Całe życie myślałam tylko o tym, że jak przepracuję swoje lata, to w nagrodę kupię sobie działkę w zupełnej głuszy. Kawka na łonie natury, w tle śpiewające ptaszki, cisza i spokój. Ta sielanka trzymała mnie przy życiu. Miałam wiele szczęście, więc gdy tylko nadszedł długo wyczekiwany moment emeryturki, razem z mężem kupiliśmy domek na jednej z polskich wsi. Wszystko szło zgodnie z naszym planem. No, poza jedną kwestią. Naszymi bliskimi.
Goniłam wokół nich jak trusia
Ledwo wnieśliśmy najpotrzebniejsze graty do domku, ludzie zaczęli odbywać do nas pielgrzymki. Szybko pożegnałam się z sielanką, o której tak marzyłam. Nie istotne, czy były to wakacje, ferie, czy Wielkanoc. Nasz telefon bez przerwy dzwonił, a po drugiej stronie słuchawki wisieli głodni darmowego weekendu bliscy. Z początku ugaszczałam ich jak najlepszych przyjaciół, jednak na dłuższą metę, stało się to mordęgą.
Goniłam wokół nich jak trusia, mąż też uruchamiał najwyższe obroty. Co za to mieliśmy? Wielką figę z makiem. Nikomu nie chciało się kiwnąć palce, a gdy już bezpośrednio prosiliśmy o pomoc w zamian za nocleg, kręcili nosem, bo przecież:
„Nie przyjechaliśmy tutaj harować, kochana. Chcielibyśmy odpocząć. W końcu świeci słoneczko, możemy sobie wyciągnąć nogi. Następnym razem pomożemy”. Tak, jasne...
Telefony dzwoniły praktycznie 365 dni w roku. A każda z wymownych dyskusji brzmiała niemalże identycznie. Zero skrupułów, zero próśb. Bez pardonu zwalali nam się na łeb, pod pretekstem zacieśniania rodzinnych więzów.
Szczerze mówiąc do dziś żałuję, że zabrakło mi asertywności. To po części moja i męża wina, że daliśmy z siebie zrobić naiwniaków. Nie potrafiłam postawić na swoim i z niewyraźną miną, lecz otwartymi ramionami przyjmowałam kolejne tabuny gości w mojej wiejskiej ostoi spokoju i relaksu.
Coś we mnie pękło, gdy uświadomiłam sobie, że z każdą kolejną wizytą nie tylko coraz bardziej mam ochotę nakopać tym ludziom do tyłków. Ale także zauważyłam, że wprost proporcjonalnie do zwiększającej się liczby gości, mój portfel maleje.
To właśnie pieniądze były jednym z większych problemów. Nasi goście uwielbiali nasz „kurort” przede wszystkim za to, że jest darmowy. Wyżerka, spanie i sprzątanie bez ponoszenia żadnych kosztów. Czy to nie brzmi jak najlepsze wakacje pod słońcem?
Zaraz zbankrutuję
Oczywiście, teraz pozostaje mi się już tylko śmiać ze swojej głupoty, ale w tamtym czasie, czułam się jak między młotem a kowadłem. Wiedziałam, że ta sytuacja ma 2 wyjścia. Albo zniszczę moją rodzinę, albo zbankrutuję.
Jesteście sobie w stanie wyobrazić, że wybieracie się do znajomych na grilla i jedyne co przynosicie ze sobą to swoje wygłodniałe żołądki? Nie? To pomyślcie sobie, że my w tej sytuacji tkwiliśmy przez prawie rok. Kupowałam kilogramy kiełbasy, litry piwa i tony węgla do grilla. Wszystko z mojej kieszeni, bo moi bliscy chyba zapomnieli, że to wszystko kosztuje.
Chyba tylko raz po naszej interwencji zdarzyła się sytuacja, że moja rodzona siostra przyniosła coś od siebie... i dla siebie. Na 4-osobowego grilla przyniosła jedną kiełbaskę, piwo i kajzerkę. O nikim innym nie pomyślała. Rozgościła się na moim hamaku i z wyciągniętą ręką tylko czekała, aż podam jej zimny napój.
Miałam tego dość, więc postanowiłam rozmówić się z mężem, żeby rozwiązać jakoś tę patową sytuację.
– Mirek, ja już po prostu tak nie mogę. Przecież nas to doprowadzi do ruiny. Chciałam odpocząć, a nie latać prawie jak na dwa etaty przy ludziach, którzy traktują mnie jak pomywaczkę. – mówiłam do męża prawie przez łzy.
– Masz racje kochana, nie możemy dłużej ich wszystkich sponsorować. Ogłaszam protest. Następnym razem twardo postawimy na swoim. Niczego nie przygotujemy. Będą siedzieć o suchym pysku.
– Boję się, że się na nas pogniewają...
– A niech się gniewają. Co ci po nich, skoro żadne z nich nas nie szanuje?
– No dobrze. Masz rację. Przy kolejnym telefonie postawie na swoim.
Łzy cisnęły mi się do oczu
Nie musieliśmy na to długo czekać, bo już wieczorem zadzwoniła moja kuzynka Mariola. Sprosiła się nam na głowę z 4 swoich dzieci i mężem. Byłam twarda. Powiedziałam jej, jak wygląda sytuacja i że tym razem, każdy ma coś dołożyć od siebie. W sumie byłam z siebie dumna, a Mariola nie wydawała się zbytnio zdziwiona. Grzecznie przytaknęła i pożegnała się.
Już nie mogłam doczekać się ich przyjazdu. W końcu cieszyłam się na wizytę gości. Gdy tylko zobaczyłam ich samochód na horyzoncie, niemal podskoczyłam na krześle z ekscytacji.
– Mirek! Już są! Chodź się przywitać, przyda się męska ręka do wyciągania zakupów!
– Cześć kochani! – krzyknął mój mąż w kierunku rozbiegających się dzieci i mojej kuzynki – pokażcie, gdzie w tym wielkim aucisku trzymacie torby, to zabiorę je od razu do piwnicy, tam jest chłodniej.
– Spokojnie Mireczku, tutaj mam wszystko, co potrzeba – Mariola postawiła na ziemi małą jednorazówkę ze znanego dyskontu. Na jej dnie leżała zawinięta w sreberko mała kiełbaska i 5 skrzydełek z kurczaka.
– Mariolu, a co to jest? To wszystko, co ze sobą zabraliście? – zapytałam zdziwiona.
– No tak, a co? Nie wystarczy? Dzieciaki nie będą jadły smażonego. Wystarczy jak dasz im jakieś owoce, czy zrobisz kanapeczki. Nam to, co przywieźliśmy w zupełności wystarczy na początek imprezy – rzuciła mi w twarz, odwróciła się na pięcie i poszła w stronę dzieci.
Powędrowałam do kuchni ze spuszczoną głowa i marną kiełbasą w ręce. Oczywiście przygotowałam dla dzieci kanapki i przekąski, w końcu maluchom nie będę żałować. Gdy zabierałam się za wyciąganie z lodówki zapasów grillowych przysmaków, które kupiliśmy, mąż wręcz ubił mi łapy.
– A co ty robisz? Inaczej się umawialiśmy. Skoro oni przywieźli tyle, to tyle będą jedli i basta!
Posłuchałam go. Miał rację. Musiałam być twarda. Marne resztki, które przywiozła moja kuzynka, szybko się rozeszły.
Wtedy zaczął się prawdziwy cyrk...
– Pyszna była ta kiełbaska, ale coś bym jeszcze przekąsił. Co tam jeszcze szefowa kuchni dla nas dzisiaj przygotowała, hę? – rzucił rozbawionym tonem Kazik, mąż kuzynki.
–To było wszystko mój drogi. Dziś kuchnia zamknięta. Przykro mi.
– No co ty, nie zgrywaj się – rzuciła Mariola. – Wiemy przecież, jak dobrą gospodynią jesteś. Nie musisz się z nas naigrywać.
– Mówię śmiertelnie poważnie. Nie tak się umawialiśmy moi drodzy. Ostatnim razem my stawialiśmy całego grilla i nie tylko. Teraz jest wasza kolej – odrzekłam.
Widziałam ich miny. Nie były zadowolone. Patrzyli na mnie jak na dziwaczkę, ale szczerze? Mam to gdzieś. Równie szybko jak zjedli ochłapy, które przywieźli, tak szybko ruszyli w kierunku samochodu. Zapakowali dzieci i odjechali, burcząc coś pod nosem o mojej niegościnności. Wieczorem dostałam też wymowny sms, w którym Mariola napisała, jak bardzo się na mnie zawiodła.
Dostałam lekcję od życia
Taki scenariusz powtórzył się jeszcze z wizytą przyjaciół męża, a także mojej ukochanej siostry. Nikt nie brał moich słów na poważnie. Sądzili, że żartuje, a potem z pustymi rękami zwalali nam się na głowę. Po kilku podobnych sytuacjach, gdzie na stole był tylko suchy chleb i sól, gości było coraz mniej, a telefon milczał.
Pocztą pantoflową dotarło do mnie, że podobno jestem okropną osobą, złą gospodynią i odbiło mi od dobrobytu. Może i jestem dziwaczką, ale przynajmniej nie dam na sobie żerować. Dostałam lekcję od życia. Na własnej skórze przekonałam się, że jak dasz komuś palec, to zabierze całą rękę, a finalnie połknie cię w całości.
Czytaj także:
„Mąż wyjechał do Ameryki spełniać sen o bogactwie. Zamiast pieniędzy na trójkę dzieci przesłał mi dokumenty rozwodowe”
„Ukrywam przed rodziną, że narzeczona jest moją szefową. Ojciec mnie wyśmieje, że kobieta zarabia więcej ode mnie”
„Koleżanka najpierw uwiodła mi męża, a teraz chciała zniszczyć moją karierę. Nie wiedziałam, za co się mści”