„Byłam narkomanką. Zrozumiałam, że jestem na dnie, kiedy pobiłam matkę, która nie chciała mi dać pieniędzy na prochy”

Byłam narkomanka fot. Adobe Stock, Syda Productions
Biedna miała więc tylko dwa wyjścia: albo wyrzucić mnie z domu, albo pozwolić mi dalej brać. Nie potrafiła mnie odtrącić, więc przez lata bezsilnie przyglądała się jak coraz bardziej staczam się na dno.
/ 01.12.2021 05:39
Byłam narkomanka fot. Adobe Stock, Syda Productions

Z uzależnienia nie wychodzi się ot tak, po prostu. To ciężka praca. Najważniejsza jest motywacja. Jeżeli bardzo chcesz, to dasz radę. Ja dałam. Zrobiłam to dla Jacka. Szkoda tylko, że on nie doczekał dnia, kiedy mogę cieszyć się życiem bez narkotyków.

Narkotyki zabrały mi wszystko

To przez nie powoli umierałam, straciłam nadzieję na normalne życie. Ale dobry los dał mi jeszcze jedną szansę. I zamierzam ją wykorzystać. Wszystko zaczęło się, gdy miałam niespełna siedemnaście lat. Chłopak którego wtedy bardzo kochałam, ćpał. Eksperymentował z lekami psychotropowymi, brał kokainę, heroinę, LSD i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Na początku nawet mi to imponowało, ale z czasem zaczęło przeszkadzać. Nie podobało mi się, że bywał nieobecny albo wściekły bez przyczyny, że zamiast zabrać mnie na romantyczną randkę, znikał gdzieś w poszukiwaniu kolejnej działki.

Pewnego dnia postawiłam mu więc ultimatum: albo ja, albo narkotyki. Zaśmiał się gorzko i powiedział, że nie ma wyboru, bo nałóg jest silniejszy od uczucia. Dlatego nie musi się nawet zastanawiać nad odpowiedzią.

Byłam młoda, głupia i pewna siebie

Założyłam się z nim, że będę ćpać przez kilka tygodni, a potem przestanę. Chciałam mu udowodnić, że można wygrać z nałogiem, że wystarczą tylko dobre chęci i trochę silnej woli. Gdyby mnie naprawdę kochał, nigdy nie pozwoliłby mi spróbować. A on?

Bez zmrużenia oka zrobił mi pierwszy zastrzyk. A potem drugi, trzeci i kolejne. Przegrałam ten zakład, a z kilku tygodni zrobiło się dziesięć lat. Dziesięć lat brania, szarpania się i oszukiwania najbliższych.

Moja mama bardzo długo nie wiedziała, że jestem narkomanką. Nie podejrzewała, że moje wieczne zmęczenie, zmiany nastroju, worki pod oczami, bóle brzucha to skutki nałogu. Myślała, że to przez stres spowodowany zbliżającą się maturą. Kupowała mi więc witaminy na wzmocnienie, podawała krople żołądkowe, ziołowe herbatki i pocieszała, że jak już zdam egzamin i dostanę się na wymarzoną weterynarię to wszystkie dolegliwości miną.

Kiwałam głową, mówiłam, że ma rację, a w duchu modliłam się, żeby wreszcie wyszła z mojego pokoju. Musiałam przecież wziąć kolejną działkę, która była ukryta w sekretnym miejscu. Narkotyki trzymałam w chińskiej szkatułce z podwójnym dnem. Na wierzchu kładłam biżuterię i jakieś tam babskie drobiazgi, a pod spodem prochy.

Kiedy mama zrozumiała, że jednak to nie stres? Po ogłoszeniu wyników matury.

Okazało się, że oblałam z dwóch przedmiotów

Zawsze byłam świetną uczennicą, a tu taka wpadka. Próbowała ze mną porozmawiać, pytała, dlaczego tak się stało i co dalej zamierzam robić w życiu, ale wpadłam w szał. Od rana niczego nie wzięłam, bo szkatułka była pusta i czułam się fatalnie. Wypchnęłam ją więc z pokoju wrzeszcząc, że mam w dupie przyszłość i cały świat, że ma mnie zostawić w spokoju. Była przerażona.

– Dziecko, czy ty się czegoś naćpałaś? – wykrztusiła.

– Dzisiaj jeszcze nie. Ale zaraz to zrobię – krzyknęłam i wybiegłam z domu.

Miałam gdzieś, co wtedy myślała, co czuła. Liczyło się tylko jedno: zaspokoić narkotyczny głód. Mama bardzo chciała mi pomóc wyrwać się z nałogu. Biegała po ośrodkach wsparcia, pytała, szukała ratunku. Ale nic nie mogła zrobić. Byłam dorosła, musiałam sama zgodzić się na leczenie. A ja nie chciałam nawet o tym słyszeć!

Od znajomych słyszałam o obowiązujących w trakcie terapii zasadach, reżimie… I za nic w świecie nie chciałam się temu poddać. Biedna miała więc tylko dwa wyjścia: albo wyrzucić mnie z domu, albo pozwolić mi dalej brać. Nie potrafiła mnie odtrącić, więc przez lata bezsilnie przyglądała się jak coraz bardziej staczam się na dno.

Robiłam straszne rzeczy, by zdobyć pieniądze

Wynosiłam z domu i sprzedawałam cenne rzeczy, zabierałem jej pensję, a gdy pnie było pieniędzy w domu, zatrudniłam się w agencji towarzyskiej. Inna praca nie wchodziła w grę. Za mało płacili…

Kiedy zawróciłam z drogi donikąd? Niecałe dwa lata temu. Byłam na potwornym głodzie, bo ostatniej nocy nie zarobiłam ani złotówki. Nie wyglądałam już wtedy najlepiej i klienci zaczęli omijać mnie z daleka. Wtedy zdesperowana zaczęłam przeszukiwać szafę w sypialni mamy. Byłam tym tak zajęta, że nawet nie zauważyłam, że wróciła do domu.

– Niczego tam nie znajdziesz – usłyszałam nagle za plecami jej głos.

– To gdzie schowałaś kasę? – natarłam na nią. – Lepiej mi powiedz…

– W domu nie ma ani grosza – odparła.

– Zaraz zobaczymy – wrzasnęłam i wyrwałam jej torebkę.

Chciała mi ją odebrać, więc się zamachnęłam i uderzyłam ją z całych sił. A potem kolejny raz. Nagle ogarnął mnie jakiś amok. Biłam na oślep, dopóki nie upadła. Kiedy ochłonęłam, jak gdyby nigdy nic pojechałam do dilera. Policja zgarnęła mnie kilka godzin później. Trafiłam na komisariat.

Jakiś smutny facet tłumaczył mi, że mama zgłosiła napad i pójdę siedzieć. Nie wierzyłam dopóki sama tego nie potwierdziła. W pewnym momencie weszła do pokoju przesłuchań. Zauważyłam, że ma posiniaczone ręce i twarz. Zrobiło mi się głupio.

– Nie chciałam… – zaczęłam.

– Chciałaś, chciałaś… Dlatego koniec tego dobrego. Niech inni się z tobą męczą. Ja już nie mam siły – stwierdziła.

– Chyba nie wsadzisz do więzienia własnej córki? – przeraziłam się.

Na samą myśl, że miałabym trafić za kratki robiło mi się słabo. Nie chodziło o to, że wsadziliby mnie do celi. Tam nie było dostępu do narkotyków!

– Wsadzę. Bez żadnych skrupułów. Chcę wreszcie zacząć normalnie żyć. No chyba że… – zawiesiła głos.

– Tak? -– patrzyłam na nią z nadzieją.

– No chyba, że podpiszesz zgodę na leczenie w zamkniętym ośrodku. Pan policjant obiecał, że załatwi z prokuratorem odpowiednią ugodę – wypaliła.

Podpisałam. Bez słowa sprzeciwu. Prawdę mówiąc, w tamtej chwili podpisałabym nawet cyrograf z diabłem, byle tylko nie trafić za kratki. Ośrodek wydawał mi się zdecydowanie przyjaźniejszym miejscem.

Pomyślałam, że dla świętego spokoju pobędę tam przez jakiś czas i wrócę do dawnego życia. Nie sądziłam, że wyjdę z nałogu. Nawet chyba tego nie chciałam. Narkotyki były całym moim światem. Już nawet nie pamiętałam innego. początki terapii były koszmarne.

Choć dostawałam leki, umierałam z bólu, wariowałam, szalałam, buntowałam się. Nie rozumiałam, jak inni pacjenci mogą znieść takie cierpienie, jak mogą podporządkować się nakazom i zakazom. I jeszcze te rozmowy z psychologami…

Patrzenie w głąb siebie, wywlekanie na światło dzienne brudów, rozdrapywanie ran… W trakcie takich spotkań wbijałam wzrok w sufit i układałam plan ucieczki. I pewnie w końcu czmychnęłabym w siną dal, gdyby nie Jacek.

To on sprawił, że opowiadam dziś swoją historię.

Przyjechał do ośrodka miesiąc po mnie

Sam zgłosił się na leczenie. Po detoksie usiadł w jadalni przy moim stoliku, zaczęliśmy rozmawiać. I tak już zostało. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Godzinami opowiadał, co zrobi, jak uwolni się od narkotyków, jakie to będzie miał piękne życie, ile osiągnie. Najpierw naśmiewałam się z tych opowieści, ale potem zaczęłam marzyć razem z nim.

Zaraził mnie swoim optymizmem. Uwierzyłam, że jest dla mnie nadzieja. Zobaczyłam światełko w tunelu. Miałam nadzieję, że będę iść w jego stronę razem z Jackiem. Niestety… Wkrótce wyszło na jaw, że jest śmiertelnie chory. Gdy jechał do szpitala, spojrzał mi głęboko w oczy.

– Obiecaj mi, że się nie poddasz, że nie przerwiesz leczenia – powiedział cicho.

Obiecałam. Tym razem szczerze. Miesiąc później dotarła do mnie wiadomość, że nie żyje. Przepłakałam trzy noce, ale się nie załamałam. Musiałam przecież walczyć dalej, by dotrzymać słowa. Z uzależnienia od narkotyków nie wychodzi się ot tak, po prostu. Minął jeszcze rok ciężkiej pracy nad sobą, zanim poczułam się na tyle silna, że mogłam opuścić ośrodek.

Zamieszkałam u mamy. Przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Jak córkę marnotrawną wracającą z dalekiej podróży. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Cieszę się każdą chwilą, każdym dniem. Snuję plany na przyszłość. Wierzę, że czeka mnie jeszcze wspaniałe, szczęśliwe, dobre życie. Takie, jakie opisywał Jacek…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA