Pochodzę z małej miejscowości w zachodniej Polsce. Może nie jest piękna i nie ma wielowiekowych tradycji, ale to moje miejsce na ziemi. Tu się urodziłam, wychowałam, przeżyłam pierwszą miłość i pierwszą głęboką rozpacz. Z tym miejscem wiążą się moje wspomnienia, zarówno te dobre, które dodają mi skrzydeł, jak i te trudne, które są balastem u moich nóg...
Mateusz – moja pierwsza wielka miłość – był przystojny, z głową pełną marzeń, a ja byłam zapatrzoną w niego dziewczyną. Czytaliśmy wiersze, marzyliśmy o locie w kosmos, szczęśliwej ludzkości, międzyludzkim braterstwie i wspólnym domu za miasteczkiem, który zbudujemy na szerokim cyplu wchodzącym łagodnym łukiem w wody pobliskiego jeziora.
Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, marzenia się skończyły. On przestraszył się, że nie poleci w kosmos i nie stać go będzie na budowę wymarzonej willi nad jeziorem. Zostawił mnie i wyjechał do Niemiec.
Wszyscy w miasteczku odwrócili się ode mnie, prócz mojej mamy. Ona wspierała mnie w walce z codziennością pełną obmowy, wytykania palcem, wypychania z kościoła do sieni i pogardliwych spojrzeń ludzi, którym Bóg nakazywał kochać bliźniego swego, jak siebie samego.
Wytrzymałam, uodporniłam na ból
Chociaż wychowywałam samotnie dziecko, podjęłam przerwaną naukę. Zdałam maturę. Dostałam pracę w urzędzie gminy. Po kilku latach otrzymałam przydział na mieszkanie w bloku osiedla wybudowanego przez pobliską jednostkę wojskową. Słowem – wychodziłam na prostą...
Pewnej soboty moja córeczka bawiła się na podwórku. Ja w tym czasie przygotowywałam obiad. Może radio było nastawione zbyt głośno, albo też zbyt mocno się zamyśliłam… w każdym razie nie usłyszałam płaczu Jowity, która skaleczyła się w piaskownicy o rozbitą butelkę.
Do rzeczywistości przywołał mnie dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć. W progu stał jakiś wojskowy z moją zapłakaną córeczką na rękach. Jak się okazało, noga Jowity była już przez niego opatrzona.
Zaprosiłam mężczyznę na kawę. Zrobiłam to ze zwykłej wdzięczności. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że znamy się od lat. A raczej to on zna mnie. Ma na imię Marian. Wychowaliśmy się na sąsiednich podwórkach i on stale wodził za mną oczyma. Po maturze zdał do Wojskowej Akademii Technicznej i przed rokiem wrócił do miasteczka, obejmując jakąś funkcję dowódczą w pobliskiej jednostce.
– Nadal mi się podobasz – wypalił. – Na szczęście nie jestem już tak nieśmiały jak kiedyś i mogę ci to wreszcie powiedzieć.
Potem oświadczył, że wie, iż samotnie wychowuję dziecko. Nim wyszedł, nieoczekiwanie zatrzymał się w progu, spojrzał mi w oczy i zapytał:
– Nadal go kochasz?
– Kogo? – nie zrozumiałam.
– Ojca Jowity.
Po chwili wahania pokręciłam przecząco głową. Marian wyszedł, a ja już wieczorem o nim zapomniałam. No cóż, niski i brzydki mężczyzna chyba nigdy nie zapadnie w pamięć żadnej kobiecie. Czyż ze mną mogło być inaczej? Ale on nie zapomniał.
Pół roku później szliśmy już razem do ołtarza, a on kurczowo trzymał mnie za rękę. Żebym nie uciekła, bo wiedział, że go nie kochałam. Wciąż mu to powtarzałam, gdy przychodził do mnie z kwiatami.
– Szkoda twoich starań – mówiłam.
– Nie jesteśmy sobie pisani.
Ale on mnie nie słuchał. Dlaczego więc zgodziłam się wyjść za niego za mąż? Kobiecie potrzebny jest mężczyzna, który co niedziela staje obok niej w kościele – zwłaszcza w małym miasteczku takim jak nasze. Kobieta musi czuć się bezpieczna i… kochana. Taka jest już nasza natura. No i najważniejsze. Marian miał bardzo dobrą oficerską pensję, a ja ledwo wiązałam koniec z końcem.
Na dzień przed ślubem poprosiłam mamę o chwilę rozmowy.
– Mamo, ja go nie kocham – powiedziałam smutno.
– Wiem i podziwiam cię za to, co robisz. Poza tym, moja droga, miłości nie włożysz do garnka.
– Myślałam, że moje życie potoczy się zupełnie inaczej.
– Ja kiedyś powiedziałam to samo. I założę się, że takich kobiet jak my, jest więcej. Córeczko – przytuliła mnie mocno i wyszeptała: – To koniec marzeń o księciu na białym koniu, który nigdy nie przyjechał i nie przyjedzie. Ale zapewniam cię, że twoje życie nie musi być szare i smutne. Wszystko zależy od ciebie.
Tak więc zostałam żoną, wierną, spokojną
Marian traktował Jowitę jak własną córkę. Rok później przyszedł na świat Piotr. Dwa lata później – Paweł. Mąż został zastępcą dowódcy jednostki. Stałam się w miasteczku szanowaną osobą. Podobało mi się to.
Cały czas jednak coś mnie uwierało w naszym związku. Mąż patrzył na mnie zakochanymi oczyma, a ja uśmiechałam się do niego, nie chcąc ranić jego uczuć. Grałam rolę żony, która również kocha swojego męża. Z czasem przywykłam do tego kłamstwa. Nawet pewnego dnia, na jego wyznanie, odpowiedziałam, że… też kocham. Zobaczyłam ogromne szczęście w jego oczach.
Minęło wiele lat. Pewnego dnia, gdy szłam ulicą, nieoczekiwanie zatrzymał się przy mnie biały mercedes. To był ten biały rumak, na którego tak długo czekałam. W środku siedział Mateusz. Zobaczyłam swoją dawną miłość i serce zabiło mi mocniej. Wysiadł i zaczęliśmy rozmawiać. Właściwie to on mówił, a ja czerwieniłam się, to znów bladłam na twarzy.
Mateusz przepraszał, że wtedy wyjechał. Przestraszył się, ale teraz wydoroślał. Jest bardzo bogaty. Był dwukrotnie żonaty, ale cały czas myślał tylko o mnie.
– Nasza córka musi być już dorosła. Chciałbym ją poznać – mówił tak szybko, jakby chciał zasypać słowami dzielącą nas wieloletnią przepaść. – Zbuduję dla nas wymarzony dom, ten na cyplu...
Otworzył przede mną drzwi mercedesa. Na siedzeniu leżał bukiet czerwonych róż. I spojrzał na mnie, dając mi wreszcie szansę, by dojść do słowa. A ja?
Przez moment pragnęłam rzucić mu się w ramiona, wsiąść do auta, zatrzasnąć za sobą drzwi i lecieć z nim w kosmos. Na chwilę znów stałam się tamtą zakochaną dziewczyną pełną marzeń, które właśnie się spełniały...
A potem przed oczami stanął mi mąż, który przez tyle lat trwał przy mnie niczym opoka, wstawał w nocy, gdy dzieci płakały, biegł do ośrodka zdrowia, gdy któreś zachorowało. Był przy mnie i kochał tak mocno, jak tylko potrafił.
– Jeszcze możemy być ze sobą szczęśliwi – usłyszałam głos Mateusza.
– Ja jestem szczęśliwa – odparłam.
Zrozumiałam, że miłość ma wiele twarzy: tę rozsądną i tę szaloną; marzycielską i pełną determinacji w pokonywaniu trudów dnia codziennego. Moja miłość do Mariana jest zwykła, szara, codzienna. Ale już wiem, że to miłość. Prawdziwa. I tylko taka jest najpiękniejsza.
Czytaj także:
„Przyszłam do kontrahenta podpisać umowę handlową, ale on chciał czegoś więcej. Przechytrzyłam dziada i dopięłam swego”
„Rodzina traktowała dom mamy jak darmowy hotel. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, teraz to wiemy”
„Kilka tanich bajerów wystarczało, żeby upolować kobiece serce. Żyłem jak pączek w maśle, aż trafiła kosa na kamień”