„Będę walczyć w sądzie o wnuczkę ze swoją córką. Jestem stary, ale przynajmniej nie chodzę pijany”

Dziadek chce wychowywać wnuczkę fot. Adobe Stock, Mladen
„Któregoś dnia zabrała córeczkę na spacer. Pojawiła się o dziesiątej wieczorem. Cuchnąca wódą! A Wikusia wyglądała strasznie. Zmęczona, głodna, przemarznięta… Gdy kładłem ją do łóżeczka, modliłem się, żeby nie dostała zapalenia płuc”.
/ 16.07.2021 11:33
Dziadek chce wychowywać wnuczkę fot. Adobe Stock, Mladen

Nie wiem, jaki popełniliśmy błąd, w każdym razie córka zawiodła wszystkie nasze nadzieje. Myślę, że moja żona przez nią zmarła, ze zgryzoty.

Mam 66 lat. Moja żona zmarła 10 lat temu. Dzieci są już dorosłe, dawno poszły na swoje. Syn, Piotr, wyjechał na stałe za granicę. A Ola, nasza córka… Oboje z żoną staraliśmy się wychować ją na porządnego człowieka. Nie wiem, jaki popełniliśmy błąd. Ola odeszła od nas, gdy miała niespełna 20 lat.

Piła, chyba brała też narkotyki

Od tamtej pory już nie była naszą grzeczną, kochaną córeczką. Nigdzie nie pracowała, obracała się w podejrzanym towarzystwie. Nieraz chcieliśmy jej pomóc, ale nas odtrącała. Ona po prostu wybrała zabawę i życie bez zobowiązań. Janinka bardzo się o nią martwiła. Nie mogła patrzeć, jak jej ukochana córeczka marnuje sobie życie, stacza się na dno. Myślę, że to z tego żalu, zgryzoty w końcu odeszła na zawsze. Jej serce nie wytrzymało.

A ja zostałem sam. Jedyną moją pociechą stał się Piotr. Synowi świetnie się wiedzie. Skończył studia, ma dobrą pracę, niedawno się ożenił. Jestem z niego naprawdę dumny. Kilka lat temu niespodziewanie odwiedziła mnie córka. Wyglądała na skruszoną.

– Tato, jestem w ciąży. Bardzo pragnę tego dziecka. Chcę, żeby było zdrowe, silne. Pomóż mi! – poprosiła.

Uwierzyłem, że chce się zmienić. Miałem nadzieję, że wreszcie dorosła. Wybaczyłem jej, starałem się zapomnieć o wszystkim, co do tej pory robiła. Przyjąłem ją pod swój dach. Rzeczywiście, przez całą ciążę zachowywała się wspaniale. Dbała o siebie, chodziła na spacery. No i nie tykała alkoholu. Pięć lat temu urodziła Wiktorię. Śliczną i zdrową.

Śmiała się, że dała tak dziecku na imię na cześć zwycięstwa nad swoimi słabościami i dotychczasowym podłym życiem. Byłem taki szczęśliwy!

Z dumą woziłem swoją wnusię w wózeczku na spacery, przewijałem ją, kąpałem. I tylko żałowałem, że Janina nie doczekała tej chwili… Niestety, moja radość nie trwała długo. Kiedy Wika miała trzy latka i poszła do przedszkola, Ola znowu zaczęła się spotykać z dawnym towarzystwem. Coraz częściej wychodziła z domu i wracała późnym wieczorem albo nad ranem. Kompletnie pijana.

Po wódce masz tu się nie pokazywać!

– Znowu zaczynasz? Pomyśl o dziecku! – wściekałem się.

– Mam prawo się czasem zabawić! Jestem jeszcze młoda! Nie mogę reszty życia spędzić jak mniszka! – odpowiadała i waliła się na łóżko.

Nie obchodziło jej, że Wikusia na nią czekała, że chciała, by poczytała jej bajeczkę, utuliła do snu. Czasem, owszem, Ola trzeźwiała. Klękała wtedy przede mną, obiecywała poprawę. Wertowała ogłoszenia o pracę, zabierała córeczkę do zoo, na plac zabaw. Ale to były dwa, góra trzy dni. Potem wszystko wracało do normy.

Podkrążone oczy, cuchnący alkoholem oddech, bełkotliwa mowa… Któregoś dnia zabrała córeczkę na spacer. Dzień był dość chłodny, więc miały wyjść tylko na godzinkę do pobliskiego parku. Gdy nie wróciły po dwóch, zacząłem ich szukać. Obleciałem całą okolicę. Nie znalazłem… Odchodziłem od zmysłów. Chciałem już dzwonić na policję. Pojawiła się o dziesiątej wieczorem. Cuchnąca wódą! Weszła i od razu walnęła się na łóżko. Nawet butów nie zdjęła.

A Wikusia wyglądała strasznie. Zmęczona, głodna, przemarznięta… Gdy kładłem ją do łóżeczka, modliłem się, żeby nie dostała zapalenia płuc. W nocy nawet nie zmrużyłem oka. Czekałem, aż Ola się obudzi. Gdy tylko wstała, od razu na nią napadłem.

– Albo przestajesz pić, albo fora ze dwora! Nie pozwolę, by Wiktoria patrzyła na pijaną mamusię! Nie pozwolę, byś ciągała ją po knajpach! Kazałem jej wybierać – albo ciepły dom i dziecko, albo „tamci”. Potem było jak zwykle.

Córka płakała, klęczała przede mną, obiecywała poprawę. Przez tydzień była trzeźwa. A później… zniknęła. Nie przyszła nawet po swoje rzeczy. Po dwóch tygodniach zadzwoniła i powiedziała, że ma gdzie mieszkać i będzie odwiedzać Wiktorię. Przez następne miesiące pojawiała się co jakiś czas. Przynosiła owoce, zabawki, bawiła się przez chwilę z małą, a potem wracała do swojego życia. Pewnego razu przyszła z jakimś mężczyzną. Oboje byli pijani.

– To tatuś Wiktorii. Chce poznać córkę. Ma prawo… – wybełkotała.

Wypchnąłem ich za drzwi i zagroziłem, że jeśli się natychmiast nie wyniosą, wezwę policję. Pomogło.

Przez jakiś czas żyliśmy sobie z wnuczką spokojnie i w miarę szczęśliwie. W miarę, bo widziałem, jak mała tęskni za Olą. Tłumaczyłem jej, że mama jest chora, że jak tylko wyzdrowieje, to do nas wróci.

Badania zrobiłem, jestem zdrowy

– Dziadku, a kiedy to będzie? – pytała ze smutkiem w oczach.

– Nie wiem, kochanie, nie wiem. Może już niedługo – odpowiadałem.

Z bezsilności chciało mi się płakać. Nie potrafiłem zrozumieć, jak moja córka może być taka nieodpowiedzialna, bez serca… Jak może krzywdzić własne dziecko.

Jakby tego było mało, ostatnio doszło mi nowe zmartwienie. Miesiąc temu zaczepiła mnie sąsiadka. Pytała o Wiktorię, no i o Olę. Zawsze była mi życzliwa, więc powiedziałem jej, co i jak. Że matka małej wróciła do dawnego hulaszczego życia, że czasem brakuje mi sił. Zamyśliła się na chwilę.

– Panie Zygmuncie, nie chcę pana straszyć, ale może pan stracić wnuczkę – westchnęła.

– Słucham? Jakim cudem? – nie rozumiałem, o czym ona w ogóle mówi.

– Prawnie Wiktoria należy do matki. Może ją panu odebrać w każdej chwili. I żadne protesty nie pomogą. Jak sobie ubzdura, że chce się opiekować córką, policja stanie po jej stronie. A jak przy okazji wyjdzie na jaw, jaka ona jest, to na bank wkroczy opieka społeczna. Powęszy, popyta i sprawa trafi do sądu rodzinnego – odparła.

Długo tłumaczyła mi prawne zawiłości. Okazało się, że jak już dojdzie do rozprawy sądowej, Olce prawie na pewno odbiorą albo przynajmniej ograniczą prawa rodzicielskie. A wtedy moja wnusia trafi do domu dziecka albo do rodziny zastępczej.

– Jak to? A ja? Czy dziadek już się nie liczy, nie ma nic do powiedzenia? – zdenerwowałem się. Spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Panie sąsiedzie, w sądzie może się okazać, że żaden z pana opiekun. Jest pan samotny, nie najmłodszy, utrzymuje się pan tylko z emerytury. A Wiktoria rośnie i będzie miała coraz większe potrzeby. Jak zaczną liczyć, rozpatrywać wszystkie za i przeciw, to pewnie dojdą do wniosku, że nie da pan rady… – Żeby chociaż pani Janina żyła, to co innego! A tak, czarno to widzę! – dodała po chwili milczenia. Nogi się pode mną ugięły.

Faktycznie, nigdy o tym wcześniej nie pomyślałem. Do tej pory Olka nie musiała załatwiać zbyt wielu formalności. Kiedy rejestrowała małą w urzędzie stanu cywilnego, a potem zapisywała ją do przedszkola, była jeszcze „normalna”.

A panie opiekunki nie wnikają, dlaczego tylko ja przyprowadzam i odbieram Wiktorię. Pewnie przyzwyczaiły się już do tego, że wielu rodziców korzysta z pomocy dziadków. Ale za kilka miesięcy wnuczka pójdzie do szkoły. I wtedy może już nie być tak łatwo. Przecież trzeba będzie podpisywać różne papiery, zgody na wycieczki, dodatkowe zajęcia, chodzić na wywiadówki. Olka się nie pojawi w ogóle lub przyjdzie pijana, wychowawczyni wezwie kuratora, i się zacznie…

– Wie pan co, pani Zygmuncie? Najlepiej niech pan sam zgłosi sprawę do sądu rodzinnego – wyrwał mnie z zamyślenia głos sąsiadki. – Im wcześniej pan to zrobi, tym lepiej. Wiktoria jest jeszcze mała, na pewno znajdą się dobrzy ludzie, którzy ją adoptują. Tak będzie lepiej! I dla pana, i dla niej. A jak dalej pan będzie milczał, to może nawet karę wlepią? – dodała jeszcze.

O Boże, jak się wtedy wściekłem

Powiedziałem jej, żeby sobie wsadziła gdzieś swoje dobre rady. I nie wściubiała nosa w nie swoje sprawy. Bo kocham Wiktorię i nie oddam jej żadnym obcym ludziom. Zagroziłem też, że jeśli piśnie choć słówko o naszej sytuacji, to nie dam jej spokoju do końca życia. Oczywiście zarzekała się, że nikomu o niczym nie powie, ale kto ją tam wie…

Postanowiłem zacząć przygotowania do wojny o wnuczkę. Nie pozwolę, by mi ją odebrano. Żona nigdy by mi tego nie wybaczyła. Jutro idę po poradę do adwokata. Najlepszego w mieście. Niech mi powie, co robić. Wierzę, że pomoże mi wygrać. Wciąż jestem przecież jeszcze silny, sprawny i zdrowy. Specjalnie badania zrobiłem, żeby to udowodnić. Wiem, że potrafię zapewnić wnuczce należytą opiekę, wychowanie i, co najważniejsze, dać jej miłość.

Czytaj także: 
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA