W pokoju panował zaduch. Zanim zdjęłam płaszcz, podeszłam więc do okna i otworzyłam je na całą szerokość. Dopiero po chwili odważyłam się głębiej wciągnąć powietrze.
– Dlaczego tak późno? – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się. Ojciec siedział w fotelu, przykryty pledem. Obok niego na stoliku leżał plik gazet. Ojciec zawsze lubił wiedzieć, co się dzieje na świecie. Jeszcze nie tak dawno każdego ranka przed śniadaniem schodził do kiosku po prasę, teraz przynosiła mu ją sąsiadka.
– Musiałam zostać dłużej w pracy – westchnęłam; a potem, wskazując stojącą przy drzwiach torbę, dodałam: – Przywiozłam ci gołąbki.
– Przecież wiesz, że po kapuście mnie wzdyma – skrzywił się.
Umawiał się, a potem nie przychodził
Nie zdziwiła mnie ta odpowiedź. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że niezależnie od moich starań, ojciec zawsze był niezadowolony. Ciasto w pierogach było zbyt grube, zupa za tłusta albo za cienka, mięso za bardzo wysmażone. Puszczałam te jego uwagi mimo uszu, choć wiele razy miałam ochotę mu się odgryźć.
– To tylko stary, schorowany człowiek – powtarzałam, żeby się uspokoić.
Pomagało. Ale nie na tyle, żeby zapomnieć, że kiedyś mój ojciec był młody i zdrowy, i wtedy nie byłam mu potrzebna.
W dzieciństwie rzadko go widywałam. Byłam mała, gdy rodzice się rozwiedli. Choć mieszkaliśmy w tym samym mieście, odwiedzał mnie dwa, trzy razy w roku. Pamiętam, że czekałam na te wizyty. Od rana rysowałam dla niego laurki i powtarzałam wierszyki, którymi chciałam się pochwalić. Pamiętam też swoją rozpacz, kiedy mimo obietnic nie przychodził.
– Nie płacz, kochanie, na pewno tatusiowi wypadło coś ważnego – uspokajała mnie mama.
A potem, wychodząc z pokoju, zamykała za sobą drzwi, żebym nie słyszała, jak rozmawiając z ojcem przez telefon, używa słów, których nie powinnam znać.
Miałam siedem lat, gdy ojciec przedstawił mi swoją nową rodzinę – żonę, do której miałam mówić „ciociu”, i córeczkę.
– To twoja siostra – powiedział, pokazując mi siedzącą w wózku dziewczynkę.
W jego głosie usłyszałam dumę. Do dziś się to nie zmieniło. Gdy o niej mówi, jego twarz się rozświetla.
– Dostałem kartkę – pochwalił się, wyciągając w moją stronę rękę, w której ściskał kolorową pocztówkę.
Nie musiałam pytać, od kogo. Wyraz jego twarzy wszystko mi powiedział. Kontakt Angeliki z ojcem ograniczał się do przysyłania mu widokówek z różnych zakątków świata. Na stałe moja przyrodnia siostra mieszkała w Sydney, ale dużo podróżowała. Nad łóżkiem ojca wisiała tablica korkowa, do której przyczepiał kolejne kartki: z Tokio, Meksyku, Buenos Aires…
Nie mogłam go zostawić. To mój ojciec
Ja nie mogłam sobie pozwolić na podróże. Od kiedy opiekowałam się ojcem, nie wyjechałam dalej niż nad polskie morze. I to najwyżej na kilka dni.
– Obca kobieta nie zastąpi rodzonej córki – mówił, ile razy proponowałam, by zatrudnić kogoś do pomocy.
Zgodził się tylko na panią do sprzątania. Dopiero ostatniej zimy, gdy przestał wychodzić z domu, udało mi się go przekonać, żeby codziennie rano wpadała do niego zaprzyjaźniona sąsiadka. Ja odwiedzałam ojca trzy razy w tygodniu: we wtorki, piątki i niedziele. Przywoziłam domowe obiady i starałam się, by zawiązała się między nami jakaś więź. Nie było to łatwe. Przez wiele lat nic nas nie łączyło. Dopóki Angelika była dzieckiem, widywałam ojca przy okazji jej urodzin i sukcesów, które lubił hucznie świętować. Był z niej bardzo dumny.
– Za moją piękną córkę – wznosił głośne toasty.
Ciekawe, że nigdy go nie zastanowiło, dlaczego ta druga, być może mniej piękna, ale również córka, wychodziła w tym momencie z pokoju.
W końcu nasz kontakt urwał się definitywnie. Miałam własną rodzinę – męża i dwójkę dzieci – i wymuszone spotkania z ojcem nie były mi już tak potrzebne.
Spotkałam go jakieś pięć lat temu – dowiedział się, gdzie pracuję, i przyszedł mnie odwiedzić. Z trudem go poznałam. Wyglądał źle, był nie tylko stary i zaniedbany, ale też bardzo smutny. Okazało się, że niedawno pochował żonę. Angelika, która od dawna mieszkała za granicą, wpadła na pogrzeb matki, ale zaraz po nim wyjechała, nie zastanawiając się, jak ojciec sobie radzi. A zupełnie sobie nie radził. Potrzebował kogoś, kto by się o niego zatroszczył.
Długo się wahałam. Wychowywał Angelikę i to ona powinna być jego podporą na stare lata. Nie ja, którą nigdy się nie interesował. A jednak nie potrafiłam się od niego odwrócić. To jednak mój ojciec…
Dlatego przywożę mu gołąbki i pierogi, podaję herbatę, okrywam go kocem, wysłuchuję narzekań i pretensji. Jestem przy nim już siódmy rok. Nie wiem, czy kiedyś usłyszę >>kocham cię<<. Wciąż po ciuchu na to liczę, ale nie wiem, że się tego doczekam. Chciałabym za to poznać odpowiedź na jedno pytanie, które tłucze się po mojej głowie podczas bezsennych nocy: jak to możliwe, że dla ojca większą wartość ma jedna kartka od Angeliki niż lata moich starań i poświęceń?
Czytaj także:
„Córka miała podać mi szklankę wody na starość, a ja marzyłem, żeby dała mi święty spokój. Wolałem kota niż jej rodzinkę”
„Oddałam córce wszystko – lata życia, pieniądze i mieszkanie. W nagrodę za to wszystko umrę sama, bo porzuciła mnie jak psa”
„Wiele osób mi zazdrości, że na starość dzieci tak o mnie dbały. A jednak to w domu opieki odnalazłam prawdziwe szczęście”