Stojąc na środku ruchliwej promenady, czułem się jak kretyn albo jak skazaniec wystawiony na widok publiczny. Wszystko przez dwie tabliczki, które miałem zawieszone na plecach i klacie. Każda z nich wrzeszczała ogromnymi czerwonymi literami: „POCAŁUJ MNIE”. W duchu przeklinałem kretyński zakład z Sebą, który zmusił mnie do tego durnego, upokarzającego zachowania. Z drugiej strony, sam byłem sobie winien. Nie trzeba się było zakładać po pijaku, ale wtedy – na imprezie – pomysł wydawał się zabawny, a nagroda w postaci skrzynki piwa dostatecznie atrakcyjna.
Seba widział takie akcje w necie i uważał, że warto je wypróbować na na polskim gruncie. Sprowokował mnie, a ja dałam się złapać. Teraz chętnie bym się wycofał, ba, nawet kupił mu ten cholerny browar, ale honor mi nie pozwalał. Wiedziałem, że Sebastian drwiłby ze mnie niemiłosiernie.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Miałem przed sobą jeszcze dwie godziny tej żenady. Zdawałem sobie sprawę, że lekko nie będzie. Stanę się główną atrakcją dla wracających z pracy, robiących zakupy w centrum handlowym, udających się do kina, restauracji; dla turystów, starszych pań idących do kościoła…
Męczyła mnie ta szopka
Grupka licealistek opuszczających galerię przystanęła na mój widok. Dziewczynki zbiły się jak kurczaki w gromadkę i o czymś zawzięcie dyskutowały, wymachując reklamówkami popularnych sieciówek. Wciąż któraś zerkała w moją stronę, jakby upewniając się, że ciągle stoję w tym samym miejscu. Potem wszystkie ruszyły w moim kierunku. Osaczały mnie fachowo, jak stado wilków ofiarę, zachodząc od tyłu i okrążając. Wreszcie najodważniejsza stanęła przede mną i wyzywająco wydymając usta, zapytała:
– To prawda? Można pana całować za darmo? – choć usiłowała wyglądać na zblazowaną, w jej oczach dostrzegłem dziecinną ciekawość i dziewczęcą ekscytację.
– To zależy, kto całuje – udałem, że z powagą lustruję ją od stóp do głów. – Za darmo mogą tylko piękne kobiety. Reszta musi płacić. Dychę za całusa – nie oparłem się pokusie zażartowania z małolaty.
– Proszę tu chwilę zaczekać! – rzuciła mi przez ramię, biegnąc do stojących nieco z tyłu koleżanek. Pewnie po gotówkę. Moje domysły okazały się słuszne.
– Mam! – oznajmiła triumfująco po powrocie, wyciągając otwartą dłoń, na której spoczywały dwie pięciozłotówki. – Może się pan pochylić? Nie sięgnę do policzka.
– Po co ta kasa?! – zdziwiłem się przesadnie. – Przecież powiedziałem, że piękne kobiety nie płacą…
Mała aż pisnęła z zadowolenia, ale widziałem, że coś jeszcze chodzi jej po głowie.
– Czyżby panienka miała jakieś dodatkowe życzenia?
– Ta…tak – zająknęła się, speszona. – Chciałabym zrobić sobie z panem fotkę.
– Aaa, o to chodzi – pokiwałem głową ze zrozumieniem. – Dla ciebie zrobię wyjątek – zaczynała mnie bawić ta sytuacja. – Poproś przyjaciółki, żeby cię uwieczniły.
Uszczęśliwiona, znowu podbiegła do koleżanek. Po chwili wróciła, ciągnąc za rękę jakąś blondyneczkę uzbrojoną w telefon. Zauważyłem, że obie mają usta świeżo pociągnięte tym samym błyszczykiem. Za nimi, nieśmiało, chichocząc, podążały pozostałe dziewczyny. Ku ich uciesze podniosłem uszminkowaną nastolatkę i pozwoliłem wycisnąć sobie na policzku lepkiego całusa. Wszystko to zostało sumiennie udokumentowane telefonem. Nagrodzony oklaskami postawiłem dziewczynę na ziemi. Widziałem, że reszta, nagle ośmielona, też ma ochotę na zdjęcia, więc zrobiłem groźną minę.
– Dosyć – odprawiłem je machnięciem ręki. Obserwujący wszystko z pobliskiej kawiarni, Sebastian musiał mieć niezły ubaw. – Wróćcie, jak dorośniecie – dodałem.
Odeszły z ociąganiem. Zapewne jeszcze długo będą rozprawiały o tym zdarzeniu.
Ja musiałem stać dalej i słuchać komentarzy mijających mnie ludzi.
– Widzisz, jak będziesz niegrzeczny, nikt cię nie polubi. Wtedy też będziesz musiał tak stać i prosić o całusa – groziła jakaś babcia swemu naburmuszonemu wnukowi.
Przechodzący tanecznym krokiem młodzian w obcisłej wrzosowej kurteczce rzucił scenicznym szeptem:
– Kochany, chętnie cię pocałuję, ale może tak bardziej kameralnie? – oblizał wargi, a ja aż się wzdrygnąłem.
Po raz kolejny przekląłem w myślach Sebastiana i nasz głupi zakład. Posłałem amatorowi kameralnych pocałunków mordercze spojrzenie i dodałem cicho: „sio!”. W odpowiedzi spojrzał na mnie wzrokiem zranionej łani i oddalił się wdzięcznym, rozbujanym krokiem.
Stanowczo miałem dość tej szopki. Na szczęście do końca przewidzianego zakładem czasu zostało tylko pół godziny. Jakoś wytrwam. Przyzwyczaiłem się do zdawkowych cmoknięć rozbawionych przechodniów, choć nie mogłem pohamować odruchu ocierania dłonią policzka po każdym buziaku. Zaczęło się ściemniać, tłum na deptaku też jakby przyspieszył i mijał mnie coraz obojętniej, zajęty swoimi sprawami.
To było fascynujące doświadczenie
I nagle zauważyłem dziewczynę. W przeciwieństwie do innych szła powoli, jakby zastanawiając się nad każdym krokiem. Zbliżała się do mnie, a ja zaczynałem dostrzegać kolejne szczegóły. Za duży płaszcz, wielką czapkę z pomponem i ogromną torbę. Wszystko to zdawało się przytłaczać drobną sylwetkę dziewczyny. Chyba skądś przyjechała, pomyślałem zaintrygowany.
Kiedy podeszła jeszcze bliżej, zobaczyłem, że ma jasną cerę, intensywnie zielone tęczówki i rozległe sińce pod oczami, jakby całą noc nie spała. Zatrzymała się tuż przede mną i zawiesiła wzrok na tabliczce. Przez moment stała bez ruchu, chyba rozważając propozycję. A potem odstawiła torbę na ziemię, objęła mnie za szyję i pocałowała prosto w usta.
Choć prawie na mnie wisiała, nie czułem jej ciężaru. Wydawała się lekka jak piórko. Dziwnie rozczulony, przycisnąłem ją do siebie; pod tkaniną płaszcza ledwo wyczuwałem jej ciało, musiała być bardzo szczupła. Niecierpliwie rozchyliła moje wargi językiem i wsunęła go do środka. Zaskoczony poddałem się tej nieoczekiwanej pieszczocie i odwzajemniłem pocałunek. Smakowała słodko i gorzko zarazem. Przez kilka chwil całowaliśmy się namiętnie. Przez przymrużone powieki dostrzegłem kilka piegów na jej nosku. Rozczuliły mnie, tak jak wcześniej jej filigranowość.
Zapomniałem o zakładzie, o tym, że stoimy na ruchliwej ulicy, że przyglądają nam się ludzie. Nie myślałem o Sebastianie, który zza okien kawiarni zapewne filmował całą scenę, aby potem pokazać ją naszym kumplom. W danym momencie liczyła się tylko pieszczota jej ust, na przemian zimnych i gorących. Coraz zachłanniej smakowaliśmy całą gamę zmysłowych doznań.
Nagle, tak samo gwałtownie jak się zaczęło, wszystko się urwało. Zelżał uścisk ramion oplatających moją szyję, odsunęły się jej wargi. Przez moment stała naprzeciw mnie, łapiąc oddech, a potem schyliła się po torbę. „Więc to już koniec?” – pomyślałem z żalem. Uświadomiłem sobie, że ona zaraz odejdzie, zostawiając mnie z nierozwiązaną zagadką swojego zachowania. Chciałem wiedzieć, czemu mnie pocałowała. Jeszcze bardziej pragnąłem usłyszeć jej głos.
– Hej, zaczekaj. Jak masz na imię?
– Wiki. Wiktoria – poprawiła się. Głos miała niski, lekko zachrypnięty.
– Miło mi, Damian. Powiesz mi dlaczego… – urwałem speszony, bo zdałem sobie sprawę z absurdalności pytania, które chciałem zadać.
Wzruszyła ramionami, a potem nieoczekiwanie w jej oczach pojawiły się łzy.
– To pewnie głupie, ale… – zawahała się.
– Ale? – uchwyciłem się tej wątpliwości, chcąc przedłużyć rozmowę.
– To może być ostatni pocałunek w moim życiu – wyjaśniła, spuszczając wzrok. – Przepraszam. Chyba cię wykorzystałam.
– O czym ty mówisz? Jak to ostatni?
– Idę teraz do szpitala. Kolejna chemia. Źle ją znoszę – mówiła cicho, krótkimi zdaniami. – Bardzo się boję. Ale teraz – przywołała na usta bohaterski uśmiech – teraz, dzięki tobie, trochę mniej…
Zrobiło mi się głupio. Zrozumiałem, że jej niezwykła kruchość, bladość, wyraźnie za duże ciuchy i ogromna czapka to wynik choroby. I zrozumiałem żarliwość jej pocałunku. Tysiące myśli przeleciało mi przez głowę. Spośród nich na pierwszy plan wybijała się ta jedna, może niedorzeczna – że mój zakład mimo swoich idiotycznych przesłanek przyniósł coś dobrego.
– Odprowadzę cię do szpitala– zaproponowałem, ściągając z kurtki tabliczki. – Będzie ci raźniej.
– Zrobiłbyś to dla mnie? – spojrzała na mnie z taką wdzięcznością, że po raz pierwszy tego popołudnia naprawdę porządnie się zarumieniłem. Nie odpowiedziałem, tylko wziąłem od niej torbę i objąłem jej chude barki ramieniem.
– Jasne, Wiki, idziemy.
To nie był nasz ostatni pocałunek. Wiktoria przeszła chemię i wygrała z chorobą. Jeszcze zanim doszła do siebie, odwiedzałem ją regularnie w szpitalu, a potem w domu. Od lat jesteśmy razem. Została moją żoną i matką moich dzieci.
Czytaj także:
„Mój szwagier wychowuje cudze dziecko. Siostra zaszła w ciążę na imprezie i wmówiła Pawłowi, że to jego córka”
„Wynająłem z żoną kobietę, która urodziła nam dziecko. Teraz płacę alimenty na nieślubnego syna, którego nie widuję”
„Po wypadku przez 3 miesiące leżałam w śpiączce. W tym czasie mój ukochany oświadczył się innej”