej kieszonkowe! Aż w końcu obdarował ją spadkiem…
Miesiąc po pogrzebie zadzwoniła do mnie pani Bednarkowa.
– Słuchaj, mamy z Monisią pewien pomysł – oznajmiła. – Moja córka wszystko ci wytłumaczy.
– Słyszałaś o pojęciu ustny testament? – zaczęła Monika.
– Nie – zaprzeczyłam. – Ale pewnie jest nieważny w przypadku, kiedy zostawiono taki spisany u notariusza? Ja myślałam o tym, aby powalczyć o zachowek…
– Poczekaj! – przerwała mi córka sąsiadki, o której wiedziałam, że przez jakiś czas pracowała w kancelarii prawniczej jako sekretarka. – Jeśli wygrasz sprawę w sądzie o zachowek, to dostaniesz tylko połowę tego, co ci się prawnie należy po śmierci ojca jako jednej
z dwóch spadkobierczyń, czyli jedną czwartą majątku. Tymczasem testament ustny daje ci szansę na otrzymanie połowy majątku, a nawet więcej…
– Więcej to ja nie chcę!
– To dobrze – uśmiechnęła się.
– Ustny testament można ustanowić w razie „obawy rychłej śmierci” – ciągnęła Monika. – Trzeba tylko znaleźć trzech świadków. Ci świadkowie nie mogą być spowinowaceni ze spadkobiercą, ani osiągać majątkowych korzyści w związku
z testamentem…
Musiałam mieć oczy wielkie jak talerze, bo pani Badnarkowa przerwała córce, upominając ją:
– Monika, gadaj po ludzku, nie tym prawniczym żargonem!
– Chodzi o to, że twój tata ze dwa lata temu spisał testament
u notariusza, w którym swoją jedyną spadkobierczynią ustanowił Zośkę. Ale on był ostatnio ciężko chory, strasznie bał się operacji, która go czekała, bo wiedział, że są marne szanse na jej powodzenie…
Spojrzała na mnie uważnie, kiwnęłam więc głową, że rozumiem. Ciągnęła więc dalej:
– Można przyjąć, że w jego przypadku istniała „obawa rychłej śmierci”, o której mówi prawo spadkowe. W takiej sytuacji mógł, gnębiony wyrzutami sumienia, że niesprawiedliwie podzielił majątek, zmienić ustnie testament spisany u notariusza. Musiało się to odbyć w obecności trzech świadków, którzy nie są rodziną, ani nie zostali uwzględnieni w testamencie taty.
– Ale jak ja znajdę kogoś takiego?! – spytałam zaskoczona.
– Masz już nas dwie – wtrąciła się na to pani Bednarkowa.
– Zrobiłybyście to dla mnie? – Nie mogłam uwierzyć. – Przecież narazicie się na zarzut składania fałszywych zeznań!
– Zuza – zaczęła Monika – ja wiem, że to brzmi dziwnie, bo przez całe dzieciństwo przyjaźniłam się z Zośką, ale… Pamiętam, jak strasznie nas wkurzało, że jesteś taka władcza i nakazujesz nam różne rzeczy. Dopiero później zrozumiałam, jak musiało być ci ciężko i jakim fantastycznym jesteś człowiekiem. Jak wiesz, jestem jedynaczką… A Zośka urobiła ojca i zagarnęła wszystko dla siebie! To straszne świństwo i niewdzięczność.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – powiedziałam wzruszona. – Ale i tak wy dwie to o jedną osobę za mało, żeby mówić o ustnym testamencie. I nie wiem, kogo mogłabym prosić o taką przysługę.
– O to się nie martw, jest nas troje! Pamiętasz przyjaciela swojego ojca? – spytała sąsiadka.
– Pana Ryszarda? Oczywiście! – wykrzyknęłam.
– On też zgodził się zeznawać.
– Ale jakim cudem?
– Rysio przychodził do twojego taty dość często, razem z jeszcze jednym kolegą. A ponieważ i ja wpadałam do nich na brydża, zaprzyjaźniliśmy się trochę… – Pani Bednarkowa się zarumieniła.
Musiałam podjąć bardzo ważną decyzję – czy wchodzę w tę nieczystą sprawę, czy nie. Narażałabym troje wspaniałych ludzi, choć z drugiej strony… Przecież oni sami się do mnie zgłosili.
– No, dobrze, zróbmy to – zadecydowałam w końcu.
– W takim razie musimy się spotkać i ustalić wspólne zeznania – stwierdziła Monika.
– Najważniejsze jest to, kiedy twój ojciec złożył ustny testament w naszej obecności – powiedziała kilka dni później, gdy nasze grono powiększyło się o pana Ryszarda.
– Musimy uzasadnić, dlaczego akurat ja także się tam znalazłam.
Ustaliliśmy wspólne zeznania z sąsiadami
– Może brydżyk? – zaproponowała mama Moniki.
– To jest akurat dobry i wiarygodny pomysł! – ucieszył się pan Rysio. – Grasz oczywiście, drogie dziecko, w brydża?
– Trochę gram – potwierdziła Monika. – No więc, dobrze. Pan Krzysztof na dwa dni przed operacją był bardzo zdenerwowany. Myśleliśmy, że partyjka brydża go rozerwie i pozwoli mu zapomnieć o chorobie. Tymczasem on się rozkleił i nagle wyznał nam, że skrzywdził w testamencie swoją starszą córkę, Zuzannę. Byliśmy tym wszyscy poruszeni, bo zawsze nam się wydawało, że nie faworyzuje żadnej ze swoich dziewcząt, a w dodatku Asia bardzo dbała o niego i dom. Pan, panie Ryszardzie, i mama zaczęliście go wypytywać, o co chodzi. Wtedy wyznał, że wszystko zapisał Zośce. Wyraziliście natychmiast swoje oburzenie…
– Tak! Powiedziałem mu, że jest starym durniem! – przytaknął natychmiast pan Ryszard.
– Właśnie. A na to on stwierdził, że choć teraz strasznie żałuje swojej decyzji, to pewnie już nie zdąży zmienić ostatniej woli u notariusza, bo przecież jest sobota wieczorem, a w poniedziałek rano ma operację.
– „Uważam, że obie moje córki powinny dziedziczyć po połowie. Teraz taka jest moja wola!”. Tak powiedział w naszej obecności
– wtrąciła się pani Bednarek.
– A po operacji już nie odzyskał świadomości, więc nowego testamentu nie mógł spisać – dodała Monika.
Następnego dnia założyłam sprawę w sądzie z podaniem trójki świadków.
Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie Zośka:
– Co ty kombinujesz? – zapytała wściekła.
– Ja tylko dochodzę sprawiedliwości – stwierdziłam sucho. – Od kombinowania w naszej rodzinie jesteś ty.
Na rozprawie wiało od Zośki chłodem. Nie przywitała się z żadnym z sąsiadów, prychając tylko pogardliwie na widok Moniki. Mimo to nie przestraszyła ich i wszyscy powiedzieli przed sądem to, co mieli do powiedzenia.
Sprawiedliwość jednak zwyciężyła!
Sąd uznał ich wiarygodność i obalił pisemny testament. Wyrok nie był jednak prawomocny, więc moja siostra jeszcze na sądowym korytarzu zaczęła się odgrażać:
– Wniosę apelację! – wysyczała.
Tymczasem minął jeden miesiąc, zbliżał się do końca drugi, a wieści o apelacji nie napływały. Zadzwoniłam do sądu i usłyszałam zaskoczona, że wyrok się uprawomocnił!
„Czyżby Zośka zapomniała o terminach?” – głowiłam się.
Ze łzami w oczach wspominałam czasy, gdy jeszcze byłyśmy sobie bliskie. Kilka razy brałam słuchawkę do ręki, żeby zadzwonić do Zosi…
Pewnego dnia rano otworzyłam drzwi i wpadłam prosto na siostrę!
– Zbierałam się, aby nacisnąć dzwonek – wyszeptała. – Słuchaj, nie wiem, co mnie opętało z tym spadkiem, przecież nie chciałam cię skrzywdzić! Dobrze, że tata w porę się opamiętał – wyznała.
Minęły cztery lata, z Zosią jesteśmy sobie bliskie jak kiedyś. W sprawie podziału spadku doszłyśmy do porozumienia. Ona wzięła mieszkanie po tacie, mnie przypadła scheda po dziadkach. Ale na wieś znów jeździmy razem, całymi rodzinami.
Czytaj także:
„Starsze siostry ani myślą pomóc mi w opiece nad chorą mamą. To ja muszę się nią zajmować, choć to zagraża mojej ciąży”
„Gdy wygrałam na loterii, mama kazała mi podzielić się z siostrą. Odmówiłam, więc wzięła sprawy w swoje ręce”
„Matka mnie wydziedziczyła, bo miałam dziecko z żonatym. Mój brat zataił, że na łożu śmierci spisała nowy testament”