Całe życie byłem oszczędny, nieraz aż do przesady. Szkoda mi było pieniędzy na różne zbytki, do których aspirowali moi znajomi i rodzina. Ciężko pracowałem i odkładałem każdy grosz, uznając, że rzeczy materialne nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
Większość inwestowałem lub wrzucałem na lokaty i konta oszczędnościowe. Bardzo zabolało mnie, gdy mój brat zaczął ze mnie kpić na oczach innych. Ale ja po wielu latach pokazałem mu, kto śmieje się ostatni.
Byłem znany wśród moich przyjaciół jako osoba, która zawsze oszczędzała każdy grosz. Nie lubiłem wydawać pieniędzy na drobne przyjemności ani na luksusowe przedmioty. Moi przyjaciele często nazywali mnie „centusiem” i „skąpiradłem”, żartując sobie z moich zwyczajów.
Koledzy tylko się śmiali
— Oj, Bartek, Bartek. Daleko z takim centusiowaniem to ty nie zajedziesz — przekonywał jeden z moich kumpli.
— Żadna dziewczyna nie będzie na ciebie leciała. Wiesz, one jednak rozglądają się dziś za dzianymi gośćmi — wtórował drugi.
— Ale ja będę dziany — odpowiadałem moim kolegom. — Zobaczycie, że to moje oszczędzanie jeszcze wam się odbije czkawką. Poza tym, po co mi nowy telefon czy auto? Czy poprzednie nie dają rady?
— Stary, daj spokój. To nie chodzi o to, czy dają, czy nie. Tylko jak to wygląda, no daj spokój. Jakiś stary rzęch jak dla emeryta. Jeszcze pomyślą, że nie masz przy sobie żadnego grosza.
Ja jednak starałem się ich nie słuchać. Miałem swój cel i własny system działania. Przede wszystkim, odkąd zacząłem zarabiać własne pieniądze, a więc mniej więcej koło osiemnastego roku życia, zacząłem je bardziej szanować. Każdy zakup przeliczałem na minuty lub godziny swojej ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Dlatego z dużym trudem przychodziło mi rozstawać się z monetami, banknotami i cyferkami na koncie. A każdy wolny grosz starałem się oszczędzać.
Nieraz aż do przesady, bo potrafiłem do skutku cerować podziurawione spodnie albo celowo jadać w gorszych knajpach, tylko po to, by nie musieć wydawać zbędnych kwot. Zamiast taksówką, jeździłem tramwajem. Zamiast kupować lunch w pracy, żyłem o kanapkach z szynką i musztardą. Po pewnym czasie tak już przyzwyczaiłem się do swojego trybu życia, że stał się on dla mnie zupełnie naturalny. Na nic nie narzekałem, nawet jeśli wszyscy wokół pukali się w głowę, gdy ze mną rozmawiali.
Upokorzenie zafundował mi brat
Potem przyszła nauka inwestowania. Uczestniczyłem w darmowych kursach, pożyczałem w bibliotece książki o tematyce biznesowej. Wszystko po to, by w przyszłości spełnić swoje największe marzenie o wcześniejszej emeryturze i prawdziwej wolności finansowej.
Stroniłem także od długów. Chociaż w banku wielokrotnie proponowali mi kredyt albo kartę kredytową, to ja zawsze odmawiałem. Nie jeździłem na wakacje, a zamiast tego, organizowałem dla siebie niemalże bezkosztowe wyprawy rowerowe, dzięki czemu rozwinąłem kondycję i zdobyłem nowe znajomości. Ale dla mojego otoczenia to było za mało. To się nie liczyło, bo przecież nie jeździłem na urlop do Hiszpanii i nie kupowałem nowego auta w leasingu.
Największy szok i upokorzenie zafundował mi mój własny brat. Na naszym ostatnim spotkaniu rodzinno-urodzinowym, mój brat zaczął rozpoczynać swój monolog. Wyglądał na podekscytowanego, a zarazem trochę rozbawionego. Spojrzał na mnie z uśmiechem, który wyraźnie sugerował, że miał coś ważnego do powiedzenia. A potem wstał i zaczął mówić:
— Wiem, że wszyscy znacie Mateusza jako tego, który zawsze oszczędzał każdy grosz — zaczął tak jakby chciał zaraz wznieść toast — Ale wiecie co? Dzięki temu, że jestem jego bratem, miałem okazję zobaczyć, jakie to wszystko przynosi korzyści. W końcu Mateusz, ten nasz wielki centuś, osiągnął to, o czym tak długo marzył.
Wszyscy spoglądali na mnie, a ja czułem się zarówno podekscytowany, jak i trochę zaskoczony.
— Przez lata, kiedy wszyscy myśleli, że on traci okazje i nie cieszy się życiem, on naprawdę budował coś wielkiego. Dbał o swoje pieniądze, inwestował, uczestniczył w kursach, a teraz... teraz patrzcie!
W tym momencie brat wskazał w stronę mojego samochodu, którego było widać z okna. Na tle pięknych nowych aut prezentował się naprawdę mizernie. Niemodne podwozie, stary lakier, gdzieniegdzie rdza. Brat wpadł w histeryczny śmiech, a potem poklepał mnie po plecach, mówiąc, że to tylko takie zwykłe złośliwości. Ale mnie wcale nie było do śmiechu.
Żarty z rodzeństwa to jedno, ale nie na oczach innych, nie na takich wydarzeniach... Wymamrotałem tylko, że trzeba znać granicę. Bąknąłem też coś o tym, że mu nie wstyd robić takie rzeczy w tym wieku. A potem wyszedłem upokorzony z przyjęcia. Wprost do mojego starego gruchota.
Ja mu jeszcze pokażę!
Bardzo zabolało mnie, gdy mój brat zaczął ze mnie kpić na oczach innych. Wiele razy przy okazji innych towarzyskich spotkań śmiał się, nazywając mnie „centusiem” i „skąpiradłem”, a jego żarty często były złośliwe. Byłem zdeterminowany udowodnić mu, że to, co robię, ma sens. Ja mu jeszcze pokażę!
Minął kolejny rok, a za zacząłem odnosić pokaźne zyski ze swoich inwestycji. Pojawiły się też nowe możliwości rozwoju. Lata wyrzeczeń w końcu zaczynały przynosić owoce i zamiast kwot 4-cyfrowych, na moim koncie zaczęły się pojawiać co miesiąc kwoty rzędu kilkunastu tysięcy złotych.
Po jakimś czasie zakup nowego samochodu przestał być czymś poza finansowym zasięgiem. Zaledwie w ciągu dwóch miesięcy zarobiłem tyle, że spokojnie mogłem sobie pozwolić na większą ekstrawagancję. W końcu! Bez żadnych wyrzutów sumienia!
Lata pracy i oszczędzania przyniosły rezultaty. W końcu, po wielu latach, udało mi się osiągnąć swój cel. Stałem się właścicielem pięknego, nowego kabrioletu. Byłem dumny z tego osiągnięcia, ale nie tylko ze względu na sam samochód. To było potwierdzenie mojej wytrwałości i zdolności do osiągania celów, które wydawały się niemożliwe.
Spoglądając na mój nowiuśki lśniący samochód, przypominałem sobie wszystkie te dni, kiedy odmawiałem sobie drobnych przyjemności i zrezygnowałem z zakupów na rzecz oszczędności. A więc moje podejście do finansów i planowania przyszłości było właściwe. „Centuś” okazał się milionerem.
Kiedy zaprosiłem rodzinę i przyjaciół na przejażdżkę tym niesamowitym samochodem, ich reakcje były bezcenne. Moi rodzice byli dumni, że wychowali mnie na tyle odpowiedzialnie, by zrealizować swoje marzenie. Przyjaciele byli pełni podziwu, a niektórzy z nich zaczęli nawet pytać o moje rady w kwestii oszczędzania i inwestowania.
Byłem dumny
Najbardziej jednak zapadł mi w pamięć wyraz twarzy mojego brata. W jego oczach widać było mieszankę zdumienia, podziwu i, co najważniejsze, szacunku. Mój sukces mówił więcej niż tysiące słów. Byłem teraz w pozycji, aby śmiać się z niego, trochę w odpowiedzi na te wszystkie żarty i drwiny, jakie przez lata padały z jego ust. Ale nie czułem triumfu nad nim. Byłem po prostu szczęśliwy, że mogłem udowodnić sobie i innym, że moje podejście do finansów było słuszne i skutkowało spełnieniem marzeń.
Mam nadzieję, że moje podejście do tematu pieniędzy nie zwiedzie nie na złą drogę. Że nauczę się znaleźć balans między zdrowym wydawaniem a skrupulatnym inwestowaniem. Mam na to całe życie. Kto wie, co jeszcze przyniesie los?
Czytaj także:
„Mimo trzydziestki na karku wciąż mieszkam z matką i robię to, co mi każe. Jedna wyprawa na grzyby zmieniła wszystko”
„Moja synowa ma liczne fakultety, a rzuciła karierę dla prania gaci męża. Jako kobieta czuję sprzeciw, jako matka – nie”
„Mąż Zosi uwodził baby na potęgę, a potem wracał do rodzinnego gniazdka. Nie rozumiałam, czemu ona przymyka na to oko”