Przez skórę czułem, że to oszustwo. Wiedziałem, że powinienem powstrzymać żonę. Ale tego nie zrobiłem. Gdy zobaczyłem pieniądze na stole, wszelkie wątpliwości zniknęły… Pozwoliłem Basi podpisać umowę i… znaleźliśmy się w wielkich kłopotach.
Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu. To właśnie wtedy do naszych drzwi zapukały dwie młode kobiety. Zapytały, czy tu mieszka pani taka i taka, czyli moja żona, a jak potwierdziłem, bardzo się ucieszyły.
– Mamy dla pani Basi znakomitą propozycję! Można dobrze zarobić, a niewiele trzeba robić! – zakrzyknęły i, zanim się zorientowałem, były już w przedpokoju.
Chciałem je grzecznie, ale stanowczo wyprosić, bo syn ostrzegał mnie przed wizytami różnej maści akwizytorów wciskających superprodukty, ale żona mnie powstrzymała.
– Daj spokój Stasiu, chętnie posłucham. Dodatkowy grosz zawsze się przyda – ofuknęła mnie i zaprosiła kobiety do pokoju.
Chwilę później już gawędziły przy herbacie jak stare znajome. Usiadłem z boku i zacząłem przysłuchiwać się rozmowie.
Złapała za długopis i podpisała
Na początku wszystko wyglądało bardzo niewinnie. Gadały jak to baby o wszystkim i o niczym. Ale w pewnym momencie temat zszedł na pieniądze. Oboje mamy niskie emerytury, z trudem wiążemy koniec z końcem, więc żona od razu zaczęła narzekać. Że jak zapłacimy rachunki i wykupimy leki, to nam nic na jedzenie nie zostaje, że nigdy się nie spodziewała, że będzie tak biedować na stare lata, że gdzie indziej emeryci żyją jak królowie, a u nas chleb i woda.
Kobiety słuchały z uwagą. Wyglądało na to, że bardzo nam współczują, bo co i rusz wzdychały i wznosiły oczy do góry oburzone trudną sytuację starszych ludzi.
– Czyli dodatkowe pieniądze by się w domu przydały? – zapytała nagle jedna z nich.
– A pewnie, pewnie. Ale skąd je wziąć? Na drzewach nie rosną i na ulicy nie leżą – westchnęła moja Basia.
– A od nas! Proponujemy pani tysiąc złotych miesięcznie! – wypaliła tamta, a mnie od razu zapaliło się czerwone światełko, więc postanowiłem włączyć się do rozmowy.
– Hola, hola! Uprzedzam, że niczego nie kupimy! Nasz Antek ostrzegał przed takimi ja wy! Prawdę mówiąc, w ogóle nie powinienem wpuszczać was do mieszkania! – krzyknąłem.
Kobieta spojrzała w moją stronę.
– Antek to syn, tak? To gratuluję. Jest bardzo mądrym człowiekiem. I dobrze, że państwa ostrzegł przed naciągaczami. Ale my nie chcemy wam niczego sprzedać. Chcemy tylko, żeby pani Basia została żywą reklamą naszych produktów – uśmiechnęła się.
– Słucham? Nie rozumiem – skrzywiłem się.
– Już tłumaczę – włączyła się do rozmowy druga kobieta. – Chodzi o to, żeby pańska żona znalazła dla nas co miesiąc dziesięć nowych osób, u których będziemy mogły urządzić prezentację. Nieważne, czy te osoby coś kupią, czy nie. I tak dostanie od nas tysiąc złotych.
– Tylko tyle? Nic więcej? – nie dowierzałem.
– Dokładnie! Roboty niewiele, a zarobek godny. Wystarczy tylko podpisać umowę. To jak, pani Basiu? – zwróciła się do żony.
– Mam dużo koleżanek, więc bez problemu namówię je na pokaz. Załatwię wszystko w ciągu jednego dnia! – zakrzyknęła Basia.
– Poczekaj, nie tak szybko… Coś mi tu śmierdzi… Może najpierw kogoś się poradzimy albo zadzwonimy do Antka – próbowałem studzić entuzjazm żony, bo to wszystko wydawało mi się zbyt piękne; Basia jednak nie słuchała.
– Co ty, Stasiu, opowiadasz, po co mu głowę zawracać? Tym paniom tak dobrze z oczu patrzy. I są takie miłe i szczere. Wiem, że nigdy nie oszukałaby biednej emerytki – odparła i zanim się zorientowałem, podpisała umowę.
– A gdzie te towary, które żona ma reklamować? – przypomniałem.
– Już przynoszę – uśmiechnęła się jedna z kobiet i pobiegła do samochodu.
Przeczytałem umowę i... zamarłem
Chwilę później mieliśmy w mieszkaniu materac magnetyczny, nawilżacz powietrza i aparat do mierzenia ciśnienia. Kobieta opowiedziała pokrótce o cudownych właściwościach każdego z produktów, wcisnęła żonie kilka ulotek szkoleniowych, a na koniec wyjęła z torebki tysiąc złotych.
– Zazwyczaj nie płacimy naszym współpracownikom z góry. Ale dla pani zrobię wyjątek, bo wiem, że zdobędzie pani dla mnie te adresy – uśmiechnęła się.
– Zdobędę, oczywiście, że zdobędę – wykrztusiła zszokowana Basia.
– W takim razie pieniądze są pani. Niech będą początkiem naszej długiej i, mam nadzieję, owocnej współpracy – położyła banknoty na stole.
Basi aż się oczy zaświeciły, a i mnie – aż wstyd się przyznać – rozum i zdrowy rozsądek odebrało. Czerwone światełko zgasło, zapomniałem o swoich wątpliwościach i podejrzeniach. Cieszyłem się, że w tym miesiącu będziemy mogli pozwolić sobie na więcej wydatków.
Moja radość nie trwała jednak zbyt długo. Kiedy kobiety odjechały, a ja nieco ochłonąłem, wątpliwości wróciły. I to ze zdwojoną siłą. Zabrałem się za czytanie umowy. Szło mi to opornie, bo druk był mały, a język bardzo zawiły i niezrozumiały, ale się nie poddawałem. I całe szczęście, bo w pewnym momencie oblał mnie zimny pot.
Okazało się bowiem, że Basia właśnie wzięła kredyt na zakup trzech produktów, które niby miała tylko reklamować. Suma do spłacenia? Niemal jedenaście tysięcy złotych. Miesięczna rata? Połowa mojej emerytury. Tak się przeraziłem, że aż skamieniałem i z krzesła nie mogłem wstać. Oczami wyobraźni już widziałem, jak wybieramy, czy kupić leki, czy zapłacić czynsz. Dopiero po dłuższej chwili, gdy odzyskałem władzę w nogach, poszedłem do żony do kuchni. Siedziała przy stole i z rozanieloną miną robiła listę zakupów.
– Możesz wyrzucić ją do kosza – burknąłem.
– Ale dlaczego? Trochę z tego tysiąca możemy przecież wydać. A poza tym to moje pieniądze… Mogę z nimi zrobić, co chcę! – obruszyła się i poczułem, jak ogarnia mnie złość.
– Nie twoje, tylko banku! To jedno wielkie oszustwo! Dałaś się nabrać jak małe dziecko! – krzyknąłem, a potem już nieco ciszej opowiedziałem, co wyczytałem w umowie i jakie to wydatki czekają nas przez najbliższe lata.
Im dłużej mówiłem, tym żona robiła się bardziej blada. Pod koniec niemal się rozpłakała.
Trzysta kilometrów gnał, by nas ratować
– O Boże, biednemu zawsze wiatr w oczy… Ale byłam naiwna i głupia… – jęknęła.
– A byłaś, pewnie, że byłaś… Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Stało się, i już. Teraz trzeba pomyśleć, jak się z tego wyplątać – westchnąłem.
– Może zadzwonisz do Antka? On się lepiej zna na takich rzeczach. Na pewno znajdzie jakiś sposób – zaproponowała Basia.
– Dobrze, zadzwonię. I to zaraz – odparłem.
Prawdę mówiąc, wstydziłem się prosić syna o pomoc, bałem się, że mnie zruga za to, że od razu nie wyrzuciłem tych kobiet za drzwi, tylko podporządkowałem się woli mamy, ale chwyciłem za telefon. Rozsądek podpowiadał mi, że nie ma na co czekać i że sam sobie nie poradzę.
Faktycznie, dostało mi się od Antka, oj, dostało! Usłyszałem wiele mocnych słów. Wysłuchałem ich z pokorą bo, co tu ukrywać, należała mi się bura. Przecież ostrzegał, prosił, tłumaczył. Mówił, żeby nie wierzyć w superokazje, nie chadzać na prezentacje, nie dawać nikomu obcemu dowodu osobistego, nie podawać przypadkowym osobom danych… Na koniec jednak mnie pochwalił.
– Dobrze chociaż, że nie zwlekałeś, tylko od razu do mnie zadzwoniłeś – usłyszałem.
– Naprawdę?
– Pewnie! Niektórzy zamiatają problem pod dywan. Albo udają, że nic się nie dzieje. Tymczasem mamy tylko czternaście dni na odstąpienie od umowy. Im wcześniej się za to zabierzemy, tym lepiej. Szczególnie że pewnie nie będzie łatwo. Tacy jak oni są mili, gdy podpisujesz umowę. Gdy chcesz zrezygnować, rzucają kłody pod nogi – odparł.
Po tych słowach zrobiło mi się nieco raźniej na duszy. Cieszyłem się, że chociaż na koniec wykazałem się czujnością i rozsądkiem.
Antek przyjechał do nas następnego ranka. Pędził niemal trzysta kilometrów z Warszawy, żeby ratować rodziców. Na początku próbował dodzwonić się do oszukańczej firmy, ale nikt tam oczywiście nie odbierał. Ani rano, ani godzinę później, ani potem. W końcu postanowił, że sam odwiezie wszystkie towary, pieniądze i wypełniony przez mamę dokument o odstąpieniu od umowy.
Na szczęście siedziba firmy była w stolicy, więc nie miał daleko. Z cztery razy do nich jeździł, bo biuro ciągle było zamknięte. Ale w końcu załatwił sprawę. Zostaliśmy więc uratowani, ale niesmak i wstyd pozostał. Dlatego, ludzie, przestrzegam! Nie dajcie się oszukać!
Czytaj także:
„Kiedy powiedziałam mamie, że chcę być lekarką, stwierdziła, że nadaję się jedynie na kuchtę lub fryzjerkę. Nie wierzyła we mnie”
„Mama wieszała psy na mojej żonie, a drugą synową wychwalała. Gdy potrzebowała pomocy, jej ulubienica się na nią wypięła”
„Mąż przyjaciółki to tyran i furiat. Wytresował sobie niewolnicę, która potulnie znosi nawet największe upokorzenia”