„Bydlak przykuł ją do pnia krowim łańcuchem owiniętym wokół szyi. Leżała tak w lesie 3-4 dni...”

Mężczyzna odnalazł sukę w lesie fot. Adobe Stock
„Była wychudzona, sierść miała skołtunioną i ledwie żyła. Mogła leżeć, na więcej długość łańcucha nie pozwalała. Nie to jednak było najgorsze… Tuż pod psim brzuchem leżały cztery szczeniaki. Żaden się nie ruszał”.
/ 24.03.2021 11:55
Mężczyzna odnalazł sukę w lesie fot. Adobe Stock

Codziennie rano przed pracą biegam ze swoim psem po lesie. W naszym fachu kondycja ma ogromne znaczenie… Tego dnia obaj – ja i Max, czteroletni owczarek niemiecki – mieliśmy nastrój doskonały, a że pogoda dopisała, zdecydowaliśmy się na najdłuższą z możliwych przebieżek, której spora część wiodła przez odludne tereny.

Kiedy spojrzałem na GPS w telefonie, mieliśmy już w nogach dziesięć kilometrów, więc należało zawracać; jedna rundka wokół sporej polany i kierunek dom.

Taki był plan…

Myślałem, że zacznę wyć… Ale musiałem działać! Na przeciwległym skraju polany Max nagle przystanął i zaczął nasłuchiwać, a potem węszyć. Ponieważ w lesie zawsze można natknąć się na sarnę czy inne dzikie stworzenie, chciałem go wziąć na smycz, ale nie zdążyłem. Wystrzelił jak z procy i pognał w głąb lasu. Próbowałem go przywołać. Daremnie.

Kiedy usłyszałem z oddali przeciągłe wycie mojego przyjaciela – też wystartowałem jak do sprintu. Dojrzałem go po niecałej minucie. Stał przy drzewie i zawodził, drobił w kółeczko, rozglądał się, wyraźnie mnie wypatrując. Kiedy gwizdnąłem, natychmiast się uspokoił, siadł i czekał, skomląc. Dotarłem do niego kilkanaście sekund później i wreszcie zobaczyłem to, co go tu zwabiło. Przy drzewie leżała suka – ruda, z długim pyskiem.

Była wychudzona, sierść miała skołtunioną i ledwie żyła. Została przykuta do pnia grubym krowim łańcuchem, owiniętym dwa razy wokół drzewa i trzy albo cztery razy wokół jej szyi. Mogła leżeć, na więcej długość łańcucha nie pozwalała. Nie to jednak było najgorsze… Tuż pod psim brzuchem leżały cztery szczeniaki. Żaden się nie ruszał. Zakląłem głośno i przykucnąłem przy suce. Spojrzałem w jej umęczone ślepia i poczułem, że zaraz zacznę wyć jak Max.

Ona też na mnie spojrzała i nagle… z jej oczu pociekły łzy, jedna, druga, trzecia, dziesiąta… Jezu! Zerwałem się na równe nogi, wyszarpnąłem komórkę z pokrowca na ramieniu i połączyłem się z żoną.

– Aśka, alarm! – krzyknąłem. – Bierz mojego dżipa, torbę lekarską, baniak z wodą, nożyce do cięcia drutu z garażu i przyjeżdżaj! Wyjdę po ciebie na tę polanę w lesie, gdzie się opalaliśmy w zeszłym roku. Pośpiesz się!

– Co się stało?

Pies w lesie, przykuty do drzewa, cztery martwe szczeniaki… – nie mogłem mówić dalej.

– Osiem minut – rzuciła żona.

Dojechała w siedem. Na wszelki wypadek zrobiłem kilka zdjęć, a kiedy usłyszałem klakson, pobiegłem na polanę, każąc Maksowi zostać na miejscu. Natychmiast przywarował i zastygł bez ruchu, tylko strzygł uszami. Po chwili byłem z powrotem, razem z Asią. Na widok suki na chwilę zamarła, a potem błyskawicznie wzięła się do roboty; ja zaś po raz chyba setny ucieszyłem się, że mam żonę weterynarza.

Zanim za pomocą nożyc odciąłem bardzo ostrożnie łańcuch z szyi suczki, Aśka już podała jej kroplówkę i obejrzała bardzo uważnie ją oraz szczeniaki.

– Ten jeszcze żyje – powiedziała cicho. – Musimy się śpieszyć – dodała i wsadziła psiaka za pazuchę bluzy. Ja wziąłem sukę na ręce i zaniosłem do auta. Obok mnie truchtała żona, nie wypuszczając z dłoni kroplówki.

Jest mocno odwodniona, lekko podduszona, zapchlona jak nieboskie stworzenie, ale może się uda. Co do szczeniaka, gorsza sprawa, takiemu maleństwu trudno podać płyny, ale…

– Ja też się denerwuję – wszedłem jej w słowo, bo wiedziałem, że kiedy jest czymś przejęta, gada jak nakręcona. – Ale wszystko będzie dobrze.

Za chwilę byliśmy już przy samochodzie

Asia otworzyła tylną klapę, a ja umieściłem sukę ostrożnie na macie, na której zwykle jeździ Max. Asia podwiesiła kroplówkę w specjalnym uchwycie, a potem się rozejrzała.

– Gdzie Max? Zawołaj go!

– Jedziesz sama. My zostajemy.

– Co?

– Zadzwoniłem po kolegów, przyjadą tutaj po mnie…

– Ale…

– Aśka, ja tak tego nie zostawię. Ten bydlak za to beknie.

– Jak go znajdziesz?

– Max go znajdzie. Pomyślała przez chwilę.

– Na moje oko ona była przykuta do drzewa ze trzy, cztery dni. Po takim czasie Max podejmie trop człowieka?

– Nie doceniasz go – uśmiechnąłem się. – Zresztą on będzie tropił sukę. Przecież tu nie przyfrunęła, a Max bardzo dobrze ją obwąchał.

Zabrałem z auta linkę, pocałowałem żonę i wróciłem do psa czekającego cierpliwie pod drzewem w głębi lasu. Max bez najmniejszego problemu ruszył po śladach suki. Mało nóg nie pogubiłem, gnając za nim na złamanie karku. Odpuścić nie mogłem, bo musiałem go trzymać na uwięzi. Na szczęście po jakichś dwóch kilometrach na przełaj, po wykrotach, trafiliśmy na leśny dukt. Zmartwiałem, bo jeśli pies został tu przywieziony samochodem, miałbym problem, ale Max bez wahania skręcił w lewo i bez zmiany tempa pobiegł drogą.

Kilometr później las się skończył i przez pole ziemniaków dotarliśmy do małej wsi. Połączyłem się przez komórkę z kolegami, podałem lokalizację i usłyszałem, że wkrótce dotrą na miejsce. Max bez wahania truchtał środkiem drogi. Przy jednym z gospodarstw przystanął i zaszczekał.

On posiedzi trzy lata, ja mam od dziś trzy psy

Kopnięciem otworzyłem lichą furtkę, która nie wytrzymała konfrontacji z moją wściekłością, i wpadłem na podwórko. Pies podbiegł do budy, stanął, szczeknął jeszcze raz i usiadł. Rozejrzałem się. Z chałupy wyszedł jakiś typ, mocno zalatujący nieprzetrawionym alkoholem, ze styliskiem od łopaty w ręce.

– Czego tu?! – warknął. – Won, bo zadzwonię na policję! Wynocha mi stąd! – zamachnął się na mnie tym styliskiem, i to był jego błąd. Max w jednej chwili siedział, w następnej – już leciał w powietrzu. Czterdzieści osiem kilo mięśni, futra i psiej furii. Przednimi łapami uderzył faceta w pierś, jednocześnie wykręcając głowę i łapiąc zębami za uzbrojoną rękę. Gość gruchnął plecami o ziemię, aż zadudniło.

– Policja! – rozdarł się. W tym momencie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed resztkami furtki zatrzymał się radiowóz.

– Policja? – wycedziłem złowieszczo. – To ja jestem policja! I ten pies też jest z policji! A ty, gnido, będziesz miał problem!

– Ale za co, panie władzo, przecież ja nic… – spotulniał nagle.

– A kto ciężarną sukę przykuł w lesie do drzewa krowim łańcuchem, ty bydlaku?! No kto?! Facet nie musiał nic mówić. Po jego spojrzeniu poznałem, że doskonale wie, o czym mówię. Kiedy moi koledzy weszli na podwórko, wskazałem im delikwenta i odwołałem Maksa. Podnieśli typa i oparli plecami o radiowóz. Szczęknęły kajdanki.

– Napaść na funkcjonariusza była? – zapytał mnie Waldek, jeden z kolegów, którzy przyjechali.

– No nie do końca…

– Jak nie, jak tak? – zdziwił się.

– Marek! – zawołał do swojego partnera. – Zabezpiecz narzędzie i zabieramy klienta. Trzeba go spisać, opatrzyć, pouczyć i skierować sprawę do prokuratury. No migusiem.

– Ale za co? – pijaczyna zaczął się szamotać i szarpać.

– Napaść na funkcjonariusza podczas interwencji, znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad zwierzętami, zabójstwo zwierzęcia… – tu zwrócił się do mnie.

Aśka do nas dzwoniła, trzy szczeniaki nie przeżyły, napisze raport.

– Odpuśćmy tę napaść – powiedziałem. – Byłem bez munduru…

– Dobra, znaj pana, gnoju – powiedział wyrozumiale Waldek. – Marek, wywal ten kij. Ale reszta zostaje – zastrzegł szybko.

– Jaka reszta, panowie, jaka reszta? – jęczał skuty mężczyzna.

Wtedy odezwał się Marek, drugi z funkcjonariuszy.

– Ustawa z dnia dwudziestego pierwszego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku o ochronie zwierząt, rozdział jedenasty, artykuł trzydziesty piąty. Odpowiedzialność karna za zabijanie, uśmiercanie lub dokonywanie uboju zwierzęcia z naruszeniem przepisów ustawy albo znęcanie się nad zwierzęciem. Ustęp pierwszy mówi o karze do dwóch lat więzienia. Ustęp pierwszy a) mówi: „tej samej karze podlega ten, kto znęca się nad zwierzęciem”.

– A przykucie ciężarnej suki do drzewa w lesie wyczerpuje znamiona czynu zabronionego – dodał Waldek z dziką satysfakcją. – Nie wspomnę nawet o tym, że punkt drugi tego artykułu stwierdza wyraźnie, iż „jeżeli sprawca czynu określonego w ustępie jeden lub jeden a) działa ze szczególnym okrucieństwem, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”.

– A w razie skazania, do czego mam nadzieję dojdzie, sąd orzeka oczywiście przypadek zwierzęcia, jeśli sprawca jest jego właścicielem – włączyłem się do tego przedstawienia. – Więc chyba będę miał jeszcze jednego psa – westchnąłem teatralnie. W tej chwili zdzwoniła moja komórka. Wysłuchałem wiadomości. – Poprawka, panowie – powiedziałem, uśmiechając się całą gębą. – Będę miał jeszcze dwa psy. Aśka dzwoniła. Mały przeżyje.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Nie bawi mnie bycie babcią. Nie dla mnie niańczenie 4-latki
Mój 13-letni syn ma konto na portalu erotycznym
Gdy mój mąż umierał, odkryłam że ma romans

Redakcja poleca

REKLAMA