„Była żona umarła przeze mnie. Nigdy nie pogodziła się z rozwodem i do samego końca łudziła się, że do niej wrócę”

Mężczyzna, który czuje się winny fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Moja pierwsza żona umarła dla mnie na długo, zanim umarła naprawdę, a kiedy się to wreszcie zdarzyło, paradoksalnie, w mojej głowie i w sercu nagle ożyła. Tak bardzo pragnąłbym już niczego w życiu nie zepsuć. I nikogo nie skrzywdzić tak, jak skrzywdziłem Basię”.
/ 20.12.2021 12:05
Mężczyzna, który czuje się winny fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Po rozwodzie zdecydowałem się zastosować, mówiąc językiem naszych polityków, grubą kreskę. Oddzielić wszystko, co było, od tego, co jest, i dać się ponieść nowemu…

Znalazłem nową żonę, nowy dom, nową pracę i nie wracałem pamięcią do przeszłości. Anka, moja obecna „druga połowa”, by mi na to i tak nie pozwoliła. W każdym razie lubiłem tak myśleć – to nie jest typ kobiety, która dzieliłaby się mężczyzną i patrzyła przez palce na jego mazgajstwo. Temat Basi w naszych rozmowach prawie nie istniał i nawet jeśli czasem z jakiegoś powodu padło jej imię, były to wyłącznie powody natury praktycznej. Ot, coś tam należało do Basi i wypadało jej to oddać albo przeciwnie, skontaktować się z nią w celu znalezienia ważnego dokumentu nagle do czegoś potrzebnego. Może jest wśród jej papierów?

Żadnego analizowania byłego związku i przyczyn jego rozpadu, żadnych wspomnień z kilkunastu przeżytych wspólnie lat, żadnych uwag typu: „Basia by zrobiła, Basia by powiedziała”. Można rzec tak: moja pierwsza żona umarła dla mnie na długo, zanim umarła naprawdę, a kiedy się to wreszcie zdarzyło, paradoksalnie, w mojej głowie i w sercu nagle ożyła.

Za łatwo znalazłem szczęście u drugiej żony

Głupie, prawda? Że też człowiek nigdy nie robi tego, co należy, w odpowiednim czasie i miejscu. Bo przecież decyzja o grubej kresce, jakkolwiek słuszna z punktu widzenia wymogów kolejnego etapu mojego życia, była jednocześnie wielce desperacka – wolałem odciąć się od prawdziwych przyczyn rozwodu, niż je w sobie przepracować, niż zanalizować tę porażkę, mój w niej udział i ewentualne konsekwencje, które powinienem ponieść. Za łatwo znalazłem szczęście w ramionach drugiej żony. Pójście na łatwiznę się mści, jeśli nie prędzej, to – jak w moim przypadku – później. 

Stało się to z chwilą śmierci Basi. Anka skwitowała ją wzruszeniem ramion:

– Szkoda kobiety, jasne, mogła jeszcze pożyć, ale nie ona pierwsza, rak kosi teraz swoje żniwo. Nie można powiedzieć, że ludzkości generalnie się nie należy, owszem, należy się kara za pychę, chciwość, brak skrupułów i wyobraźni, zniszczyliśmy tę planetę w mgnieniu oka, patrząc z perspektywy jej wieku, teraz wypada za to zapłacić – już wskoczyła na swojego konia, już zniknęła Basia i jej zgon w wieku pięćdziesięciu lat, a pojawiły się apokaliptyczne wizje nas wszystkich pokonanych przez skutki braku pokory wobec matki natury.

– Wybierzesz się ze mną na pogrzeb? – przerwałem ten słowotok, trochę jednak poirytowany jej reakcją. To, że akurat Basia padła ofiarą dziejowej sprawiedliwości, wydawało mi się niesprawiedliwością, jak zawsze, gdy pada nią ktoś bliski czy choćby znajomy, ktoś z „naszego” kręgu.

– A muszę? Nie sądzę. Ty też chyba nie musisz… Ale oczywiście to twoja sprawa, zrobisz, jak zechcesz – jej głos zesztywniał.

– Tak, chcę. To była moja żona przez osiem lat i właściwie moja pierwsza dziewczyna, poznaliśmy się w maturalnej klasie. Coś jestem jej winien.

– Tym bardziej nie widzę powodu, by ci towarzyszyć. Twoja żona, twoja dziewczyna, twoja sprawa.

Ubodło mnie to. Nie chciałem, żeby to była moja sprawa, nawet nie wiem, jak sobie to wyobrażałem, ale jakoś tak… inaczej. Że pójdziemy na ten pogrzeb, a potem, przy flaszce wódki, przegadamy cały wieczór. Opowiem jej o Basi wszystko, co sam o niej wiedziałem, oczyszczę się, pozbędę dziwnego ciężaru, który tak mnie gniótł, odkąd usłyszałem o jej śmierci. Rozmowa z Anką mogłaby się stać substytutem rozmowy, do której nigdy nie doszło z Basią. Ostatecznym zamknięciem rozdziału, rozliczeniem się z jego treści. Mógłbym potem dalej wieść szczęśliwe życie bez oglądania się za siebie, bez rozpamiętywania przeszłości. No i zapewne nie doszłoby do tej bolesnej rozmowy z Katarzyną.

Nigdy nie była towarzyska i z latami jej się pogłębiło

Stało się inaczej. Poszedłem na pogrzeb sam. Najpierw uderzyła mnie pustka nad grobem, w którym pochowano Basię. Wiedziałem, że nie wyszła drugi raz za mąż, że nie miała dzieci, nie przypuszczałem jednak, że na pogrzebie nie będzie żadnego faceta, żadnego okrytego prawdziwą żałobą. Ci, którzy przyszli, to wyłącznie nasi starzy kumple jeszcze ze studiów, których ja sam wydzwoniłem. Tylko dwaj przyprowadzili żony, które były niegdyś Basi koleżankami. Oprócz nich pojawiło się kilka dziewczyn z pracy, sąsiadka i siostra.

Kilkunastoosobowe grono z twarzami tyleż posępnymi, co odległymi – była żona musiała wieść życie jeszcze bardziej samotne, niż za moich czasów. Nigdy nie należała do osób towarzyskich i widać z latami jej się to pogłębiło. Nieobecność kogokolwiek, kto mógłby być jej życiowym partnerem czy choćby po prostu bliskim przyjacielem, podziałała na mnie przygnębiająco. Nie spodziewałem się, że sprawy tak się ułożyły…

Kiedy podszedłem do siostry Basi, Katarzyny, by złożyć jej kondolencje, spojrzała na mnie wrogo. Nigdy się nie lubiliśmy i przez jakiś czas przypuszczałem nawet, że to właśnie przez Katarzynę rozpadło się moje małżeństwo. Miała na siostrę wielki wpływ. I jakkolwiek nigdy nie straciła okazji, by mi dopiec, skądś jednak wytrzasnęła mój numer telefonu i zadzwoniła, by przekazać tragiczną wiadomość.

– Kasiu, wiesz jak mi przykro…

– Dzięki. Daruj sobie dalszy ciąg tej przemowy. Wszystkim nam tu przykro, to w końcu pogrzeb.

Odszedłem niezgrabnie. Katarzyna zawsze mnie peszyła i wprawiała w zakłopotanie. Była tylko dwa lata starsza od Basi, ale trochę jej matkowała, kiedy w dość młodym wieku zostały sierotami. Uważała chyba, że nie jestem odpowiednim kandydatem na męża dla siostry, i oczywiście miała rację, co pokazał czas. Ale wtedy jej stosunek do mnie strasznie mnie wkurzał.

Dogryzała mi, dokuczała, na każdym kroku dawała do zrozumienia, że jestem idiotą niewartym nawet rozmowy, a co dopiero miłości takiej cudownej dziewczyny jak Basia. W jej towarzystwie zawsze czułem się nieswojo i wyglądało na to, że tak już pozostanie. Choć oczywiście nie czułem najmniejszej ochoty, by się kiedykolwiek jeszcze z nią spotkać. Tymczasem jednak podeszła do mnie, i to z miną bardziej przyjacielską.

– Przepraszam – uśmiechnęła się smutno – właściwie to chciałabym cię zaprosić na małą stypę. Tylko ty i ja, bo kto jeszcze? Przecież nie te kumy z pracy, których Baśka nie znosiła. My jedyni byliśmy jej rodziną, cała reszta, rozproszona po Polsce dziesiąta woda po kisielu, jak widzisz nawet się nie pofatygowała. Nie ma o kim mówić.

Miałem ochotę się rozpłakać

Tak, kiedyś tworzyłem tę mikroskopijną rodzinę – one dwie i ja. Ale przecież nie teraz.

– Gdzie pójdziemy?

– A jak chcesz? Możemy do jakiejś knajpy na mały obiad i wielką wódkę, możemy do mnie albo do Basi, wtedy tylko na wódkę. Chyba że uruchomimy jakiś catering.

– To chodźmy do Basi – nie wiem, skąd nagle wziął mi się ten pomysł. Sam się czułem zaskoczony, że tego chcę. – Czyli do was.

Nie miałem ochoty na dyskusję, ale kiedy weszliśmy do kawalerki, w której niegdyś mieszkaliśmy z Basią, od razu zauważyłem, że rzeczywiście przyszliśmy „do nas” – niczego, absolutnie niczego w niej nie zmieniła. Nawet zasłon czy firanek, najmniejszego dywanika. Równie dobrze mogłem stąd wyjść wczoraj, a przecież działo się to osiemnaście lat temu.

– I jak się czujesz na starych śmieciach?

– Ryczeć mi się chce.

– Szkoda, że wcześniej nie byłeś taki wrażliwy. Nie ryczałeś, gdy odchodziłeś.

– Kasiu, to nie jest twoja sprawa…

– Jest. Skazałeś ją na samotność, taką delikatną, uczuciową dziewczynę.

– Bzdura. Na nic jej nie skazywałem. Miała swoje życie w swoich rękach, tak jak ty je masz, jak ja je miałem. To nie moja wina, że się z nikim nie związała. A zresztą, wcale nie wiem, czy z nikim.

– W ogóle cię to nie interesowało.

– A dlaczego miało mnie interesować? Rozstaliśmy się, ożeniłem się z inną kobietą, mam z nią dzieci. Z jakiej racji miałem interesować się Basią?

Grzmotnęliśmy już dwa szybkie i zaczęło szumieć mi w głowie.

– Słuchaj, Kaśka, decyzję o rozstaniu podjęliśmy oboje, ja jej nie rzuciłem…

– Doprawdy? Tylko po prostu za mało ją kochałeś. Tylko tyle.

– A co ty o tym wiesz? Siedziałaś w mojej głowie, w moich uczuciach?

– Nie musiałam. To było widoczne.

– Wiesz co? Wypijmy jeszcze po jednym i wezwijmy taksówkę. A najlepiej dwie.

– Poczekaj jeszcze chwilę. Nie chcesz wiedzieć, co się z Basią działo przez te lata? Nie chcesz wiedzieć niczego na temat jej choroby, tego, jak umarła?

– Chcę.

Pomyślałem, jak głupio byłoby się przyznać, że wcale nie. Na pewno niezręcznie.

– Ona wciąż była do ciebie przywiązana. Myślę, że miała nadzieję na twój powrót. Dlatego tu niczego nie zmieniała. Miało być tak, jak lubiłeś, na wszelki wypadek…

– Ale ja nie dawałem jej żadnych nadziei!

– Wiem. Tłumaczyłam, jak komu głupiemu: odpuść. Byli chętni do zajęcia twojego miejsca. Ja sama poznałam ją z kilkoma. Sobie nie znalazłam faceta, ale jej – całkiem fajnych. Kaprysiła, marudziła, przebierała. Ten nie taki, tamten nie taki. Żaden nie dorównywał tobie. Ha, ha. To by było nawet śmieszne, gdyby nie było takie smutne.

– Kasiu, ja jej nie porzuciłem.

– A właśnie, że tak. Zostawiłeś ją i poszedłeś precz. Miałeś ją w nosie przez tyle lat, a ona za tobą tęskniła. Powiedziałabym: przez cały czas ciągle żyła w waszym świecie, nigdy z niego nie wyszła.

– I jaka w tym moja wina?

– Nie ma sensu mówić o winie. Poza tym, że tobie się udało, a ona przegrała życie, niczego innego powiedzieć się nie da.

– I cóż ja na to poradzę? Tak to jest, jedni przegrywają, drudzy wygrywają, choć i to pewnie nie takie proste. Raczej „raz słodkie rodzynki, raz gorzkie migdały”, może tylko nie każdemu po równo. To taka piosenka, pamiętasz?

– Jasne, Osiecka. Basia ją uwielbiała.

Rozstaliśmy się z Kaśką w smutnej zgodzie, chyba mimo wszystko nie żywi do mnie urazy, jakkolwiek również nie pragnie kontaktu. Bo i po co? Od czasu tej rozmowy zmieniłem się. Najpierw zacząłem analizować związek z Basią, szukać prawdziwych, choć ukrytych pod skórą codziennych zdarzeń motywów rozstania. Uświadomiłem sobie, że nic nie wyglądało tak, jak przez lata sądziłem. Zawsze mi się wydawało, że podjęliśmy tę decyzję wspólnie, że Basia tak jak i ja rozumiała i widziała nasze niedopasowanie. A przecież prawda była taka, że ja jej nie kochałem. I w końcu, kiedy to na dobre zrozumiałem, zapragnąłem się od niej uwolnić. Co w tym złego? Niby nic, a jednak…

Chciałem porozmawiać o tym z Anką

Za późno na wyrzuty sumienia. Tak, z chwilą otrzymania rozwodu była żona przestała mnie interesować. Wydawało mi się, że tak jest dobrze, że tylko w ten sposób stworzę sobie nowe życie i kolejny związek będzie miał szansę być szczęśliwym. Miałem rację, małżeństwo z Anką jest udane, mamy dwoje dzieci, żyjemy zgodnie. Postać Basi nie stanęła cieniem między nami.

Nigdy, dopóki nie umarła, dopóki nie odbyłem tej rozmowy z Katarzyną, dopóki nie zrozumiałem swojego egoizmu i okrucieństwa. Tego, że za cenę nowego szczęśliwego życia pozbyłem się balastu przeszłości, za jaki uważałem Basię. Teraz zadręczała mnie myśl o jej samotności, o skrywanym głęboko alkoholizmie, jak wspomniała jej siostra, o bezradności wobec choroby, która być może była tego alkoholizmu skutkiem.

To nie to, że nagle i praktycznie już w tej chwili niepotrzebnie zacząłem obsypywać głowę popiołem i męczyć siebie, a przy okazji swoje otoczenie. Nie. Po prostu wypadłem z toru dobrego samopoczucia, ułudy, w której przeżyłem ostatnie dwadzieścia lat. Doszła do mnie wreszcie oczywista prawda, z której dotychczas nie raczyłem zdać sobie sprawy: jest coś takiego jak odpowiedzialność za drugiego człowieka w związku. I ona nie kończy się z chwilą jego zakończenia. Nie można odwrócić się i pójść w diabły. To nie jest moralne.

Niejednokrotnie miałem ochotę porozmawiać o tym z Anką, ale za każdym razem tchórzyłem. Lepiej, żeby nie znała moich myśli. Okrutną ironią losu byłoby, gdybym miał zatruć drugie małżeństwo wyrzutami sumienia wobec pierwszej żony. Niech już lepiej zostanie tak, jak jest. A może wcale nie? Może popełniam kolejny błąd, ukrywając coś ważnego, istotnego przed najbliższą osobą? Tak bardzo pragnąłbym już niczego w życiu nie zepsuć. I nikogo nie skrzywdzić tak, jak skrzywdziłem Basię.

Czytaj także:
„Na drugiej randce spędziliśmy noc, a już po trzeciej razem zamieszkaliśmy. Czas nas goni, bo mamy już swoje lata”
„Moja przyjaciółka związała się z facetem, w którym się zakochałam. Nie mogłam znieść widoku ich uścisków i pocałunków”
„Mąż wyrzucał mi, że jestem rozrzutna, a jednocześnie marzę o willi z ogrodem. Przecież muszę żyć godnie”

Redakcja poleca

REKLAMA