Zakochałam się w Tobiaszu od pierwszej chwili. Tak bardzo różnił się od wszystkich moich znajomych… Pochodził z innego świata – lepszego, bogatszego, bardziej kolorowego.
– On do ciebie nie pasuje, Gośka – powtarzała mi przyjaciółka.
– Niby dlaczego? – złościłam się – Bo ma pieniądze? Bo ma bogatych rodziców? Bo studiuje na prywatnej uczelni?
– Sama nie wiem. Może dlatego, że już dawno powinien te studia skończyć.
– Czepiasz się.
– Może i tak, ale dla mnie Tobiasz to taki wieczny chłopiec, Piotruś Pan.
– Naczytałaś się bajek.
Nie chciałam, żeby Karolina krytykowała Tobiasza, tylko żeby mi go zazdrościła. Chciałam, aby wszyscy się nim zachwycali.
Najpierw było mi z Tobiaszem bardzo dobrze, wręcz wspaniale. Dbał o mnie, zabiegał, kupował mi prezenty, zabierał na kolacje. A ja lgnęłam do niego. Byłam zwykłą fryzjerką. Miałam swoje klientki, dostawałam napiwki. Jednak nie były to wielkie pieniądze. Tym bardziej że musiałam pomagać ojcu, który był na rencie i po śmierci mamy sam wychowywał moje dwie młodsze siostry. Starałam się co miesiąc wysłać im parę groszy.
Bałam się jego reakcji. I miałam rację
Mój wspaniały związek trwał już trzy miesiące, kiedy nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Tobiasz miał dla mnie coraz mniej czasu, odwoływał spotkania, spóźniał się. Coś było nie tak. Każdy by to zauważył, tylko ja starałam się nic nie widzieć. W końcu nie wytrzymałam i pożaliłam się Karolinie, jednak przyjaciółka stwierdziła tylko:
– Tyle razy ci powtarzałam, że on nie jest dla ciebie. Daj sobie z nim spokój.
Zdenerwowało mnie to. Chciałam, żeby mnie pocieszyła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że Tobiasz mnie kocha. a to tylko jakieś jego chwilowe fochy. Tym bardziej, że okres spóźniał mi się już dwa tygodnie i zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży. Niestety Karolina nic takiego nie zrobiła; zawsze twardo stąpała po ziemi i nie lubiła się rozczulać. Dopiero po następnym tygodniu zdecydowałam się w końcu zrobić test ciążowy.
Wypadł pozytywnie. Załamana pojechałam po pracy do Karoliny. Od razu zauważyła, że coś się stało. Poszeptała mężowi na ucho i zabrał ich synka do piaskownicy.
– Mów, co się dzieje – Karolina postawiła na stole dwa parujące kubki z kawą.
– Jestem w ciąży – wykrztusiłam.
Milczała długą chwilę, potem wstała, wzięła jeden kubek i wylała kawę do zlewu.
– Zrobię ci melisę – powiedziała, a ja się rozpłakałam.
Nie mogłam przestać płakać, a Karola tuliła mnie bez słowa. Chwilami wydawało mi się, że i ona miała wilgotne oczy. W końcu, kiedy się trochę uspokoiłam, zapytała cicho.
– Jesteś pewna?
– Zrobiłam test.
– Musisz pójść do lekarza i powiedzieć Tobiaszowi – stwierdziła spokojnie.
– Ale on się ostatnio tak dziwnie zachowuje, nigdy nie ma dla mnie czasu. Boję się, Karola. On mnie normalnie unika.
– Gosiu, nieważne, jak on się zachowuje, i tak musisz mu powiedzieć. Rozumiem, że to Tobiasz jest ojcem – dodała po chwili.
– Jak możesz pytać? – oburzyłam się.
– Przepraszam, tak tylko powiedziałam – pogrzebała w torebce i podała mi wizytówkę. – Masz, to mój lekarz, umów się.
Kilka dni później doktor potwierdził, że jestem w ciąży. Cieszyłam się, ale też bałam się reakcji Tobiasza. I miałam rację. Mój chłopak zachował się jak ostatni łajdak.
– Skąd mam wiedzieć, że to jest moje dziecko?! – wykrzyknął.
– Tobiasz, jak możesz tak mówić?! Przecież ja cię kocham, to będzie nasze maleństwo! – mówiłam przez łzy.
– Czyś ty oszalała, dziewczyno? Jak to sobie wyobrażasz? Że niby co, ja się z tobą ożenię? Z fryzjerką po zawodówce? Co by na to powiedzieli moi rodzice, środowisko?
– Chyba czasy mezaliansów już minęły? – wyszeptałam.
– To ci się tylko tak wydaje – roześmiał mi się Tobiasz prosto w twarz. – Zadzwonię do ciebie jutro. Zastanowię się, co z tym zrobić.
Aż się we mnie zagotowało. Zawsze byłam spokojna, ustępliwa, tym razem jednak rzuciłam się na niego z pięściami.
– Ty łajdaku! – krzyczałam, bijąc go na oślep. – Jesteś obrzydliwy, wstrętny, nienawidzę cię z całego serca!
Tobiasz potrzymał mnie za ręce.
– Przestań się wściekać. Lepiej dla ciebie, jak będziesz żyć ze mną w zgodzie, zapewniam cię. Dam ci pieniądze, a ty usuniesz.
– Nie chcę cię znać! – krzyknęłam i wstałam gwałtownie. – Nienawidzę cię i niczego od ciebie nie chcę.
Wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Nie spodziewałam się jej wizyty
Uczyniłam to w gniewie, ale już po chwili ogarnęła mnie panika. Co ja pocznę całkiem sama, jak dam sobie radę z dzieckiem, bez pieniędzy? W pierwszym odruchu chciałam jechać do Karoli, ale zrezygnowałam. Wróciłam do domu, i przepłakałam kilka godzin. Ona pewnie do mnie dzwoniła, ale wyłączyłam telefon.
Następnego dnia obudził mnie dzwonek do drzwi, głośny i natarczywy. Przekonana, że to Karolina, otworzyłam, nie patrząc w wizjer. Przed drzwiami stała…. mamusia Tobiasza. Patrzyłam na nią osłupiała. Widziałam ją raz, może dwa razy. Byłam przekonana, że ona mnie nie lubi. Zawsze przyglądała mi się z rezerwą i była bardzo chłodna, jakby uważała mnie za kogoś gorszego. A teraz stała naprzeciwko mnie w eleganckim, na pewno bardzo drogim płaszczu, superfryzurze i butach na bardzo wysokim obcasie.
– Boże drogi, dziecko, jak ty wyglądasz – powiedziała na powitanie, odsunęła mnie na bok i weszła bez pytania.
Rozejrzała się wokół krytycznie. Mój pokoik rzeczywiście był bardzo skromny.
– Porozmawiamy? – spytała, bez zaproszenia siadając w jedynym fotelu.
– Po co pani tu przyszła? W ogóle skąd pani wiedziała, gdzie mieszkam?
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami, a ja nakręcałam się coraz bardziej.
– Jeśli to Tobiasz cię tu przysłał, żebyś mnie przekonała do usunięcia, to nic z tego nie będzie. Niech się pani wynosi!
Byłam tak wściekła, że raz mówiłam jej na „ty”, a za chwilę „pani”. Najchętniej chwyciłabym ją za włosy i wyrzuciła za drzwi.
– Uspokój się, do niczego nie chcę cię przekonywać, a już na pewno nie do usunięcia ciąży. Przecież to będzie mój wnuk. Albo wnuczka – stwierdziła bardzo spokojnie.
– Więc to... – zająknęłam się – więc to nie Tobiasz panią przysłał?
– Owszem – przytaknęła – Tobiasz wszystko mi powiedział. Przecież gdyby nie to, o niczym bym nie wiedziała.
– Ale... – nie rozumiałam.
– To jednak nie znaczy, że mam takie samo zdanie jak mój niemądry syn – ciągnęła.
Usiadłam na kanapie i rozpłakałam się. Czułam się załamana i upokorzona. Miałam wszystkiego serdecznie dość.
– Niech pani sobie stąd idzie…
– Jak sobie życzysz. Przyszłam ci tylko powiedzieć, że zawsze chętnie ci pomogę. Jeżeli chcesz urodzić to dziecko i je wychować, możesz na mnie liczyć. Nie zmuszę Tobiasza do ślubu z tobą. Zresztą nawet gdybym mogła, nie wydaje mi się, żeby to było najlepsze wyjście. Niestety mój syn to egoista. Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda. Tu jest mój numer telefonu – z tymi słowami położyła na stole wizytówkę. – Pewnie nie zadzwonisz, ale zostawiam na wszelki wypadek. Sama się do ciebie odezwę. A to dla ciebie i dla dziecka – teraz położyła na stole kopertę. – Na początek.
Od dłuższego czasu milczałam, zszokowana tym, co do mnie mówiła. Ale teraz chwyciłam kopertę i wcisnęłam jej w ręce.
– Nie sobie pani to zabiera, nie potrzebuję od was niczego! – uniosłam się dumą.
– Potrzebujesz, kochana. Jeśli nie ty, to ono na pewno potrzebuje. – Odłożyła kopertę z powrotem na stolik i wstała. – A jak ochłoniesz, to porozmawiamy.
W przedpokoju, gdy była już gotowa do wyjścia i trzymała rękę na klamce, powiedziała jeszcze:
– Ja naprawdę chcę ci pomóc. Będę przecież babcią tego dziecka.
Długo po jej wyjściu gapiłam się w ścianę. Gdyby nie pieniądze i wizytówka na stoliku, pewnie pomyślałabym, że wszystko mi się śniło. Wieczorem opowiedziałam Karolinie o wizycie mojej niedoszłej teściowej.
– Oddam jej tę kasę. Nic od niej nie chcę!
– Głupia jesteś – stwierdziła przyjaciółka – Jeśli oferuje ci pomoc, to ją przyjmij. Na Tobiasza liczyć nie możesz – ciągnęła – przynajmniej po dobroci. A ona? – zastanowiła się Karola. – Może rzeczywiście chce pomóc. W każdym razie jeśli daje kasę, to bierz i nie udawaj, że ci się nie przyda.
Trzeba przyznać, że bardzo mi pomogła
Kilka dni zastanawiałam się, co robić. Raz płakałam, raz się złościłam, ale nie potrafiłam podjąć żadnej sensownej decyzji.
Po tygodniu zadzwoniła „teściowa”.
– Mogę cię odwiedzić? – zapytała.
– Proszę bardzo.
Przyszła z dwiema torbami zakupów: jedzenie, kosmetyki, same luksusowe rzeczy. Długo rozmawiałyśmy.
– Byłam taką samą dziewczyną ze wsi jak ty, w każdym razie bardzo podobną. Tylko że ojciec Tobiasza mnie kochał. To dzięki niemu zdałam maturę, skończyłam studia, dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Jednak za dużo czasu poświęciłam pracy, karierze, a za mało synowi. Teraz za to płacę, bo dla Tobiasza nic się nie liczy oprócz niego samego i dobrej zabawy – opowiadała.
Chyba zaczynałam ją lubić, zaczynałam jej ufać. Odwiedzała mnie często, czasem dwa, trzy razy w tygodniu. Cały czas byłam na zwolnieniu lekarskim, czułam się źle, a ona przychodziła, przynosiła mi zakupy, czasem smakołyki, które przyrządzała w domu ich gosposia. Załatwiła mi prywatnego lekarza, kupowała witaminy i wszystko, co było potrzebne mnie i dziecku. Chwilami miałam wątpliwości, czy nie ma w jej zachowaniu jakiegoś ukrytego celu. Tym bardziej że Tobiasz milczał, nie pokazywał się, a ona nic na jego temat nie wspomniała.
W końcu sama nie wytrzymałam i zapytałam, co u niego słychać.
– Wszystko dobrze, wyjechał do Anglii – odpowiedziała spokojnie.
Nie pytałam o niego już więcej. Chyba sama nie chciałam wiedzieć.
Przed porodem Maria (tak miała na imię matka Tobiasza) kupiła całą wyprawkę dla dziecka, wózek, łóżeczko, ciuchy, pieluszki... Wszystko, co było nam potrzebne, a właściwie dużo więcej. Bolało mnie tylko, że nic nie mogłam sama wybrać – zawsze decydowała ona. Była naprawdę przekonana, że wie najlepiej. Potem urodził się Kuba. Chciała załatwić mi pielęgniarkę, która pomagałaby mi w pierwszym okresie w opiece nad dzieckiem, ale nie zgodziłam się na to.
– Dam sobie radę sama. Poza tym Karolina mi pomoże – zapewniłam ją.
Kiedy Kuba skończył miesiąc, zabrałam go na wieś do ojca. Na wieść o tym, że jestem w ciąży, a ojciec dziecka nie chce go uznać, tata się wściekł, potem był załamany, zmartwiony, ale w końcu mu przeszło.
– Zmarnowałaś sobie życie, córciu, ale pamiętaj, że zawsze ci pomogę – powiedział.
Wiedziałam, że nie chciał mieć w domu panny z dzieckiem. Było mi wstyd, że go zawiodłam, ale stało się. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym komuś oddać Kubusia. Moje siostry pokochały małego od pierwszego spojrzenia i właściwie same się nim cały czas zajmowały.
Nie powiedziała o ślubie swojego syna
– Zostaniesz teraz u nas, Gosiu? – zapytał w końcu ojciec.
Starałam się wyczuć z jego głosu, co by wolał.
– Chyba nie.
Odetchnął z ulgą? Może tylko tak mi się zdawało, bo po dłuższej chwili spytał smutno:
– A jak ty sobie poradzisz tam sama?
– Dam sobie radę, tato. Jego babcia na pewno mi pomoże.
Ojciec tylko z niedowierzaniem pokręcił głową.
Po powrocie zadzwoniłam do Marii, że już jesteśmy w domu. Jeśli chce, może nas odwiedzić. Przyjechała jeszcze tego samego wieczoru z mnóstwem prezentów.
– Słuchaj – zaczęła, kiedy już pobawiła się z Kubusiem. – Będę ci dawała co miesiąc dwa tysiące na małego, dobrze?
– Dlaczego to robisz? – nie wytrzymałam.
– Nadal mi nie wierzysz – bardziej stwierdziła niż spytała. – Robię to dla niego – przytuliła Kubusia – a trochę dla siebie. Mój mąż chciałby też zobaczyć małego – dodała po długiej chwili milczenia. – Nie masz nic przeciwko?
– A Tobiasz nie chciałby zobaczyć synka? – warknęłam ze złością.
– Chyba nie.
Od tego czasu dziadkowie odwiedzali Kubę wspólnie, ale oprócz tego Maria o wiele częściej niż kiedyś wpadała do mnie sama. Gdy Kuba skończył rok, dowiedziałam się od koleżanki, że jego ojciec niedawno się ożenił. Nie widział synka ani razu. Czekałam, że Maria poinformuje mnie o ślubie syna, ale tego nie zrobiła.
Wróciłam do pracy, kiedy Kubuś skończył trzy lata i poszedł do przedszkola. Wtedy też zaczęłam spotykać się z Sebastianem. Coraz częściej zaczynałam myśleć o ułożeniu sobie z nim życia. Był dla mnie dobry; nie tylko zaakceptował Kubę, ale traktował jak własnego syna, więc kiedy mi się oświadczył – od razu powiedziałam „Tak”.
Dzisiaj jesteśmy już rok po ślubie. Sebastian adoptował Kubusia i dał mu swoje nazwisko. Jego biologiczni dziadkowie, rodzice Tobiasza, byli bardzo niezadowoleni, jednak musieli się z tym pogodzić. Przez tyle czasu nie zrobili nic, żeby ich syn uznał swoje dziecko… O wiele rzadziej odwiedzają teraz Jasia. Jedno tylko się nie zmieniło. W każdym miesiącu okrągłe dwa tysiące złotych wpływa na konto mojego syna.
Czytaj także:
„W wieku 26-lat zostałam wdową z 2-letnim synem. To teściowe pomogli mi przeżyć najtrudniejszy czas w moim życiu”
„Teściowa nie cierpi mnie, bo urodziłam jej nieślubną wnuczkę. Mówi, że choroba córki to kara za grzechy”
„Teściowa kazała mi rzucić pracę po porodzie. Mąż się z nią zgadzał, ale wystarczyło, że spędził 5 dni sam z małą"