„Bezdzietna siostra wszystko zapisała w testamencie obcej babie. Dlaczego? Zazdrościła mi rodziny”

Kobieta pominięta w testamencie siostry fot. Adobe Stock
Sąsiadka odziedziczy po mojej siostrze fortunę, a ja nie zobaczę ani grosza. To było mieszkanie moich rodziców. Jak można tak karać za to, że ułożyło mu się w życiu lepiej? Nie wiem, czy mam siłę na walkę w sądzie.
/ 16.03.2021 08:35
Kobieta pominięta w testamencie siostry fot. Adobe Stock

Ja miałam męża, dzieci, swoje życie w odległym mieście, Teresa była sama. I nie chciała mnie zrozumieć, ciągle zarzucała mi bezduszność.

Nasze drogi rozeszły się dawno temu. Sama nie wiem, jak to się stało. Zawsze wydawało mi się, że nawet jeśli życie by nas rozdzieliło, to i tak ja i moja siostra będziemy dla siebie ważne. Czas wystawił to przekonanie na próbę. Przez ponad trzydzieści lat mieszkałyśmy z Teresą na dwóch różnych krańcach Polski, bo ja wyprowadziłam się do męża. Ona mi nigdy nie wybaczyła, że ją zostawiłam.

Do Teresy w ogóle nie docierało, że ja mam swoje życie

Było jej z tym trudno również dlatego, że nigdy nikogo sobie nie znalazła. Żyła z rodzicami, a jak oni zmarli, została sama w ich mieszkaniu. Nie miała męża, dzieci, nikogo bliskiego, więc dziwaczała. Gdy żyli rodzice, to jeszcze się ze sobą spotykałyśmy, bo przyjeżdżałam na święta, na wakacje, czasem bez okazji, żeby ich odwiedzić. Po śmierci taty, potem mamy już się prawie w ogóle przestałyśmy widywać.

Pamiętam nawet, że pokłóciłyśmy się o pierwsze święta bez nich, bo Teresa uważała, że to my całą rodziną powinniśmy przyjechać do niej. Za nic nie chciała zrozumieć, że ja mam tu u siebie teściów, że dzieci chcą spędzić ten czas z dziadkami. Uparła się, nie przyjechała do nas i była w święta sama. Śmiertelnie się obraziła. Odbierała ode mnie telefony, ale w czasie rozmów czułam rezerwę. Traktowała mnie trochę jak obcą. Raz nawet do niej pojechałam, żeby wszystko załagodzić. Wzięłam kilka dni wolnego w pracy, żeby z nią trochę pobyć, ale nic z tego nie wyszło.

Chodziła nastroszona, nadąsana i tylko prowokowała kłótnie. Wróciłam do domu po jednym noclegu, rozgoryczona i zła. Nie zrozumiałam tego. I choć po tych kłótniach, po tej mojej wizycie nasze stosunki po jakimś czasie się poprawiły, to i tak nigdy nie stały się dobre. Teresa nie chciała do nas przyjeżdżać, a mnie do siebie nie zapraszała. Rozmowy przez telefon były rzadkie i zdawkowe. Dlatego kiedy zadzwonili z policji, że nie żyje, byłam w szoku.

Proszę pani, tam są papiery potrzebne do pogrzebu

W ogóle się tego nie spodziewałam. Nic o żadnej chorobie nie mówiła, nigdy się nie skarżyła…  Pojechałam do rodzinnego miasta z mężem, żeby urządzić pogrzeb. Pierwsze kroki skierowaliśmy do mieszkania, bo tam były wszystkie dokumenty. Przez emocje dopiero w drodze przypomniałam sobie, że nie mam nawet kluczy. Pomyślałam, że będą u sąsiadki. To była najbliższa przyjaciółka Teresy.

Znały się od wielu lat, ufały sobie. Na miejscu okazało się, że przyjaciółka siostry nie jest skora do pomocy.

– Dzień dobry, pani. Przyjechałam, bo policja dzwoniła. Dopiero co się dowiedzieliśmy z mężem. Ma pani może klucze do mieszkania Teresy? – zapytałam ją, gdy uchyliła drzwi. To była kobieta w naszym wieku, mniej więcej pięćdziesięcioletnia.

– Mam klucze, ale nie mogę ich dać.

– Co pani mówi, pani Krysiu? Przecież my musimy moją siostrę pochować. Tam są wszystkie dokumenty rodzinne. Wszystkie jej papiery.

– Wiem, że one tam są, bo ja ich pilnuję. Ona kazała mi się wszystkim zająć. Przepraszam, że to mówię, ale od pani Tesia nic już nie chciała – powiedziała sąsiadka, a mnie zatkało. Nie było w niej jednak żadnej buty, żadnej złośliwości. Widać było, że ją samą ranią te słowa.

– Oddawaj, babo, klucze do mieszkania! – warknął mąż zza moich pleców. – Już ja wiem, co kombinujesz…

– Proszę na mnie nie krzyczeć – broniła się kobieta. – Mówię tylko, co Teresa chciała, czego sobie życzyła. To już nie moja wina, że ją tak zaniedbaliście, że nie żyliście jak rodzina.

– Co pani mówi? – zdumiałam się.

– Jak to co? Nie widzisz, o co jej chodzi? – mąż przesunął mnie w bok i zrobił krok w kierunku sąsiadki, ale ona szybko drzwi zatrzasnęła. To była tak absurdalna scena, że stałam przed tymi drzwiami jak wmurowana w posadzkę. A Alek kipiał złością. Dopiero jak się otrząsnęłam, mąż wyjaśnił mi, o co jego zdaniem tej kobiecie chodziło. Przekonywał mnie, że chciała przywłaszczyć sobie mieszkanie Teresy, czyli moją schedę. Nie wiedzieliśmy, co robić. Mąż zdenerwował się i powiedział, że siłą wejdzie do mieszkania Teresy.

Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do najbliższego sklepu budowlanego. On tam kupił jakąś niedrogą wiertarkę i wróciliśmy do mieszkania siostry, żeby rozwiercić zamki. Ja się krygowałam, ale on mnie przekonywał, że musimy tam wejść, bo przecież mieszkanie jest nasze. Wydawało mi się to logiczne.

Sporo czasu minęło, zanim przygotował się do tej roboty, a potem ciężko szło wiercenie, więc sąsiadka miała czas, żeby zadzwonić na policję. Kiedy przyjechali policjanci, Alek pracował właśnie nad ostatnim zamkiem. Tłumaczyliśmy, jaka jest sytuacja, ale oni kazali nam pokazać dokument, z którego wynikałoby, że jesteśmy właścicielami mieszkania. Nie mieliśmy takich papierów i na nic się zdały nasze tłumaczenia. Sąsiadka jeszcze wyszła i oskarżyła nas o próbę włamania.

Kiedy zabierali mnie i Alka na komisariat, zrobiło mi się słabo. Na szczęście szybko nas wypuścili. Dotarło do nich, jak złożona jest to sytuacja. Ale do mieszkania zabronili nam wchodzić. Kazali szybko wyjaśnić sprawę w sądzie. Zostawiła testament, a w nim ani słowa o mnie! Wyszliśmy z policji tak skołowani, że postanowiliśmy zostać na noc w mieście, a potem znaleźć adwokata. Bez niego nie wiedzieliśmy, co załatwiać. Jak siostrę pochować.

Zameldowaliśmy się w niedrogim hotelu i poszukaliśmy w internecie prawnika. Wybraliśmy jakąś panią mecenas i nazajutrz do niej pojechaliśmy. No i tam potwierdziło się, że sprawa nie jest taka prosta. Że nie można sobie ot tak wejść do mieszkania. Ani my, ani sąsiadka nie mieliśmy do tego prawa, a własność mógł ustalić tylko sąd. Co gorsza rodzice przepisali mieszkanie na Teresę, bo ja miałam swoje.

Prawniczka pocieszyła nas jednak, że rodzinna własność powinna przejść na nas, skoro nie ma innej rodziny. Obiecała wszystkim się zająć, wzięła od nas dane, kazała popodpisywać jakieś papiery. Trochę nas to miało kosztować, ale przecież musiałam zająć się wszystkim, nie mogłam porzucić spadku. Adwokatka miała nam też pomóc w zorganizowaniu pogrzebu. Niecierpliwie czekałam na informację od niej. Kiedy w końcu zadzwoniła, nie mogłam uwierzyć w jej słowa:

– Przykro mi bardzo, ciężko mi to mówić, ale wygląda na to, że pani siostra zostawiła testament. W sądzie został już złożony wniosek o stwierdzenie nabycia spadku. Złożyła go ta pani, o której mi państwo opowiadaliście, ta sąsiadka. Domyślam się, że w testamencie jest dla niej coś zapisane. Ale o tym, co siostra przekazała państwu, a co jej, dopiero się dowiemy.

Powiedziała, że nie może zrezygnować z takiej okazji

Jedyne, co mogliśmy zrobić, to urządzić siostrze pogrzeb. Choć i z tym było mnóstwo problemów bez dokumentów, które utknęły w mieszkaniu. Po pochowaniu Teresy wróciliśmy do domu i czekaliśmy na wezwanie do sądu, na kolejne informacje od adwokata. Przez ten czas łudziłam się jeszcze, że ta sąsiadka dostanie część majątku, że nie wszystko jest dla niej. Ale kiedy w sądzie w końcu odczytali testament, to mało nie zemdlałam.

Teresa wszystko zostawiła tej kobiecie! I już nawet nie chodziło o pieniądze. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że moja rodzona siostra postrzegała nasze relacje tak źle – ona całkiem mnie w testamencie pominęła. To były straszne dni, tym bardziej że mąż chodził cały wściekły i przekonywał, że „ta baba” musiała sfałszować testament. Albo co gorsza, w chwili, gdy Teresa była już słaba, namówiła ją do podpisania tego dokumentu. Wykorzystała jej słabość i chorobę.

– Przecież my nic nie wiemy! Teresa mogła stracić rozum przed śmiercią. A baba pewnie to wykorzystała! – krzyczał Aleksander.

– Ona nas okrada na grube pieniądze!

– A jak nie? A jak Teresa naprawdę jej to wszystko przepisała?

– To znaczyłoby, że zwariowała. Obcej babie?!

Rozmawialiśmy nawet z panią adwokat, pytaliśmy, co możemy zrobić. Kobieta wyjaśniła, że możemy dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Podważać testament, walczyć… Przestrzegła nas też, że to długa droga, a rezultat niepewny. Zachodziliśmy z mężem w głowę, co zrobić. To były trudne chwile.

Pewnego dnia, w tych nerwach, w tym roztrzęsieniu, zadzwoniłam do sąsiadki Teresy, żeby z nią porozmawiać. Nie wiem, co chciałam od niej usłyszeć. Chyba miałam nadzieję, że coś, co powie, wyjaśni sprawę, rozjaśni mi w głowie. No i tak się stało. Kiedy mnie usłyszała, poczułam, że nie chce ze mną rozmawiać. Musiałam ją szybko i gorąco zapewniać, że nie dzwonię, żeby się kłócić, ale próbuję tylko zrozumieć.

– Ale co takiego? – Dlaczego Teresa była na mnie tak zła, dlaczego to zrobiła? Wie pani, pieniądze, pieniędzmi. Jasne, że szkoda mi mieszkania. Ale bardziej gryzie mnie to, jak musiała być na mnie wściekła, skoro pominęła mnie zupełnie w testamencie – żaliłam się. Miałam nadzieję, że mimo wszystko ta kobieta będzie ze mną szczera.

– Ona nie była na panią zła – odpowiedziała. – Ona była… rozżalona. Wie pani, co ją dobiło? To, że kiedy już przez ostatnie dwa tygodnie bardzo źle się czuła, to nawet pani od niej nie odbierała telefonów. Nawet pani nie oddzwoniła.

– Ale przecież ona do mnie nie telefonowała! Jak Boga kocham… – i wtedy jeszcze raz przeszły mnie dreszcze. Zmroziło mnie, bo przypomniałam sobie, że w tamtym czasie zmieniłam numer telefonu komórkowego. I nawet jej o tym nie poinformowałam. Rodzonej siostry…

– Jezus Maria, nie powiedziałam jej, że zmieniam numer telefonu!

– Co takiego?

– Numer zmieniłam i dlatego nie mogła się dodzwonić.

– Widzi pani? To jest właśnie to, o czym mówię. Ona się czuła przez panią zaniedbana, porzucona.

– Ale przecież mam jeszcze w domu stacjonarny, jest telefon męża. Przecież jak tak źle się czuła, to mogła zadzwonić do niego.

– Może nie chciała, może wolała bezpośrednio do pani. Sama pani rozumie, urażona duma.

– Wiem – westchnęłam. – Dziwnie tak rozmawiać z panią, wiedząc, że mi pani dom rodzinny zabierze – powiedziałam, a ona na chwilę zamilkła.

– Musi mnie pani zrozumieć. Ja nie mogę z takiej okazji zrezygnować. Mam dzieci i im nie jest łatwo. Zresztą zajmowałam się Teresą, byłam przy niej. Też się gryzłam, ale nie mogę. To tyle pieniędzy… I Teresa tak chciała. Na tym skończyła się nasza rozmowa, a ja straciłam ochotę do walki o testament i o mieszkanie. Siostra wybrała tę kobietę zamiast mnie – z tą myślą się pogodziłam. Sprawa jeszcze nie jest rozstrzygnięta, bo mąż mnie namawia, bym poszła do sądu. Kiedy czasem pomyślę o tym, ile warte jest to mieszkanie, wtedy chcę walczyć o tę fortunę. Ale przecież nie chodzi tu tylko o pieniądze. No i tak się z myślami ciągle biję.

Więcej prawdziwych historii:
„Gdy zaszłam w ciążę, mąż zaczął mnie traktować jak chodzący inkubator. Zapomniał, że też jestem człowiekiem”
„Teściowa po wypadku chciała mieć syna tylko dla siebie. Zabrała mi męża, a naszym dzieciom ojca”
„Doniosłam na własnego męża do skarbówki. W więzieniu nie miał okazji mnie zdradzić”

Redakcja poleca

REKLAMA