„Byłam degeneratką i oddałam córkę do adopcji. Pęka mi serce, bo pierwsze kroki mojego dziecka obserwuję zza krzaków"

kobieta straciła dziecko fot. Adobe Stock, kieferpix
„Często przychodziłam na ten plac zabaw, by choć na nią popatrzeć. Ale moja dusza wyła z bólu, gdy mówiła do tamtej kobiety >>mamo<<. To mnie powinna tak nazywać…".
/ 23.02.2023 22:00
kobieta straciła dziecko fot. Adobe Stock, kieferpix

Sześcioletnia dziewczynka bujała się na huśtawce i śmiała w głos. Była śliczna i radosna, przypominała małą iskierkę, która potrafiłaby rozniecić ogień nawet w głębokiej wodzie pod lodem. Serce waliło mi jak młotem, kiedy ją obserwowałam, siedząc na ławce kilkanaście metrów dalej.

– Różyczko, nie huśtaj się tak mocno! – napomniała ją kolejny raz ładna, dobrze ubrana kobieta, przyglądająca się z uśmiechem harcom dziewczynki.

– Ale tak jest dobrze, ja tak lubię, mamo! – zawołało dziecko, a moją duszę przeszył dreszcz bólu.

„Mamo”… To do mnie powinna tak mówić, a nie do tej kobiety! Miałam ochotę poderwać się z ławki, podbiec do nich i wykrzyczeć prawdę, a potem porwać Różę w objęcia i uciec z nią na koniec świata. Miałam na to ochotę za każdym razem, kiedy tu przychodziłam. Bardzo dużo wysiłku kosztowało mnie, żeby odnaleźć córeczkę, ale byłam zdeterminowana do tego stopnia, że wreszcie mi się udało.

– Za pięć minut idziemy – powiedziała kobieta.

Zacisnęłam zęby, nieświadomie zerwałam się z ławki i zrobiłam parę kroków w ich stronę. Kobieta zauważyła mój ruch, spojrzała na mnie zaskoczona. Musiałam wyglądać dziwnie, bo na jej twarzy zobaczyłam obawę.

„Nie, nie wolno ci tego zrobić!” – krzyknął we mnie potężny głos.

Lecz z drugiej strony coś mnie popychało w stronę dziewczynki i tej kobiety.

– Mamo, mamo, zobacz! – zawołała w tej chwili Różyczka i zeskoczyła z huśtawki, kiedy ta była mocno wychylona do przodu.

– Nie rób tak! – zawołała kobieta, a ja też się przeraziłam.

Mała wylądowała bezpiecznie w miękkim piasku i zaczęła zanosić się śmiechem.

– To cię nastraszyłam, mamo, co? Ale masz minę!

Tak przestraszyła matkę…

Miała rację, nawet podwójnie tę matkę przestraszyła. Czy raczej dwie matki naraz. Kobieta podbiegła do niej, żeby ją przytulić. A ja zacisnęłam zęby jeszcze mocniej. To ja powinnam być na jej miejscu! Ja… Tylko czy na pewno?

Dyrektorka domu dziecka nie była zadowolona z mojej wizyty. Więcej – była bardzo niezadowolona i wcale się jej nie dziwiłam. Chciałam uzyskać informacje, których nie mogła mi udzielić. Wiedziałam to, umawiając się na rozmowę, ale miałam swój plan.

– Proszę pani, przecież sama oddała pani Różę do domu dla małych dzieci – przypomniała mi tak, jakbym tego nie pamiętała.

– Oddałam, ale czy naprawdę nie mam prawa jej zobaczyć?

– Już pani mówiłam, że dziewczynka została zaadoptowana.

– Proszę więc mi podać adres, pod którym przebywa – naciskałam.

– To jest ostatnia rzecz, jaką wolno mi zrobić – odparła. – Zrzekła się pani praw rodzicielskich. Jeżeli chce pani je odzyskać, proszę się zwrócić do sądu.

Zaśmiałam się krótko, bez śladu wesołości

– Po co pani mówi takie rzeczy? Jaki sąd uzna podobne roszczenia z mojej strony?

– Ponieważ dziecko trafiło do rodziny zastępczej, byłoby pani bardzo trudno coś ugrać – zgodziła się dyrektorka.

– Jeszcze raz podkreślam, że sama pani oddała niemowlę.

Na wspomnienie tamtych chwil zachciało mi się płakać.

– Czy… czy ona wie, że jest adoptowana? – spytałam.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia, jak ostatecznie ustalili to rodzice adopcyjni. Może powiedzieli jej już teraz, może powiedzą kiedyś, a może nigdy. To zależy często od okoliczności. Należy więc zakładać, że dziecko nie jest świadome.

– I nic mi pani nie powie?

Nie miałam czego tam szukać, ale jeszcze trochę zamarudziłam, żeby dyrektorka miała mnie całkiem dość. Dochodziła szesnasta, więc kończyła pracę, podobnie jak cała administracja. Coraz częściej spoglądała na zegarek.

– Proszę mnie nie odprowadzać – powiedziałam, wstając. – Wiem, że musi się pani zbierać.

Wyszłam i ruszyłam korytarzem. Już przedtem wypatrzyłam pokój z tabliczką „Archiwum”. Teraz wszystko zależało od tego, czy będę miała trochę szczęścia. Przystanęłam, udając, że poprawiam coś przy kozakach, i liczyłam na cud. Rzeczywiście, z archiwum wychodziła właśnie sprzątaczka. Miałam bardzo mało czasu.

– Przepraszam – powiedziałam, podchodząc. – Zrobiło mi się słabo. Może mi pani przynieść szklankę wody?

Kobieta przyjrzała mi się uważnie. Wyglądałam na pewno nieszczególnie, bo strasznie się denerwowałam. Jeśli teraz dyrektorka wyjdzie z gabinetu, będzie po sprawie. Na szczęście sprzątaczka okazała się uczynna i pobiegła do pokoju socjalnego.

A ja wśliznęłam się do archiwum. Było tam trochę szaf i wysokich segregatorów. Wcisnęłam się za jeden z nich. Słyszałam, jak sprzątaczka wraca i mamrocze coś o niepoważnych babach. Potem zazgrzytał zamek i zostałam sama. Miałam całą resztę popołudnia i noc na poszukiwania.

Byłam kompletną degeneratką

Kiedy oddawałam kilkumiesięczną Różyczkę do domu dziecka, uważałam, że nie mam innego wyjścia. I tak naprawdę chyba rzeczywiście nie miałam. Jaka przyszłość czekała córkę narkomanki i kompletnego wykolejeńca? W tamtym czasie toczył się w dodatku proces przeciwko mnie i innym ćpunom za włamania do sklepów, a ja miałam odpowiadać jeszcze za dilerkę.

Byłam kompletną degeneratką, trudno to inaczej określić. Nie wiedziałam nawet, z kim właściwie mam to dziecko, bo byłam już w stanie, kiedy za działkę robiłam dosłownie wszystko. Do oddania małej namówiła mnie przyjaciółka spod znaku strzykawki i igły. Ona pozbyła się w ten sposób już dwójki dzieci.

– Tam jej będzie lepiej – przekonywała mnie. – Nawet jakby miała zostać w bidulu. Ale na takie małe bachorki jest dużo chętnych frajerów. Szybko pójdzie do jakiejś rodziny.

Człowiek uzależniony nie myśli normalnie. W tamtym czasie zresztą o wiele bardziej zależało mi na kolejnej działce niż na zatrzymaniu dziecka. Co więcej, zdawałam sobie sprawę, kim się stałam i że nic dobrego potomstwu zaofiarować nie mogę. Znajdowałam się na dnie i nic nie zapowiadało, że to się zmieni.

A jednak się zmieniło. Napotkałam na swojej drodze człowieka, który podał mi rękę – księdza, który zajmował się takimi zagubionymi duszyczkami jak ja. Był niesamowicie dobry i cierpliwy. To jednak materiał na osobną opowieść. W każdym razie po jakimś czasie zaczęłam wychodzić na prostą. Podjęłam nawet naukę w zaocznym liceum. Przedtem skończyłam edukację na drugiej klasie ogólniaka, bo zupełnie wciągnęłam się w narkotyki i cały ten półświatek.

To nie jest tak, że moje życie wróciło do normy, bo do tego wciąż jeszcze sporo brakowało. Podjęłam pracę w supermarkecie, poszłam do szkoły policealnej, żeby zdobyć jakiś konkretniejszy zawód, myślałam w przyszłości o studiach. Ale też z tą większą normalnością przyszły rozważania o przeszłości. I w pewnej chwili z całą mocą uderzył we mnie żal, że oddałam dziecko. Żal i tęsknota. Mętne przedtem wspomnienia, jak karmiłam małą i się nią jakoś tam zajmowałam, stały się nagle bardzo ostre i dojmujące… Postanowiłam ją odnaleźć i odzyskać, jeśli będzie to możliwe.

Rano znaleziono mnie w archiwum domu dziecka i wybuchła potworna awantura. Wezwano policję, ale byłam na to przygotowana. Niewiele można mi było zrobić, bo upierałam się, że zabłądziłam w drodze do wyjścia i zostałam zamknięta. W pokoju nic nie zginęło, nie powstały żadne szkody.

Wprawdzie zostałam przesłuchana, a protokół trafił do prokuratury, jednak nie przypuszczałam nawet, że dojdzie do sprawy sądowej. Najwyżej w trakcie dochodzenia poddam się dobrowolnie karze i prokurator zawnioskuje o coś w zawieszeniu. Nie było to dla mnie ważne. Najważniejsze, że zdobyłam dane rodziny, do której trafiła Róża. Okazało się, że pod wskazanym adresem mieszka ktoś inny, ale gdy już chwyciłam pierwszy trop, nie zamierzałam rezygnować. Wprawdzie ludzie, którzy kupili od nich mieszkanie, nie wiedzieli, gdzie się wyprowadzili, tylko tyle, że kupili większy lokal w którejś nowej dzielnicy.

Róża trafiła na dobrych ludzi

Poszukiwania zajęły mi całkiem sporo czasu, lecz ponieważ znałam personalia i poprzednie miejsce zamieszkania, zdołałam wreszcie ustalić, gdzie się przeprowadzili. Gdybym sama nie zdołała tego ustalić, wzięłabym chyba kredyt i wynajęła prywatnego detektywa. Gdy ich wreszcie namierzyłam, przekonałam się, że jeśli jest tylko ładna pogoda, Róża wychodzi z adopcyjną matką zawsze na ten sam plac zabaw. Od tamtej pory zaczęłam odwiedzać to miejsce.

Tylko że przychodziłam, patrzyłam na nie, cierpiałam, miałam ochotę wtargnąć w ich życie, ale tak naprawdę nie bardzo wiedziałam, co konkretnie zrobić. I za każdym razem, kiedy już chciałam podejść do nich i się przedstawić, coś mnie powstrzymywało. Wstyd, strach przed reakcją córeczki i tej kobiety? Obawa przed własnym zachowaniem? Nie wiedziałam, czy zapanuję nad sobą, czy się nie rozkleję, albo przeciwnie, nie zacznę krzyczeć i czegoś żądać. Zdawałam sobie sprawę, że Różyczka trafiła do dobrych ludzi, którzy zapewniają jej miłość i warunki życia, o jakich przy mnie nie mogłaby nawet marzyć. Potrzebowałam rady.

Z księdzem Andrzejem nie widziałam się od długiego czasu. Od chwili, gdy stanęłam na nogach, a kiedy mnie poprosił, wpadałam tylko czasem na spotkania grupy uzależnionych, aby dać świadectwo, że można sobie poradzić, nawet będąc na samym dnie rynsztoka.
Przyszłam do niego i wyjawiłam wszystko jak na spowiedzi.

– Ciągnie wilka do lasu, co? – skrzywił się, wysłuchawszy historii o archiwum w domu dziecka.

– To był pierwszy i ostatni raz, kiedy tak zakombinowałam – oznajmiłam. – Bo to nie było zwykłe przestępstwo. Dla mnie to nie było w ogóle przestępstwo.

Patrzyła na mnie zaniepokojona

– No dobrze, ale co chcesz z tym zrobić? – spytał.

Wtedy opowiedziałam o odwiedzinach na placu zabaw, o moich rozterkach.

– Wiem, że nie odzyskam córki – westchnęłam. – Ale chciałabym ją widywać.

– Myślisz, że to by było dobre? – zapytał ksiądz. – Jeżeli Róża ma świadomość, że została adoptowana, to tak. Ale jeśli nie? Zburzy się jej świat. Mama przestanie być prawdziwą mamą… To jeszcze małe dziecko, pojmuje rzeczywistość w inny sposób niż dorośli.

– No właśnie – pokiwałam głową. – Nie chciałabym niczego zepsuć.

– Poza tym zaburzysz spokój jej rodzicom zastępczym – mówił duchowny.

– Nie wiadomo, czy nie zostaną poszarpane jakieś więzi między nimi a dzieckiem, a nawet jeśli chodzi o samych małżonków. Ale tego wszystkiego nie wiem. Bo równie dobrze może się nic złego nie wydarzyć… Wszystko zależy od tylu czynników, że trudno je zliczyć.

– To co mam robić? – spytałam bezradnie.

– Posłuchaj głosu serca – poradził ksiądz. – Ale nie porywu uczuć i emocji. Myślenie sercem nie oznacza braku rozsądku. Wręcz przeciwnie, każe nam myśleć nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o innych.

– To nie jest łatwe – odparłam.

– Gdyby było łatwe, nie przychodziłabyś do mnie – uśmiechnął się. – Tylko że ja nie mogę podjąć za ciebie decyzji. Każda jednak będzie dla ciebie lepsza niż to zadręczanie się. W końcu zrobisz coś, czego byś nie chciała zrobić.

Zajrzał mi głęboko w oczy, a ja się zmieszałam. Odgadł, że przychodziło mi już do głowy nawet porwanie? Chociaż tego można się było łatwo domyślić, przecież znał mnie dobrze.

Kobieta przytulała Różyczkę, a dziewczynka otoczyła jej szyję ramionami. Zrobiłam kolejnych kilka kroków, dziewczynka spojrzała na mnie z ciekawością, ale zaraz odwróciła wzrok, przywarła policzkiem do policzka kobiety.

– Kocham cię, mamusiu – powiedziała z całą szczerością, a zarazem beztroską, na jaką stać tylko dzieci.

– Ja ciebie też kocham – usłyszałam wzruszony głos kobiety. – Dlatego więcej tak nie skacz, dobrze?

– Dobrze, mamusiu.

Dość już w życiu byłam samolubna

Machinalnie uczyniłam jeszcze jeden krok, zachrzęścił żwir. Kobieta wyprostowała się i spojrzała w moją stronę. Stałam może o dwa metry od nich. Różyczka wsunęła rękę w dłoń kobiety i patrzyła to na mnie, to na stado wróbli, które kłębiły się, rywalizując o jakieś okruszki.

– Coś się stało? – zapytała kobieta z niepokojem.

Przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu. W środku kłębiły się we mnie sprzeczne uczucia i pragnienia, wreszcie przypomniałam sobie radę księdza o myśleniu sercem.

– Przepraszam, ale mała tak wyskoczyła, że się przestraszyłam – powiedziałam zduszonym głosem. – Myślałam, że będzie potrzebna pomoc.

– Na szczęście nic się nie stało – uśmiechnęła się kobieta. – Ale dziękuję za troskę. Często tu panią widzę…

Zanim powiedziała coś jeszcze, przerwałam jej:

– Już więcej mnie pani nie zobaczy. Do widzenia i bądźcie szczęśliwi.

Odwróciłam się i odeszłam, zostawiając ją osłupiałą ze zdziwienia. Rzeczywiście, dziwaczne było to pożegnanie. Dziwaczne, lecz szczere. Więcej nie pojawiłam się na placu zabaw. Nie powinnam zakłócać ich szczęścia. Tak podpowiedziało mi serce, choć jednocześnie darło się w strzępy. Dość już w życiu byłam samolubna.

Czytaj także:
„Sąsiadka doprowadzała mnie do białej gorączki. Pluła jadem dalej niż widziała. Nie sądziłam, że ta jędza uratuje mi życie”
„Sąsiadki rozpowiadały tajemnice mojej przyjaciółki. Wredne plotkary z wypiekami na twarzy mówiły o jej życiowych tragediach”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA