„Bratanica znalazła sobie łasego na kasę donżuana. Wręczył jej zaręczynowy pierścionek, gdy dostał za to sowitą zapłatę”

zakochana para fot. iStock, Catherine Delahaye
„Jej koleżanki kolejno wychodziły za mąż i miały dzieci, a koło Ewy nie było jakoś widać poważniejszego adoratora. A lata mijały”.
/ 01.03.2024 19:00
zakochana para fot. iStock, Catherine Delahaye

Za kilka tygodni będzie ślub Ewy, mojej jedynej bratanicy. Nigdy nie miałam własnej rodziny, to znaczy męża i dzieci. Mój starszy i jedyny brat Teodor, którego zawsze kochałam ponad wszystko, młodo owdowiał i został sam z małą córeczką. Zamieszkałam wtedy u brata, żeby prowadzić mu dom i pomóc w wychowaniu dziecka. Czułam się szczęśliwa, brat i bratanica byli moją rodziną. I tak mijał czas.

W latach szkoły i studiów Ewy przewijały się przez nasz dom watahy jej koleżanek i kolegów. Brat był szczęśliwy, że córka ma towarzystwo, ale ja widziałam swoje. Oni wszyscy tak się do niej garnęli, bo pomagała im w nauce. Jej notatki były kserowane dla innych, ona przepytywała koleżanki przed klasówkami, a potem egzaminami, ona umiała wytłumaczyć zawiłości poszczególnych przedmiotów.

Tylko że inne dziewczyny ciągle opowiadały o swoich chłopakach, a moja ukochana bratanica akurat w tej dziedzinie życia jakoś... nic. Kochałam ją całym sercem, ale nie mogłam nie widzieć, że Ewa – mądra, oczytana i kulturalna – pięknością nie jest.

Jej koleżanki kolejno wychodziły za mąż i miały dzieci, a koło Ewy nie było jakoś widać poważniejszego adoratora. A lata mijały.

Ewa była zwykle uśmiechnięta, miła i bardzo zamknięta w sobie. Tłumaczyłam to brakiem prawdziwej matki. Rozumiałam, że mimo mojej ogromnej miłości byłam i zawsze będę tylko ciocią.

W ostatnich latach nieraz na własne uszy słyszałam, jak koleżanki Ewy plotkując, napomykają coś o Wojtku. Że niby Ewa kocha się w nim na umór.

„Boże! Ten hulaka i bawidamek?” – myślałam ze strachem.

Widywałam tego Wojtka już od kilku lat przy okazji różnych przyjęć i spotkań u Ewy. To był kuzyn koleżanki, lekarz weterynarz, przystojny, jak filmowy amant. Miał w mieście klinikę dla zwierząt, ale prawdziwe pieniądze zarabiał na wsi.

– Jedna rodząca krowa jest dla mnie cenniejsza, niż te wszystkie miastowe pieseczki i koteczki – śmiał się często.

Nie ukrywał, że lubi pieniądze

Któregoś dnia, zanim moja bratanica wróciła z pracy, przyszły do niej dwie koleżanki. Usadziłam je w pokoju Ewy, podałam herbatę i ciasto. Przechodząc do kuchni usłyszałam ich głosy.

– Wiesz, Aneta – opowiadała jedna – przystojny to on jest. Dziewuchy same włażą mu do łóżka, to fakt. Ale lubi sobie wypić. Dla takiego babiarza i pijaka szkoda naszej Ewy. Tylko że ona całkiem sfiksowała na jego punkcie.

– Cicho, Magda – Aneta hamowała koleżankę i dodała ze smutkiem. – Najgorsze, że Wojtek w ogóle nie zwraca na nią uwagi.

– Jasne! Na nią nie, ale na pieniądze jej tatusia tak. – śmiała się Magda. – Zobaczysz jeszcze. Nie będzie mowy o ślubie, póki Wojtek nie wyciągnie od tatuśka wszystkiego, co tylko się da.

Umilkły, gdy do domu weszła Ewa. Serce mnie bolało, ale milczałam. Czas mijał, a Ewa sama nic nie mówiła, więc nie wypadało mi zapytać wprost o tego Wojtka. Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszałam następne rewelacje.

– Wiesz, Jolka – w przedpokoju szepnęła do koleżanki Magda. – Ewa z tym swoim cwaniaczkiem weterynarzem jedzie do Tajlandii. Sama funduje mu tę przyjemność. Całe dwa tygodnie. A ojciec jeszcze jej forsy dołożył.

O... nie! – aż mnie w sercu zakuło – mój brat na takie coś nie dałby ani grosza. Chociaż... przecież Ewa to jego ukochana jedynaczka. Serce może go boleć, ale zrobi dla niej wszystko.

 Ewa wróciła rozpromieniona

Minęło trochę czasu. Widziałam, że mój ukochany brat coraz częściej stoi przy oknie i patrzy gdzieś daleko, zatopiony w myślach, nie słysząc i nie widząc nikogo.

– Coś cię martwi – zagadywałam – może mogę ci pomóc? Powiedz, będzie ci lżej – zachęcałam.

– Nic, nic... wszystko dobrze – Teodor uśmiechał się z przymusem i wracał do biurka, do swojej pracy naukowej. Aż któregoś dnia brat przemówił.

Wszedł do kuchni, gdy wyjmowałam szarlotkę z piecyka.

– Ale zapachy. – pochwalił, po czym dokładnie obejrzał sufit, podłogę, popatrzył po szafkach, pochrząkał.

– Wiesz, Zosiu – zaczął wreszcie, oglądając własne paznokcie. – Ewa jedzie na trochę do Egiptu. Ona tak kocha słońce. Wygrzeje się na plaży, pozwiedza zabytki... – przerwał i jakby na coś czekał.

– Pojedzie sama? – zapytałam ostrożnie.

Nie..., z... Wojtkiem, no... tym jej przyjacielem. Przecież jest dorosła, nie będzie już chyba spędzać urlopów z tatusiem – zażartował jakby z przymusu.

Starałam się nie westchnąć.

– Oczywiście – uśmiechnęłam się do brata – czas leci, nasza Ewunia jest już dorosłą kobietą.

– No... i... po powrocie ogłoszą zaręczyny, czy też dalsze plany... – Teodor pochrząkał jeszcze chwilę i szybko wrócił do biurka.

Długo nie mogłam zasnąć. Ewa planuje małżeństwo, a mnie nie mówi o tym ani słowa? Nie ma do mnie zaufania? Którejś niedzieli sprawa się wyjaśniła. Ewa zapukała do mojego pokoju.

– Ciociu, mogę wpaść na troszeczkę? Mam dla ciebie niespodziankę.

I za chwilę weszła razem z Wojtkiem. Oboje byli elegancko ubrani, Ewa rozpromieniona, Wojtek szarmancki. Musieli już być po jakiś wizytach, bo od Wojtka zdrowo zalatywało alkoholem...

– Wybacz, ciociu, że trzymałam to w tajemnicy – Ewa ucałowała mnie radośnie – ale to właśnie moja niespodzianka. Oboje z Wojtkiem zapraszamy cię na nasz ślub. Wybacz mu, ciociu. On uwielbia się tak droczyć – śmiała się Ewa nieco sztucznie, gdy całował mnie po rękach i prawił komplementy.

– Moja narzeczona wszystko mi wybacza, skoro mamy się pobrać – zarechotał Wojtek i czknął – Pardon, ciociu, ale tu i tam wypiłem po kieliszeczku...

Wyszli, a mnie coś zakuło w sercu, nie mogłam się powstrzymać i zapukałam do gabinetu brata.

– Masz chwilkę? – zaczęłam.

– Jasne, proszę – uśmiechał się, ale głos mu drżał. – To co? Będziemy mieć wesele. Wiesz... – ciągnął po chwili milczenia – ja też chciałem z tobą zamienić parę słów. Przepisałem właśnie na Ewę ten domek za miastem – powiedział szybko – wiesz, ja już tam nie jeżdżę...

Omal się nie zakrztusiłam. Przecież to ukochany dom Teodora. Piękny i zadbany. Tam chciał się przenieść na emeryturze. Zatkało mnie.

– Wojtek zaraz mi powiedział, że oni myślą o ślubie. – Teodor mówił szybko ze wzrokiem wbitym w talerzyk. – Wiesz, będzie też intercyza przedślubna, Ewa tak postanowiła... Chce, żeby cały jej przedślubny majątek stał się ich wspólną własnością małżeńską – dokończył, dłubiąc widelczykiem w cieście.

Boże jedyny! – pomyślałam z rozpaczą. – Ewa kupuje sobie tego Wojtka po kawałku... za pieniądze ojca.

– Zosiu – Teodor pogłaskał mnie po dłoni – najważniejsze, żeby Ewa była szczęśliwa. Ustalili datę ślubu, jak tylko mu... to znaczy obojgu kupiłem ten czerwony samochód. I tak bym kupił, przecież muszą czymś dojeżdżać, a Ewunia sobie upatrzyła to autko.

– Dobrze zrobiłeś, braciszku, naprawdę... – wyszeptałam – żeby tylko Ewa była szczęśliwa...

– Będzie szczęśliwa. Obiecuję ci to. – Teodor popatrzył mi w oczy tak, że nagle dotarło do mnie, że nie muszę nic mówić, bo on sam wie i rozumie wszystko.

Czytaj także:
„Po rozwodzie zostałam singielką, ale wciąż przyjaźniłam się z byłym mężem. Znalazłam mu nawet nową żonę”
„Mąż haruje za granicą, żeby nasz syn miał markowe ubrania. Nikt już nie wyzywa mi dziecka od biedaków”
„Po 30 latach małżeństwa na widok żony nie tylko ręce mi opadają. Kłamię, że jesteśmy za starzy na harce w łóżku”

Redakcja poleca

REKLAMA