Siedziałam z Kamilą – moją przyjaciółką – na balkonie z lampką wina. Wieczór zrobił się już chłodny, ale nie chciało nam się wchodzić do mieszkania.
W bloku naprzeciwko migały światełka telewizorów, ktoś szykował kolację. Z klatki wyszedł jakiś nastolatek z psem na smyczy, rozejrzał się wokół i ukradkiem zapalił papierosa.
Ot, zwyczajne życie na dużym osiedlu z wielkiej płyty. Gdzie prywatność tak naprawdę jest ograniczona do minimum, a brak ciemnych rolet oznacza, że ludzie wokół doskonale widzą, co się robi po zapaleniu światła.
– W przyszły weekend muszę jechać do rodziców. Mama ma urodziny i zaprosiła nas na ciasto i kawę – mówię z ociąganiem.
– Hmmm… nie widzę u ciebie jakiegoś dużego entuzjazmu – Kamila uśmiechnęła się i dopiła zawartość swojego kieliszka, sięgając po ciastko wyłożone na talerzyku.
– Wiesz, jak jest. Już dawno nie czuję się tam jak w rodzinnym domu. Zresztą, naprawdę nie mam ochoty i siły, aby po całym tygodniu pracy, zamiast nieco odpocząć, udawać, że wszystko jest w porządku i jesteśmy kochającą się rodzinką – powiedziałam na wpół z rozżaleniem, na wpół z nutką głęboko zakopanej złości.
– Tak, rozumiem cię. Twoi rodzice naprawdę zachowali się nie w porządku. Też na twoim miejscu nie miałabym ochoty jeździć na rodzinne obiadki i inne spotkania – moja przyjaciółka, jak zwykle, była po mojej stronie.
– W sumie to nie ich wina. Oni chyba nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak ja odbieram tę sytuację. Ale na te urodziny jechać muszę. Mama i tata są coraz starsi, też w sumie mieli ciężko w życiu. Nie chcę dokładać im problemów i robić przykrości.
Kamila nic nie powiedziała tylko pokiwała głową i szczelniej owinęła się bluzą. Niebo zasnuło się chmurami i zawiał dość zimny wiatr.
– Chyba zaraz będzie padać – rozejrzałam się w wokół. – Wejdźmy do środka.
Po latach udało mi się kupić kawalerkę
Mieszkam w kawalerce na 5 piętrze wieżowca. Zaledwie 32 metry z przytulną kuchnią, niewielką łazienką, kwadratowym przedpokojem oraz pokojem pełniącym funkcję salonu i sypialni zarazem. Tylko ten balkon jest fajny, dość duży i osłonięty szkłem. Lubię go.
Kupiłam skrzynki z kwiatkami, posadziłam swoją ulubioną lawendę, wstawiłam malutki plastikowy stolik i wygodne rattanowe fotele. Żadne tam sprzęty rodem z modnego katalogu, ale moje. Własne. Ciężko wypracowane.
Mam już 34 lata, a dopiero teraz udało mi się kupić mieszkanko. Na kredyt, ale z dość dużym wkładem własnym. Myślę, że w ciągu około 5 lat powinnam go spłacić. Może nie jest dokładnie takie, jak chciałam, ale blok jest ładnie ocieplony i pomalowany, ma czystą klatkę schodową, niedawno wymienioną windę. W przyjemnej okolicy, niedaleko parku.
Po latach wynajmowania pokoi z głośnymi współlokatorami, a potem nieustawnych klitek na dziwnych osiedlach (z ciemnymi kuchniami, rozpadającymi się meblami rodem z PRL-u i wciąż psującymi się instalacjami) wreszcie poczułam się jak u siebie. Jak w domu.
Wszyscy przyjeżdżają na gotowe
Dom. Ten rodzinny dawno nim nie był. Teraz był mojego brata. No i bratowej, która uważała, że jest u siebie, bo przecież tutaj założyła rodzinę. A że niejako na siłę i bez pytania nikogo o zgodę, nie ma większego znaczenia.
– Ile ja będę jeszcze tak szykować? – Kiedyś nieopatrznie usłyszałam, jak ze złością mówiła do Adama – Najlepiej przyjechać do kogoś na gotowe – dodała i stuknęła talerzykiem, na którym układała ciasto kupione w sklepie.
Chciałam krzyknąć, żeby nic nie szykowała, bo przecież nikt jej nie każe.
Ale nie będę się kłócić z nią w święta. W końcu przyjechałam do rodziców, żeby chwilę z nimi pobyć, a nie robić awantury i narażać na stres ludzi mających po 70 lat, chorych i zmęczonych życiem.
Zacisnęłam więc zęby i udałam, że niczego nie słyszę. Jak zwykle.
– To ja zaraz wstawię czajnik i zrobię wszystkim kawę – powiedziałam tylko, wchodząc do kuchni.
Brat z żoną zamieszkali u rodziców. Zaczęło być ciasno
Z domu wyprowadziłam się tuż po maturze. Niby na studia, ale nigdy już nie wróciłam. Już wtedy Adam i Olka z małą córeczką mieszkali u rodziców, a miejsca było niewiele, więc każdy każdemu wchodził na głowę. Czasami myślę, że oni tylko czekali, żebym się wyniosła.
Adam jest starszy ode mnie o 8 lat. Z Olką poznał się jak ja szłam do liceum. Po około roku zaszła w ciążę i wzięli ślub. Teraz zastanawiam się, czy nie zrobiła tego specjalnie. Skończyła technikum, pracowała w jakimś warzywniaku po 10 godzin dziennie, a zdaje się, że jej rodzice nie chcieli jej pomóc. Nie miała zbyt dużych perspektyw na przyszłość.
– Codziennie dojeżdża autobusem około 20 km. Wstaje przed 5:00 żeby zdążyć na 6:00 do pracy. W soboty pracuje krócej, bo tylko do 13:30. Zobacz jaka pracowita – Adam tłumaczył niegdyś mamie, chwaląc swoją dziewczynę pod niebiosa.
To był początek lat 2000, więc pewnie zarabiała z 5 zł na godzinę albo nawet mniej, bo takie były wtedy stawki.
Myślę, że ta ciąża była dla niej wybawieniem
Od razu odeszła z pracy na zwolnienie, a potem przeniosła się do moich rodziców i rozsiadła w domu. Oficjalnie niby pomagała w gospodarstwie, ale tak naprawdę większość czasu siedziała i bawiła się z dzieckiem, oglądała seriale i gadała przez telefon. Dom, działkę, podwórko i gospodarstwo ogarniali rodzice.
– Nawet nie mogę zaprosić swobodnie gości – często narzekała.
Rzeczywiście było dość ciasno. Cztery pokoje na ich troje, rodziców i mnie oraz babcię i dziadka. A jej marzyły się codzienne ploteczki ze swoją mamą, siostrą, koleżankami, kuzynkami. Tak naprawdę, chyba jednak sami powinni jakoś starać się, żeby to zmienić. Może coś sobie wynająć. Albo iść do pracy i odkładać pieniądze na budowę. Po prostu w jakikolwiek sposób działać, coś planować.
Olka do pracy nie poszła nigdy. Rodzice prowadzili duży sad i uprawę warzyw. Gdy przeszli na wcześniejsze emerytury, oni dostali całość. Prawnie od dawna gospodarstwo i dom były mojego brata. Chcieli, żeby został w domu, dlatego zapisali mu wszystko, jak ja byłam jeszcze w podstawówce.
Do teraz zastanawiam się, czemu tak zrobili. Chyba mamie wydawało się, że to tylko taka formalność, a wszystko i tak będzie wspólne.
– Jak tak można się kłócić? Moje dzieci to się zgadzają – często powtarzała.
No cóż, mam na ten temat nieco inne zdanie. A ta zgoda polega na tym, że po prostu ustępuję.
Wyprowadziłam się na studia i już nie wróciłam
Po skończeniu liceum wyjechałam na studia i już zostałam w mieście. Wydaje mi się, że wszyscy uznali, że tak jest w porządku. Studiowałam dziennie, ale praktycznie sama się utrzymywałam, bo rodzice wszystko inwestowali w remonty i modernizację.
Dostawałam stypendium naukowe i dorabiałam wieczorami lub w weekendy, gdzie się tylko da.
Po obronie pracy magisterskiej, znalazłam stałe zatrudnienie w sklepie. To były zupełnie inne czasy niż dzisiaj. Było duże bezrobocie i na zatrudnienie w swoim zawodzie nie miałam wtedy szans. Miejsca w szkołach były zajęte.
– Jak któryś z nauczycieli odchodzi na emeryturę, poleca kogoś ze swojej rodziny – raz powiedziała mi sekretarka, gdy zaniosłam CV. – Ja oczywiście przyjmę dokumenty, ale niech pani naprawdę nie liczy na zatrudnienie – uśmiechnęła się ze współczuciem.
Pierwsze lata były naprawdę ciężkie. Nadal wynajmowałam pokoje w mieszkaniach ze studentkami, żeby było taniej. Pracowałam często po 6-7 dni w tygodniu, żeby cokolwiek odłożyć, bo stawki były bardzo niskie.
– Przecież nie opłaca się studiować. Po co się męczyć i tak nic z tego nie ma – Olka często złośliwie powtarzała, gdy przyjeżdżałam do rodziców w odwiedziny, mając ledwie 1-2 dni wolne. – Nawet samochodu jeszcze nie ma – dodawała.
Wiem, że mówiła to specjalnie. Tak, żebym ją słyszała. Żeby mi dokuczyć, bo od początku się nie lubiłyśmy.
Nie wzięła tylko pod uwagę tego, że gdybym nie wyprowadziła się z domu z niczym, spokojnie mogłabym sprzedać swoją część i kupić sobie za nią mieszkanie. A tak naprawdę ustąpiłam jej, bo urodziła najpierw jedno dziecko, potem drugie. Siedziała sobie za darmo, nic nie inwestowała.
Dostali samochód, meble, nowoczesne maszyny i ogromną pomoc. Na początku nawet rachunków żadnych nie płacili z bratem, a mama im obiady gotowała. W ten sposób naprawdę łatwiej jest się dorabiać.
– Nie bardzo ją lubię. Ale co miałam zrobić? Nie wziąć jej do siebie z wnuczkiem? Gdzie ona by poszła. Jej matka nic jej nie chciała pomóc – kiedyś podsłuchałam, gdy mama żaliła się swojej siostrze.
Najgorsze są święta
Jeszcze większe problemy zaczęły się, gdy rodzice zaczęli chorować. Teraz to oni potrzebują wsparcia. Zawiezienia do lekarza, posprzątania, zrobienia większych zakupów czy ugotowania dwudaniowego obiadu.
Olka robi miny i cały czas żali się, jaka jest zmęczona. Najgorsze są święta. Mama zaprasza. Chce, żebyśmy z siostrą (która mieszka dość daleko) przyjechały na obiad. Marzy jej się rodzinna atmosfera, posiedzenie razem, wspólne pośmianie się, powspominanie.
Ciężko jest jej odmówić, ale żonie brata wydaje się, że ktoś przyjeżdża do niej na złość i przez to ma dodatkową pracę. Myślę, że wolałaby zapraszać tylko swoją rodzinę. Tego, że wszyscy przywożą jakieś ciasto, sałatki, przekąski też w ogóle nie bierze pod uwagę.
– Mamo, a może przyjadę wcześniej i ja ugotuję obiad? – ostatnio zapytałam.
– Ale my z Olą damy sobie radę. No co ty, dziecko. Przecież do domu przyjeżdżasz – odpowiedziała.
Mamie wydaje się, że wszystko jest w porządku. Nie dostrzega tych min, nie słyszy głupiego gadania.
A atmosfera za każdym razem jest naprawdę kwaśna. Bratu i jego żonie wydaje się, że oni o wszystko dbają, wszystko robią. Trudno jednak, żebym ja i siostra przyjeżdżały coś ogarniać, jak wyprowadziłyśmy się z domu z niczym. Wszystko zostało dla nich.
W gruncie rzeczy i tak wiele pomagamy rodzicom. Szukamy lekarzy, kupujemy leki, przywozimy praktyczne prezenty, bo przecież syn nie myśli o pościeli, ręcznikach, ubraniach, kremach, a mama coraz rzadziej wyjeżdża na zakupy.
Czy oni wiedzą, jak to jest zaczynać od zera?
– Czasami zastanawiam się, czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, jak dużo dostali. Działki teraz są bardzo drogie. Dom też jest w dobrym stanie. Do tego piękny ogródek, miejsce na grilla czy ognisko – kiedyś żaliłam się Kamili.
Przecież to są pieniądze rzędu dobrze ponad miliona złotych. Do tego mieli ogromną pomoc przez wiele lat w wychowaniu dzieci, gotowaniu obiadów, dopilnowywaniu sadu i warzyw. Tak naprawdę wszyscy pracowali, a pieniądze za sprzedane plony otrzymywał w całości Adam. Mógł je inwestować. W ten sposób kupił sobie samochody, zrobił remonty, rozpieszczał swoje dzieci wycieczkami.
– Ja w tym samym czasie musiałam po kilkanaście godzin dziennie pracować, żeby opłacić wynajęty pokój i rachunki oraz coś odłożyć. Bać się, że właściciel wymówi mi najem, że zwolnią mnie z pracy. Dorabiałam się wszystkiego praktycznie od łyżeczki – kontynuowałam.
– Myślę, że doskonale to wiedzą. Ale nigdy ci nie powiedzą. To oznaczałoby przyznanie się do tego, że cię świadomie oszukali – moja przyjaciółka ma radykalne zdanie.
Teraz udało mi się przekwalifikować, zmienić pracę i kupić mieszkanie. Nadal jednak muszę dorabiać korepetycjami, żeby jak najszybciej spłacić ten kredyt. Nie pamiętam, kiedy byłam na prawdziwych wakacjach. Chyba jeszcze podczas studiów.
Zgodna rodzina to tylko na zdjęciu
– Każde rodzinne spotkanie mnie męczy. Czuję jakąś taką zadrę. Nie mam chęci w ogóle jeździć na święta, urodziny czy imieniny, spędzać z nimi czasu. Czuję się pominięta, niejako oszukana – mówię.
– Dlatego ja mam jedno dziecko i raczej nie zdecydujemy się na drugie – tłumaczy mi Kamila. – Duża, uśmiechnięta i zgodna rodzina to tylko na zdjęciach. I to tylko wtedy, gdy nikogo nie wytną. W większości domów są nieporozumienia, a dorosłe rodzeństwo najczęściej zakłada własne rodziny i myśli tylko, jak wyciągnąć najwięcej dla siebie.
Myślę, że taka jest prawda.
Czytaj także:
„Gdy mąż odszedł, zostałam z marnymi alimentami i kredytem, który żyrowałam szwagierce. Przez nich moje dzieci głodują”
„Szwagierka w ramach zemsty zrujnowała moje wesele. Podstępna żmija uknuła plan i urządziła moim kosztem cyrk stulecia”
„Moja szwagierka jest gorsza niż teściowa. To babsko z piekła rodem wyżera mi lodówkę i robi z mojego domu darmowy hotel”