„Bycie zastępczym ojcem dla dzieci mojej kobiety, nie było dla mnie problemem. Ale ten gnojek, ich tatuś, już tak…”

Musiałem wychowywać dzieci partnerki z jej byłym fot. Adobe Stock, Drazen
„Po sześciu latach postanowiła odejść od drania, który rządził rodziną twardą ręką. Zastraszał ją, odcinał od znajomych, wydzielał pieniądze, nie pozwalał wrócić do pracy. Wychowywać razem jej dzieci – to jedno. Wychowywać je w trójkącie z jej byłym mężem, który będzie się wtrącał i utrudniał – to drugie. Kto wie do czego zdolny jest taki gnojek?”.
/ 16.09.2022 15:15
Musiałem wychowywać dzieci partnerki z jej byłym fot. Adobe Stock, Drazen

Nigdy nie sądziłem, że zwiążę się z matką trójki dzieci. Mimo tylu trudnych spraw o „podział majątku, dzieci i wszystkiego, co kiedyś było wspólne”, chciałem kiedyś zostać tatą. A bez jakiejś mamy do pomocy nie da się tego zrobić. No ale żeby zaraz trójka hurtem? Do tego Milena była moją prawie klientką. Jestem adwokatem i specjalizuję się w prawie rodzinnym. Dlatego do mnie trafiła. Po sześciu latach postanowiła odejść od drania, który rządził rodziną twardą ręką.

Przemoc psychiczna też wchodziła w grę

Zastraszał ją, odcinał od znajomych, wydzielał pieniądze, nie pozwalał wrócić do pracy. Gdy pojawiła się w mojej kancelarii, jej przyjaciółka chodziła po parku z wózkiem, w którym spała roczna dziewuszka, obok biegali trzylatek i czterolatka. Ktoś nieznający tematu zapyta, czemu nie odeszła wcześniej. Ja podziwiałem ją za odwagę, bo wiedziałem, jaki to trudny krok. Zwłaszcza że miała trójkę dzieci. Ale nim poznałem szczegóły jej sprawy, najpierw ją zobaczyłem i… wzroku nie mogłem oderwać. Słyszałem, co mówi, bo mam podzielność uwagi, ale bardziej niż na jej słowach skupiałem się na jej pełnych ustach i przepastnych oczach… Pamiętaj o etyce, upominałem się. Nie możesz wziąć jej sprawy, skoro ci się spodobała. Skończy się na tym, że obijesz gębę jej mężowi. Tak jej nie pomożesz, co gorsza, odstraszysz ją od siebie.

Znalazłem więc zgrabną wymówkę i przekazałam ją koledze, najlepszemu specowi, jakiego znałem. I czekałem, aż przekaże mi wiadomość, że rozwód się uprawomocnił i że mogę już zaprosić ją na kawę. Wystawiła moją cierpliwość na próbę. Nie chciała zaczynać czegoś nowego, skoro dopiero kończyła ważny etap w życiu. Niby słusznie.

Rozwód to dopiero początek imprezy

Podział majątku, niekończąca się karuzela śmiechu z alimentami, kontaktami i władzą rodzicielską… Nie odpuściłem. Wpadałem na nią, gdy czekała na kolejną rozprawę. Dzwoniłem, żeby zapytać, co u niej.

– Nie rozumiem cię. Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – pytała z irytacją w głosie.

– Daj mi godzinę, to ci wytłumaczę – odpowiadałem z uśmiechem.

– Mam trójkę dzieci, wieczorami padam na twarz, ledwie wiążę koniec z końcem, nie stać mnie na nową szminkę, co dopiero na kosmetyczkę czy modne ciuchy. Naprawdę nie nadaję się na dziewczynę dla pana mecenasa – kpiła, ale… słuchawki nie odkładała.

W końcu zgodziła się na kolację. Nie bez obaw zostawiła dzieci z przyjaciółką i wyszliśmy razem wieczorem. Potem znowu, i znowu. Jakimś cudem wykrywała dla mnie czas spomiędzy licznych obowiązków, pozwalała się też wziąć za rękę, przytulić, pocałować, co dawało mi nadzieję, ale z drugiej strony wciąż zachowywała dystans i opierała się przed przeniesieniem naszej znajomości na wyższy poziom. Czemu? Bo dzieci zawsze będą dla niej najważniejsze.

– Nie mogę fundować im parady wujków.

– Parady? To by tłumaczyło brak czasu… – zasłoniłem się żartem, choć co tu kryć, jej obawy były moimi obawami.

Zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie będę pierwszy na jej liście priorytetów. Wielu facetów by to zniechęciło, ale nie mnie. Zbyt się zaangażowałem. Wiedziałem, że musi dbać o dzieci i nie może im fundować ciągłych huśtawek emocjonalnych. Była matką.

Zakochałem się w matce!

Implikacje tego faktu docierały do mnie, gdy na nią czekałem. Z mężem się rozwiodła, matką swoich dzieci pozostanie do końca życia. Poza tym rozwód nie oznaczał braku kontaktów z jej szurniętym byłym. Ponieważ mają wspólne dzieci, a jemu nie odebrano praw, wiążąc się z nią, wejdę w trójkąt. Świadomość tego nie uskrzydlała. Zwłaszcza że gość był wrednym gnojkiem. Nie z takimi kozakami sobie radziłem, ale chciałem być ze sobą szczery, więc zadawałem sobie pytanie, czy jestem gotowy na takie jazdy. Wychowywać razem z Mileną jej dzieci – to jedno. Wychowywać je w trójkącie z jej byłym mężem, który będzie się wtrącał i utrudniał – to drugie.

Znajomi krzywili się i ostrzegali, bym nie pakował się w takie bagno.

– Stary, naprawdę chcesz chować cudze dzieciaki? I to trójkę? Zainwestujesz w nie kupę czasu, energii i kasy, bo dzieci to skarbonka bez dna, a potem co? Usłyszysz, że nie jesteś ich ojcem, więc masz spadać. A jak pojawią się wasze własne? Dopiero będzie bal! Jej dzieci, wasze dzieci…

Właśnie dlatego biłem się z myślami

Wejście w życie czteroosobowej rodziny, z marszu, z dworu, to wyzwanie i duża odpowiedzialność. Ale nie sprawdzę, czy podołam temu zadaniu, inaczej niż „pakując się” w ten układ na całego. Nie będzie lekko. Po nieudanym związku, zwłaszcza toksycznym, trudno się pozbierać. A tu sprawę komplikowały jeszcze dzieci. Nawet jeśli przekonam do siebie ich mamę, nie znaczy, że one przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Jak będą mnie traktować? Czy się polubimy? Czy będziemy umieli ze sobą funkcjonować? Czy dla ich dobra Milena nie przegoni mnie na cztery wiatry? Sporo pytań, na które mogłem zyskać odpowiedź tylko w jeden sposób: próbując.

Właściwie nie miałem wyboru, bo odkąd poznałem Milenę, tylko ona dla mnie istniała. Chciałem z nią być, po prostu. Gdy to zrozumiałem, przestałem się wahać. Koniec podchodów. Wszystko albo nic, a wszystko oznaczało też jej dzieci, nawet na doczepkę z ich niewydarzonym tatusiem. Skoro to takie oczywiste, moje wątpliwości się rozwiały. Jedziemy z tym koksem! Pojawiłem się pod drzwiami Mileny w niedzielny poranek. Bardziej zaskoczyć jej nie mogłem. Otworzyła mi rozczochrana, bez makijażu, w rozciągniętej koszulce i leginsach. W tej wersji też wyglądała cudnie. Ech, byłem beznadziejnym przypadkiem.

– Wpraszam się na śniadanie – oznajmiłem. – Cześć! – przywitałem się z trójką skrzatów stojących w przedpokoju. – Jestem Kamil. Miło mi was wreszcie poznać. Pomyślałem, że wasza mama poratuje mnie, biednego, starego kawalera, domowym jedzonkiem. A może ktoś ma ochotę na gofry? – pokazałem im pudełko z chrupiącymi goframi, świeżo kupionymi w jedynym czynnym o tej porze punkcie w mieście.

Dzieciaki entuzjastycznie odniosły się do koncepcji słodkiego śniadania. Łapówka zdała egzamin, wkupiłem się w ich łaski, przynajmniej na jeden dzień.

– Jak mogłeś? – spytała Milena karcącym szeptem, gdy dzieci myły ręce, a my zdobiliśmy gofry owocami. – Wiesz, że nie chciałam poznawać cię z dziećmi, dopóki…

– Dopóki co? Nie upewnisz się, że będziemy żyli sobie zgodnie, długo, bezpiecznie i szczęśliwie? Nigdy nie zyskasz takiej pewności. Przeciwnie, mogę ci zagwarantować, że czasem będzie piekielnie ciężko. Ale poradzimy sobie, bo cię kocham – na to niespodziewane wyznanie zamarła na moment. – Tak, kocham cię i proszę, byś dała nam szansę. Nie zasłaniaj się dziećmi. Nie jestem nieczułym kretynem. Doskonale wiem, że stanowicie jedność, nierozłączny pakiet. Dlatego powinienem jak najszybciej je poznać. Na co tu czekać? Aż staną się nastolatkami? Oho, dopiero wtedy będziemy mieli pod górkę! – zaśmiałem się.

Jedliśmy śniadanie. Milena głównie milczała, posyłając mi długie spojrzenia, dzieciaki zaś były wyraźnie podekscytowane moją wizytą i całą sytuacją.

Rozumiały więcej, niż mogło się wydawać

Młodsze pytlowały, skacząc z tematu na temat, i były cudownie rozkoszni. Najstarsza, pięcioletnia już Wiktoria, wzięła mnie na spytki. Była tak poważna, tak uroczo przejęta swoją rolą „swatki”, że miałem ochotę ją przytulić i uściskać. I czym ja się martwiłem? Nie wiem, jakie dokładnie były relacje dzieci z ich ojcem, ale chyba nie najlepsze, skoro zaakceptowały mnie bez uprzedzeń. Dupek ułatwił mi sprawę. To Milena miała problem. Nawet większy niż wcześniej. Bo skoro dzieci tak do mnie lgnęły, co będzie, jak mi się znudzi „ojcowanie”? Musiałem więc dowieść, że ich wspaniała czwórka nigdy mi się nie znudzi.

Skoro Milena uchyliła przede mną drzwi, wnikałem w ich świat coraz głębiej, chcąc znaleźć w nim swoje stałe i ważne miejsce. Odtąd nasze randki często oznaczały wprawy w piątkę. Spacer po parku z przystankami na placach zabaw. Piknik nad rzeką z „moczeniem kijów” jako główną atrakcją. Seanse filmów animowanych w domu. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, ba, podobało mi się. Nie sądziłem, że taki domowo-rodzinny ze mnie typ. Nie przypuszczałem, że tak łatwo wsiąknę w tę rodzinkę do wzięcia. Wpakowałem się? Raczej przyszedłem na gotowe. I byłem zachwycony. Polubiłem, a potem pokochałem te dzieci, bo były kapitalne, niesamowite, zupełnie jak ich mama. Nie chciałem się z nimi rozstawać, wracać do pustego, cichego mieszkanie, pragnąłem, by ich dom stał się moim domem.

Pewnie znowu bym sobie poczekał, gdyby Milena nie trafiła w nocy do szpitala. Akurat wróciłem z innego miasta z rozprawy. Spędziłem sporo godzin za kierownicą i pojechałem prosto do siebie, żeby odpocząć.

Ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu

– Przepraszam, że cię budzę, ale jedzie do mnie karetka. Ledwie żyję z bólu. To chyba wyrostek. Czy możesz…

– Zaraz u was będę.

– Dzięki. Zadzwonię po moją mamę, wymieni cię rano.

– Nie wkurzaj mnie – burknąłem, bo naprawdę mnie zirytowała.

Kiedy wreszcie mi zaufa?

– Zajmę się dziećmi.

Przyjechałem, gdy ratownicy akurat znosili Milenę do karetki. Była blada i krzywiła się z bólu.

– Nie martw się. Zajmę się dziećmi, nie dzwoń po mamę. Damy sobie radę. Zdrowiej. Będę dzwonić! – zdążyłem powiedzieć, nim zamknęły się za nią drzwi karetki.

Wróciłem na górę. Dzieci spały, niczego nie zauważyły. Nawet lepiej. Położyłem się, bo po całym dniu spędzonym za kółkiem i w sądzie ledwie trzymałem się na nogach. Budziłem się co jakiś czas, zerkałem na ekran telefonu, sprawdzając, czy nie ma wiadomości ze szpitala, i ponownie zasypiałem. O czwartej przywędrowała do mnie Natalka, najmłodsza. Wymruczała, że miała zły sen, przytuliła się i zasnęła.

Rozczuliła mnie do łez swoją ufnością

Uznała, że skoro śpię w łóżku mamy, to może spać razem ze mną, że jestem swój. O w pół do szóstej przyczłapał Patryk i przytulił się do mnie z drugiej strony. Wiki pojawiła się o siódmej, by nas poinformować, że pora wstawać do przedszkola. I dopiero ona zauważyła, że w ciągu nocy coś się zmieniło, i zapytała, gdzie jest mama.

– Mamusia źle się poczuła i pojechała do szpitala, żeby zrobić badania. Jak tylko dostanie wyniki, to wróci. A tymczasem my się tu sobą nawzajem zaopiekujemy, co wy na to?

Patrzyli na mnie. Przejęci, wystraszeni. Usteczka Natki zaczęły się wykrzywiać w podkówkę, więc wziąłem ją na kolana i głaskałem po pleckach. Nawet zacząłem bezwiednie nucić uspokajającą piosenkę, którą kiedyś śpiewała mi mama. Wiktoria starała się trzymać dzielnie. Patryk zdawał się wahać… Więc z Natką na biodrze powędrowałem z nimi do kuchni, gdzie zrobiliśmy śniadanie, i humory się nam nieco poprawiły. Potem zaprowadziłem całą bandę do przedszkola, a sam pognałem do kancelarii.

Jeszcze zanim dotarłem do biura, odebrałem telefon od Mileny. Wybudzili ją po operacji.

– Mówią, że będę mogła wstać za kilka godzin. A jeśli nie będzie przeciwwskazań, nawet jutro mogę mnie wypisać. Co u was? Martwię się, czy…

– Niepotrzebnie. Odpoczywaj, skoro masz taką okazję, wyśpij się za wszystkie czasy, kuruj się. My tu tęsknimy, ale dajemy sobie radę. Zrobię obiad, wyjdziemy na spacer… Nie fatyguj mamy, ma do nas kilkaset kilometrów. Poza tym… – postanowiłem skorzystać z okazji – skoro mamy razem zamieszkać, muszę nauczyć się przewodzić tej ekipie skrzatów, prawda? Dzięki temu nie będziesz zdana tylko na siebie. Pomogę ci… Pozwolisz mi?

Chyba nie mam wyboru.

Nazajutrz okazało się, że Milena dostała gorączki i przez pół nocy wymiotowała. Lekarze nie pozwolili jej wyjść ze szpitala. Dzwoniła, przepraszała, że mnie obarcza, znowu chciała dzwonić po matkę. A ja znowu tłumaczyłem, że sobie poradzimy, że chcę, by jej obowiązki były naszymi wspólnymi obowiązkami. Nie mówiłem tego tylko po to, by ją uspokoić. Zajmowanie się dzieciakami sprawiało mi autentyczną radość.

Chciałem być z nimi codziennie

Chciałem wstawać do nich w nocy i robić im śniadanie. Odbierać z przedszkola, kłaść spać, uczyć jeździć na łyżwach, rowerze, pomagać w lekcjach, patrzeć wraz z Mileną, jak dorastają, a skoro tak… W drodze z kancelarii do przedszkola wstąpiłem do jubilera i wybrałem prosty, klasyczny pierścionek. Powinien spodobać się Milenie. Ale nim ona da mi odpowiedź, najpierw zapytałem dzieciaki, co o tym sądzą, czy chcą, żebym stał się częścią ich życia i rodziny. Ich entuzjastyczna reakcja mimo wszystko mnie zaskoczyła. Dzieciaki zaczęły skakać i piszczeć z radości.

Najbardziej wzruszyło mnie pytanie Natalki, czy już może mówić do mnie „tato”. Bałem się, że ich biologiczny ojciec będzie mącił i bruździł, a on jakby o nich zapomniał, jakby dla niego rozwód oznaczał też rozwód z dziećmi. Milena nie zobaczyła złotówki ze śmiesznie niskich alimentów, a wizyt już nawet nie odwoływał, po prostu się nie pojawiał. I krzyż mu na drogę. Stanę na uszach, by nie odczuły jego braku. Ja będę dla nich tatą i ojcem, przyjacielem i opoką. Milena wróciła ze szpitala po sześciu długich dniach. Dzieci obsiadły ją jak małe leniwce, a ja wyciągnąłem pierścionek.

– Wyjdź za mnie, bo kocham cię najbardziej na świecie.

– A nas? – pisnął Patryk.

– Was też. Jestem duży, mam duże serce, wszyscy się w nim pomieścicie.

– No to okej, możecie się ożenić – potwierdził swoją wcześniejszą zgodę.

Milena wzięta w dwa ognie już nie protestowała. Popłakała się i pozwoliła nałożyć sobie pierścionek na palec. Nie istnieje gwarancja na szczęście, ale ten tydzień dowiódł jednego: kłopoty mnie nie zniechęcą, umiem zająć się trójką dzieci, a one czują się przy mnie swobodnie i bezpiecznie. Znajomi, a nawet moim rodzice dalej kręcą nosem nad moją decyzją, ale nie przejmuję się. Wpakowałem się? Jeszcze jak! Prosto w rodzinę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA