Przez wiele lat wspólnie ze starszym bratem prowadziłem sklep z chemią gospodarczą. Z początku to był dobry interes, lecz ostatnio zwolniliśmy nawet ostatniego pracownika, bo nie było nas stać na jego utrzymanie. Każdy z nas musiał harować za dwóch, a i tak niewiele z tego mieliśmy. Wiadomo – hipermarkety, no i kryzys.
Pewnie z powodu pracy ponad siły zimą 2010 roku sześćdziesięcioletni Henio doznał rozległego zawału serca. Niestety, nie przeżył. Kiedy jako tako pogodziłem się z jego stratą, zacząłem się zastanawiać nad przyszłością naszego sklepu.
Byłem naiwny
Na samodzielne prowadzenie biznesu nie bardzo miałem siły, pozostawała mi nadzieja, że obowiązki ojca przejmie moja bratanica, dwudziestotrzyletnia Agnieszka. Henio samotnie wychowywał córkę i nie zostawił jej nic poza udziałami w chemicznym interesie…
O tym, jak naiwna była moja wiara, przekonałem się już po trzech tygodniach od śmierci Henryka, gdy Agnieszka po raz pierwszy od dawna przyszła do sklepu. Sądziłem, że od razu zacznie mi trochę pomagać, ale ona zapytała tylko, ile tak, orientacyjnie, mogę jej płacić co miesiąc.
– Ale za co, Agniesiu?
– Jako dolę od moich udziałów… Co się tak stryjek patrzy? Przecież odziedziczyłam połowę udziałów
w sklepie, prawda? Należy mi się.
– No oczywiście, że tak, ale ty chyba nie wiesz, co mówisz.
– Słucham? – zrobiła wielkie oczy.
– Agniesiu, ja tu niewiele zarabiam.
– Takie teksty to sobie stryjek może schować dla urzędu skarbowego.
– Jeśli mi nie wierzysz, możesz tu przychodzić codziennie i mi pomagać. Zobaczysz, ile sprzedaje się towaru, pokażę ci, ile za wszystko płacę. Ja to już nawet chciałem ten sklep sprzedać, tylko miałem nadzieję, że ty tu zaczniesz pracować
Bliski byłem zawału
Agnieszka, jak to usłyszała, wyglądała, jakbym jej dał sok z cytryny do wypicia. Nie pokazywała się
w sklepie przez tydzień. Potem przyszła, tym razem już nie po „dolę”, ale z propozycją, że sprzeda mi udziały. Wartość sklepu wyceniła na milion złotych, więc ja miałem jej zapłacić pół miliona. Bliski byłem zawału.
– Dziecko, nikt nie da za to miejsce więcej jak sto tysięcy!
– Niech mnie stryj nie denerwuje…
– A ty mnie. Jeśli przez miesiąc znajdziesz kogoś, kto da choć głupie sto tysięcy, sprzedajemy sklep od razu!
– A jak nie, to co?! – spojrzała hardo.
– To ja sklep zamykam.
– I co niby stryj będzie robił?
– Mam trochę oszczędności. Starczy mi na ładnych parę lat. Ba, może nawet na opłacanie składek aż do samej emerytury – oznajmiłem. – A harować na ciebie nie zamierzam!
Myślałem, że ta rozmowa da dziewczynie do myślenia, ściągnie ją na ziemię. Byłem pewien, że nie znajdzie chętnego. Nawet ja, choć mam mnóstwo kontaktów w branży, nie miałbym łatwo ze sprzedażą tego miejsca. A cóż dopiero taka smarkula.
Byłem przekonany, że „przyjdzie koza do woza”
I właściwie się nie myliłem. Tylko że niestety, ta koza wysłała do mnie prawnika! Razem z pozwem za rzekome działanie na rzecz obniżenia wartości majątku przypadającego na nią w spadku po moim bracie.
Tę wizytę przypłaciłem zawałem. Miałem jednak trochę więcej szczęścia niż mój brat i przeżyłem. Lekarz zabronił mi jednak wysiłku, więc sklep, siłą rzeczy, pozostawał wciąż zamknięty. Towar musiałem sprzedać po zaniżonej cenie, żeby jakoś się rozliczyć z hurtowniami. Ten fakt zresztą też został wyciągnięty przez Agnieszkę na późniejszym procesie.
Sam proces trwał prawie dwa lata. Ze względu na stan zdrowia właściwie w nim nie uczestniczyłem.
Z ostatecznego zwycięstwa i tego, że Agnieszka musiała zapłacić koszty postępowania, nie potrafiłem się cieszyć. Ona bowiem wciąż jest święcie przekonana, że rodzina ją oszukała i stryjek „nachapał” się jej kosztem.
Nie potrafię takiej postawy zrozumieć. Moje pokolenie chciało do czegoś dojść własną pracą i nie czekało na prezent od losu. A mam wrażenie, że Agnieszka i jej rówieśnicy tylko na to liczą, będąc przekonani, że inaczej do niczego w życiu nie dojdą. A taki prezent, ich zdaniem, to wręcz im się od losu należy! Co za czasy…
Czytaj także:
„Ojciec, żeby zapełnić pustkę po mamie, chodzi po śmietnikach i zbiera stare rupiecie. Zmienił dom w wysypisko”
„Po śmierci żony żyłem siłą rozpędu. Tylko synowie trzymali mnie w ryzach. Byli jedynym, co mi zostało po ukochanej”
„Teściowa wyklęła mnie i swojego wnuka, bo porzuciłam jej syna-hulakę. Zmiękła, dopiero gdy została na świecie sama”