„Burmistrz zażądał, żebym zatrudnił jego synalka za kosmiczną kasę. Gdy odmówiłem, postanowił zrujnować mi firmę i rodzinę”

Jej mąż był psychopatą fot. Adobe Stock, andriano_cz
„– Cieszę się, że zostaniemy wspólnikami – wypalił po powitaniu. – Słucham?! – wydukałem z niedowierzaniem. – Mieliśmy rozmawiać o pracy… – Mnie interesują udziały, które dostanę jako dodatek do pensji. Jak się bierze specjalistę tej klasy co ja, to trzeba się liczyć z wydatkiem – ciągnął. Wywaliłem go za drzwi. Na odchodne usłyszałem, że zadba, żebym tego pożałował”.
/ 23.04.2023 09:15
Jej mąż był psychopatą fot. Adobe Stock, andriano_cz

– No i po co ci to było?! Po co?! – żona krążyła po pokoju wściekła jak tygrys. – Mało ci było? Musiałeś koniecznie mieć więcej?

– Przecież sama tego chciałaś. Żebyśmy mogli zostawić więcej Mikołajowi!

– Ale jak cię pierwszy raz ostrzegli, mówiłam, żebyś się wycofał. – Ponieślibyśmy ogromne straty. Do końca życia byśmy się nie wygrzebali z długów.

– Ale Mikołaj by żył!

– Przecież wciąż żyje – przytuliłem Hanię. – I będzie żył, obiecuję!

Naprawdę chciałem wierzyć we własne słowa

Ale nie mogłem mieć pewności, czy uda mi się dotrzymać tej obietnicy. Ludzie, z którymi zadarłem, pokazali, że nie mają skrupułów… A jeszcze cztery lata wcześniej prowadziłem niewielką, rodzinną kuźnię. Kowalstwa uczyłem się od ojca, który nauczył się go od swojego ojca. Ja sam myślałem o zmianie fachu. Uważałem, że zawód kowala wkrótce przestanie istnieć. Ale nagle okazało się, że wprawdzie ludzie nie potrzebują już, żeby podkuć im konie, ale za to mają ochotę mieć ręcznie kute bramy, kraty i tym podobne. Po kilku latach posuchy zacząłem mieć coraz więcej zleceń. Mój kilkunastoletni wówczas syn, Mikołaj, pomógł mi zrobić stronę internetową. Zacząłem mieć zamówienia z całej Polski. I wtedy pomyślałem o rozbudowaniu interesu. W okolicy było jeszcze kilka osób, które w młodości liznęły kowalstwa a teraz w większości były bezrobotne. Dlatego postanowiłem wziąć kredyt, rozbudować kuźnię i zatrudnić paru pracowników. I przyuczać do zawodu Mikołaja, żeby kiedyś przekazać mu firmę.

Sukces zaskoczył mnie samego. Piątka pracowników, którą zatrudniłem na początek, szybko przestała wystarczać. Musiałem przyjąć uczniów na naukę. Zresztą właśnie tak naprawdę brak wykwalifikowanych pracowników był na początku największą barierą rozwojową dla mojej firmy. Wkrótce jednak okazało się, że to jest najmniejsza przeszkoda… Kiedy dostałem pierwsze większe zlecenia z Niemiec, zatrudniałem już kilkanaście osób. Sam nie wykonywałem już wtedy zawodu, siedziałem tylko za biurkiem – byłem prezesem! Pomyślałem, że może czas zatrudnić jakiegoś fachowca od zarządzania i marketingu, bo to wszystko zaczęło przekraczać moje umiejętności.

Dałem ogłoszenie w gazecie w Kielcach

Wkrótce zgłosiło się paru chętnych. Ale jak zrozumieli, że praca będzie właściwie na wsi, a na dodatek za nieduże pieniądze (na wysoką pensję nie było mnie stać) zaczęli rezygnować. Wtedy zadzwonił do mnie burmistrz, że ma odpowiedniego kandydata dla mnie. Był nim jego syn, który ukończył jakąś prywatną uczelnię na wydziale zarządzania i marketingu. Nie miałem do niego przekonania, bo trochę go znałem i prywatnie uważałem za głupka. A to, że skończył studia było chyba jakimś totalnym nieporozumieniem. Albo wynikiem tego, że jego ojciec sowicie za te studia zapłacił. Jednak miałem na tyle rozsądku, żeby nie odmówić tej kandydaturze.

– Zastanowię się, panie burmistrzu – odpowiedziałem. – Zastanowię się i dam znać.

– Tylko radziłbym nie zwlekać długo, bo to się nie opłaca – głos był zdecydowanie nieprzyjemny.

– Nie rozumiem. Co pan ma na myśli?

– Nic. Proszę się szybko zastanowić – rozłączył się bez pożegnania.

Przegadałem sprawę z Hanią i uznaliśmy, że właściwie na okres próbny można przyjąć chłopaka, bo i tak nie mamy innych kandydatów. A jak się nie sprawdzi, to po prostu poszukać kogoś innego, a jemu podziękować. Jednak nie mieliśmy szansy sprawdzić umiejętności młodego. Zaprosiłem go na spotkanie i powiedziałem, ile będzie zarabiał na okresie próbnym. Wtedy on wyśmiał mnie i powiedział, że przez trzy miesiące to on się może ewentualnie zgodzić na pensję w wysokości dziesięciu tysięcy złotych. A potem, to nie ma mowy, żeby zarabiał mniej niż piętnaście.

Dlatego nasza rozmowa zakończyła się szybko

W sumie to nawet ucieszyłem się z tego, że ma tak wysokie wymagania finansowe, których nie mogę spełnić. Myślałem, że na tym po prostu sprawa się zakończy. Kilka dni po tej rozmowie przyszła do mojej kuźni Państwowa Inspekcja Pracy na kontrolę. Początkowo nie łączyłem tego ze sprawą syna burmistrza, choć uważałem, że straszliwie się czepiają, znajdując mnóstwo urojonych uchybień. Kiedy zobaczyłem, że za każde z tych drobnych uchybień chcą mnie ukarać mandatem w wysokości pięciu tysięcy złotych to szczęka mi opadła. Wtedy inspektor rzucił mi niby od niechcenia:

Warto się było spierać o tych kilka złotych pensji dla młodego?

Zacisnąłem zęby, zapłaciłem mandaty i obiecałem sobie, że postaram się trzymać jak najdalej od burmistrza. Kozyra miał jednak najwyraźniej inne plany. Mojej firmy nie przestawały opuszczać kontrole, na zmianę skarbowe i celne a nawet parę razy odwiedzała mnie policja, bo rzekomo gdzieś zniknęło dużo stalowego złomu i być może to ja go ukradłem do produkcji. Przestałem mieć czas na zarządzanie, bo co i raz byłem wzywany do składania zeznań w różnych miejscach. Moja żona miała już wszystkiego dość, bo ludzie zaczęli szeptać, że tak się wzbogaciłem nie dzięki pracy, ale przez oszustwa i kradzieże. Ale wreszcie państwo wzięło się za mnie i da mi teraz popalić. Wiedzieliśmy oczywiście, kto nam wyrabia taką opinię wśród ludzi. Dlatego Hania uważała, że może najlepiej byłoby, gdybym zatrudnił tego młodego. Uznałem, że rzeczywiście nie dadzą mi żyć i chyba nie mam innego wyjścia. Zaprosiłem syna burmistrza na spotkanie w sprawie pracy. Przyszedł z przyklejonym bezczelnym uśmiechem. Musiałem się bardzo opanowywać, żeby nie dać mu od razu w pysk.

– Cieszę się, że po namyśle zdecydował się pan wziąć mnie na wspólnika – wypalił zaraz po powitaniu.

– Słucham?! – spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Mieliśmy rozmawiać o pracy…

– To pan chciał. Mnie bardziej interesują udziały, które dostanę jako dodatek do pensji. To powszechna praktyka w cywilizowanym świecie – pouczył mnie.

Ale chyba dopiero po długiej pracy.

– To zależy. Jak się bierze specjalistę tej klasy co ja, z takimi możliwościami, to trzeba się z tym liczyć od początku.

Nie mogłem się powstrzymać, wywaliłem gówniarza za drzwi. Nie zrobiło to na nim wrażenia, chyba nawet był przygotowany na taką reakcję. Na koniec mi pogroził, że wkrótce mogę się spodziewać dalszego ciągu kłopotów.

Nie rzucał słów na wiatr

Dwa dni później zadzwonił do mnie ktoś z mojego banku. Poinformowano mnie o cofnięciu linii kredytowej oraz żądaniu natychmiastowej spłaty całego zadłużenia. Pojechałem od razu do banku i zażądałem widzenia z dyrektorem. Ten nie chciał ze mną rozmawiać i wysłał na spotkanie jakiegoś pracownika niższego szczebla.

– O co tutaj chodzi?! – zapytałem go. – Spłacam wszystkie raty, firma ma świetne perspektywy…

– Już podobno nie – oświadczył pracownik. – Ja wiem, pan jest dobrym przedsiębiorcą. Ale wciąż będą pana niszczyć tymi kontrolami…

– To wy o tym wiecie?

– Oczywiście. Nie pan pierwszy i nie ostatni. Jak po wizycie burmistrza nasz dyrektor daje dyspozycję cofnięcia linii kredytowej, to wszyscy wiemy, o co chodzi. I z dobrego serca radziłbym panu, niech pan odpuści. Zanim zdecydują się panu zabrać całą firmę to jeszcze pan sporo odłoży na emeryturę.

– Jak to zdecydują się zabrać całą firmę? O czym pan mówi, przecież… to jest jakieś jedno wielkie draństwo!

– Wiem, ale nic się na nich nie poradzi. A pan zrobi jak zechce.

Pracownik banku wydawał się być naprawdę życzliwą osobą i nie chciał mnie zastraszyć. Znał tylko realia i wiedział, jak będzie. Gdy powiedziałem o tej rozmowie Hani, była przerażona. Uważała, że powinienem się na wszystko zgodzić. Ale ja nie miałem zamiaru tego zrobić.

Postanowiłem, że niczego ode mnie nie dostaną!

Następnego dnia zwołałem wszystkich pracowników i zanim wręczyłem im wypowiedzenia, powiedziałem wprost, jaka jest sytuacja. Potem szybko skontaktowałem się z różnymi kontrahentami i firmami współpracującymi i zaoferowałem hurtową wyprzedaż zapasów i odkupienie po korzystnych cenach maszyn do produkcji. Dzięki temu w ciągu tygodnia miałem pieniądze uzbierane na spłatę banku i jeszcze dużą sumkę, dzięki której mogłem żyć spokojnie przez najbliższe kilkanaście lat. Moi wrogowie nie zasypiali jednak gruszek w popiele. Zaraz, jak tylko spłaciłem bank i zamknąłem konto, zjawił się u mnie syn burmistrza.

– Proszę nie świrować – syknął wściekły w moją stronę. – Proszę natychmiast wycofać się z tych wszystkich idiotycznych transakcji! Nam nie jest potrzebny bankrut, tylko działająca firma.

– Nic z tego. Pan zobaczy, nie ma tu już nic, do sprzedaży zostały mi właściwie tylko gołe ściany. A wy już nie możecie na mnie nasłać żadnej kontroli, bo ja już nie mam firmy. Nie dostaniecie ode mnie ani grosza.

– Zobaczymy. W końcu zrozumiesz, że nie ma tu miejsca dla takich jak ty.

Naprawdę byłem pewien, że nic nie mogą zrobić. No, może jakieś paręnaście tysięcy kary jeszcze gdzieś by upchnęli ale tyle byłem gotów zapłacić, żeby mieć z nimi wszystkimi spokój. Ale tego, że mi porwą syna, nie przewidziałem. Wiedziałem wprawdzie, że są draniami bez skrupułów, ale łudziłem się, że nie posuną się poza granicę prawa do czysto gangsterskich i bandyckich metod. Widać jednak dla nich środki nie miały znaczenia. Liczył się tylko cel, zniszczyć i zabrać człowiekowi cały dorobek jego życia. Nawet kwotę okupu wyliczyli bardzo dokładnie, jakby sprawdzili, ile udało mi się uzbierać po wyprzedaży majątku.

Ostrzegli też, żebym nie próbował żadnych sztuczek

I tak nie miałem takiego zamiaru. Wiedziałem, że miejscowa policja jest na posyłki burmistrza. A i pewnie w komendzie wojewódzkiej są jacyś ludzie, którzy go osłaniają. Dlatego mogłem się jedynie modlić o to, żeby dotrzymali obietnicy i zwolnili mojego syna. Pieniądze zawiozłem grzecznie tam, gdzie kazali. Po godzinie Mikołaj był z powrotem w domu, cały i zdrowy, choć bardzo przestraszony. Zdecydowałem się wyjechać jak najdalej od mojego miasta. W ogóle, jak najdalej od Polski. Pomógł mi jeden z moich niemieckich odbiorców. Zapewnił lokum do czasu, aż sprzedałem dom i zdobyłem pieniądze na przetrwanie. Wspólnie uruchomiliśmy kuźnię. Ja wznowiłem produkcję, on sprzedawał moje wyroby. Dobrze nam wspólnie idzie. Jestem Klausowi wdzięczny i kiedyś spytałem go, dlaczego mi pomógł.

– Wiesz, tutaj biurokracja też zniszczyła niejeden interes, więc my, przedsiębiorcy, musimy się wspierać – mrugnął okiem.

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA