Tymona poznałam pierwszego dnia w swojej nowej pracy. Siedział pod oknem i uśmiechał się nieśmiało, patrząc jak uruchamiam komputer. Wtedy jednak nie zwróciłam na niego uwagi. Dopiero pół roku później odważył się po raz pierwszy zaprosić mnie na kawę, a ja zrozumiałam, że od dawna właśnie na to czekałam.
Nie był przystojniakiem. Ot, zwykły facet po czterdziestce, niewysoki, lekko łysiejący. Ale to właśnie przy nim roześmiałam się szczerze po raz pierwszy od wielu lat. A dokładniej od trzech lat, kiedy zakończyła się moja bolesna sprawa rozwodowa. Mąż rozstał się ze mną, gdy zdiagnozowano u mnie bezpłodność. Drań.
– Wiem, co masz na myśli – pokręcił głową, kiedy mu o tym powiedziałam. – Moja była, matka mojego dziecka też mnie zostawiła. Długo nie potrafiłem się niczym cieszyć… W zasadzie pierwszy raz od rozstania z nią poczułem radość, kiedy weszłaś do biura swojego pierwszego dnia pracy u nas.
Wzruszyło mnie to i pocałowałam go mocno. Byliśmy dwiema znękanymi duszami, które odnalazły się, by wzajemnie dawać sobie szczęście.
Nasze historie były podobne: ja wyszłam za faceta, który bardzo szybko mnie zostawił, on związał się z kobietą niezrównoważoną psychicznie, która przejawiała zachowania autodestrukcyjne, szantażowała go emocjonalnie i zatruwała mu życie. Dodatkowo miał z tą kobietą dziecko – w chwili kiedy zaczęliśmy oficjalnie uchodzić za parę, Małgosia miała cztery latka, a Tymon mógł się z nią widywać w co drugą sobotę miesiąca.
Jej prawnicy wprost obrzucili go błotem
– Ten wyjazd integracyjny zapowiada się całkiem fajnie – powiedziałam pewnego dnia, kiedy całe biuro szykowało się na weekend w Zakopanem. – Już nam zamówiłam pokój w hotelu.
– Nie mogę pojechać – Tymon spuścił wzrok. – Odwiedzam Małgosię.
– Przecież to pierwsza sobota – zdziwiłam się. – Wizytę masz za tydzień.
– Wiem, ale Paulina za tydzień nie może. Albo zobaczę się z córką w ten weekend, albo przepadnie mi wizyta.
– Jak to nie może? Przecież to wyrok sądu. Musi ci umożliwiać kontakty z dzieckiem w każdą drugą i czwartą sobotę miesiąca! – zawołałam.
Widziałam, że Tymon był skrępowany tą rozmową. Po długotrwałej wojnie sądowej uzyskał wyrok sądu rodzinnego, na mocy którego miał prawo do stałych widzeń z dzieckiem, ale od samego początku jego była żona robiła wszystko, by mu to utrudnić.
– Przecież to jest wbrew prawu! – podniosłam głos. – Możesz wytoczyć jej kolejny proces! Ona celowo utrudnia ci kontakty z własnym dzieckiem!
– Ja to wiem, ty to wiesz i sąd to wie… – odparł Tymon zrezygnowanym głosem – ale i tak nikt jej nic nie zrobi. Po co mi kolejna sprawa w sądzie? Wiesz, ile czasu i nerwów kosztowała mnie poprzednia? A sąd co najwyżej udzieli jej upomnienia, które ona będzie miała głęboko gdzieś… Tak to wygląda w naszym kraju.
Wiedziałam, że był rozgoryczony. Wnosił o opiekę naprzemienną, chciał brać czynny udział w wychowaniu córki, Paulina jedna nie chciała zgodzić się na żadną z jego propozycji. Jej prawnicy obrzucali go w sądzie błotem, sugerowali rzeczy straszne i odrażające, aż sędzia musiała ich przywołać do porządku. Te dwa weekendy w miesiącu to dla ojca w Polsce wszystko, co można wywalczyć z zaborczą matką. Tymon cierpiał z tego powodu, bo najchętniej wziąłby Małgosię do siebie na stałe.
– Wybierzemy się do Zakopanego sami w innym terminie – obiecał mi.
Następna okazja nadarzyła się jesienią. Poza sezonem było taniej, a góry wciąż piękne, więc wyrwaliśmy się na kilka dni. Wtedy właśnie Tymon poprosił, bym z nim zamieszkała. Oczywiście natychmiast się zgodziłam.
– Musimy wynająć mieszkanie trzypokojowe – oznajmił od razu. – Jeden pokój chcę przeznaczyć dla Małgosi, kiedy będzie spędzać u nas weekendy. A propos, chcę was poznać w najbliższą sobotę. Idziemy do kina, a potem na naleśniki. Co ty na to?
Przed spotkaniem z córeczką mojego partnera czułam się nieco zdenerwowana, ale napięcie szybko przeszło. Małgosia okazała się wspaniałą dziewczynką. W niczym nie przypominała swojej niezrównoważonej matki – była pogodna, otwarta i błyskawicznie mnie zaakceptowała. Nim dojadłyśmy ostatniego naleśnika z nutellą, wiedziałam już, że malutka ma swoje miejsce nie tylko w naszym domu, ale i w moim sercu.
Pokochałam ją jak swoją własną córkę
– Co robimy w weekend? – spytałam Tymona dwa tygodnie później.
– Może pojedziemy do parku linowego? Sprawdziłam, że mają tam ścieżkę dla maluszków, mogę ją przejść z Małgosią, żeby się nie bała sama.
Odpowiedziało mi zatroskane i jakby lekko zawstydzone spojrzenie ukochanego. Choć nic nie powiedział, od razu zrozumiałam, że coś jest nie tak.
– Paulina nie chce, żeby Małgosia się z tobą spotykała ani u nas nocowała – wyszeptał. – Wiem, że to idiotyczne i w zasadzie nie ma do tego prawa, ale niewiele mogę zrobić. Jeśli jej się sprzeciwię, zacznie wymyślać jakieś choroby dziecka, „mylić” miejsca spotkania i tak dalej… W efekcie nie zobaczę córki przez kolejne kilka tygodni…
Zaskoczyło mnie to, że zareagowałam tak ostro. Niewiele myśląc, podniosłam głos:
– Paulina musi zrozumieć, że jestem twoją nową partnerką i Małgosia będzie mnie spotykać w naszym domu! Jeśli trzeba, wytoczymy jej kolejny proces!
Tymona chyba ucieszyła moja stanowczość. Przekazał Paulinie dokładnie moje słowa i jego była ustąpiła. Małgosia mogła jechać z nami do parku linowego, a ja mogłam w co drugą niedzielę rano robić jej śniadanie.
– Ciociu, zagrasz ze mną w Czarnego Piotrusia? – zapytała raz mała podczas weekendowej wizyty u nas.
– Pewnie, kochanie. Może tata też zagra? – odparłam z entuzjazmem i złapałam się na tym, że naprawdę mam ochotę pobawić się z małą.
To był cudowny weekend. Nie mogę mieć własnych dzieci, więc tym bardziej ceniłam kontakty z córeczką Tymona. Z każdym spotkaniem czułam, że coraz bardziej przywiązuję się do tej kochanej, słodkiej istotki, która uwielbiała siadać mi na kolanach, czesać moje długie włosy i razem ze mną mieszać w garnkach.
Tak, całym sercem pokochałam Małgosię i jestem pewna, że nie darzyłabym większym uczuciem nawet własnego dziecka! Niestety, Małgosia odwzajemniała moją miłość. Dlaczego niestety? Bo gdyby się do mnie nie przywiązała, może jej zwariowana matka nie postanowiłaby tego wszystkiego zniszczyć…
– Yyy… Paulina? – wyjąkałam pewnej niedzieli wieczorem, otwierając drzwi.
Równie zaskoczony był Tymon, do którego należało przywożenie i odwożenie małej.
– Gdzie moje dziecko? – Paulina mnie zignorowała, a ja przyłapałam się na myśli, że jest ładna.
No, może byłaby, gdyby jej twarzy nie szpecił grymas nienawiści, i gdyby nie miała spojrzenia drapieżnika próbującego wypatrzyć ofiarę.
– Kochanie, mamusia po ciebie przyszła – obwieściłam Małgosi bawiącej się w dużym pokoju i szybko zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam.
– „Kochanie”?! – wściekły syk Pauliny rozległ się tuż za moimi plecami. – Czy mówisz tak do wszystkich dzieci? Jesteś jakaś zboczona, czy jak?
Odwróciłam się zszokowana i napotkałam zimne oczy byłej miłości Tymona. Wiedziałam, że naprawdę nie myśli tego, co mówi. Robiła to wyłącznie, żeby mnie obrazić i zdenerwować.
– Uspokój się, Paulina – szybko wtrącił się Tymon. – Małgosiu, chodź, tatuś pomoże ci założyć buciki.
Cały czas nastawiała małą przeciwko nam
Jego była jednak i tu postanowiła pokazać, na co ją stać. Kiedy Małgosia przechodziła obok nas, szarpnęła ją za rękę i oznajmiła, że ma się ubrać sama.
– Ma prawie pięć lat – warknęła. – W przedszkolu powinna już być samodzielna. No już, ruszaj się! – ponagliła córkę, która wodziła po nas przestraszonym spojrzeniem.
To była doprawdy ohydna scena. Paulina stała nad córeczką, która trzęsącymi się łapkami próbowała uporać się z bucikami i szalikiem, ale nie pozwoliła Tymonowi ani mnie jej pomóc. Nie chcieliśmy robić scen przy dziecku ani podważać autorytetu matki, więc tylko dodawaliśmy małej otuchy wymuszonymi uśmiechami.
Kiedy, już w drzwiach, Małgosia usiłowała dać mi buziaka, Paulina pociągnęła ją za rękę tak mocno, że dziecko dotknęło kolanem wycieraczki. Chciałam krzyknąć, żeby przestała, ale Tymon położył mi dłoń na ramieniu i pokręcił głową. Wiedziałam, co myśli. Z Pauliną nie można otwarcie walczyć. Bo ofiarą i tak zawsze będzie niewinne dziecko…
– Zobacz, co ona robi! Nie można na to pozwolić! – krzyknęłam, kiedy zniknęła nam z oczu na ulicy.
Obserwowaliśmy przez okno, jak pochyla się nad dzieckiem, coś mu tłumacząc. Szłam o zakład, że krzyczała i groziła. Widziałam, jak Małgosia się potyka i dałabym głowę, że płacze.
– Ona jej robi krzywdę! Używa Małgosi do swoich rozgrywek! – dodałam.
– I co jej zrobisz? – Tymon zagryzł wargi niemal do krwi. – W sądzie jej adwokaci zrobią z niej świętą, a ze mnie potwora. Ciebie sprowadzą do roli panienki, z którą tymczasowo pomieszkuję – słyszałam w jego głosie głęboką gorycz. – Matka zawsze wygrywa, nie wiesz o tym? Jedyne, co możemy teraz zrobić, to zachować zimną krew. Paulina traci impet, jeśli nie podejmuje się jej gry.
I tak żyliśmy przez kolejne miesiące. W tym czasie Tymon mi się oświadczył, ale nie powiedzieliśmy o tym Małgosi. Baliśmy się, że kiedy powtórzy to matce, ta wpadnie w szał.
Choć i bez tego trudno było mówić o zdrowych relacjach. Paulina wyraźnie nastawiała Małgosię przeciwko mnie, szkalowała mnie w oczach pięciolatki i wymyślała rzeczy, o których wstyd pisać. Na szczęście mała zaczynała już pojmować, jak toczy się świat wokół niej i wszystkie zasłyszane sensacyjne informacje weryfikowała u ojca bądź bezpośrednio u mnie.
Nieustannie musieliśmy ją zapewniać, że nie kłamię, nie chcę jej okraść z zabawek ani nie planuję zabrać jej taty do dalekiego kraju. Z bólem musiałam też jej wyjaśnić, że nie urodzę jej tacie nowych dzieci, przy których o niej zapomni. Nie wątpiłam, że Paulina przeżyła chwile triumfu, gdy wyciągnęła z małej tę informację.
Kolejne procesy nie przynosiły skutku
– Gdzie moje dziecko? – tradycyjnie już Paulina zignorowała mnie, kiedy otworzyłam jej drzwi naszego domu. – Małgosia! Natychmiast do mnie!
– Zaczekaj jeszcze pięć minut – powiedziałam cicho. – Ogląda z Tymonem bajkę, zaraz skończą…
Znowu popełniłam błąd. Ta kobieta naprawdę miała zaburzenia psychiczne, a ja o tym zapomniałam. Uznała, że odrzucając moją prośbę, zrobi mi przykrość i natychmiast wykorzystała tę okazję. Zupełnie jakby nie zauważyła, że to nie ja oglądam tę bajkę…
– Małgosia, w tej chwili do mnie przyjdź! – rozdarła się na cały dom.
– Ale, mamo… – usłyszałyśmy z pokoju głos małej – ja tylko dokończę i…
– Do mnie, powiedziałam! – usta Pauliny się zacisnęły, a oczy zwęziły. – W tej chwili albo więcej cię tu nie puszczę!
To było tak okrutne, tak bezduszne i wstrętne, że aż zaniemówiłam. Paulina przeholowała! Może szantażować nas, ale dziecko?! Bajką?!
Chciałam na nią wrzasnąć, zagrozić jej sądem, ale nie zdążyłam. Bo nagle rozległ się tupot stópek i Małgosia z przerażoną miną wpadła na matkę.
– Już jestem! – oznajmiła, żeby podkreślić swoje posłuszeństwo. – Tata wyłączył bajkę! Będę mogła jeszcze tu przyjść, prawda? Do taty i cioci Olgi?
W tym momencie poczułam, że zaraz się rozpłaczę. To maleństwo poświęciło oglądanie bajeczki, która tak jej się podobała, żeby móc nas jeszcze widywać. Małgosia była wyraźnie przestraszona perspektywą, że nas straci. Nie tylko nas. Mnie. Zrozumiałam, że mała kocha mnie tak samo mocno jak ja ją. A matkę?
Popatrzyłam, jak z pośpiechem szarpie się z guzikami palta, i jak co chwila zerka z niepokojem na twarz matki. I nagle zrozumiałam. Ona bała się Pauliny! Tak samo jak Tymon i nawet ja. Najwyraźniej ta kobieta stosowała szantaże emocjonalne i miewała wybuchy agresji oraz gniewu również przy córce. Stwierdziłam, że dłużej nie mogę żyć nic z tym nie robiąc.
– Po ślubie wystąpisz o prawo do opieki naprzemiennej – oświadczyłam mężowi. – Wynajmiemy dobrych prawników, będę cię wspierać we wszystkim. To może się udać.
Niestety się nie udało. Tak, jak przewidział Tymon, sędzia widziała tylko jedną stronę medalu: samotną matkę dzielnie poświęcającą się wychowaniu dziecka i ojca, który miał już nową żonę, w dodatku bezpłodną, co wywlokła na rozprawie adwokatka Pauliny. Najpewniej więc „wredny tatusiek” knuł odebranie dziecka kochającej matce, by zrobić z niego prezent nowej ukochanej. Dokładnie taki obraz odmalowała przed sądem i nami mecenas pozwanej. Sąd nie przychylił się do naszej prośby.
Niestety Tymon miał rację jeszcze w jednej sprawie. Paulina postanowiła się na nas zemścić za wytoczenie jej procesu. I użyć w tym celu dziecka. Zaczęło się utrudnianie kontaktów z Małgosią. Paulina wymyślała najróżniejsze wymówki. Spóźniała się, nie odbierała telefonów i nadal pompowała w niewinną główkę Małgosi koszmarne bzdury i kłamstwa na nasz temat.
Córeczka Tymona miała siedem lat, kiedy byliśmy zmuszeni do wytoczenia Paulinie kolejnego procesu – tym razem o to, by w ogóle wyegzekwować prawo Tymona do spotkań z córką.
Sąd ukarał tę babę grzywną i przydzielił kuratora, ale sytuacja nadal była paskudna. Przeszliśmy przez absurdalne oskarżenia o molestowanie seksualne, mnie Paulina zarzuciła, że znęcam się nad jej córką psychicznie… Mało brakowało, a pojechałabym do niej osobiście i udusiła gołymi rękami, a potem z radością odsiedziała dożywocie. Nieraz nachodziła mnie myśl, że dla wszystkich – nas, Małgosi i całego cywilizowanego świata – byłoby lepiej, gdyby Paulina umarła. Wiedziałam, że Tymon podziela moje zdanie i naprawdę wiele kosztuje go nieokazywanie tych uczuć przy córce, kiedy wreszcie miał okazję ją spotkać.
Policja nie miała zamiaru się wtrącać
Paulina tymczasem zaczęła znowu przejawiać skłonności autodestrukcyjne. Tymon był pewien, że nadużywa silnych leków, może nawet narkotyków. Dotarliśmy do informacji, że wychodzi na całe noce, zostawiając śpiące dziecko samo w domu. Policja jednak nie chciała reagować na nasze doniesienia, twierdząc, że nie ma podstaw, by wyłamać zamki do mieszkania Pauliny. Zgrzytaliśmy zębami, szukaliśmy kontaktu z innymi rodzicami w podobnej sytuacji, ale nic nie udało nam się wskórać…
Aż pewnego dnia, akurat kiedy byliśmy z wizytą u przyjaciół, do Tymona zadzwoniła jakaś kobieta.
– Ma pan córkę Małgosię? – usłyszał spanikowany głos w słuchawce. – Bo ta dziewczynka w oknie podała mi z pamięci pana numer telefonu. Może pan tutaj przyjechać?
Nigdy nie bałam się bardziej niż wtedy, kiedy mój mąż wyprzedzał inne samochody na trzeciego, byle tylko jak najszybciej dojechać do domu Pauliny, gdzie – wedle słów kobiety, która porozumiewała się krzykiem z siedzącą w oknie czwartego piętra dziewczynką – Małgosia była sama od co najmniej dwóch dni.
Kiedy przyjechaliśmy, policja przybyła już na miejsce. Tym razem zdecydowali się na wyważenie drzwi. Znaleźli za nimi zapłakaną, przestraszoną i głodną siedmiolatkę. Twierdziła, że kiedy poprzedniego dnia się obudziła i mamy nie było w domu, pomyślała, że to nic nowego, i że niedługo wróci. Zjadła trochę płatków zalanych resztką mleka i stare jabłko. Mama jednak nie wracała, więc zjadła również czerstwą bułkę z keczupem oraz resztę płatków owsianych na sucho. Więcej jedzenia w domu nie było. Od poprzedniego dnia po południu była głodna, a mama nadal nie wracała. Postanowiła więc zawołać kogoś przez okno i poprosić o pomoc.
– Mądre dziecko – pokiwał głową policjant. – Niestety raz zostaliśmy wezwani do przypadku, kiedy chłopiec w podobnym wieku usiłował zejść po rynnie na dół. Zabił się…
Jęknęłam… W tym momencie w drzwiach ambulansu, gdzie badano Małgosię, pojawił się Tymon. Trzymał córeczkę na ręku, a ona wtulała twarz w jego szyję. Na mój widok zaczęła wysuwać się z jego ramion. Zerwałam się i podbiegłam do niej. Miała buzię usmarowaną batonem, którego dostała od ratowników z karetki, a na płaszczyku okruszki z kanapki, podarowanej przez sąsiadkę.
– Nic jej nie jest – powiedział lekarz. – Trzeba ją teraz zabrać do domu, dobrze nakarmić i pozwolić się wyspać. Jutro powinna poczuć się lepiej.
Policjanci nie zatrzymywali nas dłużej. Obiecali dać znać, kiedy odnajdą matkę dziecka, co nastąpiło dopiero po trzech kolejnych dniach. Okazało się, że Paulina pod wpływem środków odurzających spowodowała wypadek, w którym połamała sobie żebra. Jej nowi znajomi nie chcieli, by policja dotarła do nich, idąc jej śladami, więc zabrali ranną do jakiejś swojej meliny i dalej ładowali w nią jakieś świństwa, by uśmierzyć ból. Ale nie zamierzali wzywać ani pogotowia, ani policji.
W końcu któreś z nich pękło, gdy ranna zaczęła majaczyć coś o zostawionym w domu dziecku. W tym czasie mijałby już czwarty dzień samotności Małgosi w pozbawionym jedzenia domu, gdyby jej nie uratowano. Paulina przeżyła i jest już zdrowa. Czeka ją jednak proces o pozbawienie praw rodzicielskich na rzecz ojca dziecka.
Wierzymy, że tym razem się uda. Paulinę czeka odsiadka za ucieczkę z miejsca wypadku. Ma mieć też proces za pozostawienie małoletniej bez opieki i narażenie jej na utratę życia lub uszczerbek na zdrowiu. Tym razem jej adwokatom trudno będzie przekonać sąd, że jest idealną matką. Mam nadzieję, że ta sprawa niedługo się skończy, i że Tymona, Małgosi i mnie nikt już nie rozdzieli.
Czytaj także:
„Była żona mojego faceta, wciąż pociąga za sznurki i steruje nim jak marionetką. Nie chcę rozstawać się z Markiem, ale dłużej tak być nie może"
„Nienawidzę byłej żony mojego faceta. Ale to ja jestem górą, bo jestem od tej flądry młodsza o 20 lat i ładniejsza”
„Była żona mojego faceta twierdzi, że nigdy oficjalnie się nie rozwiedli. Jak to? Przecież my za 2 tygodnie bierzemy ślub…”