„Byłam pewna, że tamta kobieta zniszczyła mi życie. Po latach zrozumiałam, że to właśnie ona stoi za moimi sukcesami”

zrzędliwa kobieta w podeszłym wieku fot. Adobe Stock, djoronimo
„W podstawówce nienawidziłam chemii. Nie rozumiałam jej. Nie umiałam rozwiązywać zadań. A wkrótce znienawidziłam chemiczkę w nowej szkole. Baba Jaga. Podejrzewałam, że brała od ojca kasę, by mnie gnębić. Bo chociaż była ostra wobec wszystkich uczniów, to na mnie się wręcz uwzięła. Zawsze wytykała mi niewiedzę”.
/ 20.06.2023 09:15
zrzędliwa kobieta w podeszłym wieku fot. Adobe Stock, djoronimo

Pewnego dnia umówiłam się z moją przyjaciółką Luizą na kawę w galerii handlowej. Znałyśmy się jeszcze z liceum i wielkimi krokami zbliżało się trzydziestolecie naszej przyjaźni.

– Nie uwierzysz, kogo dzisiaj widziałam – powiedziała Luiza, jak tylko opadła na krzesło przy stoliku. – Babę Jagę. No, mówię ci, poczułam taką satysfakcję, że gdybym nie musiała iść do pacjenta, to bym jej się roześmiała w twarz.

– To znaczy?

– Siedziała na korytarzu szpitala. Stara, chuda, przestraszona. Po ciuchach widać, że nie wiedzie jej się zbyt dobrze… Ale ma, na co zapracowała. Na każdym polu. Już nie jest taka arogancka i wszystkowiedząca.

Baba Jaga… Nie myślałam o niej już całe dekady

A przecież kiedyś była jedną z najważniejszych, najbardziej znienawidzonych osób w moim życiu. Dlatego właśnie dostała to przezwisko. Baba Jaga. Bezlitosna, żarłoczna. Nawiedzająca jawę i sny.
Była nauczycielką chemii i wychowawczynią naszej klasy. Czułam, że nie będzie łatwo, gdy mój ojciec po pierwszej wywiadówce powiedział:

„Wreszcie zacznie cię uczyć prawdziwy nauczyciel, a nie ta banda nieudaczników”.

To nie była uspokajająca rekomendacja. Mój ojciec musiał kontrolować każdy aspekt świata, w którym żył. A to obejmowało dom, rodzinę, pracowników w jego firmie. Nie znosił sprzeciwów, nie pochwalał nicnierobienia (do czego zaliczał relaks oraz czytanie książek, które nie były szkolnymi lekturami) i dla każdego swojego dziecka (oraz żony) miał rozpisany plan na życie.

Ja miałam skończyć chemię i pracować w firmowym laboratorium, które produkowało kleje i inne smrodliwe mazidła budowlane. Dlatego zapisał mnie do klasy biologiczno-chemicznej, a nie humanistycznej, jak chciałam.

Tłumaczyłam, że nie mam do tego talentu

Ojciec jednak tylko popatrzył na mnie tym swoim zimnym wzrokiem i powiedział:

– Talent to ciężka praca. Jak chcesz się obijać, to droga wolna. Możesz wyjść, jak stoisz, i nie wracać. Za lenistwo nie karmię.

Kiedyś tak powiedział do mojego starszego brata, który miał wówczas piętnaście lat i chciał iść do szkoły muzycznej. Ojciec zaplanował dla niego karierę dyrektora finansowego w firmie. Maciek wziął słowa ojca na serio i wyszedł z domu jak stał.

Tydzień później policja przywiozła go, bo tata zgłosił ucieczkę nieletniego. Potem wysłał Maćka na cztery lata do szkoły o profilu wojskowym. Już podczas pierwszych odwiedzin widziałam, że go tam złamali.

Więc nie wyszłam jak stałam i więcej nie wspomniałam o tym, że chcę być psychologiem. Właściwie marzyłam o byciu psychiatrą, ale chemia była dla mnie czarną magią, więc mogłam zapomnieć o medycynie.

Ale psychologia nie była poza moim zasięgiem. Grzecznie więc uczyłam się w klasie biologiczno-chemicznej, czytając Kępińskiego i Freuda nocami.

W podstawówce nienawidziłam chemii

Nie rozumiałam jej. Nie umiałam rozwiązywać zadań. A wkrótce znienawidziłam chemiczkę w nowej szkole. Baba Jaga. Podejrzewałam, że brała od ojca kasę, by mnie gnębić. Bo chociaż była ostra wobec wszystkich uczniów, to na mnie się wręcz uwzięła.

Pytała na każdej lekcji. Punktowała moją niewiedzę. Zmuszała, żebym pracowała więcej nad chemią niż nad innymi przedmiotami łącznie. Sypały się dwóje, w domu ojciec dawał mi kolejne szlabany.

Siedziałam nad książkami i nie rozumiałam, co czytam. Przed kolejnymi lekcjami z chemii miałam z nerwów mdłości. Ale udało mi się dostać na koniec roku trójkę. Za karę – że nie była to piątka – całe wakacje pracowałam w firmie ojca jako popychadło. Kolejny rok i znów Baba Jaga.

Była kopią mojego ojca także jako wychowawczyni. Trzymała całą naszą klasę żelazną ręką. Gdy wchodziła, milkliśmy i siedzieliśmy sztywno w ławkach. Mieliśmy najmniejszą liczbę spóźnień i nieobecności w całej szkole. Potrafiła przejrzeć każde kłamstwo. I nie wypowiadając inwektyw, zmieszać z błotem każdego, kto próbował kręcić.

Przyznam jedno – była wredną i nieczułą kobietą, ale była też dobrą nauczycielką. Pamiętam, jak stałam kiedyś przy tablicy, oblana zimnym potem, nie potrafiąc rozwiązać zadania, od którego zależało, czy dostanę dwóję na semestr, a ojciec zabierze mi radio.

Baba Jaga podeszła wtedy do mnie i zadała jakieś pytanie związane z zadaniem. Nie pamiętam, co to było, ale gdy szukałam na nie odpowiedzi, nagle ujrzałam jasno, co powinnam zrobić z tym równaniem. To było logiczne.

Dostałam tróję na semestr. I jednocześnie był to moment przełomowy w mojej nauce chemii. Kiedy zrozumiałam zasadę, reszta była już prostsza.

Ale czy Baba Jaga mi odpuściła? Nie

Gorzej, wymagała ode mnie coraz więcej… Jakim cudem poznała mnie po tych wszystkich latach?

– Czasami mam koszmary z nią w roli głównej – Luiza wzdrygnęła się teatralnie. – Liceum to taki fajny czas, a ona nam go zepsuła. Tylko uczyć się, uczyć, jakby nasze życie od tego zależało. Pamiętasz, jak postanowiła, że weźmiesz udział w olimpiadzie chemicznej i tak cię piliła, że nie wyjechałaś na wycieczkę klasową do Francji?

Pamiętałam. Ojciec oczywiście stanął po jej stronie. Ja kułam, a znajomi bawili się w Paryżu. Baba Jaga została, by szykować mnie i dwóch innych uczniów do olimpiady. Byłam rozgoryczona i wściekła. Postanowiłam, że nie tylko nie dam z siebie wszystkiego, jak kazał ojciec, ale napiszę tak, że Baba Jaga będzie się za mnie wstydzić. Zniszczę jej reputację dobrej nauczycielki.

Pamiętam moment, kiedy stałam przed salą, gdzie miała odbyć się olimpiada. Otworzono drzwi i młodzież z całego województwa ruszyła do środka. Ktoś chwycił mnie za ramię. Baba Jaga.

– Jeśli dojdziesz do finału, dostaniesz stypendium na czas studiów na wybranym kierunku, na którym potrzebna jest matura z chemii. Wtedy będziesz mogła iść tam, gdzie zechcesz, a nie tam, gdzie każe ci ojciec. Rozumiesz?

I pchnęła mnie w stronę sali.

Szłam oszołomiona. Ten koncept był mi obcy

Nauka jako wyzwolenie się z kajdan? O, tak, Baba Jaga wielokrotnie mówiła o tym w klasie, ale kto by jej słuchał. Nikt z nas nie rozumiał, co nauczycielka naprawdę chce nam powiedzieć, gdy powtarzała: „Jestem tylko przewodnikiem, który wskazuje wam możliwości. To wy musicie uczynić je szansą”. Ale tym razem zdecydowała się pchnąć mnie bardziej konkretnie. Jakby wiedziała, że jestem gotowa pogrzebać swoją szansę, bo jej po prostu nie widzę.

Dałam z siebie wszystko. Zajęłam trzecie miejsce i poszłam na medycynę, a potem na psychiatrię, czym tak rozwścieczyłam ojca, że przez kilka lat się do mnie nie odzywał. Nie wspomógł nawet groszem. Ale miałam stypendium. Byłam niezależna.

– Nie wiesz, dlaczego była w szpitalu? – spytałam Luizę.

Wzruszyła ramionami.

– Niby dlaczego miałabym się tym interesować?

– Bo dzięki niej obie spełniłyśmy nasze marzenia. Pamiętasz, jak mówiłaś, że chemii to ty w życiu na maturze nie zdasz? Zdałaś, bo ona cię zmusiła do nauki, jak i mnie. Ty jesteś kardiologiem, a ja psychiatrą. W dodatku poznałaś ukochanego męża tylko dlatego, że pracowałaś w Lekarzach bez Granic. Swoje szczęście osobiste też zawdzięczasz jej.

– Bzdury. Zawdzięczam to swojej pracy.

– Do której ona dała ci klucz.

Luiza chwilę siedziała w milczeniu, przetrawiając moje słowa. Gdy podniosła wzrok, widziałam, że zrozumiała. Nasze życie jest sumą różnych wydarzeń i wpływów różnych ludzi. A niektóre wydarzenia, i niektórzy ludzie, są ważniejsi niż inni.

Tyle że nie zawsze to widzimy

Pani Maria leżała na oddziale wewnętrznym, na korytarzu. Miała bóle brzucha i czekała na serię badań. Rzeczywiście upływające lata odebrały jej siły, wyglądała na kruchą i delikatną. W liniach twarzy widziałam cierpienie.

Dzięki interwencji Luizy znalazło się miejsce w przytulnej czteroosobowej sali, a badania pani Marii zostały wpisane do grafiku z adnotacją „cito”. Kiedy weszłam do salki i podeszłam do łóżka mojej byłej nauczycielki, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała:

– Beata. Prawie się nie zmieniłaś.

Jakim cudem mnie pani pamięta? – zdumiałam się. Usiadłam na krześle obok i wzięłam ją za rękę. Już wiedziałam, że jest samotna, że mąż zmarł wiele lat temu, i że nie miała własnych dzieci. Tylko te, które uczyła. – Tylu nas przecież było przez te wszystkie lata.

W starczych oczach zabłysły łzy.

– Ale tylko od ciebie dostałam kartkę z podziękowaniem i zdjęcie dyplomu… – szepnęła. – Tylko ty zrozumiałaś.

– Nie dała mi pani wyboru tamtego dnia – odparłam, czując, że i w moich oczach pojawiają się łzy.

Pani Maria umarła trzy lata później, miesiąc po swoich osiemdziesiątych urodzinach, na których była połowa naszej dawnej klasy z liceum. W prezencie dostała księgę pamiątkową, w której zapisaliśmy, w jaki sposób wpływ wrednej wychowawczyni i nauczycielki chemii sprawił, że spełniliśmy nasze życiowe marzenia.

Czytaj także:
„Syn zgolił włosy, by wesprzeć chorego kolegę. Niby to tylko dzieci, ale czasem moglibyśmy się od nich wiele nauczyć”
„Moja kochana, mądra córeczka podjęła wspaniałą decyzję. Nie wiem, czy sama zdobyłabym się na takie poświęcenie”
„Dla ojca istniała tylko moja siostra, ale to ja zajmuję się nim na starość. Wciąż liczę, że kiedyś usłyszę od niego, że mnie kocha”

Redakcja poleca

REKLAMA