„Byłam na dnie, ale chyba było mi tam wygodnie. Po wielu latach zrozumiałam, że warto o siebie walczyć”

szczęśliwa pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images
„Wracałam z firmy i od razu robiłam sobie drinka, potem kolejnego. Tak jak inni robią sobie herbatę. Piłam w samotności, bo nie chciałam, żeby ktoś z pracy wiedział, że potrzebuję wsparcia, by wytrzymać ten pęd”.
/ 01.09.2023 22:00
szczęśliwa pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images

Ludzie piją i żyją. To nic złego. Byle tylko nie przesadzić. A ja mam wszystko pod kontrolą – wmawiałam rodzicom i przy okazji sobie, choć z czasem z coraz mniejszym przekonaniem.

Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że to już nie są żarty.

Początek był niewinny

Dokładnie pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy zaszumiało mi w głowie. Miałam niespełna piętnaście lat i wyjechałam na wakacje bez rodziców. Mama nie chciała się zgodzić, bo uważała, że jestem za młoda na taki wyjazd, ale tata ją przekonał.

– Nasza córka to mądra, rozsądna dziewczyna. Jestem pewien, że nie wpakuje się w żadne kłopoty – powiedział wtedy.

Rzeczywiście, nie wpakowałam się w takie, o jakich myślała mama, ale poznałam smak alkoholu. Był wieczór, siedziałam ze znajomymi przy ognisku, ktoś przyniósł skrzynkę piwa. Wypiłam butelkę, potem drugą, trzecią i świat zawirował. Zrobiło mi się błogo, radośnie i lekko jak nigdy.

Następnego dnia znajomi mieli potwornego kaca, a ja czułam się jak nowo narodzona. Pomyślałam więc, że takie piwko to świetne lekarstwo na wszelkiego rodzaju kłopoty i stres. I że wieczorem znowu się napiję. Wtedy do głowy mi nawet nie przyszło, że to początek drogi do uzależnienia z którym będę zmagać się przez wiele lat.

Piłam do końca wakacji i potem, gdy wróciłam do domu. Nie codziennie, nie upijałam się do nieprzytomności, przed wejściem do mieszkania zjadałam paczkę miętówek i od razu szłam do swojego pokoju, więc rodzice niczego nie zauważyli. Zresztą pewnie przez myśl im nawet nie przeszło, że ich córka, prymuska, zasmakowała w alkoholu.

Nie wpakowałam się w żadne podejrzane towarzystwo, nie zawalałam szkoły. Nadal byłam najlepsza w klasie. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że alkohol wcale nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, a to całe gadanie o szkodliwości i groźnym uzależnieniu jest bajką wyssaną z palca.

Piłam coraz częściej i stawałam się coraz mniej ostrożna, więc rodzice w końcu mnie przyłapali. Raz, potem drugi, trzeci i kolejny. Oczywiście krzyczeli, próbowali przemówić mi do rozumu, skłonić do pójścia na terapię, ale ja nic sobie z tego nie robiłam. Ani wtedy, ani później, gdy już stałam się pełnoletnia, wyprowadziłam się z domu i wpadałam do nich w odwiedziny na lekkim rauszu.

Alkohol pomagał mi we wszystkim

Dlaczego miałam przestać pić, skoro po alkoholu czułam się rozluźniona, odważniejsza, pewniejsza siebie? Dlaczego miałam przestać pić, skoro dzięki temu bez problemu zdałam maturę i dostałam się na wymarzone studia? Wreszcie dlaczego miałam przestać pić, skoro na uczelni właściwie nikt nie stronił od mocnych trunków? Nie było tygodnia bez zakrapianej imprezy, a dwa piwka czy drink po wykładach były czymś zupełnie normalnym.

– Ludzie piją i żyją. To nic złego. Byle tylko nie przesadzić. A ja mam wszystko pod kontrolą – wmawiałam rodzicom i przy okazji sobie, choć z czasem z coraz mniejszym przekonaniem.

Zorientowałam się bowiem, że piwo czy drink już mi nie wystarczają, że potrzebuję czegoś mocniejszego. I to nie od czasu do czasu, ale częściej. Kiedy zaczęłam pić codziennie? Gdy poszłam do pracy w korporacji i myślałam, że pana Boga za nogi złapałam. Że będę pracować w eleganckim biurze, z miłymi ludźmi, za dobre pieniądze. A tam? Wyścig szczurów, nerwy, wieczny pośpiech i stres… Nic więc dziwnego, że potrzebowałam czegoś mocniejszego.

Wracałam z firmy i od razu robiłam sobie drinka, potem kolejnego. Tak jak inni robią sobie herbatę. Piłam w samotności, bo nie chciałam, żeby ktoś z pracy wiedział, że potrzebuję wsparcia, by wytrzymać ten pęd. Przecież wsparcie to oznaka słabości! Poza tym byłam kobietą, a kobietom nie wypada pić.

Rano wstawałam, nakładałam ostry makijaż, by ukryć podkrążone oczy, zakładałam eleganckie ubranie i biegłam do pracy. Z miesiąca na miesiąc było mi coraz trudniej się zmobilizować, bo zatruwany alkoholem organizm zaczął się buntować, ale dawałam radę.

Nie byłam w stanie bez niego żyć

Przez następne lata pracowałam, piłam i pilnowałam, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Pracowałam, piłam i pilnowałam… I tak dzień w dzień, tydzień po tygodniu. Już wtedy czułam, że to droga donikąd, że mam problem, ale odpędzałam tę myśl. Przecież alkoholik to człowiek, który o siebie nie dba, lekceważy obowiązki i myśli tylko o piciu. A ja zawsze byłam elegancka i świetnie przygotowana do pracy.

Kiedy zaczęło do mnie docierać, że jednak mogę być alkoholiczką? Cztery lata temu. Rano jak zwykle chciałam się umalować. Ale ręce trzęsły mi tak, że nie byłam w stanie tego zrobić. Aby opanować drżenie, zrobiłam sobie drinka. Nie pomógł. Dokończyłam makijaż dopiero po drugim. Przeraziłam się wtedy nie na żarty. Chyba po raz pierwszy w życiu.

Uświadomiłam sobie, że bez alkoholu nie jestem już w stanie funkcjonować, że tracę kontrolę nad swoim życiem. Postanowiłam więc zrobić sobie przerwę od picia. Wzięłam urlop i pojechałam nad morze. Myślałam że odpocznę, opalę się, poczytam, popływam i wrócę jak nowo narodzona. Zamiast tego wpadłam w ciąg.

Piłam bez przerwy, od rana do nocy, przez tydzień, a pod koniec miałam wrażenie, że od tego umieram. W desperacji zadzwoniłam wtedy do ojca, bo tylko on i mama wiedzieli o moim problemie.

– Tato, przyjedź po mnie, ratuj… Nie wiem, co się ze mną dzieje. Chyba jest bardzo źle – wybełkotałam.

– Przyjadę, ale jeśli od razu podpiszesz zgodę na leczenie – usłyszałam.

– Podpiszę wszystko, co chcesz… Tylko ratuj! – rozpłakałam się.

Nie chciałam umierać. Chciałam żyć.

Ojciec przyjechał następnego dnia i z hotelu zawiózł mnie od razu na terapię do szpitala psychiatrycznego. Nie mam pojęcia, jak to załatwił, bo na miejsce czeka się w kolejce wiele miesięcy. Pobyt tam postawił mnie na nogi, ale niczego nie nauczył.

Oczywiście chodziłam na spotkania z terapeutą, bo nie chciałam, żeby mnie wyrzucili, ale nie słuchałam tego, co mówi. Ba, w duchu śmiałam się z jego dobrych rad. Uważałam, że są może i dobre, ale dla nieporadnych, słabych ludzi którzy niczego nie osiągnęli. A ja przecież byłam silna i ambitna. Pracowałam, odnosiłam sukcesy! 

Myślałam, że jestem silna

Po wyjściu ze szpitala od razu poszłam do sklepu monopolowego. Uznałam, że jestem już wyleczona i mogę kontrolować picie. Gdy otwierałam butelkę, byłam pewna, że potrafię się zatrzymać po jednym drinku. Oczywiście się nie zatrzymałam. Odstawiłam szklankę dopiero wtedy, gdy zobaczyłam dno butelki.

Z bezsilności i złości chciało mi się wyć. Przez następne lata jeszcze kilka razy trafiałam do psychiatryka i po każdym pobycie wracałam do nałogu. Wstydziłam się tego. Byłam na siebie wściekła, wyzywałam się od szmat, słabeuszy, ale nie potrafiłam przestać pić.

Udało się dopiero po czwartym pobycie w szpitalu. Wyszłam i nie skręciłam od razu do sklepu monopolowego. Zamiast tego wybrałam się na miting anonimowych alkoholików. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat wtedy się na to zdecydowałam. Może dlatego, że na spotkaniach z terapeutą w szpitalu przestałam się w końcu śmiać i zaczęłam słuchać? A może dlatego, że dorosłam do życia w trzeźwości?

Alkoholika nie można zmusić do leczenia. Jeżeli sam nie będzie chciał zerwać z nałogiem, nie zrozumie i nie przyzna się przed samym sobą, że ma problem, żadne terapie mu nie pomogą. Wytrzyma tydzień, dwa a może nawet kilka miesięcy i znowu pójdzie w cug. A ja chyba w końcu chciałam być trzeźwa. Zatęskniłam za czasami, w których mogłam kontrolować swoje życie.

Wreszcie postawiłam na siebie

Poszłam na pierwsze spotkanie, potem drugie, kolejne. I ze zdumieniem ale też i ulgą odkryłam, że nie tylko słabi i nieporadni ludzie mają problem z piciem, że na spotkaniu jest adwokat, biznesmen, dyrektor banku… Bez wstydu i zahamowań mówili o swojej walce z nałogiem. Gdy przyznawali się do porażek, nikt ich nie oceniał, nie krytykował. Kiedy chwalili się sukcesami, ludzie cieszyli się, bili im brawo i gratulowali kolejnego miesiąca bez picia.

Biłam brawo razem z nimi, słuchałam, ale nie odzywałam się ani słowem.
Nie potrafiłam się otworzyć. Chyba dopiero na piątym spotkaniu zebrałam się na odwagę i opowiedziałam swoją historię. Wyrzuciłam z sobie wszystkie smutki, obawy, żale. Gdy mówiłam, dostrzegłam, że ci ludzie mnie rozumieją, bo przeżywają to samo. To dodało mi sił do walki z nałogiem. Uznałam, że skoro oni mogą, im się udaje wytrwać, to ja też dam radę.

Od mojego pierwszego mitingu grupy AA miną niedługo trzy lata. A ja ciągle jestem trzeźwa i szczęśliwsza. Przez ten czas przeszłam długą drogę. Dzień po dniu, w trudzie, wyrzeczeniach, strachu, ale i nadziei, parłam do przodu, licząc dni, tygodnie i miesiące wolne od picia. Nie raz i nie dwa miewałam chwile zwątpienia, nie raz w stresujących sytuacjach chciałam „włączyć” alkoholowe wspomaganie, ale się powstrzymałam.  Było warto, bo odzyskałam swoje życie. Dziś rządzę nim ja, a nie alkohol. 

Czytaj także:
„Mąż pił, a ja głaskałam go po główce i brałam wszystko na siebie. W końcu powiedziałam dość. Moje potrzeby też są ważne”
„Zerwałam z facetem, bo pił. Gdy przez picie zapadł w śpiączkę, jego matka zrobiła z niego ofiarę, a ze mnie jędzę bez serca”
„Po ślubie mąż pokazał prawdziwe oblicze. Pił bez umiaru, nie powstrzymał się, nawet gdy nosiłam pod sercem jego dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA