„Gdy wyszłam z poprawczaka, dobrzy ludzie okazali mi serce, a ja je zdeptałam i okradłam ich”

smutna nastolatka problemy fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Po wyjściu z poprawczaka nie sądziłam, że może mnie spotkać coś pozytywnego. Zamieszkałam u ludzi, którzy chcieli dla mnie dobrze i dbali o mnie. Nie rozumiałam dlaczego to robią, skoro w ogóle mnie nie znają, a moja przeszłość maluje się w ciemnych barwach”.
/ 19.07.2023 11:15
smutna nastolatka problemy fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Byłam jak dzikie zwierzątko, które kąsa, aby nie zostać skrzywdzonym. A jednak znalazł się ktoś, kto się nie przestraszył i spróbował mnie oswoić. Kiedy skończyłam 16 lat, trafiłam do poprawczaka. Po raz kolejny zostałam złapana na kradzieży.

Dlaczego kradłam? Nie miałam wyjścia. W domu pijaństwo i wieczne awantury. Ani ja, ani moi młodsi bracia nigdy nie pytaliśmy, co jest do jedzenia, bo nigdy nic nie było. Wszystko szło na wódę i codzienne balangi. Naszym zadaniem było samemu się utrzymać i jeszcze przynieść coś do żarcia rodzicom.

Przywitali mnie z otwartymi ramionami

Na wolność wychodziłam tuż po moich 18. urodzinach. Rodzice już nie żyli. Zapili się. Bracia zostali zabrani do domu dziecka. Nie miałam dokąd pójść. Wychowawczyni dała mi kartkę i powiedziała:

– Weronika, tu masz adres właścicieli sklepu, którzy zapewnili, że mogą dać pracę komuś, kto stąd wychodzi. To małe miasto, ale tobie chyba obojętne, gdzie pojedziesz. – powiedziała opiekunka z poprawczaka.

Miasteczko, siedziba gminy, takie strasznie małe nie było. Od dworca do sklepu kawał drogi. W końcu dotarłam. Sklep nie za duży, ale i nie dziupla. Weszłam do środka. Jasno, czysto, poukładane. Za ladą starsza kobieta pakowała coś wyfiokowanej klientce. Z drzwi wiodących na zaplecze wyszedł starszy mężczyzna. Spojrzał na mnie, na moją torbę.

– Weronika? – powiedział, a kiedy skinęłam głową, rozpromienił się cały, podszedł do mnie i otworzył ramiona. – Wspaniale, że przyjechałaś.

Nastroszyłam się. Nie lubię, jak mnie ludzie dotykają. Dotyk często boli. Wiem to od dziecka.

Kobieta za ladą pożegnała się z klientką i też uśmiechnęła się, jakby właśnie wygrała milion w lotto.

– A mówiłam, Wituś, że przyjedzie? Dobrze, że wywietrzyłam pościel. Chodź, moja droga – wyszła zza lady i wskazała mi drzwi na zaplecze – pokażę ci twój pokój. Musisz odpocząć po podróży. To pół Polski.

Oboje, pan Witold i pani Janina, tak ucieszyli się na mój przyjazd, jakbym była ich rodzoną córką. Wprawiło mnie to w pewien rodzaj szoku i natychmiast nastawiło obronnie. Nikt nigdy nie mówił do mnie łagodnym głosem i nie uśmiechał się na mój widok, zrozumiałe zatem, że osłoniłam się gardą i utrzymałam dystans. Za tymi uśmiechami kryło się coś złego, jak za uśmiechem dyrektorki poprawczaka, która słodkim głosem skazywała cię na karę.

Wreszcie ktoś chciał dla mnie dobrze

Dostałam niewielki pokoik na zapleczu sklepu. Obok niego była łazienka i korytarzyk z wyjściem prosto na ulicę. Rozejrzałam się po pokoju i postawiłam torbę na krześle.

Pani Janina przyglądała mi się z uśmiechem i dała klucz. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

– Nikt nie zamierza cię kontrolować – powiedziała. – Wiemy, że jesteś dobrą dziewczyną, to nam wystarczy.

Tak? A skąd wiedzą? Z pewnością dyrektorka nic dobrego im nie powiedziała. Wiedziałam, chcą uśpić moją czujność. Ale ja potrafiłam rozpoznać fałszywe dobro.

W sklepie miałam zająć się sprawami, z którymi nie mogli już sobie poradzić starsi państwo. Nosiłam skrzynki z towarem, układałam go na najwyższych i najniższych półkach.

Właściciele mieszkali obok w małym domku. Choć zapraszali mnie na obiady, odmawiałam. Nie miałam ochoty się z nimi bratać. I miałam rację – jakiś miesiąc później pan Witold spytał, czy nie poszłabym z nimi w niedzielę na mszę. Gdybym była jeżozwierzem, zaczęłabym strzelać igłami. Nie miałam dobrych doświadczeń z kościołem. Ani tym bardziej z Bogiem. Jako dziecko nie zdążyłam nagrzeszyć, a już mnie karano.

– Jestem niewierząca – odparłam.

– Warto spróbować odnaleźć Boga – uśmiechnęła się pani Janina.

– Po co szukać, jeśli go nie ma? – odparłam zaczepnie.

„Może jak powiem kilka bluźnierstw, to wreszcie zrzucą tę maskę dobroci i ujrzę ich prawdziwą twarz” – myślałam.

– Właśnie dlatego – powiedział spokojnie pan Witold. – Szukamy, żeby się przekonać, czy coś istnieje, czy też to jedynie bajki. Uczymy się po to, żeby wzbogacić się mądrością i wyobraźnią innych. Kopiemy dół, żeby zasadzić drzewo, napełniamy bak samochodu, żeby jechać do przodu. Podobnie jest z człowiekiem. Szukamy, pytamy, wątpimy i zaprzeczamy po to, żeby odnaleźć w sobie miłość, wiarę i ufność.

Czułam, jak brwi same unoszę mi się do góry. Coś mi tu nie grało.

– Co to ma wspólnego z Bogiem? – odparłam zaczepnie.

– To on obdarowuje nas tymi najpiękniejszymi przymiotami ludzkiej osobowości – odparła pani Janina.

Patrzyłam wrogo na tych staruszków, którzy uśmiechali się łagodnie i czułam, jak mi się nóż w kieszeni otwiera. Ale gdyby ktoś zapytał mnie dlaczego, nie umiałabym odpowiedzieć. Może dlatego, że odnosiłam wrażenie, że ich nie rozumiem. A nie lubiłam rzeczy, których nie rozumiałam. Były niebezpieczne.

Nie poszłam z nimi do kościoła, a oni nie nalegali. Za to od tego dnia codziennie, a to pan Witold, a to pani Janina rozmawiali ze mną o tym, że warto się uczyć, szukać, otwierać się na świat. Opowiadali różne historie z morałem, mówiąc, że to przeżyli. Słuchałam, patrzyłam, jak uśmiechają się do siebie, i pewnego dnia ujrzałam to. Miłość. Oni się kochali.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłam

To był szok. Leżałam w pokoju w łóżku i myślałam o tych dwóch miesiącach, które tu spędziłam. I nagle zaczęłam dostrzegać pewne rzeczy – to, że nie zamykali przede mną kasy. Nie kontrolowali czy dobrze wydaję resztę. Fakt, nie oszukiwałam, ale oni nie mogli o tym wiedzieć. Byłam przecież dziewczyną z poprawczaka, która kradła od dziecka.

– Weroniko, nie jest ważne, kim do tej pory byłaś – powiedziała mi pani Janina na samym początku. – Istotne jest, kim chcesz być, i jak zamierzasz ten cel osiągnąć.

Wtedy niemal nie słyszałam tych słów, nastawiona na nie. Ale najwyraźniej zapadły mi w pamięć, gdyż tego wieczoru, leżąc w łóżku, zadźwięczały mi w głowie, jakby pani Janina stała obok i mi je mówiła.

Następnego dnia wyjęłam z kasy 200 złotych. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Dostawałam 800 złotych pensji, nie musiałam płacić za swoje lokum. Mogłam wreszcie kupić sobie nową sukienkę, ładne buty, bluzkę… A jednak coś mnie podkusiło. Może chciałam udowodnić swoim pracodawcom, że się mylą i wcale nie jestem dobrą dziewczyną?

A oni jakby nie zauważyli straty. Dwie stówy to nie w kij dmuchał. Kiedy wieczorem oboje skończyli liczyć utarg, i nic nie powiedzieli, poczułam, jak pieniądze zaczynają parzyć mnie w kieszeni.

Nie spałam całą noc. Zastanawiałam się, czy właśnie nie naradzają się, żeby wyrzucić mnie z samego rana. A może najpierw wezwą policję. Za kolejną kradzież mogłam trafić do więzienia. Nie chciałam tego. Wstałam i zaczęłam się pakować.
Wyszłam z torbą z pokoju na ulicę, zamknęłam drzwi…

– Wyjeżdżasz gdzieś? – usłyszałam głos pana Witolda, a Doris, ich suka, zaczęła obwąchiwać mi nogi.

Patrzyłam na starszego pana, który uśmiechał się łagodnie, i byłam jak sparaliżowana. Była druga w nocy!

– Wiesz, nie rozumiałem, dlaczego akurat dzisiaj Doris chciała wyjść na spacer w nocy. Ale teraz już wiem. Ona bardzo cię lubi. Tak jak my nie chce, byś nas opuściła.– oznajmił pan Witold.

Milczałam.

– Wracaj – powiedział pan Witold łagodnie. – A jak następnym razem będziesz potrzebowała pieniędzy, to nam powiedz. Nie mamy dużo, ale się podzielimy. Bardzo cię lubimy, Weroniko. I byłoby nam miło, gdybyś jutro przyszła na obiad. Masz przecież urodziny, prawda?

Urodziny? Ja? Zapomniałam. Nigdy nie obchodziłam urodzin…

Wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku, i nagle jakby moja dusza przenicowała się. Poczułam ogromny żal i złość na siebie, że oszukałam ludzi, którzy przyjęli mnie z otwartym sercem. To jakbym koleżance z poprawczaka napluła w twarz. Takich rzeczy się nie przebacza. A skoro oni zamierzają to zrobić, to… Postanowiłam się ukarać.

Obudziłam się w szpitalu. Obok mnie stał pan Witold i pani Janina. Mówili lekarzowi, że przypadkowo wpadłam na szybę i stąd te okaleczenia. Lekarz kiwał z powątpiewaniem głową, ale w końcu im uwierzył.

Chciałam to z siebie wyrzucić

Kiedy dwa dni później wracaliśmy samochodem do domu, zmusiłam się, żeby wydusić z siebie:

– Ukradłam wam 200 złotych. To była kara za to, co zrobiłam. Przepraszam. Jeśli pozwolicie mi zostać, to się już nigdy nie powtórzy. – wyznałam ze skruchą.

Pani Janina przytuliła mnie bez słowa. Miałam łzy w oczach, ale wcale się tego nie wstydziłam. Tak dawno nie płakałam…

Nagle przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie modliłam się o cud. Błagałam Boga, żeby mi go zesłał, ale on nie słuchał. A teraz go doświadczyłam. Zrozumiałam, że słyszałam głos Boga. Mówił do mnie ustami pana Witolda i jego żony. Przekonywał, namawiał, dawał przykłady.

– Możemy się zatrzymać? – spytałam, gdy zbliżaliśmy się do kościoła. – Chciałabym się pomodlić. Podziękować za... cud.

Dzięki panu Witoldowi i pani Janinie skończyłam szkołę, zdałam maturę i myślę o studiach wieczorowych. A wkrótce przyjadą tutaj moi bracia do szkoły z internatem. I to jest prawdziwy cud.

Czytaj także: 
„Wychowawca z poprawczaka zmienił moje życie. Gdyby nie on, skończyłbym na cmentarzu albo w kryminale”
„Byłam w poprawczaku, ale wyszłam na ludzi. Mam pracę, dobrego męża i synka. Nie każdy ma tyle szczęścia”
„Mój chłopak jest z dobrej rodziny, a ja 2 lata spędziłam w poprawczaku i to nie bez winy. Nigdy mu tego nie powiem”

Redakcja poleca

REKLAMA