Trochę się zdziwiłem, kiedy moja asystentka powiedziała, że zadzwonił do naszego biura detektywistycznego prezes dużej firmy z branży spożywczej i bardzo prosi o dyskretne spotkanie gdzieś na mieście. Umówiła nas w mojej ulubionej japońskiej restauracji; mieliśmy tam otwarty rachunek, w zamian za pewne usługi wyświadczone żonie właściciela. Oczywiście przedtem moja niezawodna asystentka potwierdziła, że prezes jada sushi. Bo o tym, że ja jadam, wiedziała doskonale.
Miałem jeszcze godzinę, więc wspólnie zrobiliśmy mały research o firmie; potentat na lokalnym rynku, jedna z największych w branży koncentratów spożywczych i jedna z ostatnich polskich firm powstała z małej firmy rodzinnej. Bez śladu kapitału obcego, za to z dużymi kontraktami na przetwórstwo od zagranicznych kontrahentów. Ciekawe, do czego prezesowi takiej firmy potrzebny jest detektyw?
Do wynajętego w restauracji gabinetu dotarłem pięć minut przed czasem. Zanim zdążyłem wymienić kilka grzecznościowych uwag z kelnerem, przyszedł prezes i przedstawił się, mocno ściskając moją dłoń. Zamówiliśmy na początek zupy i napoje, a przy sushi prezes wreszcie przeszedł do konkretów.
Musiał dożywotnio zatrudniać brata
– Wie pan, że nasi ojcowie się znali? – zapytał niespodziewanie.
Nieco zdumiony pokręciłem przecząco głową, a on kontynuował:
– Studiowali razem na politechnice. Potem mój ojciec założył firmę, a pana tata na samym początku doradzał mu w sprawie zakupów nowych linii technologicznych.
– Czy to ma jakieś znaczenie dla sprawy? – zapytałem.
– W zasadzie to nie… Ale chciałem jakoś zacząć, bo ta „sprawa”, jak pan był ją łaskaw określić, jest bardzo delikatnej natury…
– Większość spraw, z którymi ludzie się do mnie zwracają, ma taką właśnie naturę – westchnąłem teatralnie. – Rozumiem, że mam zachować dyskrecję i tak dalej, ale zapewniam, że w dokumentach przedwstępnych zawarta jest klauzula o zachowaniu tajemnicy, więc nie musi się pan obawiać.
– Nie są mi potrzebne żadne dokumenty – odparł poważnie. – Co więcej, nie chcę niczego podpisywać. Wystarczy mi pana słowo, że wszystko zostanie między nami…
– Zupełnie jak w rodzinie? – mrugnąłem do niego porozumiewawczo, a on wyraźnie się skrzywił.
– Tak, jak w rodzinie… – powiedział smutnym głosem.
A potem zaczął swoją opowieść.
Firma powstała jako jedno z pierwszych prywatnych przedsiębiorstw w naszym regionie. Założył ją ojciec prezesa, kiedy sam prezes był jeszcze w przedszkolu. Interes rozwijał się raz wolniej, raz szybciej, ale ciągle w bardzo dobrym kierunku.
Kiedy założyciel firmy zmarł przedwcześnie na raka, schedę po nim, według jego ostatniej woli, przejęli dwaj synowie. Nestor rodu dość precyzyjnie określił ich role i funkcje, bo przecież znał ich najlepiej i sam wychowywał po śmierci matki.
Co ciekawe – starszemu z dwóch braci przypadła w udziale rola mniej ważna – został dyrektorem do spraw zaopatrzenia. Brat młodszy, czyli mój gość, został prezesem firmy i miał w zasadzie nieograniczoną władzę, jeżeli chodzi o podejmowanie kluczowych decyzji. Z jednym wyjątkiem – musiał dożywotnio zatrudniać swojego starszego brata na wyznaczonym przez ojca stanowisku, bez możliwości zwolnienia go.
Nowy młody prezes był człowiekiem energicznym i bardzo pomysłowym. Szybko doprowadził małe rodzinne przedsiębiorstwo do prawdziwego rozkwitu. Nawiązał mnóstwo zagranicznych kontaktów, co wkrótce zaowocowało potrojeniem obrotów. Zmodernizował kilka linii produkcyjnych i doszło do tego, że praktycznie cała produkcja szła na eksport, a półprodukty ich marki były używane przez największe koncerny na świecie. Wszystko szło idealnie i był tylko jeden problem…
Działał na szkodę własnej firmy
Brat prezesa czuł się pokrzywdzony, że to nie on przejął firmę. Miał wprawdzie wygodną posadę, mało roboty i niezłą pensję, ale nie miał żadnej władzy. Próbował podporządkować sobie dział marketingu, gdzie mógł od czasu do czasu wtrącić swoje trzy grosze, ale kiedy prezes wynajął agencję reklamową i wyprowadził całość działań promocyjnych w ramach umowy outsourcingowej, stracił nawet tę namiastkę władzy. Dział zaopatrzenia funkcjonował właściwie sam i bez jego kreatywnego nadzoru, co wcale mu się nie podobało. Dlatego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i bezpośrednio prowadzić negocjacje z dostawcami. I prowadził.
– Kłopot w tym, że mam podejrzenia, a dokładniej mówiąc mam poważne sygnały, że mój brat bierze łapówki od naszych dostawców, a w zamian my otrzymujemy produkty gorszej jakości, ale za to po zawyżonej cenie – zakończył prezes.
– Zaraz, bo czegoś nie rozumiem… Pana brat, dyrektor w waszej fabryce i syn założyciela tejże, działa na szkodę własnej firmy?
– On chyba nie traktuje jej jak własną – prezes zasępił się. – Ale niech mi pan wierzy; ojciec wiedział, co robi. Darek kompletnie nie nadaje się na prezesa. Jest zbyt apodyktyczny, mało kompetentny, strasznie zapiekły… Mimo wszystko jednak to jest mój brat, w dodatku starszy brat. Pomijając kwestię ostatniej decyzji ojca, czyli to, że nie mogę go zwolnić, ja go nie chcę zwalniać.
– Chodzi panu o to, że firma traci pieniądze? – spytałem domyślnie, ale on tylko pokręcił głową.
– Pieniądze to akurat drobiazg – odparł ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu. – Chodzi o to, że obniżamy jakość naszej produkcji, na dokładkę tracimy dobre imię wśród naszych odbiorców. No, strasznie głupia sytuacja po prostu…
– A czego pan ode mnie oczekuje?
– Przede wszystkim dyskrecji. Nie chcę, żeby mój brat wiedział, że ja wiem. Poza tym ja nie potrzebuję dowodów, bo to, co mam, w zupełności mi wystarczy, ale dobrze by było, żeby je pan obejrzał. Tu, w tej teczce, są przykładowe faktury za surowce, na przykład za cukier, do nich są podpięte oferty konkurencji, znacznie ciekawsze cenowo, no i opinia naszego działu technologii, kwestionująca jakość dostarczanych półproduktów. Niech pan to sobie przeczyta, to wtedy będzie panu trochę łatwiej…
– Co będzie łatwiej? – spytałem.
– Zaszantażować mojego brata…
Wpadłem na mniej drastyczny sposób
Pierwszy raz w mojej karierze miałem wystąpić jako szantażysta i niespecjalnie mi się to podobało, choć rozumiałem doskonale złożoność sytuacji, skomplikowane relacje i inne meandry. Ale mimo to, rozpaczliwie szukałem jakiegoś innego, lepszego wyjścia. Aż wreszcie wpadłem na pewien pomysł. A po piętnastu minutach prezes zamówił butelkę sake, żeby mi podziękować za znalezienie lepszego rozwiązania. Lepszego i mniej drastycznego.
W następnym tygodniu wydarzyły się trzy rzeczy. Najpierw do firmy na ręce prezesa trafiło zawiadomienie o audycie, którego zażyczył sobie jeden z większych zagranicznych odbiorców. Audyt miał objąć przede wszystkim dział zaopatrzenia i skontrolować jakość wykorzystywanych przy produkcji surowców.
Wzory papierów firmowych wzięliśmy z korespondencji, a moja zdolna asystentka przy pomocy młodszego brata, zajmującego się grafiką, dokonała zręcznej mistyfikacji. Prezes nie musiał nic sugerować swojemu bratu, bo „zupełnie przypadkiem”, akurat w tym czasie, brat wziął zwolnienie lekarskie w celu odbycia badań i nawet dał się zamknąć w szpitalu.
Okazało się, że cierpi na kilka przykrych dolegliwości, wśród których najpoważniejszą był bardzo wysoki poziom cholesterolu i lekarz poradził mu zmianę trybu życia, i uwolnienie się od stresu związanego z pracą zawodową na obecnym, jakże eksponowanym stanowisku. Co ciekawe – tu nie było żadnej zmyłki – facet rzeczywiście miał wszystkie wskaźniki przekroczone prawie dwukrotnie.
Sugestie lekarza dotyczące zmiany pracy pochodziły tak naprawdę ode mnie, ale pan doktor uznał, że pozostanie w zgodzie z własnym sumieniem, jeśli zasugeruje pacjentowi proponowane rozwiązanie.
A na koniec okazało się jeszcze, że agencja reklamowa, której firma była najważniejszym klientem, pilnie poszukuje kogoś odpowiedzialnego i kreatywnego na stanowisko dyrektora do spraw kontaktów z klientem i zaproponowała tę posadę bratu prezesa, który uznał to za bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności. Postawił bratu sporą flaszkę i zapytał, czy może wziąć dwuletni płatny urlop na podratowanie zdrowia i podratowanie – upadającej jego zdaniem – agencji reklamowej, z którą się niezwykle „zaprzyjaźnił”.
Prezes z wielkim żalem wyraził zgodę na to rozwiązanie, zupełnie zapominając przy okazji wspomnieć, że wykupił udziały w owej agencji i podpisał z nią bardzo korzystny dla obu stron, pięcioletni kontrakt na obsługę reklamową w pełnym zakresie. A do tego zarekomendował ich usługi kilku znajomym, więc właściciel agencji był bardzo wdzięczny. Uznał, że konieczność zatrudnienia brata prezesa to nieduży koszt z jego strony, biorąc pod uwagę spory zastrzyk gotówki za sprzedane udziały i fantastyczne perspektywy na przyszłość. Dzięki memu pomysłowi wszyscy są więc zadowoleni.
Czytaj także:
„Moi rodzice mieli troje dzieci. Ja byłem czwarty, adoptowany. Całe życie gorszy. Tylko ojciec kochał mnie naprawdę...”
„Brat wszedł w konflikt z prawem i stracił prawo do spadku. Byłam pewna, że został wrobiony i podejrzewałam przez kogo”
„Moi bracia chcieli pozbyć się mamy i dali mi wybór. Albo sama się nią zajmę, albo oddadzą ją do domu opieki”