„Była miłością mojego życia, ale złamała mi serce. Miałem już rodzinę, gdy ona wróciła i poprosiła o drugą szansę”

mężczyzna który spotkał dawną miłość fot. Adobe Stock
Kiedyś ją kochałem, a ona mnie zraniła. Dziś, kiedy mam już żonę i dzieci, pojawia się i znowu może zburzyć moje szczęście...
/ 05.10.2021 07:31
mężczyzna który spotkał dawną miłość fot. Adobe Stock

Bardzo się bałem tego zjazdu absolwentów. Od matury minęło już dobre dwadzieścia lat… Nie, nie chodziło o to, że sporo przytyłem i trochę wyłysiałem. Na pewno większość przybyłych nie będzie wyglądać jak nastolatki. Nie obawiałem się także porównań, jak się komu w życiu powiodło. Ostatnio awansowałem na stanowisko wicedyrektora w firmie, w której pracowałem od kilkunastu lat. Miałem ładny samochód, duże mieszkanie, żonę i dwójkę dzieci.

Skąd się więc brał mój dziwny niepokój? Cóż, prawda jest taka, że bałem się znów zobaczyć Agnieszkę.

Mieliśmy być razem na zawsze

Po szkole kontakty ze znajomymi urywały się po roku, dwóch. Z różnych przyczyn. Z czasem informacje o dawnych kolegach miałem już tylko dzięki naszej wychowawczyni, pani Lubelskiej, którą każdy odwiedzał.

Również ja i Agnieszka. Zawsze razem, jak na parę przystało. Byliśmy ze sobą właściwie do końca studiów. Planowaliśmy nawet ślub… Chociaż to raczej ja planowałem. Ona po prostu nie protestowała. Do czasu, kiedy chciałem wyznaczyć konkretną datę uroczystości.
– Wiesz… Ja myślę, że musimy zrobić sobie przerwę – oznajmiła mi wtedy.
– Jak to: przerwę? – zdumiałem się.
– W związku. Żeby złapać trochę oddechu – wyjaśniła niewinnie. – Jesteśmy ze sobą już prawie sześć lat. Nigdy się z nikim innym nie spotykaliśmy…
– Masz kogoś?! O to chodzi?
– Nie, nikogo nie mam – zaprzeczyła gwałtownie. – Chciałabym po prostu zobaczyć, jak wygląda życie bez ciebie. Teraz nawet nie mam szans, żeby za tobą zatęsknić, bo nie widzimy się dwa, góra trzy dni. Mówię ci, to dobrze wpłynie na nas oboje. Sam zobaczysz.

Nie zgadzałem się z nią, ale cóż miałem robić? Przecież „do tanga trzeba dwojga”, na siłę nie mogłem jej przy sobie zatrzymać. „A jak sama nie poczuje po kilku tygodniach tęsknoty za mną i nie zmieni zdania, to chyba rzeczywiście nasz związek nie ma sensu” – uznałem. Ani po dwóch tygodniach, ani po dwóch miesiącach nic się nie zmieniło. Nawet nie zadzwoniła. Przez jakiś czas na jej wyraźne życzenie przestaliśmy się w ogóle kontaktować. Kiedy jednak minęło pół roku, uznałem, że wystarczy tej przerwy i trzeba ostatecznie wyjaśnić sprawę. Zadzwoniłem. Czułem, że nie jest sama i chce jak najszybciej mniej spławić. Pożegnałem się więc chłodno i obiecałem sobie, że już nigdy się do niej nie odezwę. I po prostu zapomnę…

Oczywiście, coś takiego łatwiej postanowić niż zrealizować. Jeszcze dobry rok lizałem się z ran po Agnieszce. Ale w końcu wyszedłem na prostą. Poznałem Martę, moją przyszłą żonę. Zakochałem się, a po kilku miesiącach odbył się ślub. Agnieszka zupełnie zniknęła z mojego życia i z moich myśli. Zmieniło się to nagle, gdy dostałem zaproszenie na zjazd absolwentów. Przyszło z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, dlatego miałem mnóstwo czasu, żeby myśleć o czekającym mnie spotkaniu. Zastanawiałem się nawet, czy jakoś się nie wykręcić, ale zadzwoniła do mnie osobiście pani Lubelska, którą strasznie lubiłem i której bardzo zależało, żeby przyjechało nas jak najwięcej.

Kiedy wchodząc do naszej dawnej klasy, spojrzałem po osobach siedzących w ławkach, odetchnąłem z ulgą. Nie było jej. Z drugiej strony zrobiło mi się trochę przykro, że nie miała odwagi, nawet po tylu latach, spojrzeć mi w oczy.
Chociaż właściwie nie wiedziałem, czy to o mnie chodziło. Tak naprawdę nie miałem nawet pojęcia, Agnieszka czy żyje, bo ostatni raz słyszałem o niej z dziesięć lat temu. Może wyjechała za granicę? Zawsze była świetna z języków obcych.

Kiedy zbieraliśmy się do przejścia z klasy do knajpy, gdzie mieliśmy zamówione stoliki, w drzwiach stanęła ona.
Sorry, przepraszam was, ale spóźnił się mój samolot – oznajmiła radośnie.
Czyli miałem rację – wyjechała za granicę! Była uśmiechnięta, opalona i zadowolona z siebie. Wprost tryskała energią. Podeszła do mnie pierwszego, pocałowała w obydwa policzki i dopiero potem zaczęła witać się z innymi.

Agnieszka brylowała w towarzystwie, a mnie trudno było się powstrzymać, żeby na nią nie patrzeć. Chyba to wyczuwała, bo śmiała się coraz głośniej, rzekłbym nawet – wręcz demonstracyjnie… Upływały godziny, a my wciąż się mijaliśmy. W końcu już chyba każde z nas rozmawiało ze wszystkimi oprócz tego drugiego. Ale nagle stanęliśmy przypadkiem naprzeciw siebie i głupio było znów pójść w inną stronę. Agnieszka po chwili zakłopotania uśmiechnęła się szeroko.
– Co tam u ciebie, Michałku?
– Wszystko bardzo dobrze – wyjąłem z kieszeni mój niewielki tablet i otworzyłem galerię zdjęć. – To są moje dzieci, moja żona… Tu mieszkamy… A to z ostatnich wakacji. Tyle. A co u ciebie?

W odpowiedzi Agnieszka tylko kolejny raz zaśmiała się perliście. Nie powiem, irytowało mnie to jej „szczęście”.
– U mnie to samo – powiedziała. – Tylko sfotografowane w ładniejszych kolorach. To ciekawe, jak w Australii wszystkie barwy są bardziej nasycone…
– Od dawna tam mieszkasz?
– Na stałe od dziesięciu lat, odkąd Mark mi się oświadczył – odparła. – Ale nawet jakby tego nie zrobił, to i tak chciałam mieszkać w tym kraju. Tam ludzie są weseli, pogodni, nie to co tu. Zauważyłeś, że ja śmieję się najczęściej ze wszystkich? A pewnie każdy tutaj ma sporo powodów do radości. Chociaż to prawda, mnie bardzo się w życiu poszczęściło
– Mnie też – stwierdziłem chłodno. – I nie muszę tego ciągle podkreślać.
– O co ci chodzi? – zaperzyła się.

Kilka kolejnych minut rozmowy to były właściwie drobne wzajemne uszczypliwości. I licytacja, komu z nas poszczęściło się bardziej. Wymyśliłem nawet domek na Mazurach, który jakoby miałem nabyć ostatnimi czasy. Zacząłem też gadać o robieniu licencji pilota w związku z prywatnym samolotem, który niby miałem zamiar kupić. Taki samolot miał Mark, mąż Agnieszki, a ja nie chciałem być od niego gorszy… Jednak przy tym samolocie zapaliła mi się czerwona lampka, ostrzegająca, że chyba jednak przesadzam w tej próbie zaimponowania byłej dziewczynie. Dlatego ostatecznie „wycofałem się” z planów zakupu awionetki. I na tym zakończyła się nasza dyskusja.

Po północy wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić. Agnieszka wyszła pierwsza, tłumacząc się zmęczeniem po długiej podróży. Ja opuściłem kolegów jakieś pół godziny po niej. Trochę wypiłem, więc zdecydowałem się na spacer.
Przechadzałem się wolnym krokiem, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie, gdy nagle zatrzymał się przy mnie samochód z lotniskowej wypożyczalni. Odsunęła się szybka i zobaczyłem już twarz Agnieszki. Dużo mniej uśmiechniętą. Poważną, może nawet smutną.
– Pogadamy? – zapytała cicho.
– Wydawało mi się, że już pogadaliśmy – odpowiedziałem, ale przystanąłem.
– Daj spokój, Michał. Przecież wiesz, że obydwoje nie byliśmy szczerzy

Patrzyłem na nią spode łba, kiedy wysiadała z samochodu, i milczałem.
– Dobrze, więc ja zacznę – westchnęła. – Mój mąż nie ma prywatnego samolotu. To znaczy, ma go częściowo, do spółki z kolegą. Jest z zawodu pilotem i ledwo wiąże koniec z końcem. A w ogóle to nie jest już moim mężem. Zabrał mi syna i cały czas się z nim procesuję. Ja pracuję tylko dorywczo, więc na razie jest górą.
– Aha – bąknąłem zaskoczony. – No to ja… Nie mam domku na Mazurach, tylko czasem go wynajmuję i spędzam tam wakacje, stąd zdjęcia. A samochód nie jest dwuletni, a dziesięcioletni. Ale tak poza tym to wszystko się zgadza. Mam naprawdę szczęśliwą rodzinę.
Czyli… dobrze zrobiłam, że wtedy zrobiłam nam przerwę? – spojrzała na mnie niemal błagalnym wzrokiem.
– Na to pytanie każde z nas musi sobie odpowiedzieć samo – odparłem.

Patrzyła mi przez chwilę w oczy, jakby wahając się, czy powinna mówić dalej, czy lepiej milczeć. W końcu westchnęła ciężko i z jakimś takim wewnętrznym smutkiem powiedziała:
– Wiesz, ja po dwóch latach od naszego rozstania zrozumiałam, że jednak zrobiłam błąd i to chyba jesteś ty. Ten jedyny. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale wtedy akurat się ożeniłeś i… Wyjechałam do Australii. Chciałam być jak najdalej, żeby zapomnieć. Ale nie mogłam. Dopiero jak usłyszałam o narodzinach twoich dzieci, przyjęłam oświadczyny Marka.

Domyśliłem się, co jej chodzi po głowie.
– Agnieszka, mamy dwa oddzielne życia na dwóch krańcach świata i niech tak pozostanie – powiedziałem łagodnie, odwróciłem się i odszedłem.
To nie tak, że już kompletnie nic do niej nie czułem. Wręcz przeciwnie – gdy to wszystko mówiła, coś we mnie drgnęło. Właśnie dlatego musiałem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Bo jeszcze stałoby się coś, czego bym później żałował. Po co wywoływać z lasu wilka, który gotów jest pożreć twoje rodzinne szczęście?

Więcej prawdziwych historii:
„Pragnęłam sławy tak bardzo, że zrobiłabym dla niej wszystko. Skończyłam bez rodziny, perspektyw i chęci do życia”
„Mieliśmy być razem na dobre i na złe, ale narzeczony oddalił się ode mnie, gdy wylądowałam na wózku”
„Lekarz kazał mi schudnąć. Nie przetrwam tego sama, więc zmuszę do diety też męża i córkę”
„Moja dziewczyna ma... faceta. Gdy wraca z rejsu, chcę ją tylko dla siebie. Ale gdy wypływa... może robić co chce”

Redakcja poleca

REKLAMA