„Oddałam bratanicy nerkę, była dla mnie jak córka. Gdy to ja zaniemogłam, nie miałam tyle szczęścia”

Kobieta, która poznała diagnozę fot. iStock, Pheelings Media
„Kiedy stuknęła mi trzydziestka, Eva miała 9 lat. Nie wiem, co to za podłość, ironia albo okrucieństwo losu, ale to właśnie w swoje urodziny dowiedziałam się, że moja bratanica cierpi na tę samą chorobę co jej matka”.
/ 04.07.2023 11:15
Kobieta, która poznała diagnozę fot. iStock, Pheelings Media

Kiedy Kajtek wyjeżdżał do Anglii, czułam się, jakbym traciła rodzica. I to nawet nie ojca, ale bardziej matkę, bo brat był kimś, kto zawsze okazywał mi czułość i wsparcie. To on przytulał mnie, kiedy jako jedyna nie zostałam zaproszona na urodziny do koleżanki z klasy, on siedział przy mnie, kiedy chorowałam i gorączkowałam. On przywiózł mi tenisówki, kiedy na weselu przyjaciółki tak straszliwie zdarłam sobie skórę z pięt w nowych szpilkach, że chciałam już wracać do domu boso.

Rodzice zawsze traktowali nas oschle, wymagali, żebyśmy się dobrze uczyli i nie sprawiali problemów. Kiedy Kajtek dostał się do programu wymiany między studentami, udawałam, że się cieszę razem z nim, a potem zanosiłam się płaczem w swoim pokoju.

Brat nigdy nie wrócił do Polski z zagranicy

Na wymianie zakochał się w dziewczynie z Norwegii i tam się potem przeniósł. Poznałam Liv, kiedy ich odwiedziłam, trzy lata później gratulowałam jej ciąży, miałam być druhną na jej ślubie z Kajtkiem. Do ślubu nie doszło, bo okazało się, że Liv była chora i najważniejsze było ratowanie jej i dziecka. Maleńka Eva urodziła się w cieniu rodzinnego dramatu. Jej mamie stawiano coraz gorsze diagnozy i kończyły się nadzieje na skuteczną kurację.

– Przyjedź, Zuza – poprosił brat przez telefon pewnego dnia. – Liv już nie wyjdzie ze szpitala, muszę być przy niej. Zajmiesz się Evą?

Jak mogłabym odmówić? Wprawdzie zaczynałam wtedy nową, wymarzoną pracę, ale rzuciłam wszystko i poleciałam do Norwegii zająć się bratanicą. Eva miała wtedy osiem miesięcy. Liv odeszła w spokoju, prosząc mnie, żebym była dla jej dziecka jak druga matka. Sama była jedynaczką, miała kontakt jedynie ze swoim ojcem.

– Eva nie ma rodziny z mojej strony – szepnęła parę dni przed śmiercią. – Kajtek ma rodzinę. Wychowajcie Evę na dobrego człowieka…

Kiedy zabrakło Liv, Kajtek nie chciał dłużej mieszkać z córką w Norwegii. Wrócił do Polski i kupił mieszkanie pięć minut spacerem ode mnie. Eva poznawała więc moich kolejnych chłopaków, wiele razy nocowała u mnie, a nawet zostawała na dłużej, kiedy Kajtek wyjeżdżał, pytała mnie o wszystkie ważne sprawy i dawała mi kartki na Dzień Matki.

– Bo nie ma Dnia Cioci – wytłumaczyła za pierwszym razem. – A w klasie wszyscy robiliśmy kartki i pani dała nam suszone kwiatki do przyklejenia.

Kiedy stuknęła mi trzydziestka, Eva miała dziewięć lat. Nie wiem, co to za podłość, ironia albo okrucieństwo losu, ale to właśnie w swoje urodziny dowiedziałam się, że moja bratanica cierpi na tę samą chorobę co jej matka.

– U Liv symptomy pojawiły się w wieku dorosłym, lekarze nie wiedzą, dlaczego u Evy to przyspieszyło… – Kajtek był przezroczysty z niepokoju. – Ale to może być szansa na wyleczenie. Są już nowe terapie, w Stanach mają lek eksperymentalny. Staramy się o przyjęcie do programu.

Na szczęście mogłam być dawczynią

Nie mogłam wtedy wyjechać z nimi, chociaż wiedziałam, że Eva bardzo tego chciała. Tak się jednak złożyło, że kiedy brat dostał informację o przyjęciu do programu testowania leku, nasza mama przeszła udar i podjęliśmy decyzję, że zostanę, by się nią zająć. Na szczęście leczenie w Stanach przyniosło efekt i choroba Evy się cofnęła.

– Nie znają jeszcze wszystkich skutków ubocznych, ale to nie ma znaczenia, bo nie istnieje inna skuteczna terapia – przekazał mi Kajtek. – Eva jest wycieńczona, ma osłabioną odporność i problemy z nerkami, ale zahamowaliśmy rozwój tego świństwa. Wracam z nią do domu.

Rok później okazało się, że lek owszem, powstrzymał agresywną chorobę, ale też zniszczył organizm dziecka. Uszkodzenia nerek okazały się nieodwracalne.

– Konieczna jest transplantacja, a ja nie mam zgodności tkankowej – brat wyglądał, jakby sam umierał.

Nie musiał mnie nawet prosić o przebadanie się, to była oczywistość. Modliłam się o pozytywny wynik na zgodność, bo poza mną Eva nie miała młodych krewnych.

– Może pani być dawczynią – poinformowała mnie lekarka, gdy tylko przyszły wyniki. – Ze względu na stan pacjentki doradzam jak najszybszy zabieg.

Eva miała niecałe jedenaście lat, gdy przeszczepiono jej moją nerkę. Na szczęście jej organizm przyjął przeszczep i nad naszą rodziną znów zaczęło świecić słońce.
To było pięć najlepszych lat mojego życia. Mój wieloletni partner poprosił mnie o rękę, na ślubie Eva była moją druhną honorową.

Z Edkiem staraliśmy się o ciążę, udało nam się po dwóch latach. Bratanica się zakochiwała i odkochiwała, ja poznawałam jej kolejnych chłopaków i doradzałam jej w sprawach sercowych. Życie stało się nieco bardziej skomplikowane, kiedy urodził się Adaś. Jak każda młoda matka byłam przemęczona i niewyspana, mój mąż pracował na dwa etaty. Wtedy Eva była dla nas bezcenną pomocą.

– Ciociu, wiesz, że zawsze zajmę się Adasiem, jak będziesz potrzebować – powtarzała. – Matura, nie matura, możesz na mnie liczyć.

Tę maturę zresztą zdała bez problemu i poszła na studia pielęgniarskie. Po wielu miesiącach spędzonych w szpitalach uznała, że chce pomagać ludziom, a my byliśmy z niej dumni. Odpuścił też nieco lęk związany z jej chorobą oraz jedyną nerką. Organ pracował bez zarzutu, a Eva była okazem zdrowia.

Eva nie może się dowiedzieć…

Niestety, ja zaczęłam niedomagać. Najpierw myślałam, że to ból kręgosłupa od tego, że dużo noszę na biodrze synka. Ale pojawiły się inne objawy. Kiedy zrobiłam badania, sytuacja była bardzo poważna.  Powiedziałam o tym mężowi i Kajtkowi, ale zabroniłam mówić Evie.

– Nie chcę, żeby miała poczucie winy – wyjaśniłam. – To była moja decyzja, że oddałam jej nerkę, liczyłam się z ryzykiem. Nie może się dowiedzieć!

Ale Eva była już wtedy dorosła, do tego potrafiła tak przycisnąć swojego ojca, że nie umiał ukryć przed nią prawdy. Przyjechała do nas zapłakana i przerażona. Jej chłopak, który ją przywiózł, też był ogromnie przejęty. Znałam Mirka, był starszy od mojej bratanicy i bardzo ją kochał. Widziałam w jego oczach lęk o to, co może się stać z nią, kiedy jej jedyna nerka także przestanie normalnie funkcjonować. Ona wydawała się w ogóle o tym nie myśleć. Skupiała się całkowicie na mnie.

– Zrobię akcję na Facebooku – mówiła szybko. – Będziemy szukać dla ciebie nerki, ciociu!

Doceniałam to, co dla mnie robiła. Jej akcja miała ogromny zasięg, ale idealistycznie nastawiona dwudziestolatka nie wzięła pod uwagę jednego: że nikt nie ma powodu, by oddać narząd obcej osobie, nawet jeśli ta osoba bez tego może umrzeć.

On naprawdę chce to dla mnie zrobić?

W rodzinie nie było potencjalnych dawców dla mnie. Moi rodzice byli w zbyt podeszłym wieku, Kajtek miał nietypową grupę krwi, dwie kuzynki odmówiły badania na zgodność. Edek, mój mąż, był coraz bardziej przerażony rozwojem sytuacji, Eva prowadziła swoją akcję szukania dla mnie nerki, ja powoli godziłam się z tym, że będę dializowana przez kolejne dziesięć lat, a potem pewnie umrę. I wtedy przyjechał do nas Mirek, chłopak mojej bratanicy.

– Mam wynik badania – powiedział i dopiero wtedy przypomniało mi się, że on też zrobił test. – Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale musiałem to przemyśleć. Już jestem pewien. Chcę być dawcą, Zuza.

Nie mogłam w to uwierzyć. Był „tylko” chłopakiem Evy! Nawet nie członkiem rodziny.

– Narzeczonym – poprawił, kiedy wyraziłam swoją wątpliwość. – Wczoraj się jej oświadczyłem. Chcemy wziąć ślub jak najszybciej, nie mamy na co czekać. Ale najpierw twój zabieg.

Mirek nie był dzieckiem, miał prawie trzydzieści lat i podjął świadomą decyzję. Dla niego Eva była całym światem, a ja – jak powiedział – byłam ważną częścią tego świata. Znał ryzyko, ale zdecydował się je podjąć, by ratować osobę, którą Eva traktowała jak matkę.

Współczesna medycyna daje nam szanse na długie i zdrowe życie. Czy takie będzie? Nie możemy tego wiedzieć na pewno, ale pewne jest to, że inaczej nie mogliśmy postąpić. Żadne z nas. 

Czytaj także:
„Dzieci wyjechały za pieniędzmi, a mnie dobijała samotność. Nowa pasja uratowała mnie przed całkowitą rozsypką”
„Gdy zgubiłam się w leśnej głuszy, uratował mnie młody przystojniak. Nie miałam pojęcia, że właśnie poznałam swojego męża”
„Nie widziałem twarzy osób, które pomogły mi po wypadku. Przecież nikt nie uwierzy, że uratowały mnie... duchy”

Redakcja poleca

REKLAMA