Wszystko zaczęło się od tego, że po weekendzie Romek wpadł do pokoju naszego zespołu i oznajmił dramatycznym tonem:
– Zakochałem się!
Ponieważ poniedziałkowy poranek okazał się dla mnie łaskawy – z racji niewielkiej liczby korporacyjnych mejli do ogarnięcia i z powodu odwołania telekonferencji ze Sztokholmem – nie rzuciłam typowym dla siebie sarkastycznym komentarzem.
Nie prychnęłam drwiąco, nawet nie przewróciłam oczami, a cisnącą mi się na usta złośliwość ukryłam za kubkiem aromatycznej kawy. Cóż, Romek zakochiwał się dość często, zazwyczaj na zabój i na zawsze, czyli mniej więcej do końca miesiąca albo do trzeciej randki. Wiadomość o jego stanie uczuciowym była więc równie ekscytująca, co informacja o tym, że na Antarktydzie właśnie spadł śnieg.
Swoją drogą, aż szkoda faceta, bo był całkiem przystojny, zadbany, modnie ubrany, dobrze ostrzyżony, gładko ogolony, nawet manicure robił – tylko kobiety jakieś dziwne przyciągał i z żadną nie udało mu się wytrzymać dłużej niż kilka tygodni.
Żeby uniknąć wysłuchiwania o niewątpliwych zaletach fizycznych i intelektualnych nowej wybranki Romka, wlepiłam oczy w monitor, udając wielkie zainteresowanie naszym najnowszym projektem. Niemniej coś tam do mnie dotarło. Sandra, poznana podczas piątkowej wyprawy do klubu, była ponoć obyta w świecie, sztuce i literaturze. Fascynowała się modnymi ostatnio malarzami i uwielbiała chodzić do teatru.
Tego już nie wytrzymałam – musiałam przewrócić oczami – bo jeśli w przechwałkach Romka tkwiło choćby ziarnko prawdy, pasowaliby do siebie jak pięść do nosa. Sandra – intelektualistka i Romek – imprezowicz, nie ma co, para jak ze snu. Koszmarnego! Choć z drugiej strony, jeśli jego najnowszy obiekt uczuć wolał spędzać piątkowy wieczór w klubie zamiast na przedstawieniu teatralnym, to wieści o kulturalnych fascynacjach Sandry były ciut przesadzone.
Pogrążona we własnych rozważaniach, zbyt późno się zorientowałam, że ktoś wymienił moje imię, i zanim do mojego umysłu dotarło, co się dzieje, Romek już wisiał nade mną.
– Paulina, musisz mi pomóc! – stwierdził kategorycznie. – Przecież ja nic nie wiem o teatrze!
Zmusiłam się do słabego uśmiechu, a w duchu obiecałam sobie, że temu „kochanemu” współpracownikowi, który przypomniał Romkowi, że interesuję się historią sztuki, tak uprzykrzę życie, że moje imię będzie wypowiadał ze strachem.
– A koniecznie musisz? – spytałam. – Sprawdź w internecie, co grają w Nowym, i zarezerwuj bilety.
– No, ale o czym ja z nią będę gadał?!
Wzruszyłam ramionami.
– W trakcie sztuki o niczym, bo to niegrzeczne. A po sztuce możesz powiedzieć, jak poruszyła cię gra któregoś z aktorów. Sprawdź sobie w programie, kto występuje. Tylko nie pomyl nazwiska. Możesz coś napomknąć o scenografii – miałam szczerą nadzieję, że się odczepi, bo jego pytania zdecydowanie psuły mi nastrój. Jakby się uparł, żeby obrzydzić mi ten poniedziałek.
Odczepił się, ale nie na długo. We wtorek musiałam mu doradzić, które przedstawienie wybrać, więc ślęczeliśmy na repertuarem. W środę robił notatki dotyczące aktorów i podpytywał mnie, na które recenzje w internecie najlepiej się powoływać. A w czwartek dopytywał się, w co powinien się ubrać i jak się zachowywać na przedstawieniu. Jak? Chryste! Z buszu ten facet wylazł, czy co?
Miałam już tego serdecznie dość, więc weekend przywitałam z niewysłowioną ulgą. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że nowy tydzień przywita mnie wylewnymi podziękowaniami ze strony Romka, które szybko zmienią się w opowieści, jak bardzo Sandra była nim zachwycona.
Cały poniedziałek siedziałam i zgrzytałam zębami, bo przecież nie po to pomogłam Romkowi, żeby wysłuchiwać jego zwierzeń, ale po to, żeby się ode mnie odczepił. Co prawda, Romka jako potencjalny obiekt własnych westchnień darowałam sobie już dawno temu, ale nie lubiłam słuchać ochów i achów na temat jakiejś idealnej Sandruni. Chyba żadna kobieta tego nie lubi, niezależnie od tego, czy opisywana „doskonałość” jest jej aktualną rywalką czy nie.
Ku mojej uldze, po trwających wieczność podziękowaniach, Romek znalazł sobie inną ofiarę.
– Maaaartaaaa! Potrzebuję konsultacji! Nikt jak ty nie zna przytulnych kawiarenek w okolicy!
Romek popędził za biedną koleżanką, a ja z przyjemnością skupiłam się na mejlach. Nawet nasz durny projekt wydawał mi się przyjemnością w porównaniu z wywodami zakochanego Romka.
Jak się okazało, moja radość była przedwczesna, bo dziesięć dni później Romek znów wisiał nad moim biurkiem. Przyznaję, że gdy dotarła do mnie woń jego drogiej wody po goleniu, trochę się zirytowałam.
– Zaproś ją do opery – mruknęłam, nawet nie próbując nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. – Na cokolwiek – miałam nadzieję, że mój niezbyt przyjazny ton wystarczy za wskazówkę i Romek sobie pójdzie.
– Co? – spytał zmieszany. – A nie. W teatrze już raz byliśmy i wystarczy. Chciałem spytać, czy nie poszłabyś ze mną do galerii.
Czy ja się aby nie przesłyszałam? Romek proponował mi właśnie wspólne wyjście? Do galerii?! Uniosłam głowę. Sam fakt, że Romek zobaczył we mnie kobietę, a nie źródło informacji i przysług, godzien był mojej uwagi.
– Bo wiesz, ja ostatni raz odwiedziłem jakąś galerię, gdy chodziłem do liceum, więc chciałbym się trochę rozejrzeć, oswoić – wyjaśniał tymczasem Romek, zupełnie nieprzejęty moim osłupiałym spojrzeniem. – I przydałby mi się ktoś zorientowany w temacie, żebym potem, jak już pójdę z Sandrą, się nie wygłupił.
Do teraz zastanawiam się, dlaczego w tamtym momencie po prostu nie wybuchłam. Śmiechem, gniewem, czymkolwiek! Chyba tylko błagalne spojrzenie Romka, pozbawione jakiejkolwiek świadomości popełnionego nietaktu, powstrzymało mnie przed drastyczną reakcją.
– Poszlibyśmy na tę nową wystawę impresjonistów? – spytał niepewnie.
Musiał chyba poczytać co nieco w domu, bo określenia „impresjonista” zupełnie bym się po nim nie spodziewała.
Niemniej nie chciałam się zgodzić. Wszystko we mnie krzyczało, żeby odmówić, najlepiej dosadnie, w prostych żołnierskich słowach. Takich, które Romek zapamiętałby do końca życia, żebym już więcej nie musiała wysłuchiwać o Sandrach, Olach, Nataliach i innych jego podbojach.
Ale jak patrzyłam w te błękitne oczy i na tę przystojną twarz, która wyrażała niespodziewaną determinację, tknęła mnie myśl, że chyba owa Sandra to coś poważniejszego niż przelotna miłostka. Jeśli Romkowi pomogę, to może wreszcie się ustatkuje i mniej będziemy mieli w pracy dramatycznych ogłoszeń dotyczących stanu jego uczuć.
– Dobrze – odparłam. I jakbym wypowiedziała magiczne zaklęcie: twarz Romka się rozpromieniła. – Jutro, po pracy. Ale na krótko, bo mam potem kilka spraw do załatwienia.
Przetrwałam potok podziękowań, jaki zaczął się z niego wylewać, wyjaśniłam, że nie musi się jakoś specjalnie ubierać, i mogłam wreszcie skupić się na pracy. Podobno romanse biurowe nie wpływają najlepiej na pracowników, ale widać nawet romanse pozabiurowe szkodzą.
Do końca dnia, a potem cały kolejny dzień, na widok rozanielonej twarzy Romka w kółko się zastanawiałam, jakim cudem się w to wszystko wplątałam. Czemu zgodziłam się na tę cholerną wyprawę do galerii, bardziej w charakterze instruktorki i przewodniczki niż koleżanki, zamiast wykręcić się jakąś wymówką?
Ale jaką? Rodzice mieszkali poza miastem, kota, który mógłby się pochorować, nie posiadałam, a fakt, że byłam singielką, do tajemnic w firmie nie należał. Mogłam oczywiście skłamać, że mam randkę, ale po pierwsze nie mogłam chodzić na randki codziennie, przez cały tydzień, a po drugie podobne kłamstwo wymagałoby kolejnych, bo biurowe harpie na pewno dopytywałyby o szczegóły. Lepiej już przeboleć tę godzinę czy dwie w galerii. Przy odrobinie szczęścia może nawet obejrzę sobie wystawę…
Myśl o tym stanowiła pewne pocieszenie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Nawet jeśli deszczowa pogoda zachęcała raczej do randki z dobrą książką albo filmem, i z kubkiem grzanego wina w zasięgu ręki.
– Zaczekaj na mnie przy wyjściu, podjadę samochodem – zaoferował Romek. – Nie ma sensu, żebyś mokła w drodze na parking.
Przyznam, że nie spodziewałam się tak szarmanckiego zachowania, więc kiedy wsiadłam już do jego nowego golfa, humor nieco mi się poprawił. Opowiedziałam mu nawet trochę o wystawie, choć nie łudziłam się, że dużo zapamięta z moich wywodów o malarzach, którzy od ponad wieku byli martwi.
Romek wydawał się słuchać, choć oczywiście większość uwagi skupiał na drodze, bo w deszczu łatwiej o błąd. Czasem też zerkał na mnie i to w taki sposób, że mi się w środku ciepło robiło. Jakby naprawdę doceniał, że mu opowiadam o sztuce.
Oczywiście czar prysł, gdy dojechaliśmy do galerii. Kiedy tylko Romek zdjął ręce z kierownicy, pojawiła się w nich komórka, i nawet nie musiałam pytać, z kim tak zawzięcie esemeuje.
Z głową pochyloną w stronę ekranu telefonu, Romek snuł się za mną, prawie nie zwracając uwagi na otoczenie. W gruncie rzeczy byłam mu wdzięczna, bo nie musiałam się silić na wyjaśnienia i mogłam w spokoju podziwiać dzieła malarstwa. I tylko czasem przechodzący ludzie rzucali mi pełne współczucia spojrzenie, jakby myśleli, że Romek jest moim chłopakiem lub mężem, siłą przymuszonym do obcowania ze sztuką. Uśmiechałam się wtedy z pobłażaniem, bo przecież nie byliśmy na siebie skazani i na jednej wspólnej wizycie w galerii miało się skończyć. Na kolejną zabierze swoją Sandrę.
Głośne, pełne dramatyzmu westchnienie za moimi plecami oderwało mnie od podziwiania obrazu, przy którym właśnie się zatrzymałam.
– Zostawiła mnie – oznajmił Romek, z niedowierzaniem wpatrując się w ekran komórki. – Byłem dla niej zbyt przyziemny, wyobrażasz sobie? Więc wybrała jakiegoś poetę bez grosza przy duszy, za to z wydanym tomikiem wierszy na koncie – pokręcił głową, prychnął.
Powstrzymałam się od komentarza, że dwie–trzy randki oraz dwa tygodnie esemesowania to jeszcze nie związek, więc nie mogła go zostawić, a co najwyżej wystawić do wiatru. Pomna typowych zakończeń Romkowych romansów, wiedziałam, że jakiekolwiek uwagi mijały się z celem. Po rozstaniu zawsze nadchodził etap dramatyzowania i rozpaczy. Pech chciał, że jedynym obiektem do zwierzeń i szukania wsparcia byłam ja.
Ku mojemu zaskoczeniu Romek zupełnie nie przejął się porażką.
– No cóż, trudno, jej strata – wzruszył ramionami. – Szkoda tylko, że cię tak bezsensownie ciągałem do galerii.
Rozejrzał się wokół, ale obrazy, którymi się zachwycałam, jego nie zainteresowały w najmniejszym stopniu. Potem spojrzał na mnie i odniosłam wrażenie, że pierwszy raz nie byłam dla niego Pauliną
– ekspertką od kultury – ale kobietą. I chyba nawet całkiem interesującą, sądząc po błysku w oku.
– Może jakoś ci to wynagrodzę, co? – zapytał tonem niemalże uwodzicielskim. – Kolacja? Jutro o ósmej?
Przyznam, że przyjemnie było poczuć się atrakcyjną, i przez chwilę bawiłam się myślą o prawdziwej randce z Romkiem. W końcu mi się podobał, czysto wizualnie przynajmniej. Uśmiechnęłam się czarująco, jakbym nie marzyła o niczym innym, tylko o spotkaniu z nim. I może nawet bym się zgodziła, gdybym nie wiedziała, że jeszcze pięć minut temu zachwycał się zupełnie kimś innym. A propozycja kolacji pojawiła się tylko dlatego, że miał już zarezerwowany stolik dla siebie i Sandry.
– Niestety, mam już inne plany – powiedziałam, udając, że mi przykro.
Nie zamierzałam wyjaśniać, że te „plany” to odgrzewany w mikrofali obiad i jakaś głupawa komedia romantyczna. Możliwość starcia triumfalnego uśmieszku z twarzy Romka donżuana była o wiele bardziej satysfakcjonująca niż randka z facetem, który zakochiwał się równie łatwo, jak ja zjadałam pół kilo krówek.
– Wiesz, ja tu jeszcze trochę pooglądam, więc jak nie masz ochoty, nie czekaj na mnie – dodałam w nadziei, że resztę wystawy obejrzę spokojnie, bez jego natrętnego towarzystwa.
Romek pokiwał głową, jakoś tak smutno.
– W takim razie do zobaczenia jutro w pracy – mruknął i poczłapał do wyjścia.
Patrzyłam chwilę za nim, zastanawiając się, czy nie popełniłam błędu.
W gruncie rzeczy Romek nie był złym facetem, po prostu nie miał szczęścia do kobiet. A ja nie miałam szczęścia do facetów, a przynajmniej do tego jednego – skoro nie byłam numerem jeden na jego liście. Ale chyba lepiej być samotną, niż zostać czyjąś nagrodą pocieszenia.
Więcej prawdziwych historii:
„Moja żona jest piękną, mądrą i kochającą kobietą. Szkoda, że zauważyłem to dopiero po rozwodzie z mojej winy”
„Rodzina mojej żony ma mroczną tajemnicę. Wyrzekli się córki, która zarabia ciałem. Po prostu wymazali ją z rodziny”
„Umieram, ale nie to mnie martwi. Najbardziej boję się, co będzie z moim nieuleczalnie chorym synem”