„Byłam pewna, że gdy córka i wnuczki wyjadą, umrę w samotności. Kto by pomyślał, że właśnie wtedy zacznę żyć pełną piersią”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Byłam przekonana, że nic się nie zmieni, aż tu nagle cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Marysia dostała wymarzoną pracę na drugim końcu Polski, wyjeżdżała na wieloletni kontrakt, dziewczynki miały tam rozpocząć szkołę, więc musiałam po prostu pogodzić się z nową sytuacją. To wcale nie jest takie łatwe, jeśli wszyscy najbliżsi nagle cię opuszczają…”.
/ 11.03.2023 07:15
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Kiedy moja córka Marysia oświadczyła, że wyjeżdża z całą rodziną, byłam wstrząśnięta. Dotąd mogłam ją odwiedzać w dowolnej chwili. Lubiłam przebywać z moimi wnuczkami, Kasią i Anią, droczyć się z zięciem Tomkiem i zapraszać ich wszystkich do siebie na obiady lub święta.

Byłam przekonana, że nic się nie zmieni, aż tu nagle cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Marysia dostała wymarzoną pracę na drugim końcu Polski, wyjeżdżała na wieloletni kontrakt, dziewczynki miały tam rozpocząć szkołę, więc musiałam po prostu pogodzić się z nową sytuacją. To wcale nie jest takie łatwe, jeśli wszyscy najbliżsi nagle cię opuszczają…

– Nie dramatyzuj, mamo – pocieszała córka. – Przecież nie jedziemy na koniec świata, będziemy w stałym kontakcie, a za jakiś czas nas odwiedzisz.

– Łatwo ci mówić. Co ja będę tu bez was robić? – martwiłam się, bo rzeczywiście nie miałam pomysłu na spędzanie wolnego czasu, którego teraz będę miała w nadmiarze. Dotąd poświęcałam go wnuczkom i córce.

– Zawsze narzekałaś, że brakuje ci ploteczek z przyjaciółkami, teraz możesz to nadrobić – podrzuciła pomysł Marysia.

– One tylko potrafią narzekać i opowiadać o chorobach. Od tego czuję się starzej.

– To my będziemy z tobą rozmawiać – zapiszczały wnuczki. – Online!

Dziewczynki były zachwycone swoim pomysłem, a ja nie do końca wiedziałam, co miały na myśli.

– To wideorozmowa – podpowiedziała Marysia. – Przez internet.

Nie znam się na tym – stwierdziłam załamana. – Nie mam internetu ani nawet komputera…

Szkoda, że tyle czasu zwlekałam

Dotąd broniłam się przed wszelkimi nowinkami techniki. Te wszystkie komputery, laptopy, aparaty cyfrowe wydawały mi się zbyt trudne w obsłudze i bezduszne, ograniczyłam się jedynie do telefonu komórkowego, i to za namową zięcia. Żałowałam, że wcześniej byłam taka uparta, gdyby nie to, dziś mogłabym bez problemu kontaktować się z wnuczkami na żywo.

Nie miałam zatem wyjścia, musiałam przejść intensywny, przyspieszony kurs obsługi komputera. Cała rodzina zabrała się ostro do roboty, żeby mi w tym pomóc: Tomek podarował starego laptopa i podpiął go do sieci, Marysia wytłumaczyła, jak działa myszka i klawiatura, dziewczynki przeszkoliły w surfowaniu po internecie.

– Babciu, to łatwizna – dodawały mi otuchy, kiedy stawiałam pierwsze kroki. – Zaraz ci wszystko pokażemy!

Byłam zdeterminowana. Pilnie słuchałam, robiłam notatki, trenowałam, dopytywałam, aż w końcu samodzielnie zaczęłam sobie radzić. Wnuczki były zachwycone i dumne ze swej uczennicy. Miały rację: nic trudnego. Byłam zafascynowana tym, jakie możliwości daje internet. Zaraz po przyjeździe na miejsce Ania i Kasia pokazały mi całe nowe mieszkanie, swoje pokoje i plac zabaw koło domu. Miałam prywatną transmisję na żywo prosto z ich komórki na mój komputer. Ciekawe, jakie jeszcze możliwości kryje w sobie internet?

Zaczęłam na własną rękę myszkować po różnych stronach wirtualnego świata. Odkrywałam nowe możliwości: wiadomości, pogoda, życie gwiazd, horoskopy, podróże, przepisy kulinarne – wszystko to miałam w zasięgu ręki, bez wychodzenia z domu do kiosku po magazyny. Nauczyłam się opłacać rachunki przez e-bankowość, co było bardzo wygodne – bez stania w kolejce na poczcie.

Drogą elektroniczną doładowywałam telefon komórkowy i zamawiałam bilety do kina. Zabierałam głos na forach dyskusyjnych, znalazłam kilku znajomych sprzed lat. Byłam zła sama na siebie, że tak długo opierałam się nowoczesności.

Czułam, że wiele mnie ominęło

Zgodnie z umową w każdy piątkowy wieczór odbywało się rodzinne spotkanie online: Ania i Kasia opowiadały o nowych koleżankach, Marysia zdawała relacje z pracy, Tomek służył radą w rozwiązywaniu ewentualnych problemów z komputerem. Wszystko szło jak z płatka i nie czułam się aż tak opuszczona i samotna.
Każdego dnia przeglądałam skrzynkę pocztową, sprawdzając wiadomości od nowych znajomych.

Te od nieznanych nadawców, jak mnie poinstruował zięć, od razu kasowałam, bez otwierania. Tomek przestrzegał przed naciągaczami i oszustami. Byłam przekonana o własnej odpowiedzialności i zdrowym rozsądku, dlatego bez obaw odwiedziłam stronę reklamującą renomowaną odzież.

Niepotrzebne mi były nowe ubrania, po prostu chciałam zaspokoić zwykłą babską ciekawość. To, co oferował e-sklep, było bajeczne: wszelkiej maści spódniczki, szeroka oferta sweterków z ciepłej i miękkiej dzianiny, żakiety w najmodniejszych wzorach i fasonach, płaszcze na słoty i wiatr, czapki, kapelusze, całe mnóstwo dodatków na każdą okazję, słowem: raj dla pań.

Właśnie miałam zamiar rzucić okiem na szale i rękawiczki, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Moja sąsiadka z dołu, Zosia, wpadła, by obdarować mnie słoiczkiem swoich wybornych konfitur, co oczywiście było zwykłym pretekstem do wizyty. Ona, podobnie jak ja, mieszkała sama.

– Jaka cudna! – zapiszczała, widząc na ekranie laptopa długą, ciepłą spódnicę z frędzlami à la lata siedemdziesiąte. – Chciałoby się w taką wskoczyć.

– Można kupić, to strona sklepu – podpowiedziałam.

Niestety, odstraszyła nas cena.

– Nie kupię takiej spódnicy w ciemno, bez mierzenia – widać było, że się wahała. Rozsądek przeważył. – Trudno, obejdę się smakiem…

My, emeryci, jesteśmy przyzwyczajeni do rezygnowania z wielu rzeczy, ale Zosia miała tak nieszczęśliwą minę, że zapragnęłam coś dla niej zrobić. W końcu kiedyś szyłam sukienki dla Marysi, i to całkiem udane.

– Uszyję ci taką – zaoferowałam.

– Akurat – nie ukrywała zwątpienia, które wcale nie dodawało mi skrzydeł. – Do tego potrzebny jest odpowiedni materiał, maszyna i talent. Jakoś sobie tego nie wyobrażam…

Kpiarski ton jej słów rozzłościł mnie i, jak to mawiała Marysia, wjechał mi na ambicję.

– A założymy się? – rzuciłam jej wyzwanie.

– Dobrze, założymy się. O co? – zabiła mi ćwieka.

– O… O… O placuszki gryczane! Będziesz mi smażyła placuszki gryczane raz w tygodniu przez kwartał! – uwielbiałam je, a sama nie potrafiłam ich tak dobrze przyrządzić.

Skąd ja teraz wezmę wykrój?!

„Ja chyba oszalałam” – pomyślałam, gdy już było za późno. Przecież od lat nie siedziałam przy maszynie, ostatnia rzecz, jaką uszyłam, to była sukienka na bal przebierańców dla córki. Zagalopowałam się, ale sama się wpakowałam w tę kabałę. Pal sześć placuszki gryczane, trzeba było ratować honor!

Zdjęłam z Zosi miarę, kupiłam materiał i frędzle, potem zaczęłam szukać ratunku. Rozpaczliwie potrzebowałam kroju spódnicy z katalogu e-sklepu. Wnuczki mówiły, że w internecie jest wszystko, przekopałam dziesiątki stron, aż w końcu znalazłam!

Byłam uratowana. Zabrałam się do szycia. Poza trudnościami z nawlekaniem nici (oczy już nie te) szło mi tak samo dobrze jak kiedyś, niepotrzebnie w siebie zwątpiłam. Skleciłam całkiem zgrabną spódnicę, układała się świetnie. Przyglądałam się dziełu z zadowoleniem, ale przydałoby się krytyczne spojrzenie kogoś z zewnątrz. Zosia musi być zadowolona z efektu, inaczej przegram zakład.

Najbardziej obiektywnym krytykiem byłaby Marysia, pomyślałam i wysłałam jej na maila zdjęcia mojego dzieła i oryginału z katalogu. Jeszcze tego wieczoru córka z wnuczkami oglądały minipokaz mody w moim wydaniu. Musiałam wskoczyć w spódnicę i paradować w niej przed ekranem laptopa.

– Jest czadowa, babciu! – stwierdziła Ania z uznaniem.

– A jak się ładnie kręci – zachwycała się Kasia.

– Wcale, wcale – mruczała Marysia.

– Moim zdaniem wygrałaś zakład, zupełnie nie różni się od tej z e-sklepu.

Rozpierała mnie duma, postanowiłam uszyć taką samą i dla siebie, bo rzeczywiście wyglądała bajecznie. Oczywiście w innym kolorze, najlepiej miedzianym. Najpierw jednak zaprosiłam po odbiór Zosię.

Słowa Zosi nie dawały mi spokoju

– Fantastyczna! – wykrzyknęła, obracając się przed lustrem. – Masz talent, powinnaś zająć się szyciem zawodowo.

– Nie przesadzaj – odparłam skromnie. – Szło mi dobrze, bo myślałam bez przerwy o twoich pysznych placuszkach – zażartowałam.

– Będę w niej wszędzie paradować, odjęła mi lat i kilogramów – stwierdziła zgodnie z prawdą i poleciała pochwalić się sąsiadkom swoją zdobyczą. Przed wieczorem przyniosła wielki półmisek apetycznie pachnących placuszków.

Jedząc mój ulubiony przysmak, przeglądałam w internecie kolejne modowe strony. Słowa Zosi nie dawały mi spokoju. Uszycie spódnicy przyniosło mi wiele frajdy, mogłabym od czasu do czasu powtórzyć ten wyczyn. O, na przykład taki żakiet, Marysia wyglądałaby w nim bosko. A to sukienka w sam raz dla mnie. Dla Kasi i Ani pasowałyby takie pelerynki… Delektując się kolejnymi placuszkami, wertowałam strony w poszukiwaniu inspiracji. Już planowałam, co dla kogo uszyję. Całe szczęście miałam internet. Muszę przecież wiedzieć, co się teraz nosi. Reszta to łatwizna.

Czytaj także:
„Po śmierci męża całe dnie spędzałam nad jego grobem. Los ze mnie zadrwił i to na cmentarzu poznałam nową miłość”
„Po śmierci męża znalazłam oparcie w jego przyjacielu. Byłam w szoku, gdy okazało się, że od lat miał na mnie chrapkę”
„Matka Filipa po śmierci męża pogrążyła się w rozpaczy. Skupiona na sobie zapomniała, że jej syn też stracił ojca...”

Redakcja poleca

REKLAMA