– Dzień dobry, pani Grażynko – pan Michał z warzywniaka, jak zawsze uśmiechnął się promiennie. Czasem zastanawiałam się, jak on to robi, że zawsze ma taki dobry humor. Jego twarz, mimo że już dość pomarszczona, sprawiała wrażenie bardzo serdecznej, a w oczach było coś wręcz młodzieńczego.
– Dzień dobry, panie Michale. Ma pan może jakieś dobre jabłka na szarlotkę? Coś mnie taka oskoma chwyciła.
– Oskoma, mówi pani?– zaśmiał się. – Dawno już nie słyszałem tego słowa. Moja mama tak mówiła. To jak oskoma, to znajdę coś najlepszego do szarlotki. Jonagoldy będą świetne. Niech je pani wrzuci do miski z wodą zmieszaną z octem jabłkowym. Nabiorą takiego zapachu, że pani nie uwierzy.
Podałam mu moją płócienną siatkę, do której napakował mi owoców.
– Poważnie? No dobrze… Spróbuję. Ile płacę?
–Trzy pięćdziesiąt. I jedno gratis – uśmiechnął się, wytarł o połę marynarki jedno z najdorodniejszych okazów i podał mi.
– Dziękuję – odpowiedziałam uradowana miłym gestem. Wróciłam do domu i zabrałam się do pracy.
Niedługo po tym, jak wstawiłam ciasto do piekarnika, dom wypełnił słodki, ciepły zapach jabłek i cynamonu. Ten aromat przypomniał mi lata, gdy mieszkałam jeszcze z rodziną. Mój mąż był zawsze wielkim łakomczuchem i uwielbiał ciasta, więc piekłam je co tydzień. A dzieciaki także z lubością zasiadały do podwieczorku: kawałka domowego ciasta i szklanki zimnego kompotu.
Teraz na to ciasto nikt już nie czekał
Mąż odszedł dwa lata temu, zostawiając wielką wyrwę w moim sercu, a dzieci wyfrunęły z gniazda. Nie podejrzewałam, że zostanę wdową tak szybko. Miałam zaledwie pięćdziesiąt pięć lat. Śmierć Władka mnie załamała i długo nie mogłam po niej dojść do siebie. Jednak córka przekonywała mnie, że nie mogę do końca swych dni być pogrążona w żałobie.
– Minęły już dwa lata. Jestem pewna, że tata chciałby, żebyś kogoś poznała.
– Skąd możesz to wiedzieć? Ja tam wcale pewna nie jestem. Może gdyby pojawił się ktoś wart zachodu, to… kto wie.
Ania nie drążyła tematu i rozkoszowała się szarlotką.
– Smakuje jak w dzieciństwie. Muszę wziąć od ciebie przepis i zrobić Juleczce jak podrośnie –powiedziała poruszona. – Gdzie kupiłaś takie dobre jabłka?
– U pana Michała. Polecił mi świetny sposób, jak przywrócić im naturalny aromat.
– Ach, u pana Michała… – powiedziała i mrugnęła do mnie znacząco.
– O co ci chodzi?
– Nic, nic – uśmiechnęła się. – Tego pana Michała, który cię podrywa, odkąd przywoziłaś mnie na zakupy w wózku?
– Podrywa mnie?! Chyba oszalałaś. To po prostu miły mężczyzna. Zawsze był miły.
– Szczególnie dla ciebie. Może z nim się umów. On też jest sam.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. To doszukiwanie się na siłę adoratorów w moim otoczeniu zaczynało mnie irytować. Następnego dnia Ania poprosiła, żebym zajęła się jej córeczką. Ucieszyłam się, bo każda możliwość przespacerowania się z wózkiem była dla mnie niebywałą atrakcją i powodem do dumy.
– Dzień dobry! – zawołał z oddali pan Michał, a ja podjechałam wózkiem.
– Czyżby miała pani kolejne dziecko? –uśmiechnął się.
– Ach, skądże. Wnuczkę. To córeczka Ani.
– Niemożliwe! Pani jest za młoda, żeby być babcią!
– Oj, panie Michale, pan to mi zawsze schlebia –odparłam.
–Jest pani przepiękną kobietą. Ja tylko próbuję nieudolnie zwrócić na siebie pani uwagę. A jak tam ciasto?
– Zrobione. Nie chcę się chwalić, ale wyszło przepyszne. A może miałby pan ochotę wpaść na szarlotkę z własnych jabłek?
– Poważnie?! –zareagował entuzjastycznie. – Z prawdziwą przyjemnością.
– A zatem za dwie godzinki?
– Jasne! – odpowiedział podekscytowany, a ja ruszyłam z Julcią w dalszą drogę, zastanawiając się, czy to, co mówiła Ania jest faktycznie możliwe.
Nigdy nie myślałam o panu Michale w takich kategoriach
Po spacerze Ania przejęła Julcię, ale nie puściłam pary na temat planowanego spotkania, bo wiedziałam, że córka zaraz każe mi się przebrać albo umalować. O nie, nie! Przyjęłam go tak, jak chodziłam na co dzień. Pan Michał jednak najwyraźniej postarał się bardziej niż ja. Włożył ładny kremowy sweter i przyniósł kwiaty, a także wino.
– To deserowe, własnej roboty. Do szarlotki – powiedział ze swoim charakterystycznym błyskiem w oku.
Przyjęłam kwiaty onieśmielona, zastanawiając się, kiedy ostatnio dostałam bukiet od mężczyzny. Musiało minąć sporo czasu.
– Dziękuję. Proszę wejść do salonu, ja nastawię wodę na kawę.
– Chętnie potowarzyszę pani w kuchni, jeśli mogę.
– No, jasne. Zapraszam – odparłam, czując dziwne onieśmielenie. Postanowiłam podać kawę w filiżankach ze świątecznego serwisu, które stały na najwyższej półce, więc pan Michał podszedł i pomógł mi je ściągnąć.
– Taki dryblas to by mi się przydał – wypaliłam i poczułam, że się rumienię. Co ja plotłam? Czemu byłam taka speszona i nieogarnięta? Aż trudno mi było uwierzyć, że jego obecność tak na mnie wpływa. – Przepraszam… tak klepię, co mi ślina na język przyniesie. Po prostu nigdy mnie nie odwiedził żaden mężczyzna od śmierci Władka i chyba mnie to onieśmiela – wyznałam szczerze.
– Spokojnie – powiedział. – Przecież się znamy. Może… jeśli przejdziemy na „ty”, to będzie nam trochę swobodniej?
– Bardzo chętnie. Grażyna.
– Michał – powiedział i ucałował mnie w oba policzki.
Michał pomógł mi zanieść kawę i ciasto do salonu. Kiedy w końcu usiedliśmy, spojrzałam na niego, zrozumiałam, że niepotrzebnie się stresuję. Nalałam nam jeszcze po kieliszku deserowego wina, które niemal od razu rozluźniło atmosferę.
Zaczęliśmy rozmawiać jak bliscy znajomi, opowiadać o rodzinie, emeryturze, produkcji wina, moich przepisach, wnukach i… o samotności. Dowiedziałam się, że Michał już mógł odejść na emeryturę, ale wolał jeszcze przychodzić do sklepiku, żeby widywać ludzi i nie zamknąć się w czterech ścianach.
– Przepyszna szarlotka – zachwycał się, pałaszując drugi kawałek.
– Musisz wpadać częściej… przynajmniej będę miała dla kogo piec! – zaśmiałam się, a on spojrzał na mnie przenikliwie.
– Bardzo chętnie będę tu przychodził, jeśli tylko tego chcesz – odpowiedział, a mnie przeszły przyjemne dreszcze. Pożegnaliśmy się w holu. A kiedy wyszedł, poczułam coś niesamowitego – motyle w brzuchu!
Zaczęłam się śmiać, bo trudno mi było uwierzyć, że w moim wieku jeszcze poczuję się jak nastolatka. Następnego dnia miałam ochotę ładniej się ubrać i faktycznie się trochę podmalować. Kiedy Ania podrzuciła mi Julcię, spojrzała na mnie zaskoczona.
– Pięknie wyglądasz, mamuś! – powiedziała z zachwytem.
– Dzięki, tak się też czuję.
– Co się dzieje?–zapytała podejrzliwie.
– A nic… umówiłam się wczoraj z Michałem. Chyba miałaś rację, że mu się podobam – odparłam zawstydzona.
– A mówiłam ci! – krzyknęła radośnie.
Nie dałam jej zbyt długo ciągnąć tematu. Sama wciąż byłam zaskoczona własnymi emocjami. Tego samego wieczoru zadzwonił do mnie Michał i przegadaliśmy przez telefon chyba ze dwie godziny, aż moja komórka się rozładowała.
Nie mogłam zasnąć, bo targały mną emocje
Szczerze mówiąc, zastanawiałam się, co powiedziałby na to wszystko Władek. Następnego dnia Michał zaprosił mnie do siebie na obiad. Widziałam, że się postarał. Zrobił mielone, buraczki i zapiekane ziemniaki. Było pysznie.
Nie mogłam się nadziwić, że mężczyzna potrafi tak dobrze gotować. Jednak myśli z poprzedniego wieczoru nie dawały mi spokoju. Postanowiłam mu o nich powiedzieć. Pomyślałam, że jeśli faktycznie jest dojrzałym, mądrym mężczyzną, za jakiego go miałam, to mnie zrozumie.
– Nie chcę cię do niczego zmuszać ani pospieszać – odpowiedział po wysłuchaniu mnie. – Daj sobie czas. Jeśli będziesz chciała być ze mną, uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Jeśli zdecydujesz, że zostaniemy przyjaciółmi, także będę szczęśliwy. Choć może już nie najszczęśliwszy
– zaśmiał się na koniec.
Ta odpowiedź mi wystarczyła. Wiedziałam, że traktuje mnie poważnie i jest gotów zaczekać na to, aż poczuję się bardziej komfortowo z nowymi emocjami. Byłam szczęśliwa, że Michał okazał się taki cierpliwy.
Przez kolejnych kilka miesięcy spotykaliśmy się często. Chodziliśmy na spacery (czasem we dwoje, a czasem zabieraliśmy Julcię), na zakupy, od czasu do czasu jeździłam z nim do sadowników po dostawy. Zdarzało się, że przez cały tydzień jadaliśmy razem obiady, innym razem spędzaliśmy kilka dni osobno.
Ten spokój i miarowe tempo, w jakim rozwijała się nasza relacja bardzo mi odpowiadały. Zdążyłam dobrze go poznać i powoli zakorzenić się miłości w sercu, które wciąż było zranione po śmierci męża. Dzięki jego czarowi i ciepłu, które mi ofiarował, zakochałam się i upewniłam, że nie robię nic złego.
Moja rodzina bardzo polubiła Michała i wszyscy cieszą się, że znów jestem szczęśliwa. Pod koniec ubiegłego roku Michał mi się oświadczył. I wiecie co? Zgodziłam się! A co z moimi obawami? Uznałam, że skoro Bóg postawił go na mojej życiowej ścieżce, wiedział, co robi, więc postanowiłam mu zaufać i przyjąć szczęście, które na mnie zesłał na jesień życia.
Czytaj także:
„Mieszczuchy myślą, że wieś to sielanka i spokój. Tymczasem my mieliśmy dość, tonęliśmy w długach, kredytach i chorobach”
„Miałyśmy być wspólniczkami, a Karina zrobiła ze mnie tanią siłę roboczą. Ja parzyłam kawę, a ona spijała śmietankę”
„Płaciłem za wszystkie kaprysy. Córka dorosła i zażyczyła sobie studiów za granicą. Nie przyjechała nawet w święta”