„Miałyśmy być wspólniczkami, a Karina zrobiła ze mnie tanią siłę roboczą. Ja parzyłam kawę, a ona spijała śmietankę”

Kobieta, która jest przepracowana fot. Adobe Stock, deagreez
„Karina coraz częściej demonstrowała, że jestem tylko pracownikiem. Zagryzałam zęby. Znosiłam jej przytyki i niewybredne uwagi, a w środku aż się gotowałam. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że najlepsza przyjaciółka może mnie traktować w taki sposób”.
/ 02.01.2022 06:50
Kobieta, która jest przepracowana fot. Adobe Stock, deagreez

Kiedy miałam trzydzieści pięć lat, moją najlepszą przyjaciółką była Karina. Mimo że byłam od niej siedem lat starsza, ona chętnie zasięgała rady u starszej koleżanki, ja cieszyłam się, że mogę spędzać czas w towarzystwie kogoś tak wesołego i energicznego jak moja przyjaciółka.

Moje życie płynęło stałym rytmem. Praca, dom, rodzina. Niestety mojej przyjaciółce życie dawało w kość. Najpierw dowiedziała się o zdradzie męża, później przeżywała rozwód. Była kłębkiem nerwów, więc wspieraliśmy ją w trudnych chwilach. Wiedziałam, że gdybym to ja potrzebowała pomocy, ona zrobiłaby dla mnie to samo.

Czas mijał. Karina miała się coraz lepiej, a ja wręcz przeciwnie. W pracy szefowie doprowadzali mnie do szału. Obowiązków było coraz więcej, a wypłata pozostawała ta sama. W dodatku mój mąż zaczął mieć problemy ze zdrowiem. Zdesperowana zaczęłam szukać pracy, ale bezskutecznie. Wtedy Karina złożyła mi propozycję.

– Słuchaj, Edyta, skończyłam w końcu studia, otwieram własne biuro rozliczeń. Tata mnie wspiera finansowo, wynajęłam lokal w tym nowo wybudowanym kompleksie. Może będziesz pracowała ze mną? Studia masz skończone, pomożesz mi, a jak się wszystko rozkręci, zostaniesz moją wspólniczką. Co ty na to? – zapytała.

Zgodziłam się bez wahania, mimo że zarobki były niewiele lepsze od tych, jakie miałam u poprzedniego pracodawcy. Od pierwszych dni byłyśmy zasypane robotą. Rodzice Kariny podsunęli jej kilku klientów, więc zleceń nie brakowało. Ja pracowałam przy biurku w głównym pomieszczeniu. Obsługiwałam klientów, odbierałam telefony i zajmowałam się dokumentami. Gabinet Kariny znajdował się w osobnym pokoju. Obie byłyśmy szalenie podekscytowane.

– Koniec z pracą ponad siły i upierdliwym panem Staszkiem. Spokój, nareszcie spokój! – powtarzałam mężowi aż do znudzenia.

Pierwsze miesiące minęły ekspresowo. Przynosiłam pracę do domu, ale nie narzekałam. Wiedziałam, że to zaprocentuje w przyszłości. Jeśli nasze biuro miało się rozwijać, musiałyśmy się przyłożyć. A im szybciej staniemy na nogi, tym szybciej zostanę wspólniczką. Bardzo tego chciałam.

Karina chce mi pokazać, gdzie moje miejsce

Minął rok. Któregoś dnia Karina podeszła do mnie i postawiła na moim biurku papierową torbę. Zdziwiona zajrzałam do środka. Były w niej kosmetyki.

– Zrobiłam porządek i znalazłam kilka rzeczy, które okazały się złym zakupem. Masz tam cienie, róże, podkład i lakiery do paznokci. Jesteś pierwszą osobą, jaką widzą klienci, więc musisz się dobrze prezentować – oznajmiła moja przyjaciółka.

– A co jest nie tak z moim makijażem? – zapytałam z uśmiechem, sądząc, że żartuje.

– Chcę tylko, żebyś wyglądała odpowiednio – stwierdziła sucho.

– Uważasz, że się kiepsko maluję? – zapytałam Marka, gdy wróciłam z pracy.

– A tobie co strzeliło do głowy? Zawsze robiłaś delikatny makijaż, podkreślając dokładnie to, co trzeba. Wyglądasz jedynie na trochę zmęczoną. I do idealnego wyglądu brakuje ci uśmiechu – zażartował.

Opowiedziałam mu o zachowaniu Kariny. Mąż był zdziwiony, ale odparł, że pewnie źle zrozumiałam jej intencje. Tłumaczył, że dała mi te kosmetyki w dobrej wierze. Uznałam, że faktycznie może przesadzam.
Kilka dni później do biura przyszedł Leszek, mój syn. Gnał do mnie prosto ze szkoły, żeby się pochwalić, że wygrał konkurs.

– Nie przeszkadzaj mamie w pracy – usłyszałam głos Kariny. – Wracaj do domu!

– Cześć, ciociu, wygrałem konkurs, przyszedłem do mamy się pochwalić – zwrócił się do niej Leszek.

– No to gratuluję, a teraz zmykaj. Mamy dzisiaj dużo na głowie.

Nie wierzyłam własnym uszom. Chciałam coś powiedzieć, ale uprzedził mnie Leszek.

– Jasne. Do zobaczenia w domu, mamuś. Tata robi spaghetti, poczekamy, aż wrócisz.

Kiedy wyszedł, zapytałam przyjaciółkę, dlaczego tak się zachowała, ale mnie zbyła. Pojawiła się godzinę później, kiedy przyszedł klient umówiony na spotkanie. Rozpoznałam w nim znajomego. On też mnie poznał i wylewnie się ze mną przywitał.

– Kopę lat! Nie wiedziałem, że masz biuro rachunkowe. Zawsze miałaś do tego głowę!

– Ona nie ma biura. To ja jestem właścicielem – wtrąciła się Karina. – Zapraszam pana do siebie, porozmawiamy. A ty, Edyta, zaparz nam kawy i przynieś do gabinetu.

Kolega ze szkolnej ławy spojrzał na mnie dziwnie i poszedł za moją szefową. A ja poczułam się strasznie głupio. Zastanawiałam się, czy moja przyjaciółka ma po prostu gorszy dzień i powiedziała to wszystko nieumyślnie? Czy może za wszelką cenę chce zademonstrować, gdzie moje miejsce? Oczywiście nie miałam problemu z tym, żeby zaparzyć kawę i ją podać. Nie protestowałam przeciwko odbieraniu telefonów i pełnieniu funkcji sekretarki. Ale poza tym na co dzień zajmowałam się również dokumentami, a nawet nanoszeniem poprawek w papierach wypełnionych przez Karinę, która nie miała mojej wiedzy i doświadczenia, i robiła mnóstwo błędów. Często ignorowała moje uwagi, a później znajdowałam jej dokumenty wypełnione według moich wytycznych, które miały być ponoć błędne.

Sytuacja między mną a przyjaciółką stawała się coraz bardziej napięta. Karina coraz częściej demonstrowała, że jestem tylko zwykłym pracownikiem, a moje zdanie się tak nie liczy. Zagryzałam zęby. Znosiłam jej przytyki i niewybredne uwagi, a w środku aż się gotowałam. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że najlepsza przyjaciółka może mnie traktować w taki sposób. Poza tym potrzebowałam pracy, bo do starej już wrócić nie mogłam. Byłam w potrzasku, a przez stres moje zdrowie zaczęło szwankować. Stale łykałam leki uspokajające, a i tak nie spałam po nocach.

– Znajdziemy ci coś innego, wykończysz się w tym biurze. Odejdź stamtąd – mówił zdenerwowany Marek, kiedy po raz kolejny wypłakiwałam się w domu.

– Mówiłam jej, że mam za dużo pracy, że musimy zatrudnić kogoś do obsługi biura, ponieważ nie mogę pracować jako księgowa i sekretarka! Ale nie rzucę pracy, bo potrzebujemy pieniędzy! – denerwowałam się.

– Wiem, skarbie – pocieszał mnie, jak mógł. – A taka z niej niby przyjaciółka…

Czarę goryczy przelała się kilka tygodni później

Tuż przed zamknięciem biura weszła jakaś młoda kobieta i przez chwilę bacznie mi się przyglądała. Wtedy z gabinetu wyszła Karina, ucieszyła się na widok gościa i obie podeszły do mojego biurka.

– To jest Lidia, została moją wspólniczką – wyjaśniła Karina. – A to jest Edyta, pracuje dla mnie. A teraz również dla ciebie. Chodź, pokażę ci, gdzie wstawimy twoje biurko – dodała, znikając z gościem w gabinecie.

Łzy pociekły mi po policzkach, mimo że ze wszystkich sił starałam się nie płakać. To tak miała wyglądać nasza współpraca? Ja się zajeżdżam, flaki wypruwam, a jak wszystko jest już rozkręcone, to jestem nikim? – pomyślałam z goryczą.

Wracając z pracy do domu, płakałam jak bóbr. W domu mąż napisał za mnie wypowiedzenie i podsunął mi je pod nos.

– Nawet jeśli mielibyśmy zdychać z głodu, więcej tam nie pójdziesz! – stwierdził.

– Spójrz, jak ty wyglądasz! Chuda, zaryczana, na lekach od psychiatry. Wystarczy już tego. Podpisz ten papier!

Oczywiście podpisałam. W nocy tak łomotało mi serce, że nie mogłam spać. Czułam, że zaraz rozsadzi mi klatkę piersiową. Do tego pękała mi głowa. Mąż zawiózł mnie na pogotowie. Okazało się, że moje ciało nie wytrzymało ciągłego napięcia, niewyspania i nerwów. Wylądowałam na zwolnieniu lekarskim, a razem z kwitkiem od lekarza, mąż dostarczył do biura również wypowiedzenie pracy. Karina była ponoć szczerze zdziwiona.

W dniu, w którym złożyłam wypowiedzenie, straciłam nie tylko pracę, ale i przyjaciółkę. Jednak nigdy nie żałowałam swojej decyzji. W przyjaźni powinno się dbać o siebie nawzajem, a nie niszczyć bliskich, aby samemu poczuć się lepiej. Kiedy nasze drogi się rozeszły, ktoś z rodziny oświadczył mi, że interesy z przyjaciółmi to najgłupszy pomysł, na jaki można wpaść. Ale ja się z tym wcale nie zgadzam. Wielokrotnie spotykałam ludzi, którzy zakładali firmy z kolegami, przyjaciółmi i rodziną. Wielu z nich bardzo sobie chwaliło takie rozwiązanie. To kwestia charakteru i podejścia do ludzi i życia, a tego, niestety, brakuje wielu osobom.

Dzisiaj, już niemal dziesięć lat później, prowadzę własną firmę księgową i nie narzekam. Pamiętam jednak, aby nigdy nie traktować współpracowników w taki sposób, w jaki potraktowała mnie Karina, moja rzekoma przyjaciółka. Stara prawda mówi, że jeśli chcesz wiedzieć, jakim ktoś jest człowiekiem, to daj mu władzę. A ja przekonałam się, jak boleśnie prawdziwa jest ta sentencja. 

Czytaj także:
„Nakryłam syna i korepetytorkę na intymnej sytuacji. Lafirynda miała przygotowywać go do matury, a nie pierwszego razu”
„Rodzice wyrzucili mojego brata z domu, gdy tylko skończył 18 lat. Był adoptowany i ojciec traktował go jak intruza”
„Po rozwodzie wpadłam w wir pracy i zaniedbałam rodzinę. Nie zauważyłam nawet, że moja 16-letnia córka jest w ciąży”

Redakcja poleca

REKLAMA