„Broniłam się przed zakazaną miłością, ale w końcu powiedziałam dość. Mam prawo kochać i być kochaną, a ludzie niech gadają”

zakochana para fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„Fala za falą zalewało mnie morze uczuć. Zrozumiałam, że to miłość – ta, o której marzyłam przez kilka ostatnich lat, od kiedy zaczęłam zwracać uwagę na chłopców. Miłość, której zazdrościłam przyjaciółkom. Wreszcie kogoś kochałam. Było mi z tym cudownie, a jednocześnie przerażało mnie to. Bo co mi po takiej miłości?”.
/ 13.04.2023 13:15
zakochana para fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Podobno nie ma szczęśliwszego człowieka od tego, któremu los zesłał prawdziwą miłość. A co z tymi, którym zesłał miłość niemożliwą? Niewłaściwą? Zakazaną? Oni nie mają szans na szczęście.

Przez długi czas myślałam, że jestem uczuciowo oziębła. Wszystkie moje koleżanki zakochiwały się i odkochiwały. Co chwilę zmieniały obiekty westchnień. Ja byłam zupełnie obojętna na sprawy sercowe. Żaden chłopak nie potrafił obudzić we mnie uczucia. Aż wreszcie dopadło i mnie. Nagle i z zupełnie niespodziewanej strony. Michał. Mój bliski kuzyn…

Nasi ojcowie, bliźnięta jednojajowe, poznali nasze matki, bliźniaczki jednojajowe na jakimś zlocie. Naprawdę, takie rzeczy się zdarzają. Poznali się, potem się zakochali i pobrali. Czasami ludzie pytali ich, czy aby na pewno wiedzą, kto z kim się kocha i całuje, a oni odpowiadali, że miłość ma swoje znaczniki. Nie pomylili się nigdy, nawet gdy próbowali sobie robić wzajemnie psikusy i udawać, że są swoją siostrą czy bratem. Nie działało.

Obie siostry zaszły w ciążę niemal równocześnie. Bracia chodzili dumni jak pawie i zastanawiali się, jak dadzą na imię tej czwórce chłopców, którzy się z pewnością urodzą. Jednak siły wyższe miały inne plany. Żadnych bliźniaków. Chłopiec i dziewczynka. Michał i ja. Urodziliśmy się w dwudniowym odstępie – ja wcześniej. Jakby to był sygnał na resztę mojego życia – zawsze byłam od niego szybsza, bardziej niecierpliwa. Zawsze chciałam mieć wszystko „na już”, podczas gdy on potrafił spokojnie czekać…

Przez pierwsze lata naszego życia wychowywaliśmy się praktycznie razem. Był moim najlepszym przyjacielem. Razem rysowaliśmy, budowaliśmy zamki z piasku, bawiliśmy się samochodami. Oboje mieliśmy podobne zainteresowania i talenty. Czasami rodzice żartowali, że właściwie to jesteśmy bliźniakami, tylko takimi… z dwóch ciąż. Kiedyś, wiele lat później, pewna mądra pani psycholog, która była otwarta na różne prądy myślowe, powiedziała: „Jesteście jak bliźniaki karmiczne. Macie po prostu bliźniacze dusze”.

Dzięki niemu jakoś się pozbierałam

Kiedy miałam 15 lat, ojciec zginął w wypadku samochodowym. To była dla nas wielka tragedia. Co tu zresztą opowiadać. Obie z mamą cierpiałyśmy i zalewałyśmy się łzami. Mamę pocieszała jej siostra, a mnie Michał. Tylko dzięki niemu jakoś przez to wszystko przeszłam, jakoś sobie poradziłam.

Pamiętam, że wtedy powiedział:

– Karola, nie jesteś sama. Teraz ja będę robił za twojego tatę. Ja się tobą zaopiekuję. Ochronię cię, obiecuję.

W słowach tego piętnastolatka było tyle mocy i pewności siebie, że mu uwierzyłam. I nagle, ku swojemu zdumieniu, poczułam się mniej samotna.

Przez kolejne dwa lata nasza przyjaźń pogłębiała się. Byliśmy niemal nierozłączni, jak prawdziwi bliźniacy. Radziliśmy się we wszystkim, nawet w sprawach sercowych. On czasami sprawdzał, czy chłopak, z którym się umawiam jest w porządku, a ja pomagałam mu wybierać ciuchy na randki.

Pewnego dnia odkryłam coś okropnego. Mama chciała wyjść za mąż za faceta, z którym w tajemnicy przede mną spotykała się od kilku miesięcy.

– Nie mówiłam ci, bo wiem, jakie masz na ten temat zdanie. Ale teraz sprawy zaszły za daleko – wyjaśniła.

– Nie zgadzam się! – krzyknęłam.

– Ale ja nie proszę o zgodę.

– W takim razie nie chcę cię znać! – wyszłam, trzasnąwszy drzwiami.

Z płaczem pobiegłam dwie ulice dalej, do domu wujostwa, do Michała.

– Nienawidzę ich! – powtarzałam i płakałam mu w rękaw. – Niech umrą, niech zostawią mnie w spokoju!

Michał głaskał mnie po głowie i czekał, aż się uspokoję. Potem rzekł:

– Nie zrozum mnie źle, ale jesteś trochę samolubna. I niesprawiedliwa. Ciocia Maja to dobra kobieta. Miała wspaniałego męża, ale los ich rozłączył. Chcesz, żeby do końca życia płakała nocami po tej stracie? Ona też ma prawo być szczęśliwa. Przestań myśleć tylko o sobie i pomyśl też o niej.

Nie podobało mi się to, co mówi, ale zaczęłam z nim rozmawiać. I kiedy parę godzin później wyszłam z domu wujostwa, byłam już pogodzona ze zmianami, które miały zajść w moim życiu. Zacisnęłam zęby i próbowałam pozbyć się niechęci do tego faceta.

Miesiąc później mama wyszła za Arkadiusza. Z czasem moja niechęć do niego znikła. W końcu nawet polubiłam jego radosny styl życia. Moja mama była przy nim szczęśliwa, a to najważniejsze. Zrozumiałam to dzięki Michałowi.

Po pół roku firma zaproponowała mojemu ojczymowi przenosiny do Chicago. Był doskonałym fachowcem w dziedzinie chemii molekularnej i zaoferowano mu intratne stanowisko. Znowu stanęłam okoniem. Nie chciałam nigdzie jechać, tu miałam swoich przyjaciół, znane mi ulice, dom, no i przede wszystkim Michała. I znowu kuzyn musiał ugłaskać moje nastroszone piórka.

– Jedź. To dla twoich rodziców wielka szansa. Dla ciebie zresztą też. Wyrwiesz się z tego zaścianka, poznasz język. Zazdroszczę ci.

– Ale wtedy przestaniemy się widywać – poskarżyłam się. – Kto mnie będzie naprostowywał i strofował?

– Przecież są telefony… Będę do ciebie często dzwonił. I pisał listy. Obiecuję – uściskał mnie serdecznie.

Z czasem pisaliśmy do siebie rzadziej

Pierwsze miesiące w Chicago były dla mnie okropne. Nowe środowisko, ulice, obyczaje i język. Mój wyuczony w szkole poprawny angielski nijak się miał do tego, którym się tutaj posługiwano. Jednak młodzi ludzie są elastyczni – poznałam nowe przyjaciółki, przyzwyczaiłam się do nowego miejsca, język sam wchodził mi do głowy. Po roku nikt nie rozpoznałby we mnie tamtej nieśmiałej Polki, która dopiero co przyleciała zza oceanu i nie miała o niczym pojęcia. Zachowywałam się, ubierałam i rozmawiałam jak zwykła amerykańska dziewczyna.

A Michał? Na początku gadaliśmy ze sobą niemal co wieczór. Ale rozmowy przez telefon nie zastąpią kontaktu z żywym człowiekiem. Z czasem dzwoniliśmy do siebie coraz rzadziej, a gdy poszliśmy na studia i zajęliśmy się swoimi sprawami, przestaliśmy zupełnie. Michał i moje polskie życie odeszło w zapomnienie… Czasami myślę, że tak powinno pozostać. A czasami dziękuję losowi, że stało się inaczej.

Cztery lata później Arkadiusz zrobił nam – mamie i mnie – prezent. Kupił bilety do Polski. Mieliśmy pojechać tam na cały miesiąc wakacji. O mało nie zwariowałyśmy z radości. Na lotnisku w Warszawie czekała już na nas ciocia z mężem. Obok nich stał młody przystojny mężczyzna. Siostry rzuciły się sobie w ramiona. Ojczym ze stryjem uścisnęli się serdecznie. A ja patrzyłam na Michała ze zdumieniem. Tak bardzo się zmienił przez te wszystkie lata…

– Aleś wyrósł – mruknęłam.

– Przyganiał kocioł garnkowi. Ty też wyglądasz inaczej – uśmiechnął się. – Nie przywitasz mnie, siostrzyczko?

Cudownie było móc znowu wtulić się w jego ramiona! Choć po tamtym chudym, kościstym, niezgrabnym chłopaku nic nie zostało. Ten tu miał mięśnie i był wyższy ode mnie o głowę.

– Kiedyś byłam od ciebie wyższa, a teraz… – poskarżyłam się.

– Tak, wiem, życie jest niesprawiedliwe – zachichotał i już wiedziałam, że choć zmienił się fizycznie, to pozostał tym samym mądrym chłopakiem z wielkim poczuciem humoru.

Miesiąc wakacji upłynął jak z bicza strzelił. To był jeden z najcudowniejszych okresów w moim życiu. A jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy, i trzeba wracać do życia codziennego. W dniu naszego powrotu do Stanów mama i ojczym pojechali na lotnisko razem z rodzicami Michała, ja z kuzynem wsiedliśmy do drugiego auta. Dojechaliśmy, wypakowaliśmy bagaże. I wtedy to się stało – moja dłoń złapała rączkę walizki w tym samym momencie, co dłoń Michała. Spojrzałam na niego – on patrzył na mnie.

Uderzył we mnie piorun. Straciłam rozum i wpiłam się w jego usta. To było tak, jakby coś, co wzbierało we mnie przez ostatni miesiąc, teraz się wreszcie wylało. Całowałam go, a on całował mnie, jakby czuł dokładnie to samo – zachłannie i żarłocznie.

Przed nami nie ma żadnej przyszłości

Za naszymi plecami jakieś dziewczyny zawołały ze śmiechem:

– Zobaczcie, jacy zakochani! Nie martw się, on niedługo do ciebie wróci.

Te słowa nas otrzeźwiły. Szybko odsunęliśmy się od siebie. Nie śmieliśmy spojrzeć sobie w oczy. Michał w milczeniu odprowadził mnie do odprawy. Tam pożegnał się z moimi rodzicami, a mnie sztywno pocałował w policzek.

Przez cały lot do Stanów serce biło mi jak szalone. Tłumaczyłam sobie w myślach, że to przecież mój brat. Prawie jak rodzony. Genetycznie bardzo do mnie podobny. To niewłaściwe. To nie ma sensu. Przed nami nie ma przyszłości, na miłość boską!

Ale fala za falą zalewało mnie morze uczuć. Zrozumiałam, że to miłość – ta, o której marzyłam przez kilka ostatnich lat, od kiedy zaczęłam zwracać uwagę na chłopców. Miłość, której zazdrościłam przyjaciółkom. Wreszcie kogoś kochałam. Było mi z tym cudownie, a jednocześnie przerażało mnie to. Bo co mi po takiej miłości?

Zanim doleciałam do Stanów, podjęłam decyzję – zapomnę o Michale. Na szczęście byliśmy od siebie dostatecznie daleko i wszystko wskazywało na to, że podobnie jak poprzednim razem, kontakt między nami się urwie. Fakt – ja nie kontaktowałam się z nim, a on nie próbował kontaktować się ze mną. Rozumieliśmy się bez słów.

Tego roku poznałam Freda. Od początku robił do mnie maślane oczy. Nie do końca świadomie postanowiłam potraktować go jak odtrutkę… Naprawdę chciałam go kochać, wmawiałam sobie, że to miłość mojego życia. On marzył o domu i czwórce dzieci, ja na dom się zgadzałam, ale jeśli chodzi o dzieci, to mówiłam: „Okej, ale ty je urodzisz”. Na samą myśl o dzieciach z Fredem robiło mi się słabo. Jakby to był klucz, który miał mnie zamknąć w celi bez okien i klamki. Na zawsze.

W dniu moich 26 urodzin Fred oświadczył mi się, a ja go przyjęłam. Postanowiliśmy, że urządzimy obiad, by nasze rodziny mogły się poznać. To był punkt zwrotny mojego życia, który mógł sprawić, że byłabym dzisiaj kimś innym i gdzie indziej. Jednak siły wyższe miały co do mnie inne plany.

Do spotkania ostatecznie nie doszło. Siostra mamy zadzwoniła, że stryj miał zawał serca. Choć udało się go uratować, był w kiepskim stanie. Lekarze dawali mu kilka tygodni życia. Ojczym wziął urlop, kupił bilety i tydzień później znów lecieliśmy do Warszawy. Na lotnisku spotkałam Michała. Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by wszystko to, co przez ostatnie lata wepchnęłam w najciemniejszy zakamarek podświadomości, wypełzło na wierzch i zamachało do mnie transparentem: „Niczego nie zapomniałaś, idiotko! Ja, miłość, wciąż tu jestem!”.

Miałam ochotę wtulić się w Michała, poczuć jego ramiona wokół siebie, zobaczyć na jego ustach uśmiech. Ale on był zimny, obojętny. Nie patrzył na mnie. Przywitał się sztywno. Postępował słusznie. A ja byłam głupia. Czas dorosnąć. Wycofałam się.

Zamieszkaliśmy u cioci. Michał miał już własne mieszkanie. Dowiedziałam się, że wiedzie mu się nieźle.  Skończył architekturę, zaraz po studiach założył firmę projektową. Podobnie jak ja, tylko że ja zostałam projektantem wnętrz. Przez następnych kilka dni w ogóle się nie widzieliśmy. Widać było, że Michał mnie unika. Choć rozumiałam jego postępowanie, to mimo wszystko czułam żal. Poza tym cierpiałam. Tęskniłam za naszymi dawnymi rozmowami. I pragnęłam go. Zwariowałam.

sdbvdsdsfdsbdgdsgsgdsgs

Zaczęłam namawiać mamę do powrotu. Mówiłam o Fredzie, o tym, że mieliśmy poznać jego rodziców. Obiecywałam sobie, że jak tylko stąd wyjadę, to już nigdy nie wrócę do Polski. Mama kiwała ze zrozumieniem głową i za każdym razem prosiła o jeszcze jeden dzień zwłoki. W tych trudnych chwilach chciała być z siostrą, wspierać ją. Rozumiałam to.

Pewnego dnia w szpitalu, gdy wychodziłam z pokoju wujka, na korytarzu dosłownie zderzyłam się z Michałem. Podtrzymał mnie, gdy się zachwiałam. Uniosłam głowę i po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy. Moje serce zabiło mocniej…

Musimy porozmawiać – powiedziałam, sama siebie zaskakując.

– Dobrze – zgodził się od razu. – Jak wyjdę od taty, czekaj na mnie w kawiarni po drugiej stronie ulicy.

No więc poszłam i czekałam. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Może, że wychodzę za mąż i nigdy więcej nie wrócę do Polski? Że przepraszam go za tamten pocałunek… Ale kiedy przyszedł i usiadł naprzeciwko, powiedziałam co innego.

– Wiesz, przyjęłam oświadczyny wspaniałego chłopaka, Freda, ale jak mogę za niego wyjść, kiedy kocham ciebie? Staram się o tobie zapomnieć, ale mi nie wychodzi. Poradź mi, co mam robić. Jak się zachować?

Oczy Michała zaszkliły się.

– Karola, po raz pierwszy cię zawiodę… – westchnął. – Nie wiem, jak miałbym ci pomóc. Ja sam tej pomocy potrzebuję. Jest mi ciężko. Próbowałem spotykać się z innymi, ale pewnego dnia uświadomiłem sobie, że nie chcę nikogo unieszczęśliwić. Nie chcę żyć obok kogoś, kogo nie kocham.

Nie rozwiązaliśmy tego problemu. Pożegnaliśmy się tylko skinieniem głowy. A jednak Michał pomógł mi podjąć decyzję. Ja też nie chciałabym skrzywdzić Freda. Jeszcze z Polski wysłałam mu długiego maila, w którym starałam się wszystko wytłumaczyć. Zanim wróciliśmy do Stanów, dostałam odpowiedź. Fred nie robił problemów. Napisał mi, że rozumie. Podziękował też, że wyznałam mu wszystko, zanim stanęliśmy na ślubnym kobiercu. To był naprawdę porządny facet…

Po powrocie do domu zastanawiałam się, czy jestem jedyną osobą na świecie z takim problemem. Czytałam książki, artykuły, poznawałam dziesiątki historii ludzi, którym przydarzyła się miłość zakazana. W internecie trafiłam na forum kobiet, które pokochały swoich braci i bliskich kuzynów. Jedna z nich wyznała szczerze, że nie mogła żyć bez ukochanego, a jednocześnie bała się, że urodzi obciążone genetycznie dziecko. Wtedy postanowiła poddać się zabiegowi sterylizacji.

Byłam wstrząśnięta.

Postanowiłam po raz ostatni podjąć walkę ze swoim uczuciem. Na siłę wyrzucić miłość ze swojego serca. Znalazłam więc sobie kolejnego faceta. Co chciałam sobie udowodnić – nie wiem. Oczywiście lepiony na siłę związek rozsypał się po kilku miesiącach.

Psycholog wszystko ze mnie wyciągnęła

Rzuciłam się więc w wir pracy. Moja firma rozwijała się, radziłam sobie coraz lepiej na rynku. W pewnym momencie to, czym się zajmowałam, stało się modne i interes ruszył z kopyta. Zaczęłam być w branży znana. Ludzie dzwonili do mnie tylko po to, żeby umówić się ze mną na lunch i przekonać mnie do przyjęcia kolejnej intratnej oferty. Mogłam przebierać w zleceniach. Nie brałam tych najlepiej płatnych, ale te, w których realizacja moich pomysłów mogła przynieść najciekawsze efekty.

Tak minęły cztery lata. Czasami z Michałem pisaliśmy do siebie – o rodzinie, o pracy, o życiu codziennym. Potem któreś nieopatrznie wyznawało drugiemu miłość. Drugie odpowiadało tym samym. A potem, wzburzeni, przestraszeni, pełni poczucia winy, zrywaliśmy kontakt na kilka miesięcy.

Czułam, że zaczyna się ze mną dziać coś niedobrego. Powoli stawałam się pracoholiczką, a jednocześnie miałam z pracy coraz mniej satysfakcji. Kilka razy przydarzyły mi się krótkie przygody z mężczyznami. Kiedy dotarło do mnie, że każdy z nich jest w jakiś sposób podobny do Michała, postanowiłam się leczyć. Poszłam na terapię. Po dwóch sesjach, kiedy wyciągnęła ze mnie wszystko, powiedziała coś, co zmieniło moje życie.

– Ty i on jesteście bliźniakami karmicznymi. Połączonymi ze sobą poprzez wszystkie wcielenia. Waszym zadaniem jest w końcu pogodzenie się z nieuniknionym. Kochasz go. Przyjmij tę miłość z należną pokorą. Im dłużej ta rana pozostanie otwarta, tym mocniej będzie cię bolała. Kiedy pogodzisz się z tym, że kochasz miłością nie do spełnienia, ból się zmniejszy. Czasami dobre wyniki daje wyobrażenie sobie, że ukochany jest obok, ale właśnie wyjechał i chwilowo nie ma go w domu. Może wówczas przyjdzie taki dzień, gdy o wszystkim zapomnisz?

Poszłam za tą radą i powiedziałam sobie w duchu: „Tak, kocham i wiem, że jestem kochana, ale to wszystko, co może ofiarować mi los”. Pogodziłam się z tym, że tylko tyle dostałam. W końcu są tacy, którzy nigdy nie doświadczyli żadnego uczucia. Ale kiedy pewnej nocy leżałam w łóżku i o tym myślałam, zrozumiałam, że wcale nie godzę się na takie zakończenie. Kochałam, do cholery, i chciałam się w tej miłości spełnić. Chciałam mieć ją obok siebie na wyciągnięcie ręki – każdego dnia i nocy.

– Pieprzę to – mruknęłam, mając na myśli świat i zasady w nim panujące. – Zrobię to, i nic mnie nie obchodzi, co sobie o mnie ludzie pomyślą.

Następnego dnia napisałam do Michała długiego maila. Spytałam, czy nadal mnie kocha. Bo ja mam już dosyć bycia bez niego. Odpowiedział, że tak. Od razu, choć u niego była druga w nocy. Najwyraźniej podobnie jak ja miał problemy ze snem. „Nie mogę i nie chcę żyć bez ciebie” – napisał.

Od pięciu lat jesteśmy razem. Mieszkamy w Nowym Jorku. Tu ludzie nie wsadzają nosa w nie swoje sprawy i nie zaglądają innym pod kołdrę, mamy więc spokój. Oboje poddaliśmy się sterylizacji, więc główne niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Nasze rodziny przez długi czas nie chciały zaakceptować tego, jak żyjemy, ale w końcu pogodziły się z myślą, że inaczej nie będzie.

Czasem droga do szczęścia jest prosta, a czasem wyboista i pełna pułapek. Jak w labiryncie. Niekiedy mam wrażenie, że ja i Michał trafiliśmy w taki labirynt, a siły wyższe wzięły na siebie rolę drogowskazów…

Czytaj także:
„Matka wyrzekła się mnie, bo zakochałam się w... kuzynie. Nasza miłość jest czysta i prawdziwa, ale nigdy nie będziemy razem”
„Jako nastolatka zakochałam się w kuzynie, a on opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy. Po latach zrozumiałam, dlaczego”
„Straciłam głowę dla mojego pacjenta. Choć wiedziałam, że to zakazana miłość, cierpiałam, gdy sprzątnęła mi go inna baba”

Redakcja poleca

REKLAMA