„Bardziej niż mnie kochał swoją dawno zmarłą żonę. To była walka z widmem, której nie umiałam wygrać”

kobieta która związała się z wdowcem fot. Adobe Stock
Pierwszy mąż zostawił mnie dla ciężarnej kochanki. Myślałam, że u boku Andrzeja w końcu zaznam szczęścia, ale na drodze znowu stanęła mi inna kobieta – jego zmarła żona. Gdy w związek pakuje się trzecia osoba, zwykle można próbować z nią wygrać. W związku z wdowcem zawsze się jest na drugim miejscu i to w wyścigu, w którym ma się kulę u nogi.
/ 16.03.2021 15:32
kobieta która związała się z wdowcem fot. Adobe Stock

Kiedy związałam się z Andrzejem, oboje byliśmy już w pełni dojrzałymi ludźmi, w dodatku po przejściach. Niestety, to nie sprawiło, że nasza miłość była dojrzała. Nie jestem pewna, czy to w ogóle była miłość…

Ja miałam czterdzieści osiem lat, on pięć lat więcej. Miałam za sobą bolesny rozwód i trudne, ciężkie lata bezskutecznego leczenia niepłodności. Mój mąż nie miał siły wspierać mnie w walce o to, byśmy doczekali się potomka i… zrobił dziecko swojej koleżance z pracy. Kiedy tylko dowiedział się, że tamta jest w ciąży, natychmiast spakował swoje rzeczy, przeprowadził się do niej i zażądał rozwodu. On dostał syna, o którym zawsze marzył, ja zostałam całkiem sama i przez wiele miesięcy zmagałam się z traumą porzucenia. W końcu udało mi się podnieść, zostawić za sobą przeszłość, ruszyć dalej.

Andrzej był wdowcem z nastoletnią córką. Jego żona zmarła na raka trzustki. Nie chciał się wiązać z żadną kobietą i poświęcił całkowicie opiece nad Melą. Zaczął się umawiać dopiero, gdy jego ukochana dziewczynka skończyła osiemnaście lat. 
Poznaliśmy się przez wspólną znajomą, która umówiła nas na randkę w ciemno. Oboje byliśmy sceptycznie nastawieni do takiego sposobu swatania i początkowo chcieliśmy się wymigać. Ostatecznie spotkaliśmy się, żeby nie robić przykrości naszej nazbyt troskliwej, ale miłej znajomej.
Na początku rozmowa się nie kleiła, byliśmy spięci i sztuczni. On mówił mi nieszczere komplementy, ja nieszczerze mu dziękowałam. To było nudne i męczące. Jednak po jakimś czasie wino sprawiło, że się rozluźniliśmy i przestaliśmy grać rolę flirtującej na siłę pary – zaczęliśmy po prostu rozmawiać. Nie o pogodzie, tylko o tym, jakie trudne potrafi być życie…
– Jak dobrze spotkać kogoś, przed kim nie trzeba udawać szczęśliwego wesołka. Dziękuję. Cieszę się, że cię poznałem. Naprawdę – powiedział Andrzej, ściskając mnie serdecznie na pożegnanie.
– Zobaczymy się jeszcze? – zapytałam.
– Jeżeli zechcesz… to ja bardzo chętnie.

Chciałam. I tak to się zaczęło…

Co nas do siebie przyciągnęło? Chyba to, że oboje mieliśmy w sobie dużo smutku. Malująca się w jego oczach melancholia budziła we mnie czułość. Już podczas tego pierwszego spotkania Andrzej otworzył się przede mną i opowiedział o swojej tragedii. Uznałam to za dowód zaufania i poczułam się wyróżniona jego szczerością. Nie starałam się go pocieszać tekstami w stylu „będzie dobrze”. Wiedziałam, że najlepsze, co można zrobić dla nieszczęśliwego człowieka, to po prostu go wysłuchać.
Przez kilka miesięcy nasza relacja była czysto platoniczna. Owszem, dotykaliśmy się, ale nie w erotyczny sposób. Czasem brałam go za rękę, innym razem obejmowałam albo głaskałam po włosach. Zawsze to ja inicjowałam kontakt fizyczny. Czy rola przyjaciółki mi wystarczała? Do pewnego stopnia. Jednak im dłużej to trwało, tym częściej myślałam, że Andrzej mógłby być nie tylko świetnym przyjacielem, ale także wspaniałym kochankiem, a może nawet idealnym towarzyszem życia. Jednak nie przyspieszałam biegu spraw, tylko czekałam, aż on sam dojrzeje do czegoś więcej.
I doczekałam się.

Dokładnie w rocznicę naszego pierwszego spotkania Andrzej zaprosił mnie do eleganckiej restauracji, a po deserze wyznał:
– Chyba się w tobie zakochałem.
Pomyślałam: nareszcie! I powiedziałam:
– Ja w tobie też.
Po kolacji zaprosiłam go do siebie na noc. I stało się… Szczerze mówiąc, nasz pierwszy seks nie był zbyt udany. Brakowało namiętności. Andrzej był niezręczny, nieudolny, niedomyślny. Ja byłam zakłopotana i rozczarowana. Po wszystkim nie objął mnie, nie przytulił, tylko odwrócił się plecami. Zanim zasnęłam, słyszałam jego ciężkie westchnienia. Pomyślałam, że raczej nam się nie uda.
Rano przyznał się, że byłam pierwszą kobietą, do jakiej zbliżył się od czasu śmierci żony. Czyli nie kochał się od lat. Mógł nieco zardzewieć. Postanowiłam dać mu szansę, żeby się „rozkręcił”.
Opłaciło się poczekać. Z czasem Andrzej stawał się coraz lepszym kochankiem. Poza sypialnią też stopniowo, powoli i ostrożnie oswajałam mojego wybranka. Wpuścił mnie do swojego życia: poznałam jego córkę i rodziców. Trochę się obawiałam, jak będzie wyglądała moja relacja z Melanią. Bałam się, że uzna mnie za wredną obcą babę, która chce ukraść jej tatę. Pozytywnie mnie zaskoczyła. Dużo się uczyła, bo przygotowywała się akurat do matury, więc nie widywałyśmy się przesadnie często. Traktowała mnie życzliwie, ale nie lgnęła do mnie, nie starała się na siłę ze mną zaprzyjaźnić – i taki układ mi odpowiadał. Nie pragnęłam być przyszywaną matką dla prawie dorosłej kobiety. 

Andrzej zwykle zapraszał mnie na noc do swojego domu. Wolał, żebyśmy siedzieli u niego niż u mnie. Pozornie byliśmy jak każda inna para: oglądaliśmy razem telewizję, wspólnie gotowaliśmy, wychodziliśmy na miasto. Jednak wciąż nie czułam między nami tej prawdziwej bliskości, jakiej pragnęłam i potrzebowałam. Czemu? Andrzej nie potrafił zostawić za sobą przeszłości. W jego mieszkaniu pełno było zdjęć zmarłej żony. Nigdy też nie wyrzucił jej ubrań. No i na okrągło wspominał ją w rozmowach ze mną.
– Krysia też robiła takie placki, tylko dodawała do nich startą cebulę.
– Musimy kiedyś wybrać się razem nad morze. Z Krysią jeździliśmy każdego lata, dopóki nie zachorowała…
Krysia to, Krysia tamto. Chociaż dawno temu zmarła, to wciąż była obecna, jakbyśmy tworzyli miłosny trójkąt: on, ja i ona. Coraz bardziej mi to przeszkadzało. W porównaniach ze zmarłą żoną byłam z góry skazana na przegraną, bo ona istniała w jego wspomnieniach jako ktoś idealny, bez wad. Nieznośna sytuacja i w pewien sposób nawet upokarzająca.
W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam Andrzeja:
– Czy mógłbyś stale o niej nie mówić? Nieustannie nas porównujesz.

Mocno zagryzł usta. Najwyraźniej poczuł się zraniony moją prośbą.
– Mam o niej zapomnieć? Naprawdę mnie o to prosisz? Nie wierzę…
Nie, oczywiście, że nie każę ci o niej zapomnieć. Ale życie toczy się dalej. Jesteśmy jeszcze młodzi, cieszmy się teraźniejszością, zamiast żyć przeszłością…
– Łatwo ci mówić. Nie wiesz, jak to jest.
– Nie wiem – przyznałam. – Ale ja też dużo przeszłam, też straciłam kogoś, kogo kochałam. I wiem, że lepiej iść do przodu, niż oglądać się za siebie.
– Może masz rację…

Niby tak powiedział, ale nie zmieniło się między nami na lepsze. Było odwrotnie – oddalaliśmy się od siebie z każdym dniem. Andrzej zachowywał się, jakby miał do mnie pretensje, że ośmieliłam się wyznać, co myślę i czuję. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale ucinał temat. Przygnębiało mnie to. W końcu miałam dość.
– Chyba powinniśmy się rozstać – powiedziałam po kolejnym smutnym wieczorze, spędzonym w ponurym milczeniu.
– Skoro tak uważasz – wzruszył ramionami. Nie próbował o mnie zawalczyć…
– Tak właśnie uważam! I to twoja wina. Ja się starałam, ale równie dobrze mogłabym próbować ogrzać lodowiec!
Każesz mi wybierać między tobą a nią.
– Nigdy nie chciałam konkurować z twoją zmarłą żoną! Była, jest i będzie ważna, ale nie chcę wiecznie żyć w jej cieniu. Trwasz w nieustającej żałobie, twój wybór. Ja nie zamierzam w tym dalej uczestniczyć!

Rozpłakałam się, a on siedział i tylko na mnie patrzył. Nie dotknął mnie, nie pocałował, nie zrobił nic, żeby mnie uspokoić i pocieszyć. No tak, przecież od początku to moją rolą było kojenie jego smutku. Zrozumiałam, że on się nie zmieni, nie za moją sprawą. Może nie chciał, może nie potrafił. Na pewno nie darzył mnie wystarczająco silnym uczuciem, żeby podjąć wysiłek wyjścia z żałoby, która stała się jego sposobem na życie. Otarłam łzy i wstałam.
– Jeszcze coś ci powiem na pożegnanie. Jeśli nie chcesz wyjść ze swojej skorupy dla siebie, zrób to chociaż dla Meli. Ją też skazujesz na ten smutek, zarażasz ją nim!
– Wyjdź – poprosił zdławionym głosem.
Stawiałam kroki powoli, mając nadzieję, że mnie zawoła. Nie zrobił tego.

Przez kilka miesięcy po naszym rozstaniu pragnęłam, aby Andrzej się do mnie odezwał, by spróbował mnie odzyskać. Tęskniłam za nim. Lecz on już nigdy się ze mną nie skontaktował. Dzisiaj się z tego cieszę. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie jest się z kimś z litości albo z braku lepszych opcji. Tylko odebrałabym sobie szansę na spotkanie kogoś, kto prawdziwie mnie pokocha.

Więcej prawdziwych historii:
„Po śmierci męża córki przestały mnie odwiedzać. Nie mam nawet kontaktu z wnukiem, bo nie zna polskiego”
„Doniosłam na własnego męża do skarbówki. W więzieniu nie miał okazji mnie zdradzić”
„Na rodzinne wakacje z dzieciakami zamiast żony zabrałem kochankę. Od dawna chciałem skończyć to małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA