„Bezczelny typ poinformował mnie, że dziadek przegrał w zakładzie mój rodzinny dom. Zacierał już ręce na myśl o majątku”

zestresowana dojrzała kobieta fot. Getty Images, Natalia Gdovskaia
„Pomyślałam, że śnię i muszę się szybko obudzić. Absurd tego, co powiedział Artur, odebrał mi mowę. Zapytałam, czy żartuje, ale zaprzeczył. Zapytałam więc, czy to jest nagranie do programu „ukryta kamera” i za chwilę wszyscy goście kawiarni zaczną mi bić brawo”.
/ 10.09.2023 19:45
zestresowana dojrzała kobieta fot. Getty Images, Natalia Gdovskaia

Moja babcia zawsze mi powtarzała, że honor rodziny to rzecz święta. Dla mnie to brzmiało staroświecko, więc tylko potakiwałam i obiecywałam, że będę o tym pamiętać i zgodnie z tą maksymą wychowam swoje dzieci. Niestety, babcia opowiadała też o jakimś pojedynku, w którym jej dziadek stracił ucho.

Tego rodzaju „honorowe sprawy” zupełnie mnie nie pociągały – wolę przeżyć życie bez grama honoru, za to z kompletem części ciała. A jednak honorowe sprawy rodzinne dopadły i mnie. I to już wiele lat po śmierci babci…

Wiadomość od nieznajomego

To było kilka miesięcy po tym, jak wyprowadziłam się od rodziców. Miałam zamieszkać w nowym mieszkaniu razem z narzeczonym, ale nie przeszliśmy próby wspólnego remontu. Kiedy remont wreszcie się skończył, zostałam ze świeżo pomalowanymi ścianami i nowiutką kuchnią, ale sama.

Z początku się tym nie przejęłam, ale po roku, gdy nic się nie zmieniło, zaczęła doskwierać mi samotność. Wychodziłam do pracy, wracałam, oglądałam seriale, szłam spać i tak codziennie od nowa. Zapisałam się do szkoły tańca, na jogę i karate, ale wszędzie tam spotykałam głównie inne samotne dziewczyny.

Dlatego, kiedy odebrałam tę wiadomość, byłam szczerze zaciekawiona.
Ten mężczyzna znalazł mnie przez internet, co nie było trudne, bo wszyscy posiadacze naszego nazwiska, łącznie dwanaście osób, mieszkają w jednym województwie. Jak napisał, wybrał akurat mnie, bo jesteśmy w podobnym wieku. Zapytał, czy może do mnie zadzwonić, bo ma dla mnie interesującą informację dotyczącą historii mojej rodziny i chciałby mi ją zdradzić.

Nigdy nie byłam szczególnie zainteresowana historią rodziny, ale dałam mu numer. Kiedy zadzwonił, przyjęłam zaproszenie na kawę. Spodobał mi się jego niski melodyjny głos. Mam dużo wolnego czasu, więc dlaczego nie miałabym się z nim spotkać?

W kawiarni podszedł do mnie wysoki blondyn o niebieskich oczach. Nie do końca mój typ, ale obiektywnie rzecz biorąc – ciacho! Moja babcia powiedziałaby – wykapany Robert Redford… Uśmiechnął się, przedstawił, a potem, co było urocze, wręczył mi bukiecik fiołków.

– Dziękuję, że przyszłaś. Zadzwonił jakiś obcy facet, nie powiedział, o co chodzi, tylko mnożył zagadki. Ale chciałem ci zrobić niespodziankę…

Dziadek przegrał zakład

Usiedliśmy, a Artur zamówił kawę i ciastka. Zapewniał, że są genialne i faktycznie były naprawdę super. Poszedł też do baru i przyniósł wazonik z wodą – żeby kwiaty nie padły, bo było dość gorąco. Przez kilkanaście minut rozmawialiśmy o pogodzie za oknem i ulubionych sposobach parzenia kawy. A potem Artur wymienił nazwisko mojego dziadka i zapytał, jakie dokładnie łączy nas pokrewieństwo.

Byłam trochę zaskoczona, ale potwierdziłam, że chodzi o mojego dziadka, czyli ojca mojego ojca. Pomyślałam, że Artur interesuje się wojną i chciałby porozmawiać z dziadkiem, który walczył bodajże w kampanii wrześniowej i dostał nawet jakiś bardzo ważny medal.

– Ale już go, niestety, nie spotkasz, bo nie żyje. Ja zresztą też go nigdy nie poznałam. Umarł zaraz po wojnie, zdaje się, że w Anglii. Babcia miała jego zdjęcie w mundurze, opowiadała o jakimś obozie, ale wybacz, nie bardzo słuchałam…

Artur wcale nie był zawiedziony. Jak się okazało, o przeszłości mojego dziadka wiedział znacznie więcej ode mnie. Chyba się połapał, że nie jestem mocna z historii, bo odpuścił szczegóły i mówił tylko o tym, co konieczne.

– Znam losy pana Antoniego. Są prawie identyczne jak historia mojego dziadka Władka, bo razem walczyli i razem poszli do niewoli. Znalazłem ciebie, bo szukam spadkobierców twojego dziadka. Chodzi o to…

Artur sięgnął do plecaka i wydobył kserokopię jakiejś najwyraźniej starej kartki zapisanej zwykłym ołówkiem, mimo to wciąż czytelnej.

– To kopia dla ciebie, ja mam oryginał…

Powiedział, że kartka pochodzi z obozu dla polskich żołnierzy i spisali ją podczas wojny obaj nasi dziadkowie – w obecności dwóch świadków. Treścią kartki był zakład o to, jak dalej potoczą się losy Polski, a szaloną stawką majątek, który posiadali – w przypadku mojego dziadka była to działka z moim rodzinnym domem.

Nawet nie będąc specjalistką od historii, wiedziałam, że to mój dziadek się pomylił i zakład przegrał. Uśmiechnęłam się rozbawiona, ale Artur patrzył na mnie dziwnie poważnie.

– Twój dziadek przegrał, ale nie wywiązał się z tego zakładu, bo umarł zaraz po wojnie, a potem była komuna. Mój dziadek też nie mógł wrócić do Polski. Potem też umarł, a ja to znalazłem wśród papierów babci. Jak widzisz – tu są ich podpisy, a tu podpisy świadków – jeden z nich jeszcze żyje. Nasze rodziny dziedziczą w świetle prawa dom twojego dziadka. Należy do nas, takie są następstwa tego zakładu.

Nie mieściło mi się to w głowie

Pomyślałam, że śnię i muszę się szybko obudzić. Absurd tego, co powiedział Artur, odebrał mi mowę. Zapytałam, czy żartuje, ale zaprzeczył. Zapytałam więc, czy to jest nagranie do programu „ukryta kamera” i za chwilę wszyscy goście kawiarni zaczną mi bić brawo…

Jednak Artur powtórzył, że mówi zupełnie poważnie – jeżeli chcę, mogę zasięgnąć opinii prawników. On zrobił to już przed spotkaniem ze mną. Prawnik potwierdził, że tego rodzaju pisemne zobowiązanie złożone w obecności świadków ma moc prawną. Jak się dowiedział, trzeba tylko zapłacić podatek od darowizny…

Musiałam mieć dziwny wyraz twarzy, bo szybko pospieszył z wyjaśnieniami.

– Nie, nie, spokojnie, ja nie zamierzam wyrzucić twojej rodziny z domu. Usiądziemy i razem pomyślimy, jak z tego wybrnąć. Na pewno znajdziemy jakieś uczciwe rozwiązanie. Żeby było jasne – tu nie chodzi o pieniądze, moja rodzina ma z czego żyć. Chodzi o to, że to jest honorowa sprawa między naszymi rodzinami i trzeba ją jakoś załatwić. Gdyby twój dziadek nie umarł, z pewnością dotrzymałby warunków zakładu. I życzyłby sobie, żeby jego potomkowie dotrzymali go także po jego śmierci…

Honorowa sprawa… Tak, już kiedyś słyszałam to określenie. Moja świętej pamięci babcia zapewne natychmiast zgodziłaby się z Arturem i już jutro oddała mu klucze do swojego domu. W końcu honor rodziny ma się jeden, i nieważne, że chodzi o jakiś idiotyczny zakład z czasów II wojny światowej w wykonaniu dziadka z ułańską fantazją, który od wielu lat nie żyje…

Ale ja nie byłam moją babcią i miałam zupełnie inne wyobrażenie o honorowych sprawach. Wstałam od stolika na tyle gwałtownie i głośno, że wszyscy goście lokalu przerwali rozmowy i spojrzeli w naszą stronę. Ponieważ nie próbowałam ściszyć głosu, myślę, że słyszeli każde moje słowo:

Możesz sobie ten papier wsadzić, gdzie tylko chcesz. Jeżeli powiesz choćby jedno słowo więcej, wcisnę ci go do gardła. Mam gdzieś honor rodziny, a ty jesteś zwykłym bezczelnym naciągaczem. Chcesz dostać dom moich rodziców? To przyjedź po niego czołgiem, bo łatwo go nie dostaniesz…

Dodałam jeszcze coś, czego nie wypada mi tu powtórzyć. Wyjęłam fiołki z wazonika, cisnęłam nimi o podłogę, a wodą chlusnęłam Arturowi w twarz. Chyba zgłupiał, bo znieruchomiał, podczas gdy ja ruszyłam w stronę drzwi. Na zewnątrz złapałam powietrze, ale potrzebowałam jeszcze dużo czasu, żeby ochłonąć. Miałam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę tego człowieka…

Nie dawał mi spokoju

A jednak. Artur dzwonił, pisał, przysyłał kwiaty przez kuriera… Kilka razy dziennie. Nie odbierałam, kasowałam wiadomości bez czytania, darłam listy. Bukiety wyrzucałam przez okno – ku radości sąsiadki z parteru. Trwało to trzy tygodnie, potem Artur wpadł na inny pomysł.

Naprzeciwko mojego domu jest ściana kamienicy, na której wiszą trzy ogromne tablice reklamowe. Któregoś dnia o świcie przyjechali panowie z wysięgnikiem i kiedy rano wybiegłam z domu, zrozumiałam dziwny uśmiech na twarzy sąsiadki… Zniknęły promocje kiełbas, słodki napojów i ciastek.

Na pierwszym billboardzie wielkimi literami napisano moje imię. Treść drugiego muszę zacytować w całości. „Miałem Ci tylko opowiedzieć o dziadku, ale kiedy Cię zobaczyłem – zgłupiałem. Postanowiłem zrobić wszystko, żebyś nie znikła za szybko. Wybacz mi, proszę. Będę o Ciebie walczył, bo miłość jest ważniejsza niż honor”. Na trzecim były same duże litery: „Kocham Cię. Artur”.

Stałam przed tymi tablicami z głupią miną, a za moimi plecami gromadzili się ciekawscy sąsiedzi. Nie jestem kobietą z żelaza. Poczułam, że mija mi wściekłość i uraz. To było szczere, no a poza tym nie każdej kobiecie wyznaje się miłość na oczach całego osiedla.

To nie znaczy, że wybaczę mu od razu. Ale może odbiorę połączenie…
Nie ma sensu opisywać, co było dalej, bo chyba łatwo się domyślić. Idiotyczny pomysł naszych przodków mógł skończyć się fatalnie, ale ostatecznie skończył się małżeństwem trwającym już 25 lat. Honor rodziny też specjalnie nie ucierpiał, bo w pewnym sensie mój dziadek zza grobu oddał przyjacielowi jego wygraną. W pewnym sensie…

Czytaj także: 
„Najlepszy przyjaciel wykorzystał mnie dla durnego zakładu z koleżkami. Nigdy łajdakowi nie wybaczę”
„Przegrałem zakład i musiałem publicznie zrobić z siebie błazna. Dzięki temu poznałem miłość życia”
„Straciłam głowę dla młodego kochanka. A on tylko założył się z kumplami, że wyrwie >>staruszkę<<”

Redakcja poleca

REKLAMA