„Po ślubie mąż pokazał prawdziwe oblicze. Pił bez umiaru, nie powstrzymał się, nawet gdy nosiłam pod sercem jego dziecko”

Załamana kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Rano, zanim Jagoda znów zadzwoniła, wiedziałam już, co zrobię. Nie odwiedzę Tomka w szpitalu. Nie zajmę się jego samochodem. W niczym go nie wyręczę, żeby odczuł na własnej skórze, co zrobił. A potem poczekam, aż wróci, i postawię mu ultimatum: albo alkohol, albo rodzina”.
/ 24.06.2022 08:15
Załamana kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Jagoda zadzwoniła koło południa.

– O której jedziesz do Tomka do szpitala?

Odpowiedziałam najspokojniej, jak umiałam:

– Nie jadę.

Chyba nie usłyszała, bo nawijała dalej.

Czy ona nie rozumie, co do niej mówię?

– Bo wiesz, skoro on tam musi na trochę zostać, to się zaczęliśmy zastanawiać, czy mu nie przywieźć laptopa, żeby się nie nudził. No i coś dobrego do jedzenia. Powiedz, co on teraz lubi? Flaczki zrobiłam, takie dobrze doprawione, to jak myślisz, ucieszy się z flaczków? A może nóżki w galarecie? Bo tu mi Marek właśnie podpowiada, że złamania szybciej się zrastają, jak się zjada galaretki. Podrzucę ci, to o której jedziesz?

– O żadnej. W ogóle się do niego nie wybieram – powtórzyłam zimno. – Jak chcesz, to mu sama zawieź.

– Nie jedziesz? Aaa, pewnie coś z samochodem załatwiasz? Z ubezpieczeniem znaczy się? Ale jak już załatwisz, to przecież pojedziesz, a nie możesz tak z pustymi rękami. Jak cię znam, to taka zakręcona jesteś, że nic nie zdążysz dla mężusia ugotować, no to ja ci przywiozę i będziesz miała. Słuchaj, a jak z jego rękami? Może nimi ruszać czy trzeba go karmić? Bo Marek mówi, że jak trzeba karmić, to może butelkę trzeba mu zawieźć, wiesz, taką jak dla niemowlaków…

– To może od razu flaszkę wódki?

– No coś ty, do szpitala? Napijemy się jak wyjdzie do domu… – zaśmiała się piskliwie.

– Jagoda, posłuchaj mnie – zaczęłam. – Ja się w ogóle do szpitala nie wybieram. Ani dzisiaj, ani jutro. Z samochodem też nic nie załatwiam. Jak Tomek wyjdzie ze szpitala, to sam wszystko będzie musiał odkręcić. Kiedy już odbierze auto z policyjnego parkingu, bo przypominam wam, że samochód zholowali. Nabroił, to niech sam to bierze na klatę. Ja umywam ręce.

– No co ty?! Jak tak możesz? Przecież to nie jego wina, że latarnia przed domem nie świeciła. Uderzył w drzewo, wielka sprawa! Ręka się zrośnie, a samochód macie przecież ubezpieczony.

– Ubezpieczony! Ale nie od głupoty – wycedziłam. – I nie od pijanych kierowców!

– Zaraz tam pijanych… – Marek chyba wyrwał telefon Jagodzie, bo wyraźnie usłyszałam jego głos. – Ile on tam miał na liczniku? Dwa promille? Nie przesadzajmy, w gorszym stanie już jeździł…

Ciemno mi się zrobiło przed oczami

– W gorszym stanie? Rany boskie! Kiedy?

– To było dawno, jeszcze przed waszym ślubem. Nie wściekaj się, on naprawdę rzadko po alkoholu siadał za kółkiem.

Miałam dość tych dyskusji.

– Dla mnie o ten jeden raz za dużo! Dobrze, że tylko samochód skasował, przecież mógł kogoś zabić!

– W środku nocy? Zwariowałaś, kto o tej porze łazi po osiedlu? Nikogo nie było w promilu – Marek zarechotał nieprzyjemnie – w promilu kilometra – powtórzył. – Ta policja nie wiadomo skąd się wzięła, ale może i dobrze, dzięki temu od razu go do szpitala zawieźli. Bo ty się nawet nie zainteresowałaś!

– W sumie to twoja wina – teraz Jagoda wyrwała mu słuchawkę, a przymilny dotąd głos nieprzyjemnie stwardniał. – Twoja wina! Wiedziałaś, że chce pojechać po butelkę, mogłaś mu kluczyki zabrać albo przynajmniej schować, żeby tak od razu nie znalazł…

– Albo ruszyć te swoje cztery litery i sama się przejść do monopolowego – zazgrzytał głos Marka.
Nie wytrzymałam. Rzuciłam słuchawką.

Wiedziałam, cała rodzina wiedziała, że Tomek ma problem z alkoholem. Nie pił na co dzień, ale… Jak już nadarzyła się okazja, to pił bez umiaru. Nic nie było w stanie go powstrzymać. Nawet ja.

A jak już się napił, dostawał małpiego rozumu, energia go rozpierała, był gotowy na wszystko. W jego rodzinie alkohol był na porządku dziennym, to znaczy na porządku imprezowym, a że zżyci byli bardzo, często się spotykali. I często razem pili.

Nie wiedziałam o tym, kiedy byliśmy parą. Nie zorientowałam się nawet, kiedy razem zamieszkaliśmy. Dopiero po ślubie, a dokładnie po weselu, na którym doprowadził się do takiego stanu, że…

Przepłakałam całą noc poślubną

Nie miałam własnej rodziny. Nikogo. Dziadkowie poumierali, jak byłam mała, a rodzice… Też już nie żyli. Dowiadywałam się o kolejnych śmierciach w rodzinie, kiedy już byłam w domu dziecka, w którym mnie umieścił sąd rodzinny.

Bardzo wcześnie musiałam wydorośleć, świetnie wiedziałam, co oznaczają słowa, umieszczane na kolejnych klepsydrach: „zmarł po długotrwałej chorobie”. Jasne. Po długotrwałym piciu. Bo moją rodzinę rozbił i zabił alkohol. Dlatego bałam się ludzi pijących. I gdybym wiedziała, jaki Tomek jest, nigdy bym za niego nie wyszła…

Rodzina Tomka pocieszała mnie, że on tak ze szczęścia, że stracił umiar i nie mógł się opamiętać. Uwierzyłam, bardzo chciałam uwierzyć, że to przypadek, że pierwszy raz, że nigdy więcej się nie powtórzy.

On był moim mężem, oni byli teraz moją rodziną. Komu miałam wierzyć, jak nie im? Tylko że potem były kolejne imprezy i kolejne przypadki, kiedy Tomek tracił umiar. Potem za każdym razem przysięgał, że to ostatni raz. I tak było. Do następnego razu.

Rozmawiałam z jego siostrą, która organizowała większość tych rodzinnych spędów, prosiłam, żeby nie kupowała tak dużo alkoholu, żeby nikt nie namawiał Tomka do picia, nie dolewał mu, bo ja się nie zgadzam, ja się boję, ja nie chcę. Bez efektu.

– Jak to tak, bawić się na sucho? – nie mogła zrozumieć, że zaczynam się bać mojego męża, kiedy jest pijany.

To ostatnie przyjęcie…

Po alkoholu stawał się zupełnie innym człowiekiem. Obcym. Przerażającym. Nie był już tym człowiekiem, którego pokochałam, z którym się związałam. I któremu miałam urodzić dziecko…

Jagoda zorganizowała je, o ironio, na wieść o tym, że spodziewam się dziecka. To miało być pierwsze od lat dziecko w rodzinie. Wszyscy się cieszyli. Myślałam, o naiwna, że skoro okazja taka wyjątkowa i taka… niewinna, to tym razem obejdzie się bez alkoholu.

Pomyliłam się. Alkoholu było jeszcze więcej niż kiedykolwiek. A ja, po pierwszym toaście na cześć nowego życia, poczułam, że jeszcze chwila, a umrę ze strachu. To była bardzo wczesna ciąża.

Nie widziałam jeszcze mojego dziecka, ale już je kochałam, to moje niewidzialne, niewyczuwalne jeszcze dzieciątko, jakbym je trzymała w objęciach. Było moim szczęściem. Spełnieniem marzeń. Nadzieją. Na bezwarunkową miłość, na normalny dom, na cudowne życie.

Kiedy podzieliłam się z bliskimi mojego męża tym szczęściem, które było tuż-tuż, kiedy przyszły tatuś przyjmował gratulacje od coraz szczęśliwszej rodziny, ja siedziałam w kącie, sparaliżowana ze strachu.

Bałam się go, więc się poddałam

Nie byłam w stanie się ruszyć, a powinnam przecież zostawić ich, wyjść, uciec. Nie takiego życia chciałam dla małej istotki, którą nosiłam pod sercem, nie takiej rodziny! Przez cały wieczór zdobyłam się tylko na jeden wysiłek.

Kiedy skończył się alkohol i Tomek ogłosił, że pojedzie do sklepu monopolowego po butelkę, poszłam do przedpokoju, wyjęłam kluczyki od samochodu z kieszeni jego kurtki i schowałam je do torebki. Myślałam, że to wystarczy. Naiwna.

Tomek z trudem włożył kurtkę, ale od razu się zorientował, że kieszeń jest pusta. Chwiejnym krokiem podszedł do mnie… Wyrwał mi torebkę, zabrał portmonetkę z pieniędzmi, kluczyki i wyszedł.

Może powinnam zacząć krzyczeć już wtedy, kiedy do mnie podszedł po torebkę, ale zobaczyłam w jego oczach jakieś szaleństwo i bez słowa podałam mu, co chciał. Może powinnam zagrodzić mu drogę, kiedy wychodził, albo pobiec za nim.

Nie byłam w stanie się ruszyć. Nie drgnęłam, kiedy nocną ciszę rozdarł huk silnika. Kiedy usłyszałam wycie syreny policyjnej, też nic nie zrobiłam. Rodzina Tomka nawet nie zauważyła, że po jakimś czasie cichutko wyszłam i pobiegłam do domu.

Postawię mu ultimatum: albo alkohol, albo rodzina

Tomek nie wrócił. O tym, że spowodował wypadek i że jest w szpitalu, dowiedziałam się dopiero od Jagody, która powiedziała mi o tym wieczorem. Wtedy też nic nie zrobiłam. Jakby nigdy nic krzątałam się po domu, starając się nie myśleć o tym, co będzie dalej. Co powinnam zrobić, żeby ocalić siebie i nasze, moje dziecko.

Rano, zanim Jagoda znów zadzwoniła, wiedziałam już, co zrobię. Nie odwiedzę Tomka w szpitalu. Nie zajmę się jego samochodem. W niczym go nie wyręczę, żeby odczuł na własnej skórze, co zrobił. A potem poczekam, aż wróci, i postawię mu ultimatum: albo alkohol, albo rodzina.

Kocham mojego męża. Wierzę w to, że możemy być szczęśliwi. Ale żałuję, że nie byłam dość czujna, kiedy postanowiłam, że spędzę z nim życie. Żałuję, że przymykałam oko na jego skłonność do alkoholu.

Żałuję, że mu bezgranicznie zaufałam i powierzyłam nie tylko moje życie, ale też życie naszego dziecka. I przysięgam, nie chcę, nie będę nigdy żałować, że zostałam z nim, wbrew rozsądkowi i najgłębszym przeczuciom! Zrobię wszystko, żeby niczego więcej nie żałować!

Czytaj także:
„Młodzi milionerzy wykorzystali nas, staruszków w potrzebie. Wydusili z nas oszczędności, a potem wyrzucili na bruk”
„Gdy mąż odszedł do kochanki, wpadłam w rozpacz. Zajęta sobą i swoim bólem, nie zauważyłam, że z córką dzieje się coś złego”
„Odkryłam, że zięć ma kochankę. Myślałam, że jak córka się dowie, wywali go na zbity pysk. Usłyszałam, że... to taki układ”

Redakcja poleca

REKLAMA