„Biegałam za ukochanym jak kot za sznurkiem. Traktował mnie jak cień, ale nie odpuściłam. To będzie ojciec moich dzieci”

zakochana para fot. iStock, Sanja Radin
„Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, poczułam zamęt w głowie, a serce zaczęło mi mocniej bić. Podobał mi się nie tylko jego wzrost. Miał regularne rysy twarzy, miły uśmiech i dziwnie romantyczne spojrzenie. Od tamtej pory moje myśli koncentrowały się już nie tylko na nauce”.
/ 22.06.2023 10:30
zakochana para fot. iStock, Sanja Radin

Pamiętam, na tamten wykład szykowałam się jak na randkę. Poprzedniego wieczoru robiłam próby przed lustrem, przymierzając kolejne zestawy ciuchów. W końcu, po godzinnym wkładaniu i zdejmowaniu różnych spodni, spódnic, bluzek, tunik i koszul, mój wybór padł na bluzkę w kolorze kakao oraz wąską kremową spódnicę. Całość prezentowała się nieźle.

Na początku roku akademickiego nie przykładałam większej wagi do swojego wyglądu. Po pierwsze, zależało mi, żeby się jak najlepiej uczyć, jak najwięcej korzystać z wykładów i ćwiczeń. Po drugie, wcale nie musiałam się starać, żeby wzbudzać zainteresowanie kolegów studentów. Wybrałam sobie kierunek, który dziewczyny zazwyczaj omijały szerokim łukiem.

Na moim roku było nas siedem i praktycznie już od pierwszych dni października cała męska część naszego roku znała imiona wszystkich nas na pamięć. Ja dodatkowo mam to szczęście, że jestem bardzo wysoka, więc od razu przylgnął do mnie przydomek „Duża”.

Co ja poradzę, że faceci to liliputki

W latach szkolnych, kiedy zaczęłam w ogóle zauważać płeć przeciwną, wzrost stanowił dla mnie poważną przeszkodę w nawiązywaniu męsko-damskich znajomości. Wokół kręcili się na ogół niezbyt wyrośnięci chłopcy. Tak było i teraz. Większość panów na roku sięgała mi do nosa, a ci wyżsi nie budzili mojej sympatii. Z wyjątkiem jednego szatyna, prawdopodobnie członka studenckiej drużyny koszykówki, który niestety bardzo rzadko pojawiał się na naszych zajęciach.

Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, poczułam zamęt w głowie, a serce zaczęło mi mocniej bić. Podobał mi się nie tylko jego wzrost. Miał regularne rysy twarzy, miły uśmiech i dziwnie romantyczne spojrzenie. Od tamtej pory moje myśli koncentrowały się już nie tylko na nauce.

Widywałam go we wtorki na wykładach z mechaniki. Nie wiedziałam jednak, w której jest grupie ani jak się nazywa. Raz tylko przypadkiem usłyszałam jego imię, kiedy starosta roku rozmawiał z nim przed aulą. Obiekt moich westchnień miał na imię Piotr. Wiedziałam, że nasze poznanie jest tylko kwestią czasu, i nie mogłam się go już doczekać. Tym bardziej, że
i on sprawiał wrażenie zainteresowanego mną. Nieraz przyglądał mi się, gdy siedział daleko w drugim kącie sali.

Byłam stremowana, czując na sobie jego wzrok. Starałam się nie dać po sobie poznać, że zwracam na niego uwagę i jak bardzo intrygują mnie jego spojrzenia. Czekałam tylko na moment, gdy do mnie podejdzie po wykładzie. Jednak za każdym razem coś stawało mu na przeszkodzie: albo zagadywali go koledzy, albo nagle dzwonił jego telefon…

Nie miałam serca do tych wykładów

Zawsze więc nie pozostawało mi nic innego, jak zabrać swoje manatki i wyjść samotnie z auli. Na zewnątrz odwracałam głowę, licząc na to, że w końcu pobiegnie ze mną, powie „Cześć, jestem Piotr…”, ale nic takiego się nie działo.

Mijały miesiące i czekanie na jego pierwszy krok wpędzało mnie już
w paranoję. Ponadto martwiłam się, że koniec końców w czerwcu nie zdam egzaminu z mechaniki. Nie miałam serca do tych wykładów. Prowadziła je niejaka Chmura, i prawdę mówiąc, gdyby nie to, że przychodził na nie Piotr, dawno przepisałabym się do innego wykładowcy.

Ta kobieta nie miała odpowiednich kwalifikacji, a poza tym była strasznie ponura i nudna. Na jej wykładach człowiek zwyczajnie zasypiał, jakby właśnie na łeb na szyję spadało ciśnienie i zaraz miał sypnąć śnieg z deszczem. Jestem pewna, że właśnie z tego powodu zyskała ten okropny przydomek.

Moje przeświadczenie, że tamtego dnia coś się wydarzy było zupełnie irracjonalne. A jednak od rana czułam podekscytowanie i pewność, że Piotr wreszcie odezwie się do mnie i zaprosi choćby na kawę. Przecież były walentynki!

Tymczasem on nie przyszedł na wykład. „Może się spóźni? Może usiadł gdzie indziej i go nie dostrzegłam…” – myślałam zgnębiona, dyskretnie rozglądając się po sali. Nigdzie go jednak nie było.

Minęły emocje związane z oczekiwaniem na cud, wyrzucałam sobie naiwność. Zaczęłam w duchu analizować każde spojrzenie Piotra rzucone w moją stronę przez ostatnie miesiące i doszłam do wniosku, że to całe jego zainteresowanie, te rzekomo uwodzicielskie gesty były jedynie wytworem mojej wyobraźni. Z minuty na minutę pogrążałam się w coraz większej rozpaczy.

Gdzie do diabła on się podział?!

Z rezygnacją przestałam rejestrować, co dzieje się wokół mnie dzieje, a monotonny głos Chmury doprowadził mnie do stanu ciężkiego otępienia. Ledwie zrozumiałam, że skończył się wykład.

– No to jak, idziesz z nami? – Maciek musiał potrząsnąć mnie za ramię, żebym w ogóle zareagowała.

Był najniższy na roku i pewnie dlatego chłopaki wydelegowali go, żeby mi wręczył wielkiego lizaka w kształcie serca. Koledzy organizowali jakąś imprezę z okazji walentynek i postanowili zaprosić wszystkie dziewczyny z roku do jednego ze studenckich klubów.

– Nie, chyba nie pójdę. Chmura całkiem mnie wykończyła – jęknęłam.

– Chodź, wypijesz kufelek niepasteryzowanego i zaraz ci przejdzie – nie ustępował Maciek.

Pokręciłam tylko głową i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby, wciąż rozmyślając o moim życiowym pechu. W pewnym momencie z gęstej ciżby wybiegł Jacek, nasz starosta.

– Kinga, nie wychodź jeszcze. Chcę z tobą zamienić parę słów… Może zejdziemy do bufetu? – zapytał.

W tej samej chwili zadzwoniła jego komórka, a on, nie spuszczając ze mnie wzroku, przystawił aparat do ucha. „Czego on u licha może ode mnie chcieć?” – pomyślałam z niechęcią. Nie przepadałam za Jackiem, nadmiernie przejętym swoją rolą szefa roku.

– Okej, stary, rozumiem. Już się robi! – skończył rozmowę i niespodziewanie uśmiechnął się do mnie, a potem odwrócił się do kolegów i oznajmił: – Odprowadzę Kingę do autobusu i zaraz wracam.

– To nie idziemy do bufetu? – spytałam zdziwiona.

– Zmiana planów! – radośnie zawołał Jacek i już pchał mnie do wyjścia.

– Ale po co masz mnie odprowadzać? Sama dam sobie radę – chciałam się pozbyć go jak najszybciej.

– Wyglądasz jakoś marnie… Chodź! – rozkazał i podał mi rękę.

„Czyżby ta moja rozpacz aż tak rzucała się w oczy?” – zastanawiałam się, drepcząc potulnie obok niego.

Zeszliśmy po schodach, Jacek otworzył przede mną ciężkie drzwi. Na zewnątrz prószył śnieg i nieprzyjemnie wiało. Zdążyliśmy przejść zaledwie kilkanaście metrów w stronę przystanku, gdy obok na jezdni z piskiem opon zatrzymała się taksówka.

Otworzyły się tylne drzwi, a tam...

Na chodniku tuż przede mną pojawiła się czyjaś długa noga w gipsie. Podpierając się kulą, z taksówki wygramolił się Piotr i z roześmianą miną podziękował Jackowi za pomoc. W jednej chwili zrozumiałam, że Jacek dostał polecenie, aby mnie tu doprowadzić. Byłam w szoku. Piotr pomachał Jackowi kulą na pożegnanie i spojrzał na mnie z góry:

– Jesteś głodna? Rozbiłem dziś skarbonkę i zapraszam cię na pyszne steki... Mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianką? – upewnił się na wszelki wypadek, a ja, wciąż mocno oszołomiona, zdołałam tylko pokręcić głową.

Taksówka zawiozła nas do uroczej restauracyjki z doskonałą obsługą, gdzie dowiedziałam, że Piotr nie studiuje na politechnice, więc wykłady z Chmurą nie były mu do niczego potrzebne… A przychodził na nie, bo tylko dzięki nim mógł mnie dyskretnie obserwować!

Piotr długo nie mógł znaleźć dla siebie dziewczyny. Szukał wysokiej brunetki, a dokoła niego zawsze kręciły się nieduże, słodkie blondynki…  Pewnego dnia, tuż po inauguracji roku akademickiego, jego najlepszy przyjaciel, Jacek, wybrany wkrótce na starostę mojego roku, zakomunikował mu, że znalazł dla niego tę jedyną.

– To byłaś ty. Mogłem przychodzić na polibudę tylko we wtorki… No i wypadło na wykłady z tą waszą Chmurą.

– Ale dlaczego tak długo czekałeś?

– Bo jestem nieśmiały – uśmiechnął się. – A kiedy w ubiegłym tygodniu złamałem nogę, dotarło do mnie, że mogę cię nie widzieć przez sześć długich tygodni. Wolałem nie ryzykować, bo mógł mi cię sprzątnąć ten dryblas z III grupy…

– Nie miał szans – wyznałam cichutko i przełknęłam kolejny kęs steku.

Był przepyszny. Oboje do dzisiaj go wspominamy.

Czytaj także:
„Wzbraniałam się przed tym uczuciem, ale poległam. Pokochałam żonatego faceta i zrobię wszystko, by go zdobyć”
„Macocha chciała zastąpić mi matkę. Nie potrafiłam jej pokochać, więc postanowiła się zemścić. Odcięła mnie od rodziny”
„Ganiałam za mamą jak pies, żeby mnie pokochała. Nawet, gdy była bliska śmierci, traktowała mnie jak niechciane dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA