Z czym kojarzy mi się dzieciństwo? Ze strachem! Nieopisanym, panicznym, obezwładniającym. Ojciec lał mnie i mojego starszego brata za wszystko: krzywe spojrzenie, dwuminutowe spóźnienie ze szkoły, chęć wyjścia na dwór. Na trzeźwo, nie po pijanemu. Walił, czym popadnie: pasem, sznurkiem od żelazka, krzesłem. Zachowywał się tak, jakby bicie sprawiało mu przyjemność. Zresztą chyba tak było, bo znęcając się nad nami, zawsze się uśmiechał.
Matka nigdy nie stanęła w naszej obronie. Gorzej. Kiedyś, gdy próbowałam się za nią schować, po prostu się odsunęła. Poszła do kuchni i zaczęła gotować. Jakby nie słyszała mojego płaczu. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym zapomnę, czy zdołam jej wybaczyć. Na razie nie potrafię…
Pierwszy zaczął uciekać z domu brat. Znikał na całe dnie, potem noce, przestał chodzić do szkoły. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął brać narkotyki. To nie był zły chłopak. Wydaje mi się, że robił wszystko, by ktoś wreszcie zainteresował się naszą rodziną, zobaczył, jak żyjemy.
Dostałam niezłą szkołę życia
I rzeczywiście, była u nas raz pani z opieki społecznej. Rodzice przyjęli ją bardzo miło. Wzdychali i mówili, że brat jest krnąbrny, że nie potrafią sobie z nim poradzić. Zrobili z siebie ofiary. Byli naprawdę przekonujący. Kiedy wyszła, ojciec pobił brata prawie do nieprzytomności. Marek nawet nie próbował się bronić.
Ale gdy tylko lepiej się poczuł, spakował kilka swoich rzeczy do reklamówki i wybiegł z domu. Kilka dni później dowiedziałam się, że napadł z kolegami na sklep. Złapano ich. Sąd dla nieletnich umieścił go w poprawczaku. „Wiesz, nawet tu jest lepiej niż z rodzicami. Uciekaj, ratuj się!” – napisał mi potem.
Kiedy skończyłam 14 lat, też zaczęłam uciekać. Ale nie na ulicę. Wsiadałam w autobus i jechałam do cioci. Wiedziałam, że u niej będę bezpieczna, że wreszcie odpocznę, wyśpię się. Nie zwierzałam się jej z moich problemów. Bałam się, że gdy pisnę choć słówko, a ojciec się o tym dowie, zatłucze mnie na śmierć. Poza tym nie chciałam sprawiać jej kłopotu. Sama wychowywała dwoje małych dzieci, dość miała już na głowie.
Któregoś dnia przyjechałam do niej z podbitym okiem. Zauważyła, choć próbowałam przykryć siniak fluidem.
– Majeczka, co ci się stało?! – zapytała przerażona, a we mnie coś pękło.
O wszystkim jej opowiedziałam.
Potem ciocia bez słowa wyszła z pokoju i zadzwoniła do ojca. Nie wiem, o czym rozmawiali. Gdy po chwili wróciła, przytuliła mnie mocno.
– Mam gdzieś, co mówi twój ojciec. Obiecuję ci, że nigdy nie będziesz musiała już do nich wrócić – powiedziała cicho i poczułam ogromną ulgę.
U cioci spędziłam trzy cudowne dni. Czwartego przyjechali po mnie rodzice. Z policją. Zgłosili, że zostałam… porwana. Przez pół godziny tłumaczyłyśmy z ciocią, co się naprawdę stało. Ojciec przez kilka minut trzymał nerwy na wodzy, ale potem pokazał, jaki jest naprawdę. Zaczął przeklinać, grozić.
– Zbieraj się do domu, bo ci nogi z dupy powyrywam. Masz, gówniaro, robić, co każę! – wrzeszczał.
Kiedy nie reagowałam, próbował podskoczyć do mnie z łapami. Policjanci nieźle mu wtedy przywalili. A potem prawie siłą wyrzucili za drzwi. Matka posłusznie podreptała za nim.
– Nigdzie nie idę – oznajmiłam policjantom; spojrzeli na mnie smutno.
– Dziewczyno, współczujemy ci, ale jesteś nieletnia. Masz dwa wyjścia: albo wracasz do domu, albo odwozimy cię do pogotowia opiekuńczego. Takie jest prawo – odpowiedzieli.
Przypomniał mi się list od brata.
– Jadę do pogotowia. Nawet tam mi będzie lepiej niż w domu – odparłam.
Ciocia żegnała mnie z płaczem.
– Wyciągnę cię stamtąd jak najszybciej. Nie jesteś sama – mówiła i wiedziałam, że dotrzyma słowa.
W pogotowiu spędziłam cztery miesiące. Dostałam tam niezłą szkołę życia. Mieszkałam w jednym pokoju z nastoletnimi prostytutkami, złodziejkami i takimi jak ja nieudacznikami z patologicznych rodzin. Nasłuchałam się o dziecięcych dramatach. Na szczęście odwiedzała mnie tam ciocia. Wiedziałam, że chodzi po sądach, prosi, by pozwolono mi u niej zamieszkać. Jak mówiła, nie było to wcale takie łatwe…
Rodzice znowu zaczęli robić z siebie ofiary. Przekonywali sędziego, że dobrzy z nich ludzie. Tylko ja jestem wredna… Jednak tym razem sąd nie dał się nabrać. Ciocia została moją opiekunką. Byłam pewna, że koszmar wreszcie się skończył.
Nie zobaczą ani grosza!
Przez kilka lat wszystko układało się pomyślnie. Rodzice, na szczęście, nie próbowali się ze mną kontaktować. Powoli odzyskiwałam spokój. Bez problemu skończyłam szkołę i zdecydowałam się pójść do technikum handlowego. Choć ciocia nigdy się nie skarżyła, wiedziałam, że ledwie wiąże koniec z końcem. Chciałam jak najszybciej pójść do pracy. Pomóc jej, odwdzięczyć się za serce, które mi okazała.
Zdałam maturę i egzamin zawodowy, więc bez problemu znalazłam pracę w jednym z supermarketów. Pensja nie była wielka, ale cieszyłam się i z tego. Myślałam, że z czasem awansuję, zacznę więcej zarabiać i odłożę pieniądze na studia. Ciocia przez cały czas mnie wspierała.
– Jesteś mądra, zdolna, jeśli zechcesz, możesz wiele osiągnąć – powtarzała.
Wierzyłam, że czeka mnie wspaniała przyszłość. Aż do ubiegłego tygodnia.
Tego dnia wróciłam do domu późno, potwornie zmęczona. Sklep szykował się do wielkiej akcji promocyjnej i trzeba było zmienić ceny setek towarów. Marzyłam tylko o tym, by jak najszybciej położyć się do łóżka. Ale w przedpokoju czekała na mnie ciocia. Była wyraźnie przestraszona.
– Jest do ciebie polecony z sądu – powiedziała, wręczając mi przesyłkę.
Poczułam dziwny niepokój.
– E tam, może Marek coś nawywijał – próbowałam bagatelizować sprawę. Mój brat, po wyjściu z poprawczaka, ciągle pakował się w jakieś kłopoty.
Rozerwałam kopertę i zaczęłam czytać. Nie mogłam uwierzyć. W środku był pozew. Rodzice żądali ode mnie alimentów! We wniosku napisali, że są chorzy i nie mogą pracować, a ja skończyłam szkołę, mam zatrudnienie, więc muszę im pomagać.
– Nie zapomnieli o mnie! Tylko czekali na moment, w którym mogę się im przydać. Kiedyś byłam workiem treningowym, teraz mam być workiem z pieniędzmi – krzyknęłam i podałam papiery cioci.
Szybko je przejrzała.
– To bezczelność, prawdziwa bezczelność! – zdenerwowała się.
Ale po chwili zaczęła mnie pocieszać.
– Żaden sąd nie przyzna alimentów rodzicom, którzy znęcali się nad dzieckiem. Przecież to byłaby jawna niesprawiedliwość – powiedziała.
Jestem prostą dziewczyną, nie znam się na prawie, ale to, co powiedziała ciocia, było logiczne. Trochę uspokojona zaczęłam szukać potwierdzenia jej słów w internecie. I znowu przeżyłam szok. Okazało się, że naganne zachowanie rodziców nie odbiera im prawa do alimentów od dzieci.
Postanowiłam, że się nie poddam. Następnego dnia wyciągnęłam wszystkie swoje zaskórniaki i poszłam po poradę do adwokata…
– Spokojnie, nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Trzeba walczyć. Jeżeli udowodni pani, że zachowanie rodziców było szczególnie naganne, prawdopodobnie sąd nie uwzględni ich roszczeń. Ale pewności oczywiście nie ma – odparł.
Będę walczyć! Sama, bo nie stać mnie na wynajęcie adwokata. Stanę przed sądem i powiem, jak było… A jeżeli przegram – wyjadę, ucieknę gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Czytaj także:
„Przez głupią obietnicę żona musi pomagać swojemu byłemu. Drań tylko czeka, aż powinie mi się noga i odbije mi Basię”
„Długo próbowałem znaleźć sobie kobietę, ale każda uciekała gdzie pieprz rośnie na wieść, że jestem śmieciarzem”
„Co do kobiet miałem jedną zasadę — zdobyć, zaliczyć i zapomnieć. Ciąża jednej z moich zdobyczy pokrzyżowała mi plany”