Matka od początku nie mogła przeboleć, że zacząłem spotykać się z Werą.
– Krzysiek, czy ty naprawdę nie możesz znaleźć sobie porządnej dziewczyny? Tylko na taką cię stać? – krzywiła się.
Puszczałem te złośliwe uwagi mimo uszu. Miałem nadzieję, że jak zwykle sobie pogada i w końcu zaakceptuje nasz związek. Nic z tego. Nawet nie chciała lepiej poznać Wery. Gdy przyprowadziłem ją do domu, ostentacyjnie zamknęła się w swoim pokoju. A gdy przed sześcioma laty oznajmiłem że zamierzam się z nią ożenić, wpadła w szał.
– Po moim trupie! Nie po to cię wychowywałam, kształciłam, żebyś brał ślub z jakąś przybłędą! Chciałeś się z nią zabawić? W porządku! Jakoś to zniosłam. Ale ślub? Nigdy się na to nie zgodzę! Przecież nawet nie wiadomo, kim są jej rodzice! – wykrzyczała.
Nie pomogły tłumaczenia, że Wera to wspaniała, ciepła dziewczyna. I że jest miłością mojego życia. Matka była nieugięta.
– Jeżeli się z nią ożenisz, nie chcę cię znać. Pamiętaj, nigdy ci tego nie wybaczę! – zagroziła z twardym wyrazem twarzy.
Pewnie liczyła na to, że zrezygnuję ze ślubnych planów. Nie zrezygnowałem.
Matka pozostawała nieugięta
Matka spełniła swoją groźbę. Nie przyszła na nasz ślub nie zadzwoniła z życzeniami. Wera od razu zauważyła, że jest mi z tego powodu bardzo przykro. Już mówiłem, że to kochana i wrażliwa dziewczyna.
– To przeze mnie… – rozpłakała się. – Dlaczego ona tak bardzo mnie nienawidzi? Przecież nie zrobiłam nic złego…
– Skarbie, nie przejmuj się, niczemu nie jesteś winna. Ona już po prostu taka jest – odparłem, ocierając jej z policzków łzy.
No bo co miałem jej powiedzieć? Że matka zaplanowała mi kiedyś całe życie? I że w tych planach nie było miejsca dla takiej synowej jak ona? Skromnej dziewczyny z domu dziecka, która poza mną nie miała na świecie nikogo bliskiego? Dla matki ideałem była Klaudia, żona mojego starszego brata, Igora. Z dobrej rodziny, wykształcona, z porządnym posagiem. A Wera? Musiała się szybko usamodzielnić, więc skończyła tylko zawodową szkołę fryzjerską. I nie miała nic.
Od pierwszego dnia w naszym małżeństwie wszystko znakomicie się układało. Znalazłem dobrze płatną pracę, stać nas było na wynajęcie mieszkania. Co prawda wiązało się to z przeprowadzką do Gdańska, ale wcale się tym nie przejmowałem. W rodzinnym Wrocławiu nic mnie tak właściwie nie trzymało. Od pamiętnej rozmowy o ślubie nie widziałem się z matką ani razu. Kilka razy dzwoniłem, próbowałem tłumaczyć, prosić, ale nic to nie dało. Za każdym razem pytała tylko, czy już zmądrzałem i zamierzam się rozwieść. Gdy słyszała, że nie, odkładała słuchawkę.
– Czy ona kiedyś ci wybaczy? – pytała zatroskana Wera; czułem, że ciągle wini siebie za konflikt między nami.
– Na pewno, zobaczysz wszystko będzie dobrze – starałem się ją pocieszyć, choć tak naprawdę szczerze w to wątpiłem.
Znałem swoją matkę. Nienawidziła, kiedy coś szło nie po jej myśli. Odkąd pamiętam, zawsze hołdowała zasadzie: albo robisz tak, jak ja chcę, albo fora ze dwora. To właśnie dlatego ojciec któregoś dnia się spakował i wyszedł z domu. Nigdy więcej go już nie widziałem.
Moje przypuszczenia, niestety, się sprawdziły. Mijały kolejne miesiące i lata, a moje stosunki z matką ciągle były, delikatnie mówiąc, chłodne. Czasem dzwoniła, zapraszała na święta czy imieniny, ale tylko mnie. O przyjeździe Wery nie chciała nawet słyszeć. Nie zamierzałem nigdzie się ruszać bez żony, więc kategorycznie odmawiałem. A Wera? Za każdym razem próbowała skłonić mnie do zmiany zdania.
Nie chcę jej więcej widzieć
– Nie przejmuj się mną, jedź… Przecież ona cię kocha i tęskni… – przekonywała.
Często zastanawiałem się, skąd w niej tyle empatii? Inna kobieta na jej miejscu życzyłaby takiej teściowej wszystkiego najgorszego. A jej zależało jedynie na tym, żebym pogodził się z matką. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że spotkałem na swojej drodze najwspanialszą kobietę pod słońcem.
Raz uległem namowom Wery. Pojechałem do matki na wigilię. Łudziłem się, że w takim dniu jej serce zmięknie. Pogadamy sobie szczerze i od serca, a na następne rodzinne spotkanie zaprosi mnie już z żoną. Nic z tego. Ledwie usiedliśmy do stołu, zaczęła mieszać Werę z błotem i namawiać mnie na rozwód. Poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość.
– Nigdy nie rozwiodę się z Werą. I nie chcę cię więcej widzieć! Jesteś najgorszą matką na świecie! I obrzydliwą, wredną kobietą! – wrzasnąłem i wybiegłem trzaskając drzwiami.
Wigilię spędziłem w samochodzie pędząc z Wrocławia do Gdańska. W drodze obiecałem sobie, że więcej nie będę się kontaktować z matką. Chciałem jak najszybciej o niej zapomnieć. Gdy dotarłem do domu, opowiedziałem o wszystkim żonie.
– To wszystko przeze mnie… – znowu zaczęła się obwiniać.
– Przestań! To nie ma z tobą nic wspólnego! To ona! I jej podły charakter.
W tamtej chwili z całego serca znienawidziłem swoja matkę. Bolało mnie, że przez nią cierpi najbliższa mi osoba.
Dotrzymałem danej sobie obietnicy. Przez następne lata nawet nie próbowałem kontaktować się z matką. A i ona się nie odzywała. Od brata wiedziałem, że po moim gwałtownym wyjściu w trakcie wigilii, poczuła się tak urażona, że oświadczyła gościom, że nie jestem już jej synem. Wydawało się więc, że nasze drogi nigdy już się nie zejdą. Pogodziłem się z tym. Liczyło się tylko to, że mam przy sobie Werę. I że kochamy się tak samo mocno jak w dniu ślubu.
Ukochany synek z synową się na nią wypięli
Rok temu matka miała wypadek. Samochód potrącił ją na przejściu dla pieszych. Przeżyła, ale była mocno pokiereszowana. Stało się jasne, że gdy wyjdzie ze szpitala, będzie potrzebować przez jakiś czas całodobowej opieki. Tymczasem ani brat, ani bratowa, choć mieszkali kilka kilometrów od niej, nie zamierzali się matką zająć. Wykręcali się brakiem czasu, pracą. Obiecali jedynie, że będą przywozić zakupy. W desperacji zadzwoniła do mnie, wyżaliła się i zaczęła błagać o pomoc. Odparłem, że potrzebuję trochę czasu do namysłu, i się rozłączyłem. A zaraz potem opowiedziałem o wszystkim Werze.
– Tak wychwalała Igora, tak zachwycała się Klaudią. A oni co? Wypięli się na nią czterema literami – nie kryłem satysfakcji.
– To przykre – westchnęła Wera – Rozumiem więc, że się do niej wybierasz?
– Ani myślę. Po tym wszystkim, co nam zrobiła, nie zamierzam poświęcić jej nawet chwili. Niech sobie pielęgniarkę wynajmie. A zresztą, nawet gdybym chciał pomóc, to nie mogę ruszyć się z miasta. Szef nie da mi urlopu – odparłem, a żona zastanawiała się przez chwilę.
– W takim razie ja pojadę! – wypaliła nagle.
– Ty? Ale jak to? Dlaczego? – wybałuszyłem oczy.
– Bo twoja matka to biedna, schorowana, nieporadna kobieta. Nie mam sumienia zostawić jej samej w potrzebie…
– Mówisz poważnie? Przecież nie jesteś jej nic winna! – nie dowierzałem jeszcze.
– Jak najpoważniej. Zadzwoń do matki i powiedz, że jutro u niej będę. I zapewnij, że nie mam żadnych złych zamiarów. Nie jestem mściwa – uśmiechnęła się, a potem jak gdyby nigdy nic poszła się pakować.
Dużo później, gdy już wróciła do domu, wyznała mi, że w tamtej chwili naprawdę nie pamiętała o krzywdach które wyrządziła jej moja matka. Nie liczyła też na to, że zdobędzie wreszcie jej uznanie. Myślała tylko o tym, że musi jej pomóc. Mnie, rodzonemu synowi, nie przemknęło to przez głowę. A Werze tak…
Szkoda, że tak późno się ocknęła
Żona s spędziła u mojej matki ponad trzy miesiące. Nie mam pojęcia, co się tam przez ten czas działo, bo rozmawiałem z żoną tylko przez telefon. Za każdym razem słyszałem że wszystko jest w najlepszym porządku i mam się nie martwić. Znałem matkę i wiedziałem, że na pewno nie było tak pięknie, ale starałem się o tym nie myśleć.
Mimo że ciągle byłem na nią wściekły, chciałem, żeby wróciła do zdrowia. A bez pomocy Wery było to niemożliwe. Miałem więc nadzieję, że żona dzielnie wytrwa do końca. Wytrwała. Gdy jej pomoc nie była już potrzebna, pojechałem do Wrocławia zabrać ją do domu. Drzwi otworzyła mi matka. Przepasana fartuszkiem, miała ręce w mące. W kuchni stała Wera i jakby nigdy nic wałkowała ciasto na pierogi…
Mama zaciągnęła mnie do pokoju.
– Twoja żona to najbardziej apodyktyczna i bezwzględna kobieta pod słońcem! – zaczęła szeptać.
– Słucham? Znowu zaczynasz? – zdenerwowałem się
– Nie przerywaj, jeszcze nie skończyłam! – spiorunowała mnie wzrokiem.
– A więc nie dość, że zmuszała mnie do regularnego jedzenia i picia jakichś obrzydliwych warzywnych soków na wzmocnienie, to jeszcze kazała ćwiczyć! Siłą ściągała mnie z łóżka i zmuszała do wysiłku. Chwilami myślałam że ducha wyzionę!
– Ale nie wyzionęłaś? – warknąłem.
– Jakimś cudem nie. I wiesz co? – zawiesiła głos
– No co? – zniecierpliwiłem się.
– I będę jej za to wdzięczna do końca życia! Odzyskałam sprawność i zdrowie. Miałeś rację, synu. Byłam niesprawiedliwa dla Wery. To najlepsza i najbardziej cierpliwa osoba pod słońcem. Dobrze, że spotkałeś ją na swojej drodze – uśmiechnęła się.
Zabawne, ale od tamtej pory Wera stała się ulubioną synową mojej matki. Wychwala ją wśród rodziny i znajomych pod niebiosa. Cieszę się, bo w głębi duszy chciałem, żeby w końcu przejrzała na oczy i doceniła Werę. Ale czuję też żal, że nie dała jej szansy wcześniej. Przecież gdyby zamiast Werę od razu oceniać, zechciała ją lepiej poznać, już dawno bylibyśmy zgodną rodziną.
Czytaj także:
„Przyjaciółka nawkładała żonie do głowy feministycznych głupot. Udało jej się już nas skłócić, a teraz próbuje mnie uwieść”
„Mąż chce zrobić z syna mężczyznę. Uczy go grać w nogę i zmusza do majsterkowania. Mały boi się przyznać, że woli… tańczyć”
„Siostra uparcie twierdziła, że miała romans z moim mężem. Nie wierzyłam w te brednie, dopóki nie zobaczyłam nagrania…”